Thursday, 18 June 2015

Jak nie odejsc od zmyslow w robocie

Jak nie odejsc od zmyslow w robocie- najlepiej myslec o innej robocie i zastanowic sie o zmianie  profilu swojego zawodu! Najlepiej wg redaktorow VICE jest Doman- tatuator, rozwozilciel pizzy, dziewczyna z pobocza, kierowca TIRA, ochroniarz, aktor w paradokumencie, punk w kopalni, taksowkarzem, byc szatniarka lub zostac poczciwym BIMBROWNIKIEM.

Jak nie odejść od zmysłów pracując w biurze

czerwiec 12, 2015
przez Małgorzata Halber
http://www.vice.com/pl/read/jak-nie-zwariowac-w-biurze
W pięknym, idealnym świecie, kilkadziesiąt lat temu, profesor Kotarbiński pisał o „dobrej robocie", że porywa poprzez „wybitnie twórczy charakter spodziewanego osiągnięcia". W ogóle praca jako taka zajmuje sporo miejsca w historii filozofii, jednak ze względu na poważne zmiany w postaci wynalazku elektryczności i pary, a co za tym idzie powstanie nowego modelu pracy, to niesławny Karol Marks pozostaje w dalszym ciągu najbardziej adekwatnym komentátorem życia codziennego pracownika.
Odłóżmy na bok skojarzenia, popatrzmy na główną tezę dzieła o chwytliwym tytule „Kapitał". Większość pracuje nie bardzo wiedząc po co, bo owoce ich pracy idą gdzieś w daleki świat, oni sami zaś zajmują miejsce przy taśmociągu, mają do czynienia z fragmentem jakiegoś ogólnego czegoś, co jest produktem tej firmy (dawniej fabryki), w której są zatrudnieni. Trudno od nich wymagać specjalnej satysfakcji zawodowej. W czasach Marksa były to uszczelki, w naszych jest to prezentacja w power-poincie.
Czym właściwie jest to chodzenie do pracy? W przypadku sektora usług osoba pracująca nie ma w co rąk włożyć. Ale istnieje jeszcze magiczny, przerażający sektor biurowy. Taka sytuacja, w której chodzenie do pracy oznacza, że przez osiem godzin znajdujesz się w miejscu innym niż swój dom, w towarzystwie osób, które nie są twoją rodziną ani przyjaciółmi, tylko przypadkowo dobranym towarzystwem, gdzie starasz się rozciągać czas poprzez powolne picie herbaty i chodzenie do toalety. Albo na papierosa. Zazwyczaj na papierosie rozmawiasz z przypadkowymi osobami o pracy. Albo o innych osobach z pracy. Chętniej o tym drugim, to ma jakiś wymiar ludzki, że ta Bożena z marketingu jest taka rozlazła a w zeszłym tygodniu zapomniała o szkoleniu.
Najbardziej ekscytującym punktem dnia jest pojawienie się Pana Kanapki
Współczesna praca biurowa tak naprawdę wydaje mi się czymś straszniejszym niż ta opisywana przez Marksa. Uszczelka jest jakaś namacalna, a słowa „faktura", „brifing" i „executive" nie są nawet zakorzenione w naszym rodzimym języku. Mało tego, jest spora szansa, że kiedy już udało ci się w pocie czoła dostać niesatysfakcjonującą pracę po to, żeby uzyskać potrzebne do dorosłego życia pieniądze, i jest to praca we współczesnej firmie, to z kąta wyjdzie prawicowy publicista, żeby wyzywać was od lemingów.
Naprawdę, nie ma lekko. Można zacząć nienawidzić ludzi. Osiem godzin w przestrzeni dzielonej z kilkoma innymi osobami, które dla zabicia czasu pokazują sobie naprawdę niezabawne filmy na youtubie. Siedzenie na fejsbuku. Zagłuszanie. Przetrwanie. Najbardziej ekscytującym punktem dnia jest pojawienie się Pana Kanapki. A i tak boisz sie szefa. I czekasz aż to ciebie będą obmawiać w pokoju socjalnym. Wypijasz kolejne kawy, bo jest to po prostu bardziej ekscytujące niż wypisywanie formularzy oznaczonych nic nie mówiącymi ciągami liter.
Zeszyt do bazgrania dla tych, którzy nudzą się w pracy / Claire Fay / wyd. Znak
Jedynym sposobem, żeby nie zwariować w tym świecie jest zabawa. Pewnie formą zabawy mają być te filmy na youtubie, ale ich oglądanie ma pewien poważny defekt: nic z siebie nie dajesz. A o to chodziło wujkowi Marksowi i to właśnie jest w definicji profesora Kotarbińskiego. Łatwo jest być filozofem zamkniętym w atrakcyjnej sali akademickiej i tak sobie pisać. Gorzej kiedy jesteś tak wyzuty z sił, że nie masz siły na zastanawianie się co zrobić z pracą i nie w smak ci zakładanie własnej firmy. Chcesz po prostu jakoś przetrwać.
Zeszyt Claire Fay jest dla tych, ktorzy po prostu są chcą przetrwać. Pewnie kiedyś lubiłeś rysować i sprawiało ci to przyjemność. Może nawet miałeś jakąś wyobraźnię, kumulowaną inaczej niż zastanawianie się co stanie się z kredytem, kiedy cię zwolnią. Jednocześnie czujesz, że praca pochłania sto procent twoich myśli. Zestaw wesołych zadań, które znajdziesz w zeszycie pozwoli Ci najpierw zrzucić z siebie tynk firmy, w której spędzasz po osiem godzin dziennie. To zadania dla prawdziwych frustratów. Pozwolą Ci myśleć o nieprzyjaznej koleżance w kategoriach świni (dosłownie), pogodzić Ci się z odmową podwyżki oraz wskazać pozbyć zmarwtień przy pomocy artykułów biurowych.


To, co uwiera najbardziej w tych ośmiu godzinach pięć dni w tygodniu, to uczucie, że już w ogóle nie jesteś sobą i nie robisz niczego lekkiego, irracjonalnego. Być może nie wiesz już nawet co to jest, bo najbardziej zabawne wydaje ci się granie na plejaku do ósmej rano z kolegami z biura. Fay proponuje żebyś po otrzymaniu dobrej wiadomości rozsypał confetti podczas zebrania. Albo narysował nogę, rękę i mózg swojego szefa. Moda na takie interaktywne zeszyty w krajach zachodnich trwa od dobrych dziesięciu lat, do nas powoli zaczyna docierać i sukces przetłumaczonych z poważnym zapóźnieniem zeszytów Keri Smith pokazuje, że tego naprawdę potrzebujemy, „wesołych minut" dla dorosłych.
W końcu każdy kiedy już dostanie do ręki długopis i kartkę odruchowo zaczyna mazać, rysując czasem szefa w sposób niezbyt korzystny. Czasem jednak jesteś już tak wypruty ze wszystkiego, że nie wiesz czym tę kartkę wypełnić. „Zeszyt do bazgrania dla tych, którzy nudzą się w pracy" może w tym pomóc. To nie jest tak, że mogłeś pozwolić sobie na uwolnienie frustracji przy pomocy zeszytu i długopisu tylko w ogólniaku i na zajęciach z taksonometrii. Możesz to robić cały czas. Claire Fay Ci pozwala i w tym jest wielka siła tego skromnego wydawnictwa.
Owszem, zadania mogą wydać się głupkowate. Ale kiedy pomyślisz sobie na ile kreatywności stać Cię w momencie, kiedy koledzy opowiadają Ci nad głową jak najebali się w sobotę, trzy osoby natychmiast chcą żebyś podesłał coś asap, a Ty radzisz sobie ze słuchaniem o taskach, targecie i kontencie w momencie kiedy ktoś na facebooku wrzuca memy z Andrzejem Dudą, to zrozumiesz że propozycja doprawiania łusek narysowanym rybom za pomocą zszywacza jest w sam raz. I jest z pewnością bardziej atrakcyjna niż oglądanie fragmentów „Pamiętnika z wakacji".

Jeżeli nie chcesz pracować w korporacji, w serii „Zawody polskie" mamy dla ciebie wiele innych propozycji.

tak przejmujemy sie co sie dzieje w spoko, koko kraju

Swietny list, swietny tekst, lesbo - llahu hameryki. Toyotka jest mocna!

List polskiej lesbijki z USA: "Gdyby cała społeczność LGBT poparła jednego z kandydatów, przesądzilibyśmy o wyborze prezydenta"

Jolanta Sacewicz
 21.05.2015 12:59
A A A Drukuj
Jolanta Sacewicz z żoną
Jolanta Sacewicz z żoną (fot. materiały prywatne)
Nikt nie wie, ile osób LGBT jest Polsce, bo żeby dać się policzyć, trzeba się ujawnić, a nie wszyscy mogą lub chcą. Przyjmijmy więc szacunkowo, że jest nas w Polsce 3 miliony. W I turze wyborów na zwycięskich kandydatów głosowało po blisko 5 mln ludzi. Gdyby cała społeczność LGBT oddała głos na jednego z nich w II turze, przesądzilibyśmy o wyborze głowy państwa - pisze w liście do "Wyborczej" Jolanta Sacewicz. Cały list poniżej.

"Dwa lata temu w Kalifornii zawarłyśmy związek małżeński z moją długoletnią amerykańską partnerką. Maleńki, pośpieszny ślub odbył się w naszym domu w Los Angeles w obecności garstki przyjaciół i świadków. Na Skypie towarzyszyła nam moja umierająca mama, dla której ten ślub przyspieszyłyśmy. Same zrobiłyśmy ślubne wiązanki z białych kwiatów. Był bezglutenowy tort z różami w kolorze naszych ślubnych kubraczków, szampan i woda mineralna. Nasze obrączki są różne, bo posłużyły za nie pierścionki, które podarowałyśmy sobie przed laty.

Nasze małżeństwo uznaje rząd Stanów Zjednoczonych. W 2013 roku sąd najwyższy USA uznał ustawę DOMA (Defense of Marriage Act, która definiowała małżeństwo jako akt między kobietą a mężczyzną) za niezgodną z konstytucją, bo dyskryminującą homoseksualistów.

Płacimy podatki stanowe i federalne jako małżeństwo. Mamy dorosłego syna z pierwszego - hetero - małżeństwa mojej żony, które trwało 20 lat. Jej dwóch braci lekarzy jest gejami. Mąż starszego brata jest Chińczykiem. Żartujemy w rodzinie z jedynej siostry żony, która jest hetero, że nie wiadomo, co się z nią stało, iż jako jedyna z rodzeństwa nie jest homo. Zapewniamy, że i tak ją kochamy.

Do nas, homoseksualistów, przemawiali Obama i Clinton. W tym czasie Wałęsa...

Przed ślubem żyłyśmy na kocią łapę przez 14 lat, bo mieszkałyśmy w Południowej Karolinie i Kentucky, gdzie małżeństwa homoseksualne nie były legalne. Nasz związek był jednakowoż zawsze uznawany przez pracodawców żony, więc korzystałyśmy z przywilejów i ochrony, jaką to dawało.

Moja żona pracuje w Toyocie, która podobnie jak Google, Apple, Michelin, Facebook, Nike, Levis, American Airlines, Starbucks, IBM, Microsoft i tysiące innych firm uznaje związki homoseksualne swoich pracowników. Oznacza to, że homoseksualni partnerzy pracowników tych firm są m.in. objęci ubezpieczeniem zdrowotnym i na życie, i że homoseksualne związki partnerskie są traktowane jak małżeństwa hetero.

Toyota plasuje się bardzo wysoko w rankingach oceniających firmy pod względem otwarcia na środowiska LGBT. Jim Lentz, szef Toyoty na Amerykę Północną, odbiera co roku wiele nagród organizacji LGBT za tolerancję, włączanie i wspieranie wszystkich mniejszości. Byłyśmy kilka razy na takich uroczystościach wręczenia nagród. Za pierwszym razem miałam trochę surrealistyczne uczucie, siedząc przy jednym stole z wiceprezesem Toyoty i jego mężem, i wtedy, gdy moja żona przedstawiała mnie jako swoją żonę.

Kilka razy byłyśmy też w grupie reprezentującej Toyotę na dorocznych bankietach Human Rights Campaign (Organizacji Praw Człowieka), najbardziej prestiżowej i zasłużonej organizacji środowisk LGBT. Przemawiali tam do nas - setek homoseksualistów, m.in. Barak Obama, Bill Clinton, wiceprezydent Joe Biden i prokurator generalny Eric Holder. Myślałam wtedy, że tak oto wygląda niebo. Dla porównania - w tym czasie w Polsce Lech Wałęsa mówił, że dla gejów powinny być specjalne ławy w parlamencie oddzielone murem od reszty posłów.

Małżeństwa homoseksualne i prawna ochrona środowisk LGBT przed dyskryminacją są gwarantowane w USA przez 37 z 50 stanów i dystrykt Columbia, gdzie leży Waszyngton. W czerwcu sąd najwyższy Stanów Zjednoczonych zdecyduje, czy pozostałe stany muszą także zalegalizować małżeństwa jednopłciowe.

Jeśli ta decyzja zapadnie, sędziowie będą musieli rozstrzygnąć, czy stany, które nie udzielają małżeństw homoseksualistom, powinny uznawać małżeństwa jednopłciowe zawierane w innych stanach. To bardzo wysoka stawka dla milionów ludzi ze środowisk LGBT. Znacznie wykraczająca swoim znaczeniem poza granice Stanów Zjednoczonych.

Odkrywałam swoją orientację seksualną z przerażeniem. Mówiono o nas: zboczeni

Świat bardzo się zmieni, gdy USA jako całość dołączą do tych 18 krajów (Holandia, Belgia, Hiszpania, Kanada, Afryka Południowa, Norwegia, Szwecja, Portugalia, Islandia, Argentyna, Dania, Francja, Brazylia, Urugwaj, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, Luksemburg i Finlandia), które już zalegalizowały małżeństwa homoseksualne lub dały prawa małżeńskie związkom partnerskim (jak Meksyk, Słowenia, Australia, Kolumbia, Ekwador, Niemcy, Grenlandia, Węgry, Irlandia, Szkocja, Andora, Austria, Kolumbia, Chorwacja, Czechy, Liechtenstein, Szwajcaria). Katolicka Irlandia zdecyduje 21 maja w pierwszym na świecie referendum o konstytucyjnej zmianie definicji małżeństwa.

Wyjechałam z Polski, gdy miałam 41 lat. Należę wiec do starszego pokolenia gejów, które odkrywało swoją orientację seksualną z przerażeniem, wstydem i przekonaniem o grzechu. Internet wtedy jeszcze nie istniał, granice były zaryglowane, a partyjna cenzura dbała o naszą moralność. Każdy z nas myślał, że jest sam na Ziemi. Mówiono o nas: zboczeni. W społecznym odbiorze byliśmy notowani jak przysłowiowi Żydzi i masoni.

Cechą tego naszego pokolenia gejów było to, że sami o sobie opowiadaliśmy poniżające dowcipy. Dobrze pokazał to film "Filadelfia". Pamiętam, że sama się śmiałam i powtarzałam o kolarzu Jerzym Szurkowskim, ze jest "dzieckiem dwóch pedałów". Zdumiałam się, gdy odkryłam poetkę Safonę i pochodzenie słowa "lesbijka", bo myślałam, że jest to po prostu obelga taka sama jak pedał. Uważałam, że to pomówienia, gdy ktoś sugerował, że Czajkowski, Michał Anioł, Iwaszkiewicz, Eleonora Roosevelt, Maria Dąbrowska czy Truman Capote mogli być gejami. Do dziś nie lubię mówić o sobie lesbijka.

Swojego życia w "szafie" (z angielskiego: "closeted") nie wspominam jako bardzo uciążliwego. Nikt mnie nigdy nie "wyautował", miałam przyjaciół, nie obrzucano mnie obelgami. Moje romantyczne życie toczyło się co prawda w podziemiu, ale jak karaluch wierzyłam, że to moje miejsce, i nie miałam żadnych aspiracji do wychodzenia na światło. Fantazjowałam, ale nie wierzyłam, że dane mi będzie kiedykolwiek poślubić kobietę.

Mimo że byłam dobrze wykształcona i oczytana, to tak naprawdę byłam ciemną babą. Nie kojarzyłam, że jako homoseksualistka mam prawo do godności, miłości i szacunku jak każdy hetero. Nie przeszło mi przez głowę, że mam prawo być sobą, taką, jaka jestem. I to jest dziś dla mnie najsmutniejsze. Tak długo byliśmy "opluwani, wyszydzani, odpychani, szkalowani", że uwierzyliśmy, iż jesteśmy gorszym gatunkiem człowieka. Pamiętam, że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych do obrzydzania Jarosława Kaczyńskiego używano sugestii, że ma męża. Spektakularnych "coming outów" 25 lat temu nikt nie robił.

Byłam wciśnięta do szafy prawie 40 lat. Porzuciłam karierę w Polsce

Gdy Holandia zalegalizowała jednopłciowe związki małżeńskie w 2001 roku, ja pakowałam walizki i szykowałam się do wyjazdu do Stanów, by być z kobietą, której ślubowałam nieoficjalnie "miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci". Porzucałam dobrą pracę i karierę w Polsce.

Moje otwieranie drzwi szafy, do której byłam wciśnięta przez prawie czterdzieści lat, i oswajanie z wolnością przychodziło powoli. Gdy maszerowałam w paradach równości w Cincinnati, wyrywał mi się szloch i płynęły mi łzy. Jeszcze długo się czerwieniłam, gdy komuś mówiłam, że jestem lesbijką.

Poznawałam w Stanach wiele par homoseksualnych, które wychowywały adoptowane dzieci. Nasze przyjaciółki z Cincinnati adoptowały dziewczynkę z Chin, którą wychowywały razem z biologicznym synem jednej z nich. Przyjaciele z Asheville w Karolinie Północnej - obaj luterańscy pastorowie - są rodziną zastępczą dla rodzeństwa, którego zapijaczeni rodzice zostali sądownie pozbawieni praw.

Średnio około 20 proc. par jednopłciowych wychowuje dzieci w USA. Szacunkowe dane mówią o 200 tys. dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne i ponad milionie wychowywanych przez pojedynczych rodziców, którzy identyfikują się jako LGBT.

Dużym zaskoczeniem było dla mnie, że tylu gejów prowadzi w Stanach normalne życie, żyje otwarcie, jest aktywnych w lokalnych społecznościach, instytucjach artystycznych i polityce. W mojej głowie pokutował wciąż obraz społeczności gejowskiej, który został wylansowany w latach 80., podczas epidemii AIDS. Wówczas to pokazywano nam mroczne bary, krzykliwe stroje i makijaże, łańcuchy i skóry, czyli wyuzdany, karykaturalny świat gejowskiej sodomy i gomory, z którym trudno mi było się utożsamić.

Szkoła mogła mnie wyrzucić za orientację seksualną. Ale stanęła za mną murem

W katolickim północnym Kentucky nasi konserwatywni sąsiedzi podczas wyborów prezydenckich wbijali w swój trawnik banery George'a Busha lub Mitta Romneya, a wieczorem przychodzili do nas na kolacje, przynosząc róże i pomidory ze swoich ogródków. Ich córka przeprowadziła z nami wywiad dla szkolnej gazetki, a syn kosił nasz trawnik.

Ten sielankowy obrazek z życia gejów w Kentucky miał swoje skazy. Stanowe prawo pozwalało na zwolnienie mnie z pracy w szkole za orientację seksualną. Nikt mnie o nią nie pytał, ale nie mogłam też otwarcie przyznać, że jestem lesbijką. Kiedyś rodzic zgłosił dyrekcji, że nie chce, by jego dziecko było uczone matematyki przez homoseksualistkę. Ku mojemu zaskoczeniu cała dyrekcja stanęła wtedy za mną murem. Rodzica pouczono, że takiego języka i takich argumentów w naszej szkole się nie toleruje. Kropka.

Kiedy przeprowadziłyśmy się do Kalifornii, wiedziałam, że trafiłam żywcem do nieba dla LGBT, choć jest tu mniej tęczowych flag niż w konserwatywnym Kentucky. Tam geje naklejają znaki równości na swoich samochodach i wieszają tęczowe flagi w oknach, by zamanifestować obecność w społeczeństwie. W Kalifornii orientacja seksualna jest sprawą prywatną i nikogo to nie obchodzi. W legendarnej gejowskiej dzielnicy Castro w San Francisco jest teraz więcej turystów niż gejów, którzy rozproszyli się i wtopili w tkankę miasta.

Kalifornia w sprawach obyczajowych jest bliżej Skandynawii niż Teksasu i środkowego wschodu Stanów Zjednoczonych. Polityczna poprawność wyeliminowała z mainstreamu w mediach i polityce dyskryminacyjny język i praktyki wobec mniejszości. Co oczywiście nie oznacza, że nie ma tu rasistów lub ultraprawicowych, religijnych bigotów. Oni są, jak wszędzie, ale regulacje prawne nakładają im kaganiec.

Polska klasa polityczna zdołała skonstatować: "Homoseksualiści są"

Polska dzięki otwarciu na świat, internetowi i wejściu do Unii Europejskiej przeszła w tempie zawrotnym od milczenia o homoseksualizmie do uznania, że istniejemy. Wielu ludziom, szczególnie młodym, homoseksualizm nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz popierają oni uznanie związków jednopłciowych.

Natomiast polska klasa polityczna zatrzymała się na uznaniu naszego istnienia, konstatując, że "homoseksualiści są".

Nie ma wystarczającej woli politycznej, by dopowiedzieć, że "homoseksualiści są ludźmi", bo oznaczałoby to konieczność uznania naszych praw do posiadania rodziny i normalnego życia.

Lorri L. Jean, która jest szefową największego na świecie LGBT Center w Los Angeles i jedną z 50 najbardziej wpływowych osób LGBT w Stanach, powiedziała podczas tegorocznej gali swojej organizacji, że walka o przyznanie nam prawa do zawierania małżeństw, która się toczy w USA, jest sprawą niezwykłą i jednocześnie absurdalną. Niezwykłość bierze się stąd, że jeszcze kilka lat temu w ogóle się o nas nie mówiło, a dziś rozprawia o nas sąd najwyższy. Absurdalna, bo prawo do małżeństwa jest podstawowym prawem człowieka, a my przecież jesteśmy ludźmi.

Wobec polskiego prawa nie mam żony, a przecież ją mam

W Polsce politycy boją się dyskusji o naszych prawach. Polska klasa polityczna będzie musiała wkrótce opowiedzieć się po którejś stronie historii. Moje małżeństwo uznawane w USA i kilkunastu innych krajach przestaje istnieć, gdy przekroczę granice Polski. Taki stan nie może trwać wiecznie. Gdy notariusz w Polsce spisywała akt dziedziczenia po mojej mamie, musiała wpisać do dokumentu nieprawdę, że jestem niezamężna, bo wobec polskiego prawa moja żona jest tylko moją koleżanką.

W wypadku mojej śmierci polski fiskus będzie domagał się od mojej żony zapłacenia podatku od spadku po mnie. Podobna sytuacja w USA popchnęła Edith Windsor, której naliczono 300 tys. dolarów podatku od spadku po zmarłej żonie, do wytoczenia procesu rządowi Stanów Zjednoczonych. Sprawa trafiła do sądu najwyższego. Ten przyznał rację Edith Windsor i tym obalił ustawę DOMA definiującą małżeństwo.

Może nas być w Polsce 3 miliony. Dziwne, że żaden kandydat o nas nie zabiega

W1948 r. w książce "Sexual Behavior in the Human Male" Alfred Kinsey zaszokował świat, oceniając, ze 10 procent męskiej populacji jest gejami. Gdy Instytut Gallupa pytał w 2002 r. ludzi, jak wielu ich zdaniem jest gejów w społeczeństwie, odpowiedź brzmiała: "prawie co czwarty". Nikt więc do końca nie wie, ile osób LGBT jest Polsce, bo żeby dać się policzyć, trzeba się ujawnić, a nie wszyscy mogą lub chcą.

Przyjmijmy więc szacunkowo, że jest nas w Polsce trzy miliony. W pierwszej turze wyborów na zwycięskich kandydatów głosowało po blisko 5 mln ludzi. Gdyby cała społeczność LGBT oddała głos na jednego z nich w drugiej turze, bylibyśmy w stanie przesądzić o wyborze głowy państwa.

Obserwując ostatnie dni kampanii wyborczej w Polsce, ze zdziwieniem zauważyłam, że żaden z kandydatów nie zabiega o nasze głosy. Dla porównania - Hilary Clinton, która ubiega się o demokratyczną nominację w wyborach prezydenckich w listopadzie 2016 r., już od pierwszych dni swojej kampanii określiła jednoznacznie, że jest po naszej stronie.

Komorowski nie obiecuje, ale jest otwarty. Duda mówi o "zagrożeniu rodziny"

Bronisław Komorowski w TVN 24 mówił: "Nie należy ludziom robić nadmiernych nadziei, które są nie do zrealizowania. Konstytucja jest jednoznaczna i mówi, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. Jestem zwolennikiem działania, które da korzyści ludziom będącym w takim związku. Można wprowadzać rozwiązania, które pozwolą ludziom w nieformalnych związkach udzielać pomocy w okresie choroby czy na przykład dziedziczyć mieszkanie. Na to się zgadzam, ale nie podejmuje się działać wbrew konstytucji".

Prezydent nie bierze pod uwagę wystąpienia z inicjatywą ustawodawczą, która zmieniłaby konstytucję, tak by małżeństwa jednopłciowe stały się możliwe. Na to trzeba by dużej politycznej odwagi. Jest jednak otwarty na "działania, które dadzą korzyści ludziom będącym w takim związku", cokolwiek by to znaczyło.

Andrzej Duda w wywiadzie dla Wirtualnej Polski mówił: "Być może potrzebne jest uregulowanie osobistych relacji ludzi, które umożliwią im np. uzyskanie w szpitalu informacji o stanie zdrowia. Ale jestem absolutnie przeciwny rozwiązaniom, które podważają wartość małżeństwa. Nigdy nie zgodzę się na związki jednopłciowe".

Trudno zrozumieć, co oznacza "uregulowanie osobistych relacji ludzi", ale pozostałe deklaracje są jasne. W Hangout na stronie Gazeta.pl Andrzej Duda mówił na ten temat więcej: "Przede wszystkim problem polega na tym, że nie chce się załatwiać spraw społecznych ważnych (...) natomiast pcha się takie rozwiązania, które są związane z ideologią lewacką (...) niszczącą ten tradycyjny model rodziny". Mówił o możliwości dopuszczenia "jakiś" rozwiązań prawnych, które umożliwią uzyskiwanie informacji w szpitalach, ale "nie po to, żeby było to pierwszym krokiem do wprowadzenia w Polsce legalizacji małżeństw homoseksualnych, bo na ten kierunek ja się nigdy nie zgodzę (...). Jestem zdecydowanym tego przeciwnikiem, bo to jest pierwszy krok, a potem środowiska, które są (...) zdeterminowane i skrajne, będą żądały adopcji dzieci przez pary homoseksualne (...). Dlatego ja będę stał tutaj na straży interesu polskiego społeczeństwa".

Żyjąc w kalifornijskim niebie, zapomniałam już, że można nas ustawiać poza społeczeństwem, że można mówić o nas jak o zagrożeniu dla "tradycyjnej rodziny" i porównać naszą walkę o prawa człowieka do nieistotnych tematów zastępczych i lewackich dupereli.

Geje w Polsce powinni oddać głos na kandydata, który daje szansę transformacji prawa

W krajach, w których środowiska LGBT są chronione przed dyskryminacją i mogą korzystać z pełni praw człowieka, jest miejsce na polityczną różnorodność gejów. Reprezentujemy w końcu różne poglądy na gospodarkę i na sprawy socjalno-światopoglądowe. Jesteśmy pracownikami budżetówki, kopalń, wojska, mamy swoje biznesy, prowadzimy działalność naukową, artystyczną, mamy dzieci, płacimy składki na emeryturę.

W Polsce nasze podstawowe sprawy są jeszcze niezałatwione. Dlatego w interesie praw człowieka, w interesie "opluwanych, wyszydzanych, odpychanych, szkalowanych" środowisko LGBT powinno oddać swój trzymilionowy głos na kandydata, który daje szansę na rozpoczęcie procesu transformacji polskiego prawa i będzie stał na straży praw człowieka całego społeczeństwa".

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji



Wednesday, 17 June 2015

chlopcy bez koszulek- tak, dziewczyny juz nie!

Jak sie chlopaki rozbieraja koszulki jest  fajnie. Gdy to robia dziewczyny jest juz niesmacznie! Nie mowie tu o przygrzewaniu slonka ale o goraca dyskusje wokol zamieszania, ktore rozpetama Marta Konarzewska. Marta ostanowila stworzyc swoj projek przeciwko ugladzie plci i postanowila, ze swoje cialo uzna jako transparent. Wypisala haslo- Spie z kim chce. Dla  organizatorow Parady Rownosci bylo tego az nadto. Parada sie roroznila. I tak jak mowi klasy- prawda jest jak dupa, kazdy ja ma. A co w takim razie zrobic z piorami w dupie? O tym, dowiecie sie, czytajac tekst z Codzinnika feministycznego. Polecam- wasza zakryta ciocia!

i z ostatniej chwili slowa jej Perfekcyjnosci-

Kontrowersje

Organizatorzy Parady podjęli w trakcie imprezy kontrowersyjną decyzję, aby wyprosić z niej Martę Konarzewską, działaczkę LGBT i redaktorkę „Repliki”. Jak opowiedziała w rozmowie z Kamilą Kuryło z Codziennika Feministycznego, Konarzewska została „upomniana, że nie wolno się rozbierać na Paradzie”. I choć, rzeczywiście ubrana była skąpo, tj. w krzyżyki ze srebrnej taśmy na piersiach oraz napis „Śpię z kim chcę”, nie chodziło jej jednak o to, żeby się rozebrać, lecz o to, aby wyrazić swój manifest – przekazać informację o tym, że ciało zostało „zawłaszczone przez politykę”. Z punktu widzenia prawnego jej strój również nie powinien budzić kontrowersji, zrobił to jednak u organizatorów Parady, którzy przecież walczą o wolność, czy równość (mężczyźni bez koszulek u nikogo nie wzbudzali kontrowersji). Konarzewska wysnuła wniosek, że organizatorzy Parady próbują „przypodobać się” środowiskom prawicowym i sprzedawać jedynie złagodzony wizerunek środowiska LGBTI.
UPDATE
Jak tłumaczy nam rzeczniczka Parady Równości, Jej Perfekcyjność, Marta Konarzewska nie została wyproszona z imprezy. – Została jej tylko zwrócona uwaga – zaznacza rzeczniczka. Dowiadujemy się, że Konarzewska mimo wszystko uczestniczyła do końca wydarzenia, w pewnym momencie biorąc nawet aktywnie udział na jednej z platform.
Mamy jednak nadzieję, że na przyszłorocznej Paradzie Równości nie dojdzie do takich incydentów oraz, że uda się po raz kolejny pobić rekord frekwencji!
za- http://pridemag.pl/opinie/item/1556-parada-rownosci-przeszla-ulicami-warszawy-jak-bylo
Z Martą Konarzewską, krytyczką literacką i działaczką LGBT – rozmawia Kamila Kuryło11390428_10204428841377275_6507336595080069315_n-1fot. Agata Kubis
Zostałaś wyproszona z tegorocznej Parady Równości przez organizatorów marszu za strój. Czy możesz coś więcej na ten temat powiedzieć? Jak argumentowali swoją decyzję?
Zostałam upomniana, że nie wolno się rozbierać na Paradzie. Jakbym się upiła i zdjęła majtki czy coś. A ja się nie rozbierałam. To, co miałam na sobie, to był mój strój. Maska, kostium. Odważny może, fakt, ale nie nieobyczajny! Mój gest polegał na tym, co zawsze – swoje ciało potraktowałam jak transparent, miejsce inskrypcji. Symboliczną przestrzeń, na której mogę zapisać i którą mogę komunikować sensy. „Śpię z kim chcę” to był mój przekaz, ekspresja wolności ciała zawłaszczanego przez politykę. Katopolitykę, homofobię, patriarchalne wzorce genderowe, itd. To był manifest z rejonów biopolityki, nie striptiz. Zresztą, miałam zasłonięte sutki. To wolno. Mandat dostałabym dopiero za odsłonięte sutki. Dopiero one są „nieobyczajne”! Więc tu chodziło o coś innego niż prawo. Wewnętrzne ustalenia paradowe. A może o wewnętrzne lęki. O pruderię? Strategię mimikry? Strach przed tym, jak oceni nas prawicowa prasa? A może prezydent Duda?
Podwójne standardy i obrzydliwy seksizm. Podczas Parady widziałam wielu mężczyzn bez koszulek pokazujących sutki…
Tak, to też jest niefajne. Jak „nie wolno się rozbierać”, to chyba wszystkim. Czemu kobietom bardziej nie wolno? Te sutki i tak już wyznaczają granicę nierówności. Ale trudno, skoro to „odgórne”, mogę się dostosować. Ok. Nie zgadzam się jednak z tendencją Parady (czy w ogóle ruchu LGBT) do bycia bardziej restrykcyjną niż prawo, do ugrzeczniania wizerunku w celu, aby nas pokochali. To naiwne. Nie pokochają nas. (Kto właściwie i jakich „nas”?) Boimy się tworzyć stereotypy, ale to przecież nie my je tworzymy – stereotypy biorą się z uprzedzeń, nie z tego, co dzieje się naprawdę. Możemy wystawić na paradzie same rodziny z dziećmi, będzie słodko i grzecznie, bez nagości, piór, drag queen i biustów. Pokochają nas wtedy? Ci, którzy teraz wykrzykują o piórach w dupie? Nie! Dalej będą krzyczeć – o niszczeniu rodziny, pedofilii w rodzinie czy czym tam.
To już nie pierwszy raz, kiedy podczas Parady Równości dochodzi do cenzury, trzy lata temu organizator w osobie Łukasza Pałuckiego w towarzystwie czterech policjantów zagroził mojemu koledze, że jeśli nie zwinie swojego transparentu z hasłem „Równość jest jedna, nie ma VIP-ów na paradzie”, to „mogą spadać do domu”. Kolega oburzony takim postawieniem sprawy chciał wyrazić tę opinię publicznie, wejść na platfromę i zabrać głos, jednak jak się okazało „nie zgłosił wcześniej chęci przemawiania”. Dwa lata temu grupa aktywistek została wyproszona za transparent „Kapitalizm? Róż głową”. Parada wykluczania? To zmierza w złym kierunku…
Ja się martwię, że przy rządach prawicowych wcale nie będziemy bardziej radykalni, jak twierdzą niektórzy, tylko będziemy podkulać ogon, żeby przypadkiem się nie skojarzył fallicznie. Będziemy się lękowo autokorygować. A to zawsze zmierza ku wykluczaniu. Prezydent się zająknie, że „półnadzy homoseksualiści”, a my się schowamy pod kołdry. Pod które i tak nam zajrzą.
No tak, prezydent Andrzej Duda, zapytany w wywiadzie, czy zatrudniłby w swojej kancelarii geja, odpowiedział, że tak, ale dodał, że nie wyobraża sobie, by mu ktoś półnago paradował po biurze.
No właśnie, a potem ja nie mogę paradować na paradzie. Paranoja! Tylko przypominam: miał na myśli raczej rozebranych chłopców, nie kobiety, więc może chłopców należało napominać i wypraszać. Ale kobiety zawsze łatwiej zbesztać za ciało. Normalka.
Bardzo mnie cieszy pełna oburzenia reakcja na decyzję organizatorów ze strony środowisk lewicowych, LGBT, a także ruchu feministycznego. Oby organizatorzy wyciągnęli wnioski na przyszły rok.
Tak, mnie też! I bardzo dziękuję za tak żywą reakcję! Na poziomie symbolicznym ona oznacza, że ludzie (społeczeństwo) są bardziej otwarci i wolnomyślący niż politycy, media i, jak się okazuje, także niektórzy działacze. Organizatorzy Parady Równości wciąż mają na pewno wiele do przemyślenia. Na temat równości ekspresji, równości płci, „strategii grzeczności” i jej wymiaru nierównościowego… Mam nadzieję, że moja kwestia przyczyni się do dyskusji i nie zostanie potraktowana jako personalny epizod czy skandal, lecz jako precedens. I że Parada nie chce być tak konserwatywna, na jaką wielu osobom wygląda. I że głos tych osób (o których mówisz – lewicowych, feministycznych) zostanie wysłuchany z refleksją.
Korekta: Michalina Pągowska
http://codziennikfeministyczny.pl/konarzewska-byl-manifest-rejonow-biopolityki-nie-striptiz/

po marszu, tym marszu

Wracamy do normalnosci. Parada Rownosci odbyla sie w zeszla sobote w spoko koko kraju. Nadmieniam, ze udana i swietna. Audycja z Lepiej ponzo niz wcale, Tok, Agora, i GWi Tefale relacjonowaly marsz.
lapy w gore i lecimy z tematem i ze zdjeciami a na nich min. Adam Michnik w sandalach, Rafalala, Anka Zet. Nie ma co prawda marty Konazewskiej ale i do Niej tez cicoia.. dotrze. Milego czytania.

Parada Równości mnie gniewa

czerwiec 15, 2015

W sobotnie popołudnie warszawskie ulice spłynęły potem tęczowego marszu, który po raz 15 ruszył kruszyć obyczajowe barykady konserwatywnej części Polski. „Równe prawa – wspólna sprawa" brzmiało hasło przewodnie, przyświecające barwnemu orszakowi, prażącemu się na bezlitosnym słońcu, w miejscu zbiórki pod sejmem. Byłem tam punktualnie, więc załapałem się jeszcze na przywitania i przemówienia zaproszonych gości, którzy z wysokości platformy pozdrawiali zebranych, deklarując swoją solidarność z 12 postulatami Parady Równości.
Była m.in. prof. Małgorzata Fuszara – pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, poseł Joanna Senyszyn z SLD, była Yga Kostrzewa – aktywistka na rzecz praw środowisk LGBT. Był też Paweł Potoroczyn z Instytutu Adama Mickiewicza, który wspominając o zbliżającej się relokacji „Tęczy" z pl. Zbawiciela, porównał ją do granatu wrzuconego w debatę o polskiej tolerancji – trafnie.
Nie chciałem jednak rozmawiać z żadną z tych osób. Tak samo, jak nie planowałem pytać o powód uczestnictwa w marszu kogokolwiek z 20 tys. zebranych uczestników. To byłoby za proste. Interesowała mnie ta mała grupka zapaleńców, gotowych zamanifestować swój sprzeciw wobec Parady Równości. Byłem ciekaw, co ich napędza, by stawać na barykadach heteroseksualnej prawilności.
Pierwszych oponentów dostrzegłem już w drodze na plac Konstytucji, czyli stosunkowo szybko. Były to starsze kobiety, dzierżące w rękach albo krzyże, albo transparenty z przestrogami typu: „mężczyźni, którzy ze sobą współżyją, nie odziedziczą Królestwa Bożego". Nie chciały ze mną rozmawiać. W milczeniu walczyły o dusze i anusy mijających je chłopaków. Męczennice.
Dopiero na wspomnianym pl. Zbawiciela spostrzegłem większą grupę starszych osób, wymachujących gorliwie krzyżami. Podchodząc z gotowym pytaniem na ustach, zostałem zmierzony wzrokiem – wiadomo, dewiant wyłonił się z tłumu reszty zboczeńców, będzie zarażać gejostwem. Spytałem, dlaczego są przeciwni Paradzie Równości?
„Bo mnie to gniewa!" – krzyknęła jedna z pań. Druga dodała od razu, by ze mną nie rozmawiać. Kiedy zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie, podskoczyła, odwracając się do mnie plecami i wypięła pupę. Fotogenicznie.
Wtopiłem się w tłum, obserwowałem morze uśmiechniętych ludzi, tańczących w rytm grającej muzyki. Było dobrze, ale czekałem na tych, którzy się nie uśmiechają, na tych, którzy stoją z zaciśniętymi pięściami. Wybiłem na przód, wyprzedziłem marsz, by wyjść naprzeciw kontrmanifestacji. Kilkadziesiąt osób ze sztandarami ONR i flagami Polski czekało na zbliżającą się Paradę przy Rotundzie. Szczelnie odgrodzeni kordonem policji od głównej trasy, szykowali się na spotkanie z wrogiem. Miałem chwile, by z nimi porozmawiać, zanim kompletnie się najeżą i całą swoją uwagę skierują na marsz. Podszedłem do dwóch młodych, schludnie ubranych chłopaków, jeden z nich trzymał w dłoni sztandar ONR.
VICE: Możecie powiedzieć, dlaczego się tu zebraliście i jakie jest wasze stanowisko względem Parady Równości?
Tomek: Stanowisko jest proste, jesteśmy ostatnim bastionem cywilizacji łacińskiej, katolickiej i nie dopuścimy do tego, żeby dewianci zmieniali struktury naszego narodu – społeczeństwa, które od tysiąca lat jest jednolite, składa się z wyznawców Pana Boga. Sprzeciwiamy się sodomii i sprzeciwiamy się temu grzechowi, bo Pan Bóg ukarał całą sodomię. Zesłał na nich ogień. Ja nie mówię, żeby teraz też na nich zsyłać ogień, ale nie możemy dawać gejom uprawnień, żeby oni, poprzez swoją ideologię, zsyłali ogień na nas.
No dobrze, ale gdzie w tym miejsce na tolerancję?
– W tym momencie podszedł do nas chłopak z zieloną przepaską ONR na ramieniu, który jeszcze przed chwilą podjudzał tłum do skandowania zaczepnych tekstów pod adresem mniejszości seksualnych –
To właśnie jest problem, że środowiska homoseksualne i LGBT zmieniają definicję tego słowa. Tolerancja, z łacińskiego słowa tolerare oznacza „coś znosić". I my jesteśmy tolerancyjni, ale to się kończy, kiedy dochodzi do próby przeforsowania postulatów politycznych.
Co masz na myśli?
Każdy obywatel jest równy wobec prawa i jeżeli państwo wyodrębnia ze społeczeństwa jakąś część obywateli, to tylko po to, aby ich zgnębić, albo uprzywilejować. Nie ma trzeciej opcji. Tak więc, kiedy państwo uprzywilejowuje ludzi o innych preferencjach seksualnych, łamie świętą zasadę równości wszystkich obywateli wobec prawa.
– kończąc te słowa, wrócił do grupy swoich kolegów, którzy w tym momencie śpiewali, że każdy gej umrze od kiły –
Tomek, a jak tam z twoją tolerancją, czujecie się lepsi?
Tomek: W żadnym razie. Dla mnie nie jest obcy kontakt z pedałem. U siebie w rodzinie mam geja i ja go akceptuje i kocham go, bo to mój brat.
Czyli jest szansa, że możecie się zaraz spotkać po dwóch stronach barykady. Nie będzie mu przykro?
Tomek: Nie, bo on nie popiera tej parady.
Dlaczego?
Tomek: Bo normalna lesbijka i normalny gej nigdy nie pójdą w takiej paradzie.
Wytłumacz mi, kim są normalni geje i lesbijki?
Tomek: To ludzie, którzy nie propagują tej zbrodniczej idei, którą się tu przedstawia. Bo jak geje będą chcieli związków partnerskich, później dostaną małżeństwa, a za 20 lat — kto wie — może ci geje będą adoptować dzieci! To jest niezgodne z prawem natury.
Czyli jesteście takimi obywatelskimi szeryfami, którzy strzegą porządku w cudzych sypialniach?
Tomek: Ja nie wchodzę do niczyjej sypialni!! To oni z niej wychodzą i to jest właśnie problem. Ja nie wejdę do sypialni Michała, a on nie wejdzie do mojej.
Cieszę się, że sobie to wytłumaczyliśmy. Dzięki za rozmowę.
W tym momencie dotarła do nas Parada. Moi rozmówcy stali spokojnie, ale reszta z zebranych chłopaków wpadła w szał. Każdy wykrzykiwał swój zestaw wyzwisk, pokazywał środkowe palce – jak wściekłe psy w klatkach, przed którymi maszerują pewne siebie koty. Dobrze, że było tyle policji. Oczywiście nie mogło zabraknąć klasyków „kto nie skacze, ten pedał" oraz „zakaz pedałowania" (usilnie śpiewane pod melodie kawałka Pet Shop Boys – Go West... czyli zespołu otwarcie walczącego o prawa gejów – cóż za przewrotność).
Wtedy zobaczyłem grupkę chłopców, mających na oko jakieś 10 lat. Każdy z nich miał na sobie czarny t-shirt z dużym, białym napisem „Śmierć wrogom ojczyzny". Wpatrywali się w swoich starszych „kolegów" jak zaczarowani. Obserwowali, jak wymachują pięściami, jak zdzierają gardła, broniąc „ostatniego bastionu cywilizacji łacińskiej, katolickiej".
Przypomniałem sobie słowa Jima Kruegera, amerykańskiego pisarza i scenarzysty komiksów, który powiedział: „Każdy łotr uważa, że jest bohaterem. W tym właśnie tkwi sedno zła – to przekonanie, że jego osobisty punkt widzenia odpowiada uniwersalnemu, ogólnospołecznemu punktowi widzenia". Czy ja też patrzyłem na bohaterów, gotowych niszczyć wszystko, co nie zgadza się z ich światopoglądem?
Ruszyłem dalej, zostawiając rycerzy heteronormatywności za sobą. Parada zatrzymała się na Placu Teatralnym, jej ostatnim przystanku. Zaczęły się podziękowania. Ludzie tańczyli i klaskali. Ktoś krzyknął do mikrofonu „pokażcie, że jesteście lepsi od nich" – mając oczywiście na myśli chłopaków spod Rotundy. Otóż nie – pomyślałem sobie – nie jesteście ani lepsi, ani gorsi. Jesteście tacy sami, jak cała reszta – tyle że wy, uczestnicy Parady, musicie o tym przypominać i to udowadniać.
W sobotnim marszu wzięło udział ok. 20 tys. ludzi. Ramię w ramię szły pary homoseksualne i heteroseksualne oraz całe rodziny z dziećmi. Wspólnie tworzyli unikalną mozaikę szczęśliwych Polaków. Fajnie było zobaczyć, że pamiętamy jeszcze, jak się cieszyć. Totalnie nie robi mi więc różnicy, czy to Parada Równości, czy Marsz Niepodległości. Jeżeli tylko przybijamy sobie piątki, zamiast wyrywać krawężniki z ziemi – nie będę się gniewać.

http://www.vice.com/pl/read/po-co-wam-parada