Thursday 23 April 2015

os glupoty


Nie ustepuja slowa wypowiedziane przez dyrektora FBI pana James`a Commey`a, ktory to sugerowal, ze Polska byla wspolodpowiedzialna za Holocaust. Nie przeprosil za swe slowa. Dodal, ze wymieniajac Polske, wyrwany byl z kontekstu i dodal, ze podtrzymuje swoje twierdzenie, ze Polacy kolaborowali z nazistami! Tlumaczy sie, ze zostal zle zrozumiany i odebrany na opak. 
Ambasada polska nie dostala jak dotad zadnej odpowiedzi na protesty wladz Polski. Slowa niefortunne juz padly i mleko sie rozlalo. Swiadczy to o glupocie takich osobnikow, ktorzy dostaja sie do rzadzenia odpowiedzialnymi firmami a wiadomo, ze sieczke dyrektorstwo ma w glowie.

15 kwietnia podczas organizowanych przez Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie obchodów Dnia Pamięci o Holokauście. W przemówieniu tym, przedrukowanym przez dziennik "Washington Post", Comey wyraził opinię, że najbardziej przerażającą lekcją Holokaustu jest to, iż pokazał on, że ludzie są w stanie zrezygnować z indywidualnej moralności i przekonać się do prawie wszystkiego, poddając się władzy grupy.

"W ich mniemaniu mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i wielu, wielu innych miejsc nie zrobili czegoś złego. Przekonali siebie do tego, że uczynili to, co było słuszne, to, co musieli zrobić" - dodał Comey.
To samo tyczy sie ze swieza sprawa wloskiego historyka, Sergio Romano. Wloski dziennikarz i historyk na lamach gazety Corriere della Sera, obarczyl Polske za odpowiedzialnosc za storzenie paktu Ribbentrop - Molotow. 
"Kiedy stało się oczywiste, że Hitler chce wojny, Francja i Wielka Brytania próbowały stworzyć front przeciw agresji, wysłały więc delegację do Moskwy, żeby uzgodnić program współpracy. Sowieci nie wykluczyli możliwości zawarcia umowy, stwierdzając, że przyjmą propozycję, pod warunkiem że jednostki Armii Czerwonej (...) dostaną zgodę na przejście przez terytorium polskie. Rząd Warszawy, dumny i podejrzliwy, odrzucił żądanie, a Sowieci zinterpretowali tę reakcję jako objaw nieufności pod swoim adresem. Nie doszłoby prawdopodobnie do paktu Ribbentrop-Mołotow (a może również do II wojny światowej), gdyby Polacy nie wierzyli tak mocno w swoją zdolność przeciwstawienia się wojsku niemieckiemu. Co do sowieckiego wkroczenia na terytorium Polski, sowiecka decyzja była zrozumiała. Skoro Polska, zgodnie z intencjami Niemiec, miała zniknąć, dlaczego Rosja nie miałaby ograniczyć niemieckiej ekspansji, biorąc sobie część tego kraju?".

Na ta notke rowniez zaaregowal rzad Polski wystosowujac sposobna notke. Idac retoryka to zgwalcona kobieta sama sie o to prosila. Moze rzad wloski wytlumaczy sie i pochyli nad tym, ze wojka polskie rowniez wyzwalaly Wlochy? I to one a nie Polska nalezaly do Osi Zla!


Do maratonu glupcow dobiega Nigel Farage ze stwierdzeniem, ze Polacy sa odpowiedzialni za robienie korkow na autostradach!
W cioci krew sie gotuje ale takie przekrecanie historii jest naprawde obrzydliwe. Wymienionym panom dedykuje refren piosenki Psycho, zespolu Muse.




prawdopodobnie nowy premier

 Wszystko wskazuje, ze Ed Milliband zostanie nowym premierem Wielkiej Brytfanny. Emigranci bez brytyjskiego paszportu nie moga glosowac wiec cicho siedzimy ale jak to ciocia kasamy. Partia Pracy oczywiscie zgadza sie na imigrantow na pewnych zasadach. oczywiscie Torysi z Davidem Cameronem tez. Ukoik z panem Faragem tez, ale to juz inna historia.
Z bloga pana Marka Ostrowskiego z Polityki wzielam swietny tekst przyblizajacy nowa sylwetke nastepnego premiera, ktorego jak juz wspomnialam przy okazji innego mego postu, rodzice byli takze imigrantami.
Na naszym podworku goraczka wyborcza. Nasza kochana partia SNP z premier Nicola Strugeon, dzielnie sie trzyma. Imigranci maja byc spokojni i raczej jestem przekonana, ze tak sie stanie. Co do partii rzadzacych i Cameronem, ludzie sa sowicie rozczarowani. Owszem, imigranci jak zapewnia Cameron moga byc bezpieczni. Pod warunkiem, ze nastapi ciecie w zasilkach i kadencja czasowa na zanlaezienie pracy i otrzymanie zasilkow przez nowo przybylych imigrantow. Ukoik, mowiac zargonem nic nie przewiduje dla imigrantow bo ich po prostu nie chce. W szczegolnosci tych z Europy Wschodniej. 
To tyle narzekan na nasze podworko. CDN.

Marek Ostrowski
Kain
Szef Partii Pracy Ed Miliband jest dziś najmniej popularnym liderem opozycji w brytyjskiej historii. Ale za miesiąc może już być premierem.


Ed Miliband przedstawia program edukacyjny Partii Pracy.
Neil Hall/Reuters/Forum
Rodzina dla Milibanda znaczy wiele. Jego babcia, Dobra Kozak, urodziła się w nieźle prosperującej rodzinie żydowskiej w Częstochowie. W czasie wojny przechowywały ją zakonnice, a potem katolicka rodzina. Dzięki temu, w odróżnieniu od kilku innych członków rodziny, uniknęła Auschwitz. Po wojnie Dobra przybrała imię Marion i wyjechała do Wielkiej Brytanii, właściwie bez szkół i bez słowa po angielsku. Niezwykle uzdolniona dziewczyna nie tylko skończyła studia, ale wyróżniała się na znanej London School of Economics. Tam poznała Ralpha, przyszłego męża, najstarszego syna polskich Żydów, którzy wyjechali z Warszawy po pierwszej wojnie światowej. Ed Miliband często podkreśla, że Wielka Brytania dała mu wszystko i że jego matka zawdzięcza życie dobroci obcych.
Jego ojciec Ralph Miliband, marksista, był jedną z najważniejszych postaci intelektualnych Partii Pracy, autorem dzieła „Parlamentarny socjalizm”, które wyrosło z ogromnego rozczarowania laburzystami. Ralf ubolewał, że tradycyjne brytyjskie wartości – podporządkowanie interesom finansowym City i prymatowi USA w polityce zagranicznej – weszły do kodu genetycznego partii. Dom Milibandów – w dzielnicy Primrose Hill, dziś modnej i drogiej – był głównym miejscem spotkań marksistów, socjalistów i radykałów z całego chyba świata.
Młody Ed poznał tam m.in. Joego Slovo, szefa zbrojnego skrzydła Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Inny przyjaciel Ralpha, Richard Kuper, który dziś przewodzi organizacji „Żydzi za sprawiedliwością dla Palestyńczyków”, wspomina, że od bardzo młodego wieku obaj bracia Milibandowie: Ed i starszy od niego o cztery lata David, szybko dorastali i w tych spotkaniach byli traktowani jak dorośli.
Bracia dobrze wspominają szkołę, do której – co nie bez znaczenia – chodziły dzieci z ponad 60 narodowości i wielu najrozmaitszych środowisk. Po maturze Ed wyjechał z matką do Nowego Jorku (gdzie ojciec wtedy wykładał) i dostał się na staż do lewicowego tygodnika „The Nation”. Po roku wrócił do Anglii i rozpoczął te same elitarne studia w Oksfordzie, które wcześniej ukończył z wyróżnieniem jego brat: PPE (polityka, filozofia i ekonomia).
Przyjacielem, powiernikiem i mentorem Eda był wykładowca Andrew Glyn, socjalistyczny krytyk niesprawiedliwości rynkowych, autor książki „Kapitalizm spuszczony ze smyczy”, która w 2006 r. przepowiadała nadciągający kryzys. Na studiach, jako prezes zrzeszenia studenckiego swojego college’u, poprowadził pomysłową kampanię przeciw podwyżce czesnego. Edowi udało się zmobilizować wszystkich bez wyjątku studentów, choć nie wiadomo jak, bo nie był typowym studentem: przez trzy lata studiów nie widziano, by miał jakąś dziewczynę, ponadto nie palił, nie tykał narkotyków i bardzo niewiele pił. Naprawdę zajmowała go polityka.

1.

Już dwa lata po studiach Ed wszedł do kręgu pomocników Gordona Browna, wówczas kanclerza skarbu w gabinecie cieni. Browna uważano za naturalnego następcę szefa partii Johna Smitha. Jednak po jego nagłej śmierci w 1994 r. to Tony Blair – a nie Brown – został nowym przywódcą partii. Zawarto podobno dżentelmeńską umowę, że Blair po jednej kadencji ustąpi na rzecz Browna, który uważał, że ukradziono mu karierę. Napsuło to potem wiele krwi, bo Blair nie ustępował, a Brown zachowywał się tak, jak gdyby był równy przywódcy.
Bracia Milibandowie mieszkali w tym czasie w jednym domu w Londynie, ale pracowali w rywalizujących obozach. Starszy David był szefem doradców politycznych Blaira, Ed służył Brownowi. Ed miał z tego okresu wyciągnąć lekcję polityki dla siebie: umowy w sprawie liderowania są diabła warte. Wybory wewnątrzpartyjne są potrzebne i służą partii.
Sukces przyniosły wybory w 1997 r. Gordon Brown został prawdziwym kanclerzem skarbu, człowiekiem numer dwa w państwie, a 27-letni wówczas Ed Miliband – jego prawą ręką. Rodzina i jego znajomi śmiali się z głosu automatycznej sekretarki na jego komórce: „Nie mogę odebrać. Ale jeśli to Gordon, można mnie zastać pod numerem…”. Miliband pracował po 16 godzin dziennie, a Brown potrafił go budzić w środku nocy, szukając opinii i danych. Zaufany pomocnik był w końcu tak wyczerpany, że wybłagał przerwę na studia podyplomowe w USA.
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1614705,1,prawdziwa-twarz-eda-milibanda.read
Na ochlodzenie emocji proponuje posluchanie nowej pluty Cassandry Wilson, pt. Comming Forth by Day.