Bardziej niż populizm Unii Europejskiej zagraża rozpad współpracy między Paryżem i Berlinem, który stanowi podwaliny wspólnoty. Możliwe, że wyborów nie wygra ani Front Narodowy, ani AfD, ale rozbieżne interesy obu stolic sprawią, że strategiczna, długofalowa wizja wspólnej Europy stanie się niemożliwa do wypracowania. Francja zajęła się sytuacją wewnętrzną, pozostawiając Berlin u unijnego steru. Sytuacja Niemiec jest o tyle trudna, że w międzyczasie Wielka Brytania postanowiła opuścić struktury europejskie.

We drugiej rundzie wyborów prezydenckich we Francji Marine Le Pen zostanie zapewne pokonana przez kandydata centroprawicowych Republikanów, Françoisa Fillona. Pomimo sporych wysiłków Frontu Narodowego, by poprawić wizerunek partii, wynik wyborów samorządowych w 2015 wskazuje, że wielu wyborców nie darzy skrajnie prawicowych narodowców sentymentem.
W pierwszej rundzie Front Narodowy zdobył poparcie sześciu milionów Francuzów, ale przepadł w drugiej rundzie, gdy wyborcy masowo ruszyli do urn. Frekwencja w wyborach prezydenckich we Francji jest zazwyczaj dość wysoka, więc Marine Le Pen będzie zmuszona toczyć ciężki bój o Pałac Elizejski.
François Fillion, porównywany do Margaret Thatcher i Ronalda Reagana, zaprezentował plan gospodarczy daleki od protekcjonistycznych pomysłów Le Pen. Kilka obszarów pozostaje jednak wspólnych. Podobnie jak Marine Le Pen, były francuski premier chce zapanować nad falą imigracji i islamem, obiecując Francuzom odzyskanie dumy narodowej.
Fillion odrzucił wizję Francji jako społeczeństwa multikulturowego. Krok w krok za nim będzie podążał Front Narodowy, więc jego pomysł na renacjonalizację francuskiej polityki będzie niezwykle surowo oceniany.
Inaczej będzie w Niemczech. Wprawdzie antyislamska i antyimigracyjna AfD dostanie się do Bundestagu dzięki 11-15 procentowemu poparciu, ale pozostanie w nim izolowaną mniejszością, z którą żadna z partii nie będzie współpracować. Większość wyborców w Niemczech nie ulegnie pokusie populizmu, która zbiera swoje żniwo w pozostałych krajach Zachodu.
Angela Merkel zostanie kanclerz Niemiec po raz czwarty z rzędu – to naprawdę niebywałe osiągnięcie po 11 latach pełnienia urzędu, po kryzysie migracyjnym, w którym Niemcy przyjęły ponad milion uchodźców. Niemiecka polityk zostanie "ostatnim bastionem" obrony dla zwolenników liberalnej demokracji i globalizacji – nie tylko dla samych Niemców, ale mieszkańców innych krajów – co sprawi, że znajdzie się pod sporą presją.
Podczas gdy wiele krajów zajęło się sytuacją wewnętrzną, Berlin zostanie zmuszony przyjąć rolę, której nigdy nie chciał – europejskiego przywódcy. Przez Niemcami szereg wyzwań: Brexit, Rosja, Turcja, kryzys migracyjny, kryzys strefy euro i nieprzewidywalny prezydent Trump.