„Angolia”. Portret Polaków w Wielkiej Brytanii

» Justyna Sroka | Fot: Oskar Oraczewski
Znakomita polska dziennikarka poświęciła im książkę. Przybysze. Kolonizatorzy. Najeźdźcy. Emigranci. Polacy. To książka o nas – o Tobie, czytającym te słowa, i o mnie, ich autorce. „Angole” w księgarniach, a u nas wywiad z ich autorką, Ewą Winnicką.
__________________________________________________________________________________________________________________
Justyna Mignotte: Polacy na emigracji w Wielkiej Brytanii – postanowiła im Pani poświęcić całą książkę, a zatem co w nich takiego intrygującego, ciekawego?
Ewa Winnicka: Moja poprzednia książka reporterska, czyli „Londyńczycy”, opowiadała o losach Polaków uwięzionych w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej. Nie interesowała mnie wielka polityka, tylko absolutna codzienność rodzin. Jak to jest zacząć żyć na obcej wyspie, której mieszkańcy nie są wcale specjalnie szczęśliwi z naszej obecności. Jak się szuka pracy? Jak utrzymać status społeczny? Gdzie znaleźć żonę? Jak poradzić sobie z powojenną traumą? Wtedy zrozumiałam też, że Wielka Brytania to kulturowo bardzo odległy od nas kraj. Jak mówi jedna z bohaterek Angoli – dla Polaków egzotyczny bardziej niż Chiny.
Zna Pani polskich emigrantów bezpośrednio? W kręgu rodziny, znajomych?
Oczywiście. Wielu bohaterów to moi znajomi. Oni odsyłali mnie z kolei do osób, które znają w Wielkiej Brytanii, a ci do kolejnych.
Przeczytałam Pani książkę z ogromnym zainteresowaniem, ale zakończyłam z pewnym smutkiem – życie Polaków, które Pani opisała jest często smutne właśnie, nieraz bardzo ciężkie. Cięższe niż w Polsce?
Wie Pani, nie mam pojęcia, gdzie życie jest cięższe. Wiem na pewno, że wyjazd do obcego kraju, to niezależnie od sukcesu, jaki osiągniemy, zawsze na początku wiąże się ze stresem i stratą. Mnie niespecjalnie interesują jakiekolwiek uogólnienia, tylko relacje o codzienności poszczególnych bohaterów. A oni rzeczywiście zmagają się z nowym: językiem, przepisami prawnymi, emocjonalnością tubylców, samotnością. O tym się nie mówi zbyt wiele. Wielu czytelników strasznie się buntuje, że zbyt głęboko, choć za ich zgodą, zaglądam w życie ludzi. Z drugiej strony mam wrażenie, że gdyby moi bohaterowie wypełniali ankiety socjologów badających warunki życia Polaków w Wielkiej Brytanii – większość okazałaby się ludźmi sukcesu. Mają pracę, mieszkanie, pewnie większą stabilizację finansową. Szklany sufit dla większości z nas wisi i tak dość wysoko. Jest jeszcze trzecia możliwość, że jesteśmy narodem, który uwielbia narzekać. Może to jest odpowiedź?
Ilu rodaków poznała Pani podczas zbierania materiału do swojej książki? Jak zbierała Pani ich historie?
Myślę, że rozmawiałam z 200, może 300 osobami. Podróżowałam po kraju z przerwami przez dwa lata.
Jakie uczucia towarzyszyły Pani podczas tej pracy?
Kiedy jeszcze byłam w „cywilu”, czyli zanim urodziły się moje dzieci, pracowałam w Londynie. Nielegalnie ścieliłam łóżka w hotelu w Bloomsbury, a popołudniami biegałam na praktyki do Reutersa. Kończyłam studia w Polsce, myślałam, że zostanę w Anglii. Ale zabiła mnie samotność, więc kiedy znów zaczął się londyński listopad spakowałam się i wróciłam do domu, do rodziców. Została mi jednak sympatia do tego kraju. Lubię Wielką Brytanię, jej niesamowitą historię i wyspiarską odrębność. Dla nas niełatwą do przełknięcia. Kiedy pracowałam nad książką, myślałam o tym, czy mogłabym przenieść się do tego kraju z rodziną. Obserwowałam uważnie losy dzieciaków. I bardzo szybko zrozumiałam, że to nie jest już możliwe. Nie mogłabym mieć pewności, czy będzie mnie stać na mieszkanie w dzielnicy z dobrą szkołą, jak moi synowie zaadaptują się do nowych okoliczności, czy w trudniejszych warunkach przetrwa moja rodzina, czy nie zaczniemy się potwornie kłócić, czy zmiana nie spowoduje strat, których nie zrównoważy płynny angielski. Oczywiście na razie nie jestem w desperacji. Ale nie wykluczam, że pewnego dnia zobaczycie mnie na dworcu Victoria, w Edynburgu czy w Glasgow. Bo doskonale rozumiem, że niektórzy ludzie czują, że wyjazd jest jedynym rozwiązaniem, żeby przetrwać.

angolia 01 Angolia. Portret Polaków w Wielkiej Brytanii

Czy któraś opowiedziana Pani historia zapadła Pani szczególnie w pamięć, wraca?
To opowieść Kamila, który był eurosierotą, zanim mama zabrała go do siebie do Anglii. Miał dziewięć lat. Pracowała całymi dniami, żeby związać koniec z końcem. A łagodny, pogodny chłopiec bez znajomości języka trafił do szkoły, gdzie walczyły między sobą gangi chłopców z Senegalu. Od razu został kozłem ofiarnym. I minęło kilka lat, zanim uporał się ze swoimi problemami. O ile się uporał.
Czy Polacy na emigracji w Wielkiej Brytanii wyróżniają się czymś szczególnym?
Z punktu widzenia osiadłych Brytyjczyków na pewno pracowitością i ambicją. Ci wyżej urodzeni wznoszą brew z zadziwienia, tak jak znajomi mojej bohaterki Miki. Myślę też, że mimo hermetyczności Brytyjczyków zaczynamy oddziaływać na to, jak wygląda życie w Wielkiej Brytanii. Ostatnia informacja o tym, że zmiany w brytyjskich szkołach będą inspirowane programem szkół polskich to ważny sygnał.
Z polonijnym dziennikarzem Łukaszem Stecem, także polskim emigrantem, zgodziliśmy się kiedyś, że „nie-emigrantowi” trudno „nas” (czyli emigrantów) zrozumieć. A Pani, jak sądzi?
Musiałabym wiedzieć, w którym momencie czujecie blokadę. Mogę się domyślać, że problemem może być fakt, że Wy przynależycie i tutaj, i tam jednocześnie. Ale też nigdzie nie na sto procent. To pewnie daje duże poczucie wolności. Ale, też spekuluję, nie każdy potrafi w taki sposób szczęśliwie i dobrze żyć.
***
Ewa Winnicka – polska dziennikarka, publicystka, autorka związana m.in. z „Polityką”. Autorka „Londyńczyków” – powojennego portretu Polaków i ich życia w Wielkiej Brytanii, ostatnio zaś „Angoli” – książki o najnowszej fali emigracyjnej Polaków i ich życiu w Zjednoczonym Królestwie.
Justyna Sroka | Emito.net
Fot | Oskar Oraczewski