Monday 9 May 2016

Dupa i uprzedzenie wg dobrej zmiany

Nie bede plesc o tym jak mi zle jak spoko koko kraj jest targany wojna polsko - polska. Przykro mi i tyle, ze Polacy tak nie cierpia demokracji. Musza lizac dupe-  dupkom i msciwym rzadzacym. Wybranym przez ogol, teskniacych za zamordyzmem. Natura nie lubi prozni. Historia sie powtarza, zle nam ze stara zmiana. Potrzebna dobra zmiana z dyktatura brunatnych chlopcow. Polecam felieton Wojciecha Kuczoka pt;

Dupa i uprzedzenie


Wojciech Kuczok - ur. w 1972 r., prozaik, poeta, scenarzysta, krytyk filmowy, speleolog. Napisał m.in. "Opowieści słychane", "Gnój", "Senność". Laureat Paszportu "Polityki" 2003 i Nagrody Literackiej "Nike" 2004. Scenarzysta filmu "Pręgi".

Wzruszająco nieudolny "Jeżus" Cecilii Giménez, która dokonała radykalnej konserwacji zaniedbanego fresku w aragońskim kościele, to malarskie arcydzieło przy niesławnym reliefie zmarłego prezydenta spod Urzędu Miasta Warszawy. Pod osłoną nocy jakiś bohaterski PiS-owiec przymocował na dwóch śrubkach do kamienia tablicę pamiątkową z niepodobizną Lecha Kaczyńskiego, którą nazajutrz oficjalnie honorowały władze państwa. Kiedy w świetle dnia okazało się, że taka twarz to potwarz, było już za późno, żeby się rakiem wycofać. Nie ma jak pompa w świetle dnia na pohybel HGW i platfusom!

Rozważmy okoliczności łagodzące tę fuszerkę. Po pierwsze, chodziło nie o portret, ale o podpis. W gorliwej chęci przypodobania się prezesowi wyryto pod tym dziwacznym wizerunkiem informację, jakoby Kaczyński "poległ" w służbie ojczyzny. Tym samym usankcjonowano nie tyle rzekomy zamach smoleński, ile rzeczywisty zamach na polszczyznę, którego dokonuje partia rządząca. Nie dość bowiem konsekwencji w codziennym odwracaniu znaczeń pojęć, o których jeszcze niedawno byliśmy skłonni myśleć z niejaką czułością (jak choćby "prawo", "sprawiedliwość", a nawet "prawda"); nie dość ortograficznych rewolucji, którym hołduje pewna posłanka fatalna (deputée fatale?) uznająca pisownię słowa "wziąć" za lewacki wymysł; teraz uznano, że "zginąć" znaczy "polec".

Malownicza śmierć mojego dziadka, który od kielicha nie stronił i blisko pół wieku temu wypadł z okna podczas malowania parapetu, nie była w rodzinie powodem do chwały. A teraz proszę: dziadek nie zginął, lecz poległ, wyzionął ducha po bohatersku, bo tragicznie spadł na ziemię z nadmiernej wysokości. W myśl nowych zasad języka polskiego codziennie przybywa nam poległych bohaterów: wiadomo, że Polacy lubią jeździć bez pasów i giną na froncie drogowym jak muchy. Kilkudziesięciu bohaterów tygodniowo owija się wokół drzew naszych, wierzby polskie nieustannie płaczą nad tymi ofiarami, wciąż im szumi apel poległych. Doliczmy do tego jeszcze kilkunastu polskich samobójców dziennie, dodajmy wszystkie ofiary poległe w rodzinnych awanturach, wysokopromilowych topielców, którzy giną bohatersko w odmętach naszych rzek i jezior, dodajmy ofiary pożarów, nieszczęśliwie zabłąkanych turystów, którzy zeszli z gór śmiertelnie, dołączmy i dzieci, co to niepilnowane włożyły pośliniony palec do gniazdka - och, możemy przebierać w bohaterach jak w ulęgałkach. Dopóki stoi jak byk, że Kaczyński poległ, póty mamy prawo nasz kraj uważać za fabrykę męczenników - nie czyńmy nikomu niesprawiedliwej różnicy.






***

Wróćmy jednak do teorii niepodobieństwa. Należy stronić od mstliwej łatwizny. A zatem nie spuszczajmy wstrząsającej amatorszczyzny rzeczonej płaskorzeźby na brak wykwalifikowanych kadr, na chałupniczy wymiar nowych rządów, którym nie staje fachowców w żadnej z pospiesznie zawłaszczonych dziedzin - skąd więc mieliby mieć swoich artystów? Chciałoby się pometaforyzować efekciarsko, że cała Polska PiS wisi na dwóch śrubkach - nie, tak czynić nie wolno, to byłoby pogardliwe, patronizujące, odpędźmy tę myśl nieświeżą.

Udoskonalmy nasz dyskurs wysiłkiem wyobraźni, uszlachetnijmy nasze imaginarium "dobrej zmiany", przedstawmy sobie zatem na przykład ministra Jurgiela jako morowego chłopa (nie dodawajmy przy tym "Od moru, głodu, wojny chroń nas, Panie", przemóżmy pęd ku złośliwościom). A zatem, przyjmijmy, że Jurgiel, chłop na schwał, pasuje do swego resortu idealnie - jak będzie przymuszony korzystać z doświadczenia akademickiego, to i konia wydoi, nie podszczypujmy jego charakterystycznej urody - rolnik ma mieć twarz rolną, przynajmniej wiadomo, że swój. A chyba nikt nas nie musi przekonywać, że na polskich koniach polski rolnik zna się lepiej niż żona jakiegoś angielskiego perkusisty.

Umówmy się, że minister Szyszko, choć słuchacz Maryi, to człowiek nowoczesny, światły i kompetentny, kiedy zatem mówi, że dla uratowania puszczy trzeba ją wyciąć, to wie, co w korze piszczy: jak nie będzie drzew, kornik nie będzie miał co żreć i zdechnie z głodu - co prawda stracimy pomnik przyrody z listy UNESCO, ale wykończymy populację żarłocznego drukarza. Nie bądźmy defetystyczni, nie ulegajmy ciągotom ku uznaniu Puszczy Białowieskiej za symbol Polski, w której najważniejsze jest teraz, żeby wyznaczyć i pokonać wrogów, nawet kosztem wycięcia w pień wszystkiego wokół. Jak nie będzie państwa, to nie będzie demonstracji państwowych - nie, wyplujmy te słowa, nie są godne naszej pokojowej retoryki.

Zdobądźmy się na trud i nabierzmy przekonania, że minister Gliński to człowiek z sercem na dłoni, znany ze skromności i ego tak małego, że należałoby nazwać je "eżkiem", pokorny wobec sztuki współczesnej i otwarty na nowe zjawiska w kulturze. Uznajmy, tak, wiem, że to wyzwanie, lecz przecie nikt nie powiedział, że będzie łatwo, uznajmy tedy, że Jacek, powtarzam: Jacek Kurski jest szczerym strażnikiem pluralizmu w mediach publicznych. Pójdźmy wreszcie za ciosem, ach, strzelmy wręcz z grubej rury: wyobraźmy sobie premier Szydło jako najbardziej niezależnego szefa rządu w historii Polski, weźmy ją za żelazną damę, na którą nikt nie odważa się wpływać.

Na sam koniec zaś pozbądźmy się ostatnich uprzedzeń, to będzie ukoronowanie mozołu naszej wyobraźni: spójrzmy serdecznym okiem na prezydenta Dudę, powspółczujmy mu, doceńmy, jak żarliwie pada na kolana wbrew obowiązującym trendom - wszak Polska z kolan wstaje, pochylmy się nad jego mojrą, nad trudną sytuacją, w której się znalazł, natężmy umysły i stańmy wobec ekstremalnej, ale wieńczącej nasz wysiłek trudności: wyobraźmy sobie, że to jest głowa państwa, z której możemy być w świecie dumni. Ufff...

***

Tak, to wszystko może się nam udać, to wszystko razem i tak jest łatwiejsze niż znalezienie jakiegokolwiek podobieństwa gęby z uświęconej tablicy do Lecha Kaczyńskiego. Tablice Kaczyńskie rosną w Polsce "dobrej zmiany" szybciej niż pomniczydła papieskie po śmierci Wojtyły. Poprzyglądałem się tym 50 potwarzom Lecha i ze zdumieniem stwierdzam, że tablica spod ratusza nie mija się z oryginałem najbardziej. Wszystkie te dzieła bałwochwalcze przejawiają symptomy tej samej niemocy: uporczywej niemożności odwzorowania rzeczywistości. To nawet nie są żarliwe kicze w stylu papieskim, to po prostu wykwity jakiejś mimetycznej klątwy. Należy to powiedzieć wprost - artystów masz, prawico, do dupy. Wszyscy oni działają najwyraźniej pod taką presją, o jakiej się mówiło w przypadku pilotów feralnego tupolewa - tamci ze stresu może i nie wylądowaliby szczęśliwie nawet bez mgły zagęszczonej, ci nie potrafią wykonać najprostszego zadania plastycznego. Są jak dziecko, które chce lwa narysować, ale nigdy go na oczy nie widziało, wie tylko, że ma grzywę i ogon - więc maluje konia i lwem go nazywa. Wszystko ma załatwić pieprzyk, cudowny pieprzyk, jedyny trwały element powierzchowności, który różnił bliźniaków.






Rosną więc antyportrety Kaczyńskiego jak grzyby po deszczu, i to jedyna sztuka z pieprzykiem, na jaką możemy liczyć dziś z prawej i sprawiedliwej strony. A jak już się ktoś szarpnął na fotorealizm, skanując zdjęcie pary prezydenckiej i rzeźbiąc nagrobek na podobieństwo ruskich mafiosów (ukłony dla parafii św. Antoniego w Ostrowie Wielkopolskim), to nie wystarczyło twórcom krzepy umysłowej, żeby rzecz poprawnie wykończyć, i wyryto na tablicy "chołd" (jak cholera)!

Nie próbujmy wyjaśniać tajemnicy tych artystycznych katastrof jakąś interwencją z zaświatów, wszak gdyby zrządzeniami boskimi tłumaczyć każdą nieudaczność PiS-u, musielibyśmy dojść do logicznego, acz heretyckiego zgoła wniosku, że w Smoleńsku i owszem, dokonał się zamach na elity IV RP, lecz był to zamach dokonany przez samego... Boga! Odpuśćmy też sobie teorie spiskowe, bo zaraz się gotowa rozpętać wersja sabotażowa i rozćwierka się wściekle fama, że to wszystko wina artystów dywersantów wynajętych przez wrogie Polsce siły. Jednakowoż fenomen jest wart uwagi - im większy w Polsce patriotyczny żar, tym dalej patriotów katapultuje od ziemi. Im bardziej chce lud smoleński uczcić swojego zmarłego wodza, tym gorzej mu to wychodzi. Każda kolejna wypichcona przez domorosłych bohomaziarzy twarz to policzek wymierzony wszystkim żałobnikom, którzy chcieliby godnego upamiętnienia swojego prezydenta. Nie sposób tego rozpatrywać w kategoriach sztuki naiwnej ani ludowej, wszak prezes osobiście wizerunek brata uznał, namaścił - takiego rząd przygarnął Canaletta, na jakiego zasługuje. Sam autor, dwojga imion i jednego nazwiska, dopytany o swoje twórcze kompetencje, pojechał Jurgielem i powiedział, że na studiach "miał rzeźbę przez dwa semestry", więc się zna na robocie. Każdy, w tym PRL PiS, miał jakieś dwa semestry, więc nada się do wszystkiego.

Gdziekolwiek spojrzeć, błogosławiona fuszerka - telewizja, która chce mieć swoje "Szkło kontaktowe", już w jednym z pierwszych programów puszcza nagranego figuranta, z którym prowadzący się nie słyszą - ale co tam, lud już teraz połknie wszystko, co nasze; w myśl zasady dobre, bo polskie, wpierdoliłby ze smakiem nawet muchomora. Tu już działa lojalność plemienna, by nie rzec: kibolska - nie przestajesz kibicować swojej drużynie tylko dlatego, że nie umie grać w piłkę, co najwyżej rośnie twoja nienawiść do lidera ligowej tabeli. Hodowla resentymentu doprowadziła w końcu Polaków do aksjologicznej demolki - jedyna teraz obowiązująca wartość to naszość.

Nieszczęsny wizerunek Lecha Kaczyńskiego przytroczony do głazu naprędce i z narażeniem zdrowia (wszak Polak walczący, który go przytraczał, chwalił się, że podczas tej nocnej akcji złamał palec) przysporzy nam jeszcze niejednej awantury, bo przecie suweren gotów go bronić jak niegdyś krzyża na żwirowisku oświęcimskim. Cokolwiek się jednak w tej aferze jeszcze wydarzy, będzie to seria samobójczych bramek obecnej władzy. Albowiem nikt o zdrowych zmysłach nie może nie zauważyć, że to karykatura symbolizująca dyktaturę miernot. W państwie PiS nie liczą się kompetencje, lecz wierność partii, nie liczy się to, co realne; lud nie musi widzieć rzeczywistej ohydy, bo Prezes dokonuje w pocie czoła audiodeskrypcji - sam mówi, co widać. Lud zatem widzi rząd na swoje podobieństwo i cieszy się, że gorszy teraz znaczy lepszy, i odwrotnie, że świat się wykopyrtnął i stanął na głowie. Lud zęby szczerbate suszy i czeka tylko, aż mu pozwolą wieszać. Oj tak, powieszałby sobie, na solidnych konarach, nie na żadnych głazach przerzutowych, nie na dwóch śrubkach, ale na sznurach już dawno ukręconych. I nie tablice, ale targowice.

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.