Thursday, 10 November 2011

podczas choroby

Gra słów
Korzystajac z choroby przewertowalysmy program telewizornii i ojejea fajny program widzialysmy nazywa sie My transsexual summerMy Transsexual Summer
My Transsexual Summer is a journey that starts within (Picture: Channel4)
It was just as well Sarah said it for me, because I can’t have been the only one thinking it. ‘I think I look like a really bad tranny,’ confessed the gawky 29-year-old as she fetched up, dodgy wig and all, at the house she was to share with six strangers. But she wasn’t the only one in a pickle: Fox thought he looked like a butch woman; Karen didn’t like looking at her penis in the bath. On the gender confused face of it, My Transsexual Summer (C4) looked sure to end in tears.
Not a bit of it. Playing to the hit formula that made Seven Dwarves such a giggle, here we had seven individuals whose only link was a quirk of biological fate – they’d been born the wrong sex – getting on like a house on fire and giving each other the strength to face the world. In Sarah’s case, quite literally: a make over from leggy blonde Drew and the shrinking Victor/violet bloomed into an almost woman before our eyes.
That almost is key. My Transsexual Summer features four men becoming women and three women becoming men, but they’re all at different stages of the transing process – as they say in the trade – so there was no getting round the fact that some pull off their chosen look rather better than others. Lewis and Donna are clearly the cocks of the walk, even though that’s a sentence with its genitalia in a total twist.
Admirably free of self-pitying breast beating, My Transsexual Summer didn’t exactly make light of gender reassignment but there was a saucy tongue poking through its boy/girl cheek that made you warm to this house of fu


Read more: 


rosolek prosze

Takie rzeczy tylko w Polsce.
choroba straszna dopadla dzis ciocie.Nawet sil nie miala na nastepne spotkania na Dworze. Jutro tez zdecydwanie panszczyzny powiem nie!

Wednesday, 9 November 2011

swieci i choroby



Jeśli myślicie, że istnieją dziedziny życia, które nie mają patronów, mylicie się. Liczba osób, które zostały uznane za święte to około 10 tysięcy. Jednak nie wiadomo, czy nie jest ich więcej, ponieważ nie prowadzi się dokładnych zapisów. Żeby odróżnić jedną zasłużoną osobę od drugiej, już od początku nadawano im poszczególne funkcje. W zależności od tego czego dokonała dana postać, stawała się patronem danej dziedziny lub opiekowała się grupą zawodową. Chorzy, pszczelarze, policjanci, każda z nich miała swojego świętego, który wstawiał się za nią u Boga.

Można zastanawiać się czy dzisiaj wciąż potrzebni są nam święci patroni? Czy przydają się do czegokolwiek? Gdy zgubimy jakąś rzecz, zgłaszamy się do patrona rzeczy zagubionych, świętego Antoniego. Dlaczego nie do Boga? Być może nie ma sensu martwić go tak mało istotnymi sprawami, jaką jest zgubiony parasol. Święty, specjalista od danej dziedziny, spojrzy na nas życzliwie i być może dzięki niemu możemy mieć większą szansę na odzyskanie ukochanej rzeczy. Zdarzają się także święci od naprawdę rzadko spotykanych chorób, a nawet opiekujący się ludźmi, którzy oględnie mówiąc, są bardzo brzydcy. 

Święty Bernardyn ze Sieny - patron cierpiących na czkawkę

Święty Antoni - patron świń i hodowców trzody chlewnej Święty Kolumban - patron piwowarów

Święty Hubert - patron nieposłusznych psów

Święty Dominik Savio - patron młodocianych przestępców

Święta Klara z Asyżu - patronka telewizji 

Święty Drogo - patron ludzi nieatrakcyjnych fizycznie

Gertruda z Nijvel - patronka cierpiących na musofobię, czyli lęk przed myszami

Święty Fiakier - patron chorób wenerycznych

Święty Gummar - patron mężczyzn mających złośliwe żony,

Archanioł Gabriel - patron filatelistów i listonoszy,Święty Izydor z Sewilli - patron komputerów i Internetu 

Święty Dyzma - patron złodziei. 
Istotnym tez zagadnieniem jest nadawanie imion swym chorobom. Tak jakby to byl piesek, zolwik czy przytulanka. Krystyna Kofta nazwala lewa, wspomnienie  prawej. Dla mnie to jest genialne jak i oswajanie sie z  czym co nosimy w sobie. Jak uszczypnie bedzie znak, trudno bedzie. Male zwierzatko tez bedzie w nas ale sobie cicho siedzi i nich nie podskakuje przez wiele wiele lat)))








ciociny znak jakosci


Anna Mazurkiewicz: Jak uszczypnie będzie znak - fragment powieści

Jak uszczypnie będzie znak okładka
Od Autorki: Ta książka jest powieścią. Zwyczajną powieścią o chorowaniu na raka. Książek o chorowaniu i umieraniu napisano mnóstwo. Zwłaszcza bogato reprezentowana jest gruźlica - że wspomnę tylko o Czarodziejskiej Górze Manna czy o opowiadaniach Iwaszkiewicza.
Ta książka na pewno nie jest dziennikiem ani moim pamiętnikiem.

Nie odważyłabym się upublicznić moich zapisków. Istnieje bardzo cienka granica między ekshibicjonizmem a tym, co chcemy o sobie opowiedzieć. I może dlatego schowałam się w tej książce za plecami mojej wymyślonej bohaterki. Wszystkie emocje, które ona przeżywa, są oczywiście moje. Nie da się napisać powieści o chorowaniu na raka, nie przeżywszy tego wszystkiego na własnej skórze. Ale wydawało mi się, że łatwiej będzie czytelniczkom przeczytać nie pamiętnik, ale właśnie powieść, do której zawsze mamy pewien dystans. Bo może to wszystko jednak nie zdarzyło się naprawdę?
Od czasu ukazania się pierwszego wydania tej książki minęło kilka lat. Bardzo wiele się przez ten czas nauczyłam. Był to czas spotkań z czytelniczkami, czas wielu, wielu długich i szczerych rozmów. Te rozmowy uświadomiły mi, jak niewiele wiedziałam o chorowaniu na raka, pokazały mi, że rak ma różne twarze. I wreszcie zrozumiałam, ile jest jeszcze do zrobienia.
Ciągle jeszcze pokutują rakowe mity - że rak boi się noża, że rakiem można się zarazić, że rak to wyrok. Na internetowym forum czytałam opowieści kobiet, które podobnie jak ja, znalazły w sobie to coś, co nie było mną, ale przez wiele miesięcy próbowały się oszukiwać, że to samo przejdzie. Jedna z kobiet pisała o tym, jak zamiast do lekarza, trafiła do "uzdrawiacza", ogłaszającego się w gazetach: "guzki rozprowadzam". Po tym "rozprowadzaniu" guz urósł do rozmiarów pomarańczy i kobieta wreszcie znalazła się pod opieką onkologów.
Ta faza wypierania i bagatelizowania, jak mówi dr Janusz Meder, prezes Polskiej Unii Onkologii, do której się natychmiast zapisałam zajmuje w Polsce pacjentowi średnio do sześciu miesięcy. A przecież może być właśnie o te sześć miesięcy za późno.
Inna grupa pacjentek, wcale niemała, chowa wynik z diagnoza "rak" na dno szuflady i nie wyjmuje tej kartki, dopóki nie zacznie odczuwać poważnych dolegliwości. "To pani poszła się zoperować?" - dziwiły się, gdy mówiłam, że pięć biopsji nie wykazało u mnie komórek nowotworowych.
W ciągu tych ostatnich lat byłam także promotorka pracy dyplomowej studentki na specjalizacji dziennikarskiej w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia, w której pracuję - jej ojciec umarł na raka, a umierając przyznał się rodzinie, że pierwsze wyniki odebrał dziewięć lat wcześniej.
Pamiętam, jakim szokiem było dla mnie spotkanie z kobieta po jakimś wieczorze autorskim, która powiedziała:
- To pani o mnie napisała, że schowałam wyniki do szuflady. Schowałam i nie wyjmę.
Błagałam ją, by jednak poszła do lekarza, prosiłam, by się odezwała, gdy to zrobi. Nigdy więcej nie zadzwoniła. Ale mam nadzieję, że jeżeli podjęła leczenie, to dla niej jednej warto było napisać tę książkę.
Po ukazaniu się Jak uszczypnie... brałam wiele razy udział w nocnych audycjach radiowych.
- Pani może sobie pisać o raku w książkach, mówić o tym w radiu i telewizji, bo nikt pani z pracy nie wyrzuci - słyszałam wielokrotnie. Pracownik, który zaczął chorować, jest niepotrzebny, będzie brał zwolnienia i tylko z nim kłopot. To dodatkowy element naszej rzeczywistości.
- W moim środowisku nie mogę przyznać się, że mam raka, bo mnie będą wytykać palcami - mówiły mieszkami małych miejscowości. Już samo określenie "przyznawanie się do raka" budzi wątpliwości i sprzeciw. Przecież przyznajemy się do winy, grzechu, błędu! O chorobie możemy chyba mówić wprost!
Po ukazaniu się tej książki, a może nawet wcześniej, po operacji, zaczęłam funkcjonować jako swoiste pogotowie onkologiczne - dzwoniły do mnie kobiety, które czekała operacja. Wszystkie chciały oswoić swój lęk. Lęk przed bólem, poniżeniem, reakcja najbliższych. Zadawały konkretne, kobiece pytania, których nie chciały zadać lekarzowi. Dlatego tak ważna jest praca koleżanek Amazonek, wolontariuszek, które są od razu po operacji przy łóżku pacjentki. Wiele pacjentek odczuwa ogromny lęk przed mówieniem o chorobie. Ja mówiłam, mówiłam i mówiłam. To był mój sposób na chorowanie. Wiedzieli właściwie wszyscy, którzy byli mi w jakiś sposób bliscy. I dzięki temu dostałam takie wsparcie, że niemal fizycznie czułam, jak inni biorą na siebie ten ciężar. Czułam się jak wampir energetyczny, który czerpał siłę od wszystkich. Dzięki nim żyję!
Dlatego właśnie wraz z jedna z moich przyjaciółek, Bożena Winch, która na dodatek jest psychoterapeutka i psychoonkologiem, wzięłyśmy
udział w światowej kampanii BREAST FRIENDS. To kampania zachęcająca do wspierania ludzi z rakiem, pokazująca, jak ważne jest wsparcie.
Breast Friends to "przyjaciele od piersi" - tak jak istnieją przyjaciele od serca.
Marcia Cross (Gotowe na wszystko), Jerry Hall, (supermodelka, eksżona Micka Jaggera), Rosanna Arquette (bohaterka wielu thrillerów) i Ronan Keating to tylko niektóre znane osoby, uczestniczące w akcji, które zostały sfotografowane przez znanego brytyjskiego fotografa, Rankina, w serii portretów. Na każdej fotografii chora na raka piersi kobieta jest z kimś bliskim, z tą osobą, dzięki której chorowanie okazało się łatwiejsze. Wystawę otwarto w Oxo Tower, w Londynie, potem będzie ona prezentowana na całym świecie, także w Polsce.

Kampania Breast Friends jest ważna także z jeszcze jednego powodu.
Uczy kobiety, że nie ma jednego, "szeroko pojętego" raka piersi. Jest kilka jego odmian, typów i każdy z nich jest inaczej leczony. Dlatego każda kobieta, chora na raka piersi, powinna domagać się od lekarza, by powiedział dokładnie, jaki jest "jej" rak i jakie zostaną podjęte środki zaradcze. Tymczasem pacjent, który usłyszy od lekarza diagnozę "rak", już właściwie nie słucha dalej. Lekarze muszą także sobie uświadomić, że z tej pierwszej rozmowy pacjent nie zapamięta nic! Można ja od razu spisać na straty. A pacjent po prostu czasem wstydzi się zadać głupie pytanie, boi się, że lekarz sobie o nim źle pomyśli. Trzeba pytać!
Nieraz słyszałam, jak pacjentki pod drzwiami gabinetu w instytucie onkologii, prowadza takie rozmowy:
- A pani jakie dostaje tabletki? Takie różowe? A ja białe. Jak to? To panią lepiej leczą?
Ktoś im tu czegoś nie dopowiedział...
Lekarze biorący udział w kampanii BREAST FRIENDS wręcz łopatologicznie uczą, jakie pytania należy zadawać lekarzom, by być świadomą pacjentka. Bo chorować na raka też trzeba się nauczyć. 

I co my teraz zrobimy?

Dzis na ciocie spadly njusy straszne. Kumulacja z poprzedniego tygodnia z ktorymi trza zyc.
Nie dosc tego ciocia zostala wezwana na Dwor, dlaczego knuje przeciwko Jej Krolewskiej Mosci. Zagorozona wyrzuceniem i popadnieciem w nielaske zlozylam wyjasnienia. Potem przyszla Przedstawicielka Agencji Jej Krolewskiej Mosci. Owszem wysluchala. Binokular na nos poprawila, zapewniajac, ze owszem rozumie i nada wici do Centrali. Bedziem czekac.
Wczoraj cieszylam sie,ze zaprzysiezono w Polszu parlament nawet BBC trabilo o przedstawicielkach dziwnych nacji a dzis juz to:Śmiech na sali - niestety sejmowej i niestety śmiech. Awantura o wybór Wandy Nowickiej na wicemarszałka tak podnieciła posłów, że kiedy na mównicy pojawił się nie ukrywający swojej homoseksualności poseł Robert Biedroń, po jednym z jego stwierdzeń przez salę przetoczyła się fala śmiechu. Co tak rozbawiło posłów? Ni mniej ni więcej tylko stwierdzenie Biedronia, że pytania w debacie były "poniżej pasa".
Slowem rechot i  chamstwo. 
Na pocieszenie wytworzylam dzis dobre nalewki na bazie sprytu co mi kiedys mama podarowala. Kwarta z golden syropem i ananasami. Druga ze skorkami cytrynowymi i klementynkowymi. Moj ojciec mowi. Spryt dobierany  nalezy pic od razu albo po dwoch tygodniach. Wiec ciocia sprobowala od razu.Powiem jedno niezly stuff)

Na pocieszenie ukazal sie drugi odcinek Nekropolskich jeszcze bardziej zajebistszy od pierwszego
http://www.youtube.com/watch?v=xJCY4QXONAI





Tuesday, 8 November 2011

dla glodnych wiedzy, znak jakosci cioci


Wyspa klucz - książka o emigracji do Ameryki

09-04-2009 | pap
  A A A
Wyspa klucz - książka o emigracji do Ameryki
Inne
Najnowsza książka Małgorzaty Szejnert przedstawia historię Ellis Island - wyspy, gdzie przez 60 lat przyjmowano emigrantów przybywających do Ameryki. 
- To historia budowania Ameryki - powiedziała autorka na środowej promocji książki


Mała wyspa u wybrzeży Nowego Jorku przez lata była nazywana bramą do Ameryki - od początku XX wieku do lat 50. mieściło się tam centrum przyjmowania przybywających emigrantów. Przez wyspę przewinęło się 14 mln ludzi, najczęściej tych najbiedniejszych. Pasażerowie"lepszych statków wychodzili na ląd w nowojorskim porcie. 

Ellis Island pełniła rolę miejsca, gdzie specjalnie wyszkoleni urzędnicy oceniali, kto zapowiada się na dobrego obywatela Ameryki, a kto może się okazać ciężarem dla społeczeństwa. Odrzuceni w tej selekcji byli bezlitośnie deportowani do Europy. Zgodnie z ustawami imigracyjnymi zakaz wstępu obejmował: idiotów, chorych umysłowo, nędzarzy, poligamistów, osoby, które mogą się stać ciężarem publicznym, cierpią na odrażające lub niebezpieczne choroby zakaźne, były skazane za zbrodnie lub inne haniebne przestępstwa, dopuściły się wykroczeń przeciw moralności oraz tych, którzy nie mieli pieniędzy na podróż w głąb kraju. 

Mało jest takich miejsc na świecie jak Ellis Island, gdzie na tak małej powierzchni skumulowałoby się tyle emocji - od nadziei i radości po rozpacz. Poznając historię Ellis byłam porażona ogromem ludzkich dramatów, jakie się tam wydarzyły. Szczególnie poruszające były historie rodzin, które musiały podjąć decyzję - wracać razem czy się rozdzielić, bo jeden z małżonków został przez urzędników odrzucony. Zdarzały się też przypadki, że wpuszczano rodziców, a deportowano chore czy niepełnosprawne dziecko - opowiadała Małgorzata Szejnert.

W okresie, gdy na wyspie panował największy ruch, przepływało przez nią 4 do 5 tys. ludzi dziennie.Urzędnicy wypracowali sobie więc system wstępnej oceny przybywających. Selekcjonerów nazywano sześciosekundowcami, ponieważ właśnie tyle czasu mogli poświęcić na obejrzenie emigranta. Ci, którzy wydali się im podejrzani oznaczani byli kredowymi znakami na ubraniach i wysyłani na dalsze obserwacje na wyspie. Autorka nie tylko śledzi dramatyczne losy emigrantów polskich, żydowskich, niemieckich, włoskich, greckich, ale ożywia postaci pracowników stacji na Ellis Island - lekarzy, pielęgniarek, komisarzy, tłumaczy oraz opiekunek społecznych. 

- Historie emigrantów - ich cierpień, nędzy, upokorzeń - są bardzo poruszające i można odnieść wrażenie, że wyspa była przybytkiem nieszczęścia. Trzeba jednak pamiętać, że z 14 mln ludzi, którzy przez nią przeszli tylko 610 tys. zostało deportowanych. Cała reszta zgodnie ze swoimi marzeniami rozpoczęła nowe życie, otrzymała swoją szansę. Wśród pracowników zdarzali się dranie, ale większość było przyzwoitymi ludźmi. Na wyspie działało też kilka organizacji, których wolontariusze pomagali emigrantom przystosować się - mówiła Szejnert

- Oburzając się na twardą selekcję, jaką przeprowadzano na Ellis Island, trzeba pamiętać, że niemal te same pytania, które zadawano emigrantom w 1907 roku także i dziś można znaleźć na formularzach emigracyjnych - o stan zdrowia psychicznego, możliwości zarobienia na swoje utrzymanie. Sytuacja wygląda nieco mniej dramatycznie niż 100 lat temu, ponieważ selekcja emigrantów dokonywana jest w konsulatach mieszczących się w ich rodzinnych krajach - dodała Szejnert

- Zajęłam się historią Ellis Island ponieważ to miejsce już od dawna mnie fascynowało, jeszcze w połowie lat 80., kiedy przez dwa lata byłam w Ameryce emigrantką. Czułam, że dylematy emigrantów są mi bliskie, zrozumiałe - powiedziała autorka dodając, że Wyspa klucz jest pierwszym polskim opracowaniem na temat Ellis Island. 

Na stronie internetowej Ellis Island, gdzie obecnie mieści się muzeum, działa wyszukiwarka pozwalająca znaleźć osoby rejestrowane na wyspie.

Książkę Wyspa klucz opublikowało wydawnictwo Znak.

nju jorku czesc dalsza

Trzeba być ostrożnym w czynach, a śmiałym i nieobliczalnym w marzeniach. Janusz Korczak

Dzoana z wojewodztwa londynskiego pracuje w swiatowym koncernie grzebiacym napary kawowe a raczej paliwo rakietowe. Podczas ostatniego pobytu podarowala mi szaszetke czegos do picia. Ciocia herbaciana raczej. Dzis postanowilam sprobowac.Hmm szaszetunie male a mysle to wody nie za duzo. Duszkiem tez wypilam bo mleka zimnego uzylam.  Duszno mi. kreci sie cioci w glowie. Dobrze, ze mam luzny biustonosz, bo mam klopoty z utrzymaniem serca w ksztaltnej mej piersi.
I nie wiem ile mi jeszcze zostalo zycia to pisze, zeby przede zejsciem zdarzyc. Nie dosc to w radio jeszcze leci piosenka pt. Hard Rock Caffe,…  fakt hard
Oj ale to byl weekend. Pogoda piekna. Sloneczko okraszalo nasze piekne miasto)) Rankiem bialawo bo przymrozki ogarniaja szkocka kraine. O zakupach I o feng szuj juz wiecie. O nowo powstalym sklepie polskim tez wiecie nie wiecie ale pisze, ze wchodzac mily widok ciocia ujrzala. Wlasciciel znajomy z widzenia, ugoscil nas znakomicie. Raczej zdziwiony, ze gratulowalam pomyslu I przejscia na swoje. Wspolnym mianownikiem rozmowy bylo pracowanie dla siebie w swoim biznesie. Na tejze ulicy spotkalysmy nastepna psiapsiolke cioci od kieliszka. Powiem wam, ze fajna ta ulica, bo gdzie sie nie ruszysz to ludzie znajomi I mozna sie wprosic do kogos I gdzie sie nie wejdzie tam mozna zasiegnac jezyka. Rzeczona kolezanka ugoscila ciocie naparem kawowym swietnym a nie takim co mam ochote drzec stanik bo tchu brakuje.Juz nawrzucalm sobie I wiency tego do mordy nie wezme z calym szacunkiem dla Dzoany ze stolycy.
Dobra bo schodze na picie.
Do rzeczy. Wczorajszy dzien polegal na nerwach przy wyjasnianiu z poddanymi statusu wasalnika krolewskiego. Caly czas rzecz sie dzieje na uzyskaniu lenna I zabezpieczenia krolewskiego z agencji Jej Krolewskiej Mosci. Moja rola przypadla jak zwykle na potakiwaniu I krzyczeniu yes, yes, yes
Poddani razem z karbowym zgodnie ustalili, ze dni w tygodniu jest 7, yes, yes
Dni w miesiacu jest 28 yes, yes, tygodni w roku yes 52 yes, robiac 48 yes yes, to dlaczego dukatow ubywa jak tyle poddani odpierdlaja panszczyzne??? Tego nie yes, znaczy nie rozumiemy.
Wiesc gruchnela, ze na cioci przedstawicielki Agencji zarabiaja 4 tysiace dukatow rocznie  a gdzie dukaty na  reszcie tluszczy?
Mordy na dworze nie tylko darli poddani z Europy Wschodniej i I nie  wychodzi na to ze zagraniczym przybyszom  wiecznie za malo. Jak zawsze)
Do ludu niepismiennego I zacofanego bedzie nastepne spotkanie z przedstawicielkami Jej Krolewskiej Mosci z rzadowa Glowa skarbnikow krolewskich gdzie przedstawiane  beda dzieje sw. Aleksego. Jak mozna zyc bez pieniedzy I niezle sobie radzic.
Wieczorem zas. Ciocie naszlo dzwonienie. Najpierw zasiegniecie wici u Kelnerostwa z  wojewodztwa londynskiego. Potem wiesci krajowe. I sie zaczelo obgadywanie Polski, Ameryk I Europy. Ciocia lasa na wiesci o podrozach sluchala uwaznie. Najbardziej to ciocia cieszy sie z opowiadan o wielkiej Ameryce a szczegolnie z epopei zwanej Nju Jork. Z racji, ze do wojewodztwa londynskiego znow przybywa przedstawicielka USA I mojego zafascynowania urzadzenia kibla na sposob nowo jorski wiesci te sa szczegolnie pozadane).
Malo jest miejsc na ziemi opiewanych chocby piosenkami. Przygoda moja zaczela sie oczywiscie od serialu Manhattan. Smooth piosenka no jakze by inaczej boskiej  Ell`y. To Frank Sinatra ze swoim szlagierem Nju jork,Nju jork.  Potem wyrwa w ziemi 11 wrzesnia.
Wreszcie fortepian I ona. Alicia Keys.
Rozpisze sie troche o koncercie Alici w Glasgow rok temu. Byl brawurowy z tych. Co przychodzi sie sluchac a nie ruszac dupcia. Bez swiatel, wygibasow, tancerzy I tym podobnego badziestwa. Wykonanie Emipire . bylo naprawde godnym uwagi utworem zlozonym miastu.

I'm gonna make it by any means, I got a pocketful of dreams
Baby, I'm from New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothing you can't do
Now you're in New York
These street will make you feel brand new
Big lights will inspire you
Hear it for New YorkNew YorkNew York!

O tym, ze miasto inspiruje wiemy nie od dzis. Sprobojmy na chwile zlozyc hold dajmy na to Kaliszowi???
Ee nic nie przychodzi. To co mnie sie plata po umysle to. Ze wojowie lataja po grodzie Przemysla. Yolanta placze a Dorotka pluje do piwa???
Kalisz, Kalisz
Z serca mnie nie wywalisz
Marysia Dabrowska tu byla
Z powiescia ruszyla
Nic nie wskorala
Do stolycy pognac musiala
Do swej kochanicy
Udajac dwie Siostrzycy Uranicy

Albo na przyklad oddac hold Ediemu??? Mozna ale nie teraz)
DZis to dzien jak co dzien. Nihil Novi jak to sie mowi. Dwor knuje, wyzej postawieni urzednicy czujac swiateczne bonusy maja porozkladane pisma z katalogami drogich karet co prostym wiesniakom sie nawet nie snia)
Krotki telefon od La Bruchy z wojewodztwa londynskiego i pobiadolenie na swoj jakze mizerny los)
Moge tylko rzec i polecic dwa skrajne filmy cosmy dzis widzialy. Pierwszy to o okropienstwach wojennych w Srebrenicy. The whisteblower. i o bezsensownym utworzeniu UN sil pokojowych.
Drugi to film The Way. http://www.imdb.com/title/tt1441912/O pielgrzymce do Santiago de Compostella. Chcialam  zobaczyc droge przez Pireneje. 800 km  jeden z najdluzszych szlakow Camino. Zobaczycie uwierzycie. Pielgrzymki nie przeszlysmy. Za to dojechalysmy. Porto, Vigo, Pontevedra wiec nie moge sie wypowiadac co i jak.Po drodze mijalysmy tych prawdziwych pielgrzymow z muszla przypieta na plecakach i slynne slupy z muszla informujace o szlaku. Za to Santiago to juz nie magia pielgrzymek. Miasteczko z blokami i wiezowcami. Sama katedra z placem przed nia. Zasiedlony prymitywnym miasteczkiem namiotowym. Ludzi malawo jak na czerwiec bylo. Katedra i same schody wrazenie robia. Na nieszczescie nie zdazylysmy na kadzidlo.Ale czulysmy zapach unoszacy sie po minionej mszy. To musi byc przezycie. Jak rozhustane smiga na cztery strony.A zgromadzeni mysla, ze sie urwie i poszybuje w tlum)Od siebie dodam, ze do liturgi mszalnej wprowadzono kadzidlo stosunkowo wczesnie. Po prostu nie mozna bylo wytrzymac zapachu ludzkiego) Dlatego mirra i wonnosci skutecznie usuwaly przykra won.File:SantCompostela27.jpg Doczytacie bedziecie wiedziec co i jak. Jakub stoi tak jak stal. Objety i przytulony byl przez nas. Sarkofag mieni sie poswiata tak od sredniowiecza. Najgorsze to to. Ze tydzien po naszym wyjezdzie ukradziono Kodeks Kaliksta z podziemi??? Jakim cudem? Nie wiem? Ktos zrobil na kradziezy majatek. To byl drugi Kodeks Pielgrzyma na swiecie. http://www.theolivepress.es/spain-news/2011/07/07/codex-calixtinus-stolen-from-santiago-de-compostela-cathedral/.
Na pewno warto obejrzec i warto dojsc)  Na pewno warto zobaczyc prawdziwych pielgrzymow z Paszportem.