Sunday, 2 March 2014

Panie, idź już, bo mi ciarki po plecach idą.

Wysłać diabła do diabła

Arkadiusz Stempin

28.02.2014 , aktualizacja: 01.03.2014 08:03
A A A Drukuj

fot. GRANGER COLLECTION/BE&W
    Mozna zostac  opetanym wylacznie wtedy, gdy się wierzy w szatana? Kościół spiera się, czy diabeł jest sumą zła w świecie, czy osobowym demonem.
      Kochani juz nie wiem co kieruje sie spoko koko kraj? Caly drzy przez ...szatana, diabola i zlego. Caly cykl juz powstal. Najgorzej bylo we czwartek gdy ukazal sie tekst o tym... ze zle nie chodzi. Zle siedzi na dachach, zeskakuje i kusi tylko gdy zapadnie zmrok. Po M jak Milosc. Diabla do wsi zaprosil wikary Tomasz P.  Diabol na zaproszenie przystal. Co dziwne ten paskud rozsiadl sie w fotelu!
Tekstow coraz wiecej i nie wiadomo czy Zly uparl sie na spoko koko kraj czy specjalnie to tak? Brak slow. To bylo we czwartek. Drugi tekst ukazal sie w niedziele a na deser znalazla ciocia ... jakby nie bylo samo zlo znalazla wycinek o wyleczaniu  gejow? Ode Zlego oczywiscie.

I jak tu nie zawolac- Panie bron mnie od przyjaciol bo z wrogami poradze sobie sama!

http://wyborcza.pl/magazyn/1,136820,15545517,Wyslac_diabla_do_diabla.html

a to juz tekst o tym, ze Szatan lubi siedziec w fotelu.. po M. Jak Milosc oczywiscie! a wszystko przez wikarego Tomasza P! a jesli ma ktos naprawde mocne nerwy to zapraszam na .. leczenie sie z homoseksualizmu?
http://www.newsweek.pl/w-newsweeku-jak-kosciol-leczy-homoseksualizm-newsweek-pl,artykuly,280896,1.html

 Szatan uderza w Polskę ze zdwojoną siłą. Kilkanaście lat temu nad Wisłą było tylko kilku egzorcystów, a teraz musi być ich ponad stu
Ostatnio mniej autobusów jedzie w kierunku Częstochowy. Rozjeżdżają się w stronę innych miast.

W Ostrołęce ojciec Teodor Knapczyk mówi: "Dziś pełne uzdrowienie uzyska osoba, która przyjechała z Pomorza. Odczuje to, kiedy po powrocie będzie wysiadać z autobusu komunikacji miejskiej".

W Krakowie ojciec Józef Witko mówi: "Uwolnij ją, Boże, od wpływów Złego".

W Lublinie ksiądz Krzysztof Kralka mówi: "Uzdrów go, Boże, w mocy swojej!".

W Rzeszowie ojciec Bogdan Kocańda mówi: "Precz, Szatanie!".

W Rabce-Zdroju ksiądz Piotr Glas mówi: "Wyjdź z niej, zły duchu!".

W Kielcach księża Jarosław Czerkawski i Paweł Samiczak mówią: "Uzdrawiam cię w mocy Ducha Świętego".

W Pajęcznie ksiądz Włodzimierz Cyran mówi: "Mężczyzna, który sadził w tym roku drzewa i zajmował się ogrodem, doznaje teraz uzdrowienia".

Autobusy podjeżdżają przynajmniej raz w miesiącu pod schody 150 kościołów w Polsce.

Świeca 

Na chrzcie:

- Czy wyrzekacie się Szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? - Wyrzekamy się.

- Płonąca świeca niech wam przypomina wiarę, nadzieję i miłość, które nigdy nie powinny w was wygasnąć.

A on je gasi. Gdziekolwiek spojrzeć, widać jego ślady. Zima ich nie przyprószy, wiosna nie przykryje trawą. Skąd tak zmasowany atak Złego na Polskę?

Pytam kapucyna, który głównie się modli.

- Nie wiem, pewnie ludzie się nie modlą i diabli przychodzą.

Pytam dominikanina, który od 9.00 do 16.00 siedzi w księgach.

- Wzmożony atak to skutek większego zaangażowania religijnego Polaków.

Pytam proboszcza, który się i modli, i w księgach siedzi.

- Takie czasy. Wszędzie łazi.
Idę po śladach.

Strach 

Zofia podeszła do płotu. Drży na samą myśl, że on po wsi nocą chodzi. Nie, nie po chodniku, ale po dachach, a przesiaduje na dachu kościoła, między dwiema wieżami. Stamtąd patrzy na wieś, w okna ludziom zagląda, po "M jak miłość", kiedy gasną światła. A przychodzi z łąk, od Mokregolasu.

- Czym nasza wieś obraziła Boga, że diabła do nas puścił! - Zofia załamuje ręce.

Wąsewo na Mazowszu było spokojną wsią. Ludzie rano doili krowy, po dojeniu szli w pole, w niedzielę na mszę, w Adwencie na roraty. Sielska bańka pękła, gdy wikary Tomasz P. zaprosił na plebanię diabła.

- Nie wiem, o czym radzili. Ale gadają we wsi, że normalnie w fotelu siedział - mówi Zofia. - Panie, idź już, bo mi ciarki po plecach idą.

Zawiązała chustkę pod brodą, zadzwoniła emaliowanym wiaderkiem i spychając kota z udeptanej w śniegu ścieżki, pomaszerowała doić krowę, żeby zdążyć przed nocą.


Podmuchy 

Wieczorem Jasna Góra dobrze oświetlona, widać ją z dzielnicy Lisiniec. Ale nie ma czasu, żeby się przyglądać. Samochody i autokary od godziny podjeżdżają pod kościół Świętych Piotra i Pawła. Ludzie w pośpiechu wchodzą do kościoła. Trudno znaleźć miejsce stojące, o siedzącym nie ma co myśleć. Szczęśliwy, kto przywiózł rozkładane krzesełko.

Zaczyna się.

Ksiądz Włodzimierz Cyran dmucha z głębokości płuc w mikrofon. Kiedy nie dmucha, to krzyczy: "Przybądź, Duchu Święty! Zniszcz dzieła diabła!", i znowu dmucha. Dziewczyna z przerażeniem na twarzy ucieka w stronę drzwi, jakby pchana podmuchem. Za nią ucieka równie przerażony chłopak. Ktoś pod chórem pada na posadzkę i ryczy jak Szatan, na którego spadła kropla wody święconej.

Ksiądz nadal dmucha i krzyczy: "Przybądź, Duchu Święty! Zniszcz dzieła diabła!". Po kościele rozchodzi się krakanie, które przechodzi powoli w chichot, kolejni leżą na posadzce, charczą, kopią powietrze z taką siłą, jakby kopali ścianę. Wątła dziewczyna mówi głosem starca, a tęgi chłopak głosem dziewczynki. Ci, co przytomni, coraz głośniej odmawiają koronkę: "Ojcze odwieczny, ofiaruję ci ciało i krew, duszę i bóstwo". Ktoś śpiewa z podniesionymi wysoko rękami: "Jezus zwyciężył, to wykonało się, Szatan pokonany".

A ksiądz dmucha i krzyczy, dmucha i krzyczy. Ludzie padają jak drzewa kładzione podmuchem wiatru.

- Nie są to zwykłe dmuchnięcia, one niszczą demony. Księdzu Cyranowi pomagają ludzie ze wspólnoty Mamre. Oni nie dmuchają, oni się modlą - tłumaczy mi młody mężczyzna, który razem ze mną wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc jest rześka, nad miastem świeci Jasna Góra, byłaby zupełna cisza, gdyby nie ryki z kościoła.

Przy flaczkach 

Mówią, że diabeł przyszedł do Wąsewa, bo zwabiły go pijackie lamenty w barze przy przystanku PKS, a nie dlatego, że zaprosił go wikary Tomasz P. To w barze mężowie i ojcowie się rozpijają, nie idą po robocie do domu, tylko na flaczki wołowe i krupnik. Kelnerka ma inne zdanie.

- Bar nikogo nie rozpija. Chcą to piją. A diabła to wikary wywołał. On był dziwny. Proszę posłuchać - stawia przede mną flaczki. - Jak co roku wyprasowałam obrus, przyniosłam z kościoła wodę święconą i przyjęłam księdza po kolędzie. Ale tym razem wikary mocno kropił mojego synka. Powiedział, że trzeba, bo jest poskręcany. A syn nie był poskręcany, tylko się wiercił, wchodził pod stół, urwis taki. Gdy już przestał go kropić, to na czole narysował mu kciukiem krzyżyk - nie jeden, nie dwa, kilkanaście krzyżyków mu narysował. Jakby za każdymi drzwiami w domu stały przyczajone czorty. Powiedziałam koleżance: "Wikary to jakiś dziwny". No i niedługo potem to się stało.

Uśpienie 

Jasna Góra wciąż świeci, a w kościele Świętych Piotra i Pawła ucichły ryki. Słychać pieśń łagodną: "Nie bój się, nie lękaj się, Bóg sam wystarczy".
Na środku i w nawach bocznych stoją w parach animatorzy. Przygotował ich ksiądz Cyran. Do każdej pary ustawia się kolejka. Animatorzy kładą ręce na spragnionych modlitwy i wielu z nich pada na posadzkę, ale już nie w szatańskich konwulsjach, tylko spokojnie się kładą, podtrzymywani ręką animatorów, zasypiają w Duchu Świętym.


Kobieta w berecie śpi już dobre dziesięć minut - leży na plecach, twarz ma zwróconą w sklepienie. Animatorzy szepczą nad jej głową modlitwę, jakby to szept miał usypiać. Nie słychać słów, słychać świst warg.

Też się ustawiam w kolejce, też nade mną świszczą, czuję mrowienie na plecach, nogi mi sztywnieją, z nerwów czerwienieją uszy, nogi coraz cięższe... Ale nie było mi dane zasnąć.

Na palcach, między głowami śpiących, próbuję wyjść z kościoła, i pytam sam siebie: czy wolno zbudzić kogoś, kogo uśpił Duch Święty?

Anna, która już się obudziła, wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyjaśnia:

- To nie jest zwykłe zaśnięcie. To fala błogości. Taki zastrzyk miłości Ducha Świętego. Tyle jej nam daje, że ciało nie jest w stanie unieść tego ciężaru i osuwa się na ziemię.

- Można się poobijać, upadając? - pytam.

- Skąd, kontrolujesz upadek. Wszystko kontrolujesz.

Wikary 

Dłonie księdza Tomasza jeszcze pachną świętymi olejami, kiedy przyjeżdża do Wąsewa. Wreszcie może wprowadzić w życie to wszystko, czego przez sześć lat uczył się w seminarium. Głosi z ambony, aby zapisywać się do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Zapisują się głównie dziewczyny, gimnazjalistki. Szybko polubiły księdza. Te bardziej aktywne przychodzą do jego mieszkania i słuchają go z wypiekami. Opowiada im o Szatanie, o tym, że czyha za rogiem. Mówi dziewczynom, że widuje Szatana na plebanii, że on siedzi we wsi i w dziewczynach też siedzi. Modli się nad gimnazjalistkami, ku przestrodze pokazuje filmy o egzorcyzmach.

Ma w zwyczaju kreślić na drogę znak krzyża na czole, co chroni od napaści Złego. A kiedy wiesza się ojciec jednej z dziewczyn należących do KSM, wikary każe jej przyprowadzić do kościoła brata - czterolatka. Modli się nad nim do później nocy, żeby przepędzić grzechy ojca.

Zima trzyma. Wiatr wmiata do wsi śnieg z pól. Przywiewa też Złego.

W szkole był już pierwszy dzwonek na lekcje. Jest biologia, matematyka, informatyka. Ale Szatan nie na lekcji, tylko na przerwie, na korytarzu, wstępuje w gimnazjalistki z KSM - w te, które lubią do późna posiedzieć u wikarego.

Najpierw pada na podłogę jedna, potem trzy. Wiją się, charczą. Nauczycielki nie mogą ich utrzymać. Wezwano już karetki. Przyjeżdżają szybko. Dwie dziewczyny pojechały do szpitala, dwie zabrali rodzice. Oficjalnie podano, że były to problemy wieku młodzieńczego.

- Ja panu tego nie powiem pod nazwiskiem, ale wielu uważa, że dyrektor szkoły, wójt i proboszcz od razu wzięli stronę wikarego, a z dziewczyn zrobili niedojrzałe smarkule. Zamietli sprawę pod dywan. Tutaj jak w "Plebanii" - rządzi wójt, pleban i dyrektor szkoły - mówi mieszkaniec wsi.

Wójt niechętnie rozmawia o "incydencie w szkole", dyrektor szkoły również, proboszcz dostał od biskupa zakaz wypowiadania się. A wieś, faktycznie, podzielona - na tych, którzy trzymają stronę dziewczyn, i na tych, którzy bronią pobożnego wikarego.

Artur Sporniak z Tygodnika Powszechnego: Egzorcyści igrają z Szatanem

Ale wikarego już nie ma, biskup łomżyński odwołał go miesiąc po ataku w gimnazjum. Prawdopodobnie zrobił to z powodu nacisków ze strony lokalnych mediów. Przeniósł księdza Tomasza do pracy duszpasterskiej w innej parafii, na obrzeża diecezji, do wsi, w której kiedyś na potęgę wytapiano smołę.

Jedna z dziewczyn z KSM nadal ma kontakt z wikarym, bo wydaje jej się, że Szatan znowu krąży nad Wąsewem.
Mieszkaniec: - Ludzie się trochę przestraszyli. Może Szatan faktycznie siedzi we wsi? Znam takich, co jeżdżą na specjalne msze do Ostrołęki. A jak w Ostrołęce długa przerwa, to jadą do Częstochowy, do Mamre. Słyszałem, że Mamre wypędzi i samego Lucyfera.

W cieniu dębów 

Za arcybiskupa Stanisława Nowaka powstała w Częstochowie Wspólnota Przymierza Rodzin "Mamre". Słowo "Mamre" pochodzi z Biblii, to miejscowość niedaleko Hebronu. Rósł w niej gaj wysokich dębów, w ich cieniu obozował Abraham i spierał się z Jahwe o ocalenie Sodomy. A wspólnota Mamre spiera się z Bogiem o ocalenie serc od złego ducha. Członkami są głównie małżeństwa. Codziennie odmawiają różaniec, rozważają Pismo Święte, raz w tygodniu adorują Najświętszy Sakrament, wieczorem gromadzą się całą rodziną przed świętym obrazem i śpiewają "Apel jasnogórski". Mają także regularne spotkania przy parafii, a w ferie i wakacje wyjeżdżają na rekolekcje. Żeby zostać pełnoprawnym członkiem, trzeba odbyć wiele rekolekcji.

Mottem wspólnoty są słowa:

"Krzyż święty niech mi będzie światłem,
Smok niech nie będzie mi przewodnikiem! 
Idź precz, Szatanie, 
Nie kuś mnie do próżności! 
Złe jest to, co podsuwasz! 
Sam pij truciznę!".

Mamre kojarzone jest głównie z mszami o uzdrowienie ciała i ducha. Przede wszystkim ducha, bo księża mówią, że demon na potęgę zniewala. Dlatego co dwa tygodnie do wyznaczonych kościołów diecezji częstochowskiej (również do katedry) z całego kraju jadą autobusy ze zniewolonymi. W autobusach siedzą gimnazjaliści i licealiści, wykształceni i niewykształceni, pracujący i bezrobotni, emeryci, a nawet dzieci. Wszystkich zwołują księża w parafiach oraz szkolni katecheci.

Na mszach modlitwa o uwolnienie od złego ducha jest zbiorowa i nie jest to egzorcyzm. Ale jeśli ktoś pada na posadzkę, bluźni, ryczy, pluje, to odprawia się nad nim egzorcyzm indywidualny, zgodny z zaleceniami Watykanu.



Jadę autobusem z Warszawy. Wyjazd zorganizowali stołeczni sympatycy Mamre. Ogłoszenie znalazłem w internecie. 50 złotych za bilet. Najwięcej jest ludzi 40+. Śpiewamy pieśni, jest różaniec, jest koronka. Między modlitwami rozmawiam z Krzysztofem. Głównie on mówi:

- Mam wyrzuty sumienia, bo córka zamieszkała z chłopakiem. Nie miałem sił, aby się przeciwstawić, żona mnie nie wsparła. Żona obojętna. Przed snem modli się w łóżku pięć minut, a ja klęczę od 30 do 45. Chociaż w ostatnich miesiącach żona trochę częściej myśli o Bogu, bo mieliśmy zmartwienie.

Poszliśmy w niedzielę na mszę, a po powrocie zrobiliśmy herbatę. Podnosiłem szklankę do ust, kiedy rozległ się huk - taki, że szyby w oknach pękły i szklanki w meblach zadzwoniły. Pobiegliśmy do pokoju syna, licealisty, miał się uczyć, stamtąd doszedł huk. Jego twarz była miazgą - z szyi wisiała mu tchawica, z ust wystawały połamane zęby, wszędzie krew.

- Gaz wybuchł?

- Skąd. Za naszymi plecami robił materiały pirotechniczne i coś mu poszło nie tak. Przyjechała karetka, policja, antyterroryści. Nawet w gazetach o tym pisali. Syna zabrali na operację. Żona rozpaczliwie się modliła o ratunek do Boga. Ja ufałem Bogu. Mówiłem, żeby się jego wola spełniała. Przeżył. Właśnie po tym wypadku żona jakby się zwróciła bliżej Pana. Ale jeszcze nie chce jeździć ze mną do Częstochowy. Dzisiaj będę się za nią modlił, i za syna, za córkę. Żeby Bóg uwolnił ich z uścisków Złego.

Arcybiskup patronuje 

Mamre patronuje obecny arcybiskup częstochowski Wacław Depo - jest honorowym członkiem wspólnoty. Ceniony w Kościele za dobitność słowa, ponoć człowiek wielkiej modlitwy, przyjaciel ojca Tadeusza Rydzyka. W herbie umieścił słowa "Ad Christum Redemptorem hominis" (Ku Chrystusowi Odkupicielowi człowieka). Spekuluje się, że wiosną zostanie przewodniczącym Episkopatu Polski - po arcybiskupie Józefie Michaliku.

Arcybiskup Depo lubi przyzywać Złego:

"Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła. Trzeba dokonać wyboru".

"Człowiek, nie służąc Bogu, stanie po stronie przeciwnika Boga i człowieka, jakim jest szatan".

"Człowiek winien dostrzec, że mając wolny wybór, zawsze opowiada się po czyjejś stronie. Zawsze jest czyimś sługą".

"W imieniu Jezusa zawiera się wieść radosna o odkupieniu człowieka i o zwycięstwie Boga nad grzechem, śmiercią i szatanem".
Arcybiskup czyta miesięcznik ''Egzorcysta''. Sporo w nim takich historii jak historia Anny: "Gdy miałam 18 lat, zakochałam się bez pamięci w chłopaku o imieniu Jacek. Był tajemniczy, jakby natchniony, słuchał ciężkiej, metalowej muzyki, stawiał tarota. Opowiadał mi o dziwnych światach, w które - jak twierdził - potrafił się przenosić, aby walczyć ze złem. Można było tego dokonać, czytając przed snem trzykrotnie wezwanie do tajemniczego Rycerza. Treść brzmiała mniej więcej tak: Przybądź do mnie, Rycerzu. Dodaj mi siły i odwagi, abym mógł walczyć ze złem. Jacek przestrzegał mnie, abym nigdy nie wybierała się w te >>zaświaty " sama, ponieważ to bardzo niebezpieczne - kto zginie tam, w życiu rzeczywistym zapadnie w śpiączkę".


Arcybiskup Depo docenia "Egzorcystę", o czym świadczą jego słowa skierowane do redakcji miesięcznika: "W poczuciu wdzięczności za prawdę, którą przekazujecie (...), oraz w duchu odpowiedzialności za formację intelektualną i duchową ludzi - z serca błogosławię".

W swojej diecezji pobłogosławił do walki ze Złym księdza Włodzimierza Cyrana - tego, którego podmuchy w mikrofon sprawiają, że z ludzi wychodzą złe duchy i choroby. Cyran jest moderatorem wspólnoty Mamre. Jest też członkiem rady Wyższego Instytutu Teologicznego im. Najświętszej Maryi Panny Stolicy Mądrości w Częstochowie (Instytut podlega Uniwersytetowi Papieskiemu w Krakowie). Chwali się, że podczas egzorcyzmu demon oferował mu aż 2 miliony złotych w zamian za przystanie na jego warunki. Nie wziął.

Dużo pisze. Jest autorem rozchwytywanego w kościołach przewodnika "Kroki do wolności od złych duchów". Można go kupić na każdej mszy o uwolnienie. To zbiór modlitw i refleksji o obecności Złego w świecie. W przedmowie przygotowanej przez księdza profesora Krzysztofa Guzowskiego z KUL-u czytam: "Współczesnym chrześcijanom wydawało się, iż można zapomnieć o szatanie, a opowiadania o jego wpływach i armii złych duchów podległych mu, włożyć między bajki. Tymczasem lawinowo rośnie liczba osób opętanych i zniewolonych (...)".

Ofiara na dobry cel 

Duchowni, którzy uwalniają i uzdrawiają, szybko stają się ulubieńcami tłumów. Powstają o nich legendy. Że ten spojrzał kątem oka i przestało kogoś boleć kolano, a ten tylko dotknął za uchem i 80-latek odzyskał słuch, choć od urodzenia nie słyszał.

Nie mogą brać pieniędzy za posługę. W wytycznych z 2004 roku koordynator egzorcystów polskich napisał: "Z okazji takiej modlitwy nie powinno się przyjmować pieniędzy. Jeśli ktoś koniecznie chce dać Panu Bogu taki znak wdzięczności, niech sam przekaże ofiarę na jakiś dobry cel, np. na Radio Maryja czy na posiłki w szkole dla biednych dzieci".

Skąd atak 

Zdaniem dziennikarki katolickiej Elżbiety Morawiec atak Złego zaczął się trzy lata temu. W "Niedzieli" - jednym z największych tygodników katolickich, wydawanym przez archidiecezję częstochowską - Morawiec napisała: "Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że szatan ze szczególną siłą uderzył w Polskę po 10 kwietnia 2010 r., po tragedii smoleńskiej. Kpiny pijanej hołoty z modlitwy i modlących się, bezczeszczenie Krzyża pod Pałacem Namiestnikowskim w Warszawie przy pełnej aprobacie władzy - tam to się zaczęło".

Ksiądz Aleksander Posacki, demonolog: "Najbardziej zagrożeni są młodzi ludzie uzależnieni od okultystycznych praktyk, czyli wróżbiarstwa, jasnowidztwa czy wywoływania duchów. Szatanowi sprzyja też korzystanie z horoskopów, odwoływanie się do szatana, odprawianie czarnych mszy i przyjmowanie narkotyków".

Niektórzy uważają, że Szatan uderza w Polskę ze zdwojoną siłą, bo jest ostoją katolickich wartości. Kilkanaście lat temu nad Wisłą było tylko kilku egzorcystów, a teraz musi być ich ponad stu. Biskup kielecki Kazimierz Ryczan napisał w liście do wiernych: "Wypędzanie Boga z Unii Europejskiej musi zatrzymać się na chorągwiach Królowej Polski, Hetmanki naszego narodu". Napisał także o lekceważeniu symboli religijnych w kraju, co mu pachnie samym Lucyferem. Przypomniał, iż w czasie pasterki w Zgierzu dokonano profanacji szopki miejskiej, stawianej między kościołem Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej a magistratem. Skradziono wtedy Maryję.


''Uczestniczyliśmy w egzorcyzmach, widzieliśmy demony'' - nie tylko media katolickie interesują się opętaniami

Psycholog powiatowa w Łódzkiem ostatnio częściej spotyka się z tymi, których kusi Szatan. Nie chce ujawniać nazwiska ze względu na pacjentów: - Widzę, co z ludźmi robi przesuwanie granic, które dla naszych rodziców były nieprzesuwalne. Ludzie zagalopowali się. Weźmy taką kobiecą depilację. Bóg dał nam włosy na głowie, bo czemuś to służy. Dał nam również włosy w miejscach intymnych, bo czemuś to służy. A teraz kobiety nie chcą tam mieć włosów. Znam historię mężczyzny, ojca dwóch dziewczynek, który zastanawiał się, czy nie jest opętany. A wszystko przez depilację żony. Ona chciała być nowoczesna, on przez jej nowoczesność tracił zmysły. Powiedział w końcu żonie, że jeśli chce się depilować, to proszę bardzo, ale musi zostawić przynajmniej pasek lub kosmyk, bo inaczej zwariuje. Dlaczego? Bo kiedy kąpał swoje kilkuletnie córki, to nie widział różnicy między pochwami córek a pochwą żony. Tutaj nie ma włosów i tutaj nie ma włosów. Tutaj może patrzeć seksualnie, a tutaj nie może. Myliło mu się. Wariował. Zwalił winę na Szatana.

A mszy o uzdrowienie tobym nie bagatelizowała. Modlono się kiedyś za mnie na takiej mszy i wygrałam z chorobą.

Ksiądz Krzysztof Kralka z parafii Wieczerzy Pańskiej w Lublinie, który organizuje msze o uzdrowienie i uwolnienie: "Dla nas, duchownych, najważniejsze jest to, że wiara wzrasta".

Krowa Siemieniewskiego 

Nie każdego cieszy, że wiara wzrasta przez walkę z Szatanem. Biskup opolski Andrzej Czaja mówił: "Prawie wszystko się już demonem wyjaśnia i główne zagrożenia dla życia wewnętrznego upatruje się w rzeczach zewnętrznych: horoskop, wahadełko. Tymczasem główne zagrożenie jest w środku - to skłonność do grzechu. Myśląc inaczej, przechodzimy na poziom dziwnej magii. (...) Jestem głęboko zaniepokojony tym, że nieraz u podstaw takiego interpretowania chrześcijaństwa są ci, którzy z magią mają walczyć, czyli egzorcyści".

Szatan zapuścił korzenie głęboko. Dlatego wspólnoty charyzmatyczne kolportują w liczbie 60 tysięcy sztuk broszurkę z modlitwą uwalniającą od grzechów przodków. Modlitwa sięga aż do 15. pokolenia. Biskup Andrzej Siemieniewski z Wrocławia skomentował: "Powiedzmy, że jakiś Wieńczysław Siemieniewski w roku 1689 ukradł sąsiadowi krowę. Dlaczego miałbym myśleć, że wskutek tego wpływają na mnie demony - i to w taki sposób, że jeżeli nie będę podlegać jakiejś specjalnej procedurze uwolnieniowej, to ten kłopot będzie mi towarzyszył przez całe życie?".

Egzorcysta ks. Piotr Glas o grzechach przodków 
Fora 

Mamre widzi Szatana nie tylko głęboko, ale i szeroko. Do internetu wyciekł wpis z Facebooka wspólnoty: "Gdy Ksiądz egzorcyzmował mi Kroplę Beskidu [woda produkowana przez Coca Colę] i dodawał do niej sól egzorcyzmowaną, zaczęła bulgotać. Była niegazowana, w temperaturze pokojowej, więc było to zjawisko z punktu widzenia nauki niemożliwe. Powtórzył czynność i to samo. Zaczął się modlić o zerwanie więzów między wodą a koncernem coli, o uwolnienie od przekleństw i rytów koncernu, po czym wrzucił sól i już się nic nie działo. To tak na potwierdzenie słów ks. Włodka, który nie miał konkretnych dowodów w ręce na to, że cola jest zła, a jednak powiedział, że lepiej unikać. Co innego jest powiedzieć: to jest złe, a co innego - lepiej unikać, bo coś mi tu śmierdzi...".

Sporo wpisów jest na powszechnie dostępnych forach:

"TZ: Ksiądz Cyran opowiadał na jednym ze spotkań, że byli kiedyś w domu człowieka sparaliżowanego po wylewie modlić się o jego uzdrowienie. No i modlili się ze skutkiem pozytywnym. Człowiek ów wstał (kiedy u niego byli) i o własnych siłach poszedł na Drogę Krzyżową".

"JB: Czy komuś może wiadomo, czy ksiądz moderator poddał się kiedykolwiek modlitwie o uwolnienie? W nauczaniu jak refren powraca teza, że z czymkolwiek >>podejrzanym<< miałeś kontakt, nawet nie mając świadomości, iż owo >>coś<< może być zagrożeniem duchowym, powinieneś się udać do modlitwy o uwolnienie pro forma (...). Sam moderator przy okazji swoich konferencji wspominał (...), że miał kiedyś lampę. Dostał od kogoś, ładna była i tak sobie mu świeciła jakiś czas, aż ktoś z gości zwrócił mu uwagę: >>A co to tu ksiądz trzyma? Toż to lampa z chińskimi smokami<<. Ksiądz zdziwiony się przyjrzał: >>No, rzeczywiście. Faktycznie smoki. A ja myślałem, że to koniki morskie<<. I lampę wyrzucił".

Żeby porozmawiać o cudach i zniewoleniach, chcę się spotkać z księdzem Cyranem, ale odmawia.

Żeby porozmawiać o księdzu Cyranie i Mamre, chcę się spotkać z arcybiskupem Depo, ale też nie chce się ze mną spotkać.

Na via Alessandro Severo nie ma krzty aury, jaką promieniuje Rzym z kopułami bazylik, wież kościelnych, uroczych knajpek i pięknych Włoszek z wielkimi torbami od Prady czy Versace w ręku i w szpilkach tych samych marek na nogach.

Via Severo przytłacza blokowiskami z lat 60., sklepami z gwoźdźmi i knajpkami z wyblakłymi plakatami na szybach. Akurat w takim miejscu ulokowała się katolicka kwatera główna do walki z szatanem. Instytucja, o której istnieniu wielu biskupów, w tym także z rzymskiej kurii, nie chce nic wiedzieć.

Tu w klasztorze Paulistów, czyli zgromadzenia świętego Pawła, rezyduje największy autorytet w zwalczaniu szatana - padre Gabriel Amorth.

Rezyduje? Nie, haruje na pełnym etacie. Trzy seanse przed południem, cztery po południu. Na koncie 70 tys. wypędzeń diabła i długoletni staż jako prezydent związku włoskich egzorcystów.
Zakonnik jest tak zapracowany, że tylko wyjątkowi szczęśliwcy mogą się do niego dodzwonić. ''Mówi don Amorth. Kto się nie dodzwonił, może się zgłosić w swoim wikariacie do tamtejszego egzorcysty'' - odpowiada automatyczna sekretarka w telefonie 89-latka.

Bez zmrużenia powiek przyjmuje jednak przypadki, wobec których bezradny okazuje się sam papież, np. dziewczynę, którą Jan Paweł II egzorcyzmował podczas audiencji generalnej 6 września 2000 r. Demon wrócił. I od tej pory kobieta jest pod opieką Amortha.

Gdy opętani przekroczą klasztorną furtę, prowadzi się ich pokręconymi mrocznymi korytarzami aż do szklanych drzwi z kotarą. Za nimi jest niewielka poczekalnia z popękanymi ścianami. Wzdłuż jednej z nich stoją stare krzesła, na stoliku leży buteleczka z wodą. Na drzwiach do gabinetu wisi napis: ''Zamykać drzwi''.

Otwiera je Amorth. Ascetyczna twarz, w ręku krucyfiks. Kto tu trafi, czuje się jak w więziennej celi: małej, pustej i zimnej. Na ścianach obrazy świętych. W rogu zielone łóżko z metalu. Obok koszyk z bandażami do związania opętanego. Za bandaże służy wszystko, co Amorth znajdzie w klasztorze. Najczęściej to wysłużone sznurki, którymi kiedyś podciągano żaluzje. ''Na ciężkie przypadki, by je przywiązać do łóżka'' - wyjaśnia. ''Lżejsze przypadki'' siedzą na krześle naprzeciw zakonnika. Ale rzadko, bo ten specjalizuje się w ''ciężkich'', takich, że niekiedy nawet bandaże nie pomagają. Wtedy wchodzi czterech rosłych mężczyzn w typie Gołoty i pomaga ujarzmić nieszczęśnika. Choć zdarzyło się już, że nie dali oni rady rachitycznej dziewczynce, która pluła gwoździami.

Amorth, rocznik 1925, pierwszy raz diabła dostrzegł w obliczu Mussoliniego. Nie zwalczał go wodą święconą, tylko karabinem. Wstąpił do partyzantki, za co republika przyznała mu order. Po wojnie studiował prawo i zasilił szeregi chadecji, w której został zastępcą szefa młodzieżowej przybudówki, niejakiego Giulia Andreottiego.

Jako 29-latek przyjął święcenia, po czym objął zwykłą parafię. Egzorcystą został przez przypadek. Namówił go kardynał Ugo Poletti, zastępca Jana Pawła II w diecezji rzymskiej. Amorth miał przejąć pałeczkę po niedomagającym diecezjalnym egzorcyście ojcu Candido. ''Broniłem się przed tym. Dziś jednak wiem, że to był szatan, który rzucał mi kłody pod nogi'' - wyjaśnia Amorth.

''Wysłałem go do diabła'' - żartuje sobie z powiedzenia. I dodaje: ''Ale on ciągle wraca, w nadziei, że go zignorujemy. W imię racjonalizmu''.

Matka Boska jest po mojej stronie

''Uważałem egzorcyzm za hokus-pokus - można wyczytać w oświadczeniu psychiatry dr. Vincenza Mastronardiego, które złożył pod przysięgą przed komisją lekarską. - Nie wierzyłem ani w Boga, ani w szatana. Pacjentką była młoda kobieta. Od kiedy weszła do mojego gabinetu, przeżyłem najgorsze pół godziny w życiu. Panicznie się jej bałem. Szybko wypisałem receptę i chciałem, by jak najszybciej wyszła. Jej ręce wydłużyły się o dobre dwa metry. Dłonie zamieniły się w pazury. Młoda, atrakcyjna kobieta podarła receptę i grubym męskim głosem powiedziała do mnie: » Nie potrzebuję takiej bzdury «. Potem jej ramię się skurczyło, a ja w panice wybiegłem z gabinetu''.

Innego pacjenta Amortha przesłuchiwała najpierw komendantura policji regionu Toskanii. 26-letni mechanik samochodowy pracował w warsztacie, gdy zauważył, jak w jego kierunku przesuwa się metalowa szafa z narzędziami, co z zewnątrz widzieli też naoczni świadkowie. Wśród nich zaalarmowani policjanci. Reperowany samochód obrócił się dookoła własnej osi, by ustawić się w poprzek przed wyjściem.

Jak działa zły - wykład słynnego egzorcysty ks. Mariana Piątkowskiego

Większość kardynałów w Watykanie takie opowieści uznaje za wyssane z palca, a egzorcyzm - za średniowieczne praktyki. Fakt, rytuał budzi lęk i zgrozę. Egzorcysta kropi wodą święconą opętanego i kładzie mu lewą dłonią stułę na czole, prawą dotyka jego głowy i nakazuje: ''Odejdź, szatanie, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego''. W jego ręku pojawia się krucyfiks. Rytuałowi towarzyszą modlitwy, czytanie Ewangelii, śpiew dziękczynny, a na końcu błogosławieństwo. Egzorcystą może być ksiądz, który ma specjalne zdolności: łaskę od Boga i pozwolenie od biskupa. Tylko ci, których biskup diecezjalny uzna za silnych duchowo, są dopuszczani do wypędzania demonów.

''Nasza praca jest ciężka i niepopularna'' - skarży się don Amorth. I wskazuje na Chrystusa jako pierwszego egzorcystę. Jak rozpoznać opętanie? - takie pytanie dziennikarze zadają Amorthowi najczęściej. ''Są do tego klarowne przesłanki, np. lęk przed świętymi obrazami. Opętany reaguje też histerycznie, kiedy go błogosławię''. Czy odczuwa lęk? - dopytują się dziennikarze. ''To szatan musi się mnie obawiać. Matka Boska jest przecież po mojej stronie''.

Na ostatnie z dziennikarskiej top listy pytań: ''O co sam Amorth pyta demona podczas egzorcyzmu?'', mnich odpowiada: ''O jego imię, kiedy i jak wszedł w opętanego. Wszystkie pytania służą wypędzeniu. Nie kieruję się ciekawością. Nie wolno pytać, czy wygra AC Milan, czy Inter. Szatan zna wynik, ale skłamie. Jest uszczęśliwiony, jeśli się wątpi w jego egzystencję, dworuje sobie z niego, maluje go z rogami, ogonem czy skrzydłami nietoperza''.

Zdaniem Amortha diabeł nie jest sumą zła w świecie, tylko osobowym, indywidualnym demonem.

Przypadek Anneliese Michel

Sceptycyzm w Watykanie i w episkopacie światowym to rezultat skandalu, jaki wywołało wypędzanie demonów przez dwóch bawarskich księży z 23-letniej studentki Anneliese Michel pokazane m.in. w filmie ''Egzorcyzmy Emily Rose''.

''Opętana'' z rąk duchownych trafiła prosto na cmentarz. Wzorowa katoliczka z Klingenbergu cierpiała z powodu napadów demonów. Pomimo wyraźnych objawów schizofrenii i epilepsji oraz złego tolerowania lekarstw dostała się pod opiekę egzorcystów. 67 sesji zostało nagranych na 51 taśm. Gdy się ich słucha, ma się uczucie oglądania złego filmu.

Niski demoniczny głos cynicznie komentuje modlitwy duchownych, przeklina ich. Po dziesięciu miesiącach przeprowadzania seansów studentka zmarła na oczach rodziców w 1976 roku z powodu wycieńczenia i zapalenia płuc. W chwili śmierci ważyła 31 kg.

''Dzieło zostało spełnione'' - taki napis widnieje na grobie. Złożyła dobrowolną ofiarę życia za grzechy niemieckich narkomanów, ateistów i innych bezbożników - twierdzili rodzice i egzorcyści. 19 miesięcy później doszło do nie mniejszego skandalu: grób odkopano, trumnę wyciągnięto. Zwłoki Anneliese miały nie ulec rozkładowi. Ona sama zaś miała zmartwychwstać. ''Ekshumacja udowodni to, czemu teolodzy zaprzeczają - istnienie piekła i diabła. Pan mnie wybrał, bym udowodniła to, w co ludzie dziś nie wierzą'' - brzmiało przesłanie Anneliese.

Ale cud się nie zdarzył. Już przed realnym sądem w Aschaffenburgu obydwaj duchowni, ojciec Arnold Renz i proboszcz Ernst Alt, oraz rodzice Anneliese zostali skazani na pół roku pozbawienia wolności z zawieszeniem na trzy lata. Biskup diecezjalny z Würzburga Josef Stangl zeznał, że o niczym nie wiedział. Kłamał. Odnaleziono jego upoważnienie dla obydwu księży.

W Kościele zapaliło się czerwone światło. Konferencja episkopatu RFN wydała radykalny zakaz egzorcyzmowania. W ślady biskupów niemieckich poszli austriaccy i szwajcarscy. ''To absurdalne - komentował Amorth - Szwajcaria od pięciu wieków dostarcza gwardzistów do Watykanu, a nie ma egzorcysty z krwi i kości''.

Do totalnego zdezawuowania praktyk egzorcystycznych przez Kościół niemiecki przyczynił się biskup Franz Eisenbach, sufragan mogunckiego kardynała Karla Lehmanna. W 2000 roku profesor tamtejszego uniwersytetu oskarżyła go o molestowanie seksualne pod płaszczykiem przeprowadzania na niej egzorcyzmów.

Pod presją Watykanu Eisenbach ustąpił ze stanowiska.

Demony pod ochroną?

W tym czasie Watykan z inspiracji niemieckich i szwajcarskich biskupów oraz teologów sprowadził egzorcyzm z nieba na ziemię. Od 1998 roku zezwolił na wypędzanie demonów tylko w ekstremalnych sytuacjach. Dotychczasowy Rytuał Rzymski z 1614 roku zastąpiono nowym.

Teolodzy uznali, że egzystencja złych duchów należy wprawdzie do kanonu wiary, ale podczas seansów nie wolno już pytać demona o jego imię, a on sam zostaje wezwany do opuszczenia ciała opętanego w imieniu Chrystusa. Zrezygnowano z formuły: ''Ojcze kłamstwa, idź precz''.

Istotniejsza zmiana polegała na tym, że nim do opętanego zostają dopuszczeni egzorcyści, bada go lekarz i psychiatra. Obydwaj wystawiają swoje opinie, wykluczając psychosomatyczne podłoże opętania. ''Linia obrony została rozwodniona! - pomstował Amorth na via Severo. - Nowa regulacja to arcydzieło niekompetencji, bo dopiero podczas egzorcyzmów szydło wychodzi z worka - czy w człowieku siedzi demon''.

A w swoich pamiętnikach egzorcysty napisał: ''Milczenie Kościoła na temat diabła doprowadziło do tego, że Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii i Portugalii prawie nie ma egzorcystów. W seminariach zagadnienie nie jest omawiane. Z tego powodu duża liczba księży i biskupów nie wierzy już w szatana. Demony znalazły się pod ochroną, a egzorcyści są traktowani jak przestępcy. Szatan zagościł w samym Kościele i może w nim robić, co tylko zechce''.

Szatan nie lubi demokracji

Zygmunt Freud pisał, że ''demony to pokłosie wypartych popędów''. Zdaniem psychologów egzorcyści przenoszą nieświadomie własne zło na rzekomo opętanych, dokonują projekcji, ''boksują się z cieniem siebie samego'', jak ujął to Dieter Sträuli z uniwersytetu w Zurychu.

Za wizję opętania odpowiedzialne są ''psychiczne mechanizmy, ale nie nadprzyrodzone'' - konstatuje prof. Peter Strasser, filozof religii z uniwersytetu w Grazu.

Z kolei niemiecka teolog z Tybingi Elisabeth Elliger skonkludowała, że opętanie jest czystym fenomenem wiary. Tylko teologia i Kościół produkują fachową literaturę przedmiotu. ''Można zostać opętanym wyłącznie wtedy, gdy się wierzy w szatana'' - pisała. Zwycięstwo nad nim jest dla Kościoła dowodem jego kompetencji.

W zeświecczonym Berlinie nie rejestruje się przypadków opętania, co potwierdza Stefan Barthel, dyrektor Leitstelle für Fragen zu Sekten.
Na tym tle porażające nagrania Anneliese Michel nabierają nowego znaczenia. W jednej z rozmów między egzorcystą a wypędzanym ze studentki demonem ten drugi mówi: ''Demokracja w Kościele nie jest najlepszym rozwiązaniem, bo ''. Na co egzorcysta: ''Bo szatan uzyskuje większą władzę?''. Szatan: ''Tak''.

Egzorcyzm jako kwestia posiadania władzy? Kto potrafi wypędzić demona, wie też, kto jest opętany. ''Zarządzanie magicznymi rytami, by przez urzędowych pośredników ochronić ludzi przed demonem i ich uspokoić, jest iluzoryczne. Bo w kosmosie, który zakłada osobową obecność diabła, spokoju się nie osiągnie nigdy, tylko pozostanie się uzależnionym od Kościoła - wyjaśnia niemiecki teolog Eugen Drewermann.

Za te i inne poglądy Drewermann został przez Kongregację Nauki Wiary pozbawiony sutanny i prawa nauczania. Kongregacja pozostawiła w spokoju innego teologa w sutannie Herberta Haaga, choć ten dwa lata przed śmiercią Anneliese ogłosił ''koniec diabła''. ''Klechy muszą otworzyć pyski i mówić o naszej egzystencji, nie tak jak Haag'' - wydziera się demon głosem Anneliese na jednej z taśm magnetofonowych.

''Co Kościół fundamentalistyczny skrzętnie zdyskontował dla siebie'' - tłumaczy Elliger.



Egzorcyści wracają

Jan Paweł II, który wprowadził egzorcyzm lightowy, oparł się naciskom watykańskiego lobby, na czele z don Amorthem i ultrakonserwatywnym zakonem Legionistów Chrystusa.

Zakon pomstujący szczególnie gorąco przeciwko okultyzmowi, ezoteryzmowi i New Age domagał się, by dać większy odpór siłom zła, choćby organizując w Watykanie światowy kongres egzorcystów. Polski papież nie dał też jednak posłuchu apelom tych biskupów, którzy domagali się zaprzestania praktyk wypędzania demonów.

Gdy Jan Paweł II w ostatnich miesiącach życia stracił kontrolę nad Watykanem i w politycznym interregnum rozpoczęła się walka frakcji o wpływy, egzorcystyczne lobby wzięło górę.

''Nim w Watykanie ogłoszono śmierć szatana'', jak reasumuje podejście do egzorcyzmu w latach 80. i 90. kurii rzymskiej demonolog i egzorcysta z Aguila Gabriele Nanni, w lutym 2005 roku papieska akademia Regina Apostolorum wprowadziła nowy kierunek studiów dla kształcących się tam teologów: podstawy satanizmu, okultyzmu i egzorcyzmu, łącznie z nauczaniem, jak z bliźniego wypędzić diabła. Papieski college rok w rok wypuszcza setkę absolwentów, którzy końcowy egzamin zdają z egzorcyzmu.

Za pontyfikatu niemieckiego następcy lobby egzorcystyczne się wzmocniło. Benedykt XVI zezwolił na przeprowadzanie egzorcyzmów według starego Rytuału Rzymskiego z 1614 roku. To była woda na młyn dla don Amortha, Pedra Barrajóna i Legionistów Chrystusa.

Nie mniejsze znaczenie miały też słowa uznania wypowiedziane przez papieża pod ich adresem na placu św. Piotra. Benedykt zarządził także, że każda z trzech tysięcy diecezji na świecie powinna mieć swojego egzorcystę. Jednego z nich, Kurta Kocha z Bazylei, uczynił kardynałem, członkiem Kongregacji Nauki Wiary i prezydentem Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan.

''Papież Benedykt życzy sobie gorąco, by także w Niemczech każda diecezja miała swojego egzorcystę'' - mówił kardynał Comastri. ''Front walki z szatanem został wzmocniony'' - ocenił pontyfikat Ratzingera Amorth.

W efekcie jednak Benedykt wywołał zamieszanie. Równorzędność użycia Rytuału Rzymskiego z 1614 roku z nową instrukcją poprzednika z 1999 roku świadczy o pluralizmie w Kościele, ale też o ścieraniu się w nim przeciwstawnych sił. Jedni pojmują egzorcyzm jako modlitwę, drudzy biorą go niezmiennie za średniowieczny rytuał. W wielu diecezjach ordynariusze ignorują wezwanie Benedykta i nie mianują diecezjalnych egzorcystów.

Prałat Agnell Rickenmann, sekretarz generalny episkopatu Szwajcarii, który uważa siebie za racjonalistę, potwierdza, że w republice alpejskiej nie ma ani jednego diecezjalnego egzorcysty.

Precyzuje jednak: ''Tylko w wyjątkowych sytuacjach dochodzi do wypędzania diabła, po wydaniu zgody przez ordynariusza i wcześniejszej konsultacji lekarskiej. Zdarza się też, że psycholodzy sami zwracają się z prośbą o interwencję Kościoła. Liczba takich zapytań ostatnio rośnie''.

Zapotrzebowanie na egzorcyzmy rejestrują też diecezje niemieckie. W 2012 r. w kolońskiej było 50 zapytań, w monachijskiej - 250. Skoro w Niemczech oficjalnie nie wypędza się diabła, powstało podziemie egzorcystyczne. Ojciec Jörg Müller obsługuje z pozwoleniem konserwatywnego biskupa Waltera Mixy całe południe Niemiec.

W 2012 roku zgłosiło się do niego 50 opętanych. Następca biskupa Mixy, którego papież Benedykt za bicie księży i defraudację usunął ze stanowiska, cofnął licencję Müllerowi. Długo też wielu Europejczyków uprawiało turystykę egzorcystyczną do Rzymu, do ekscentrycznego abp. Emmanuela Milingo.

Wycieczki te skończyły się w 2001 roku, gdy hierarcha ożenił się z koreańską lekarką, za co został wyrzucony ze stanu kapłańskiego.

Posucha egzorcystyczna długo panowała w USA. W 2010 roku w całym kraju było zdaniem przewodniczącego biskupiego komitetu ds. prawa kościelnego, biskupa Springfield Thomasa Paprockiego, raptem pięciu-sześciu egzorcystów. Od tej porybiskup Paprocki zaprasza na eksternistyczne kursy weekendowe. W pierwszych warsztatach uczestniczyło 56 biskupów i 66 księży. Najbujniej egzorcyzm kwitnie we Włoszech i w Polsce. Na Półwyspie Apenińskim każda diecezja ma swojego egzorcystę. Niektóre kilku.
W Polsce jest ich 120.

Czy diabeł jest osobą?

Przyszłość, status i formuła egzorcyzmów w Kościele są niejasne. Teolodzy i biskupi nadal kruszą kopię o to, czy podczas rytuału należy wzywać imienia Maryi, aniołów i świętych, oraz czy stosować go w sytuacjach wątpliwych, np. do zdiagnozowania opętania.

Po obydwu stronach watykańskiej barykady stoją zwolennicy i przeciwnicy wypędzania diabła, co odzwierciedla głęboki podział wśród teologów. Orędownicy istnienia osobowego szatana podpierają się kilkoma miejscami w Nowym Testamencie. Mowa w nich albo o diable kusicielu (2 Kor 2,11; 11,14), albo nawet o wypędzaniu demonów przez Jezusa (Mt 12,23-31; Łk 13,10-13).

W pierwszym szeregu współczesnych demonologów kroczy sam papież emeryt Benedykt XVI. Jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Ratzinger wypowiedział się jasno: ''Diabeł jest w wierze chrześcijańskiej zagadkowym, ale realnym, osobowym wcieleniem zła, o potężnej sile działania''.

Egzystencji osobowego szatana Kościół nie oblekł w dogmat. Nie musiał. Nie wszystko, co należy do kanonu wiary, a co wyrasta z Pisma Świętego i tradycji Kościoła, staje się dogmatem. Kongregacja Nauki Wiary w 1975 roku ogłosiła, że ''egzystencja szatana i demonów nigdy w dziejach Kościoła nie stała się przedmiotem wypowiedzi Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Ale jego uniwersalna wiara zawsze zakładała istnienie złych duchów będących zagrożeniem dla ludzi''.

''Śmierdzą one siarką, mają silną wolę i inteligencję, są bez ciała i zmysłów, ale mogą przyjmować postać ludzką'' - wylicza Pedro Barrajón. I dodaje: ''Demony wzdrygają się na widok krzyża, różańca czy księdza. Nigdy nie obrażają Matki Boskiej''.

Tę tradycyjną naukę Kościoła potwierdził też nowy katechizm Jana Pawła II. Polski papież oświadczył, że ''byłoby wielce wskazane ponownie zagłębić się nad tą częścią nauki katolickiej, która zajmuje się szatanem, gdyż zdarza się to dziś niezwykle rzadko''.

Istotnie, większa część teologów już w latach 70. wyrzuciła diabła z katolickiego kosmosu. I z ciał ''opętanych''. ''Funkcję egzorcysty przejął dziś psychoterapeuta'' - zawyrokował lapidarnie w nowatorskim dziele ''Wiara w diabła'' profesor Haag.

Karl Rahner, ikona wśród katolickich teologów, zasiał tak wielki sceptycyzm w Kościele, że o demonach nie chcą dziś słyszeć nawet biskupi: ''Czy za fenomenem opętania kryje się osobliwe zło, pozostaje kwestią nie do rozstrzygnięcia. Egzorcyści zbyt łatwo doszukują się szatańskich sił''.

Franciszek się w tej sprawie nie wypowiada. Gdy w niedzielę zesłania Ducha Świętego w 2013 r. na placu św. Piotra pochylił się, dotknął głowy chłopca na wózku inwalidzkim i pomodlił się, proegzorcystyczne lobby krzyknęło: Wypędził szatana! Na drugi dzień rzecznik Watykanu oświadczył: ''Papież odmówił modlitwę o uzdrowienie''.

Tuesday, 25 February 2014

pokaz majtki


http://wyborcza.pl/duzyformat/1,136729,15486376.html
A A A Drukuj

Rys. Piotr Chatkowski
Po pracy trzeba rozpiąć spodnie i pokazać metkę od majtek
1 stycznia 2014 roku. Stutysięczny Mansfield śpi po hucznym sylwestrze. Długowłosa, młoda blondynka w okularach zakłada spodnie, bluzę, do przezroczystej reklamówki wkłada zieloną kamizelkę. Boli ją podbrzusze, ale wychodzi z domu. Wsiada do busa, jedzie kilka kilometrów dalej. Wysiada przy magazynie firmy Sports Direct. To wielki koncern warty kilka miliardów funtów, czołowy dystrybutor odzieży sportowej w Europie, z ponad 500 sklepami.

Blondynka przykłada palec do skanera, zakłada kamizelkę szeregowego pracownika. Dostaje karton, metalowy wózek i kartkę z zamówieniem. W godzinę musi spakować kilkadziesiąt produktów. Magazyn ma ich kilkanaście tysięcy, wyrobienie normy jest trudne. Dziewczyna musi biegać z ciężkim wózkiem. Ból brzucha ją łamie, chowa się w toalecie. Godzinę później na teren zakładu wjeżdża ambulans, ktoś krzyczy, że w łazience leży noworodek.

Picking-packing 

Lokalny tygodnik "Chad" podaje, że imigrantka z Europy Wschodniej porzuciła nowo narodzone dziecko w toalecie. Kolejny artykuł - policja zatrzymuje kobietę za umyślne zaniedbanie dziecka.

W tym czasie 28-latka trzęsie się ze strachu w komisariacie w Chesterfield. Nie mówi po angielsku, policja wzywa tłumacza. Przyjeżdża adwokat z urzędu.

Opiekę nad noworodkiem, chłopcem, przejmuje opieka społeczna. Kobieta wychodzi na wolność, bo policja nie ma dowodów na zaniedbanie, ale zakazuje jej opuszczać Anglię.

Na polskich forach internetowych pojawiają się komentarze: "Chciała się zwolnić z pracy, ale superwajzorka jej nie puściła", "Nie wolno [w magazynie] śmiać się, rozmawiać, chorować, a nawet korzystać z toalety". "Po zakończeniu każdej zmiany każą się rozbierać, przeszukują".

Polskojęzyczna gazeta "Nasze Strony" oskarża brytyjskie media, że wykorzystują historię, by zohydzić emigrantów.

Mariusz Paplaczyk jest specjalistą od brytyjskiego prawa - bronił skazanego za gwałt na Angielce Jakuba Tomczaka. - Z angielskimi prawnikami z urzędu bywa różnie, z reguły nie przejmują się losem polskich klientów. Trzeba dziewczynę koniecznie znaleźć i jej pomóc - mówi Paplaczyk.

Lecę do Anglii.

Nie znam nawet imienia 28-latki. Idę do biura pracy w Nottingham, które rekrutuje do magazynu. Na oknach kamienicy różowy baner: "Praca na magazynie. Dnie, popołudnia, noce". Nie chcą rozmawiać.


W Nottingham, przy sklepie Bigos, który sprzedaje polskie szynki, umawiam się z Moniką. W fabryce Direct miała nr 193XXX. Ma 24 lata, przybyła z Jasienia. Drobna blondynka w getrach, wygląda jak nastolatka. Idziemy do jej mieszkania w kamienicy: łóżko, szafka, na ścianie plakat z Myszką Miki. Aneks kuchenny, dwie skórzane kanapy, szafa. W oknach firanki. Po pokoju biega jej czteroletni syn Kevin. W telewizji lecą bajki. Po polsku.

- Mamo, dużo mamy prądu? - pyta Kevin.

- Dużo - macha ręką Monika. W wynajmowanych mieszkaniach w Anglii prąd jest na "kluczyk" - przypomina pendrive. Doładowujesz go w sklepach.

Monika nie pracuje już w magazynie. Miała dość obowiązujących tam zasad.

"Picking-packing" - zbieranie i ładowanie towaru. Polacy, a to 80 proc. zatrudnionych, robią głównie "picking". Są jeszcze Łotysze, Litwini, Słowacy, Romowie.

"Niebiescy" - szefowie "teamów". Na każdej zmianie, a to 1,5 tys. ludzi, jest ich kilkudziesięciu. To głównie Polacy, którzy awansowali. Monice ubliżali, krzyczeli, poniżali ją.

"Zakaz rozmowy" - podczas pracy nie wolno się odzywać. Jest za to punkt karny. Za sześć wyrzucają z pracy. Monika jest gadułą, nikt ze strachu nie chciał z nią rozmawiać. Mówili jej: "Nie mów do nas, nie chcemy stracić pracy". Punkt karny dostaje się jeszcze za pobyt w szpitalu, chorobowe, jednodniowy "sick" (złe samopoczucie), spóźnienie i niewyrabianie normy.

"Norma" - ilość towaru, jaki trzeba zebrać do kosza w ciągu godziny. Ale między półkami pracują duże wózki widłowe. Wtedy nie wolno wchodzić w alejkę, co grozi niewyrobieniem normy i punktem karnym. Więc pracownicy wchodzą pod wózki, ryzykując życie.

"Linijka" (w nich liczona jest norma) - to towary do spakowania. Jedne są w paczkach, inne porozrzucane po magazynie, wtedy trudno wyrobić normę. Ciężko zwłaszcza starszym. Monika pamięta starsze małżeństwo - często mdleli, więc pracownicy wyprowadzali ich na dwór. Ale nie chcieli wracać do domu, bali się zwolnienia.

"Woda" - do magazynu nie wolno wnosić swojej. W całej hali stoją dwa dystrybutory, ale bez kubków. Pracownicy biegają do łazienki, żeby pić z kranu.

"Bezpieczeństwo" - po wypadku, np. z wózkiem, przychodzi kierownictwo firmy, by ofiara podpisała dokumenty, że to z jej winy.

"Kartony" - pakuje się do nich rzeczy. Jeśli kartonów brakuje, nie można wyrobić normy. Gdy ktoś krzyknie: "Kartony jadą!", ludzie rzucają się, wyrywając je sobie i szarpiąc się.

"Krzesła" - były w magazynie, by ciężarne i schorowani mogli usiąść, ale zniknęły dwa lata temu. Na terenie magazynu jest zakaz siadania, bo pojawia się nadzór i każe wstać.

"Kabel" - za doniesienie na innego pracownika, że ukradł coś z magazynu, jest nagroda - 50 funtów.

Monika zwolniła się ze Sports Direct, bo chciała więcej czasu spędzać z synem. Dziś ma firmę sprzątającą. Jej chłopak Damian też robi "picking-packing", ale w rzeźni. Pakuje kurczaki. Mają dodatek rodzinny - na leki, lekarzy.

Dokument ''The Truth About Immigration in the UK 2014''

Monika nie zna dziewczyny, która urodziła. - Ale idź do moich rodziców, coś wiedzą.

Renta, leki, okulary 

Ania pamięta tylko początek swojego numeru z magazynu - 188. Leszek, jej mąż, wymazał swój z pamięci. Mieszkają niedaleko Moniki, w szeregowcu z czerwonej cegły. Mały salon - skórzane kanapy, telewizor, kominek. Na stole paczka Marlboro z ukraińskimi napisami, z przemytu. Można je kupić spod lady w sklepach prowadzonych przez Pakistańczyków.

Anna ma 45 lat, wygląda na zmęczoną. Z powodu papierosów umiera na obstrukcję płuc. Dotlenia się ze specjalnej skrzyni.

W Polsce zarabiała 600 zł w biurze w Zielonej Górze, w firmie senatora. W Anglii razem z mężem ma 1600 funtów miesięcznie, czyli 8 tys. zł.

W Polsce brali kredyt, by kupić dzieciom podręczniki szkolne, bo po opłatach niewiele zostawało. W Anglii dostali miejskie mieszkanie z czterema sypialniami za ok. 1400 zł miesięcznie. Czekali na nie trzy miesiące. Ich znajomi w Polsce czekają na socjalne 12 lat i właśnie dostali propozycję: kawalerka - a mają trójkę dzieci.

Polityki polskiej nie śledzą, chyba że pcha się do Anglii. Widzieli list Kaczyńskiego do młodych emigrantów: "Wracajcie z Wysp".

Leszek: - Dokąd mają wrócić? Kto im da pracę, taki poziom życia jak tutaj?

Ania pójdzie na rentę i dostanie do 140 funtów tygodniowo, darmowe leki, okulary, dopłatę do mieszkania.

Pracuje w magazynie Direct, jest solidna, punktów nie łapie, zawsze wyrabia normę. Najważniejsze, że zawsze ma regularne wynagrodzenie - 200 funtów tygodniowo, czyli ok. tysiąca złotych. Pracuje już sześć lat bez umowy. Ostatnie miesiące chodziła na sterydach, z inhalatorem w reklamówce. Co jakiś czas rozważa przejście na rentę, ale odkłada, bo co jakiś czas krążą plotki, że w Direct będą dawać umowę na stałe.

Leszek zwolnił się po roku. Nie wytrzymał. - Nawet w Wielkanoc nie mogłem z żoną pogadać, bo ciągle ganiali. A najgorsze, że to Polacy, którzy awansowali.

Przeniósł się do fabryki mrożonek, a tam Afrykanie, Węgrzy, Litwini. Szefami są Pakistańczycy. Nie ma nad nim Polaków - nie ma drylu, zakazów.

Ania: - Gdy tamta kobieta urodziła w toalecie, akurat przyszłam do pracy. Widziałam jeszcze policję i prokuraturę. Nie rozumiem, dlaczego stawia się jej zarzuty. Przecież była dopiero w siódmym miesiącu, wiele kobiet pracuje tutaj do końca ciąży.
Ale Annę najbardziej oburzyła wypowiedź rzecznika firmy Sports Direct, który powiedział w telewizji BBC, że nie wie, czy dziewczyna była ich pracownikiem. Rozśmieszyło to Annę, bo nikt nie wejdzie do magazynu, jeśli system nie zna odcisku palca.

Przypomina sobie jeszcze, że ta dziewczyna, która urodziła, może mieć na imię Ewelina i że jest z Mansfield.

To 100-tysięczne miasto, 25 kilometrów od Nottingham. Zbudowane przez Irlandczyków, zamieszkane przez pracowników kopalni węgla. W latach 90. kopalnie zamknięto, młodzi Anglicy wyjechali, zostali emeryci. Przyjechali imigranci, kilka tysięcy Polaków. Język polski słychać na każdym kroku.


Wchodzę do sklepu Migotka, który prowadzi Dorota, matka trójki dzieci. Przyjechała kilka lat temu z Zawiercia. Była sprzątaczką w Sports Direct, ale zwolnili ją dyscyplinarnie, bo podejrzewano, że ma dwie prace, a tego nie wolno. Podała Direct do sądu, podpisali z nią ugodę na 7,5 tys. funtów.

Teraz ma sklep, a jej klienci to Polacy. Kupują wędliny, jajka, nawet sól, bo angielska za mało słona.

Wchodzi Ela, nr z magazynu 188 (XX). Ela niczego w swojej pracy nie lubi, a szczególnie doskwierają jej:

"Numery" - nadają go w magazynie każdemu pracownikowi, by rozpoznał go system komputerowy.

Zakaz chodzenia do pracy w ubraniach należących do holdingu właściciela Direct Sport. Właściciel jest ekspansywny, wykupuje kolejne marki. - Jeśli wykupi Primark, taką tanią, popularną markę odzieżową, to nie będziemy mieli w czym chodzić.

"Torby" - wszyscy noszą do pracy przezroczystą siatkę, a w niej kanapki, kamizelki, bo nie lubią być przeszukiwani przy wejściu, a przez taką torbę od razu wszystko widać.

"Niebiescy" - Polacy w niebieskich kamizelkach są okropni, narzucają rygor.

"Emerdżensi" (emergency - z ang. pogotowie) - ludzie często mdleją, a wtedy trzeba wzywać pogotowie.

Do sklepu wchodzi Grażyna, nr 188XX. Przyjechała 3,5 roku temu z Poznania, gdy zlikwidowano przedszkole, w którym pracowała. Ze Sports Direct zwolnili ją, gdy poszła na chorobowe. Nie wie, czy mogli ją zwolnić, bo nie znała swojej umowy.

Nikt z moich bohaterów nie potrafi powiedzieć, co znajduje się w umowie podpisanej z agencją pośrednictwa, bo była spisana tylko po angielsku.

Grażyna cieszy się, że ją zwolnili. Miała dość "niebieskich", polskich nadzorców. Krzyczeli, poganiali, aż brała tabletki na depresję. - Nawet angielscy menedżerowie byli źli, że Polacy tak poganiają innych Polaków.

Co wiedzą o Ewelinie?

Ela miała wolne, gdy doszło do porodu. Wie tylko, że widziano krew w toalecie i zawołano "niebieskich". Mówiono, że dziewczyna ukrywała ciążę, że obwiązywała brzuch bandażami, dlatego urodziła w siódmym miesiącu. Po porodzie od razu chciała wracać do pracy, pewnie z szoku. Ela słyszała, że Ewelina już nie pracuje w Direct, a dziecko trafiło do rodziny zastępczej.

Znają jednak kobietę, która jeździła z Eweliną tym samym autobusem do pracy. Zostawiam w sklepie numer telefonu, gdyby ta znajoma przyszła po zakupy.

Nagle odzywa się inna klientka, brunetka z kilkuletnią córką.

- Pracowałam na jednej zmianie z Eweliną.

- Widziała to pani? - pytam.
- Nic nie wiem.

- Jak to?

- Nic nie powiem. Ostatnio zwolnili ludzi, którzy wypowiadali się o tym na Facebooku.

Kilka ulic dalej jest sklep Żabka. Szefuje mu Pakistańczyk. Kolejka Polaków stoi po papierosy Fest, tym razem z białoruskimi napisami. Jedna paczka - 2,5 funta. Brytyjskie oryginalne marlboro - 8 funtów.

Następny sklep to Babushka. Za ladą Litwinki. Mówią po rosyjsku, litewsku, angielsku. Dogadują się po polsku, bo - jak mi tłumaczą - Polacy niechętnie uczą się angielskiego. Opowiadają żart: "Czego najszybciej nauczysz się w Anglii? Polskiego".

Kolejka po język 

Błażej Kozdroń to były dziennikarz. Do Anglii przyjechał osiem lat temu ze Szczecina. Mieszka z żoną i dwoma synami. Pracował w różnych biurach, a kilka tygodni temu założył organizację non profit, by pomagać Polakom nieznającym angielskiego. - Takim jak ta Ewelina, by mogła przyjść i powiedzieć: "Jestem w ciąży. Powiedzieć pracodawcy? Czy może mnie zwolnić? Do jakich zasiłków mam wtedy prawo?".

Dokument ''The Hidden World of Britain's Immigrants''

Kozdroń dzwonił wcześniej w imieniu znajomych do urzędów, tłumaczył dokumenty. Chce to robić oficjalnie, stara się o dofinansowanie z gminy. - Pierwszego dnia, gdy ogłosiłem otwarcie na Facebooku, pod biurem ustawiła się kolejka Polaków. Prosili o pomoc w załatwieniu zasiłku, dogadaniu się z właścicielem domu.

Kozdroń uważa, że Anglicy przestają patrzeć wrogo na Polaków: słuchają tej samej muzyki, kibicują tym samym klubom.

Anna - zerwała z Polską, nie poda nazwiska, bo nie chce być rozpoznana przez polskich krewnych - przyjechała kilka lat temu do pracy w domu opieki. Obecnie pracuje w agencji medycznej, pomaga osobom niepełnosprawnym. Zapisała się do Partii Pracy, chce startować w wyborach do rady miasta. Jest samotną matką z dwójką dzieci, angielskiego uczyła się po nocach, poszła na studia magisterskie.

- Któregoś dnia zapukał do moich drzwi angielski radny, długo rozmawialiśmy, namawiał, żebym startowała w wyborach w 2015 roku, reprezentowała Polaków z Mansfield.

Anna nie lubi Partii Konserwatywnej i premiera Davida Camerona, który ogłosił właśnie, że ogranicza politykę imigracyjną. - Wywodzą się z klasy arystokratycznej, nie wiedzą, co znaczy brak jedzenia na talerzu - Anna wzrusza ramionami.

- A jacy są pani znajomi, Polacy, w Mansfield?

- Coraz lepiej zasymilowani. Niechęć spada na Bułgarów i Rumunów, dla których Anglia musiała miesiąc temu otworzyć rynek pracy. Na Facebooku czytałam: "Narzekaliśmy na Polaków, to teraz mamy".

Bryan Lohan, radny z Mansfield, polubił Polaków. - Dopóki pracują, jest dobrze. Wkładają pieniądze w miasto, rozwijają je.

Dziwi się tylko, że Polacy nie uczestniczą w życiu politycznym, nie głosują.

"Pokaż majtki" 

Ewa, pięćdziesięciolatka, przyjechała z Gdańska. Uśmiechnięta, ruchliwa, z burzą rudych włosów. W Sports Direct wytrzymała rok. Spotykam ją w centrum handlowym w Derby, 40 kilometrów od Mansfield, kolejnym mieście, gdzie można spotkać pracowników magazynu.

Ewa do Anglii przyleciała dwa lata temu, by spłacić kredyt mieszkaniowy. W Polsce była salową, zarabiała 1100 zł. Myślała, że zna angielski, ale po przyjeździe nic nie rozumiała. Gdy chce załatwić coś w angielskim urzędzie przez telefon, prosi szwagierkę, by dzwoniła i przedstawiała się za nią.

Ewa nie lubiła w pracy:

"Przeszukania" - ustawiania się w kolejce, po pracy, przed grupą nadzorców. Raz miała koszulkę na ramiączkach, polska "niebieska" kazała ją zdjąć, by sprawdzić, jakiej marki, a potem rozpiąć spodnie i pokazać metkę od majtek, czy aby nie z magazynu. Pokazała, ale koszulki nie zdjęła. Obok stali mężczyźni. Żadnego parawanu.

Ewa bała się, gdy wprowadzili skanery.

"Palca" - systemu ewidencji pracowników. Zaczął działać po świętach 2012 roku. Kazano pracownikom przyłożyć opuszek palca wskazującego do skanera. Jeśli przy wejściu z czytnikiem odcisków bramka się nie otworzyła, to oznaczało, że właściciel palca już nie pracuje. Koleżance Ewy drzwi się nie otworzyły i do pracy nie weszła. Ewa drżała za każdym razem, gdy przykładała swój palec.

Idę z Ewą do dzielnicy emigrantów zwanej Bollywood. Widzę sklep z szyldem Nasza Biedronka, który łudząco przypomina logo polskiego dyskontu. Ale właścicielami są Pakistańczycy. Polacy tylko wykładają towar.

"Bez komentarza" 

Jadę autobusem do Shirebrook, gdzie stoi magazyn Sports Direct. Miasteczko wymarłe: sypiące się kamienice, zabite dyktą okna, połamane szyldy. Sklep Żabka z doklejoną niedbale kropką nad "z". Właściciel: Pakistańczyk. Inny sklep pod szyldem Polish Food Store, a po bokach dwa białe orły. Za ladą pakistańskie rodzeństwo.

- Gdzie jest magazyn? - pytam.

- Wyjdź z rynku, spójrz w górę.

Kończy się poranna zmiana, gdy patrzę na wzniesienie: gąszcz gigantycznych, połyskujących blachą hal. Prowadzi do nich asfaltowa droga, po której jak mrówki wspinają się ludzie w roboczych kamizelkach, trzymając zawiązane na supeł białe reklamówki.

Podchodzę do hal, mijam sklep z firmowymi ubraniami, sprzętem sportowym. Kilka godzin wcześniej napisałam do Sports Direct prośbę o spotkanie. Nie odpowiedzieli. Zadzwoniłam - rzecznik prasowy obiecał oddzwonić.

W recepcji wita mnie Angielka, niska, krótko obcięta, w swetrze.

- Niczego nie komentuję - mówi, choć nie zadałam jeszcze pytania. Nie chce się przedstawić. Na końcu mówi jednak, że jest menedżerką ds. zasobów ludzkich.

Dzwonię znów do rzecznika. Godzi się na rozmowę. Po pierwszym pytaniu dotyczącym pracowników - o zakazie picia, chodzenia do toalety - przerywa, prosi o maila.

W redakcji lokalnej gazety "Chad", która jako pierwsza podała informację o porodzie, wita mnie Andy Done-Jonson. Pisał o sprawie porodu w Sports Direct, szykuje kolejne artykuły. Pytam, czy firma z nim współpracuje. - Nie. Jestem dziennikarzem od 15 lat i po raz pierwszy coś takiego mnie spotyka.

Przyznaje też, że nie wie, która wersja z porodem jest prawdziwa. - Najpierw pisaliśmy, że dziecko zostało przez matkę porzucone - tak mówili informatorzy. Potem dominowało przekonanie, że kobieta chciała iść do domu, ale jej nie puścili.



Dziurawe skarpetki? Ściągać! 

Anita (nr 222XX) niebieską kamizelkę nosiła przez rok. Pracowała na "tunnelingu". To dział zwrotów. Towary, które tu trafiają, trzeba odłożyć z powrotem na półki. Jej "norma" liczyła się w skanach - 200 zeskanowanych i przygotowanych do odniesienia do magazynu rzeczy. Znała angielski, więc po dwóch tygodniach zawołał ją Paweł, menedżer. Jedyny Polak w Direct, który zaszedł tak wysoko. Bano się go.

- Zostaniesz team leaderem, włożysz niebieską kamizelkę. Dostaniesz 20 pensów na godzinę więcej - usłyszała.
"Niebiescy" nie muszą pracować fizycznie, tylko nadzorować zwykłych pracowników.

- Paweł ochrzaniał nas, "niebieskich", krzyczał. Nie chciałam tak rządzić moimi ludźmi. Kiedyś pomogłam komuś nieść ciężką skrzynkę i bark mi wyskoczył. Paweł powiedział pogardliwie: "Po co to robisz? Masz od tego ludzi". Zezwalałam na rozmowy w pracy, a Paweł podchodził, zwracał uwagę, że nie wolno. Był strażnikiem norm, tabelek, wyników.

Jedna z pracownic uderzyła się w głowę, mdlała, miała zaburzenia widzenia. Anita poszła do Pawła, poprosiła o wezwanie "emerdżensów". - Załatw to szybko i wracaj do pracy - powiedział. Pogotowie przyjechało po półgodzinie, ale nie mogło wjechać do magazynu, bo brama była zastawiona paczkami.

Życie Pawła zna tylko z plotek: zaczynał we Włoszech, w innym magazynie, potem przyjechał do Anglii, do Direct. Najpierw był zwykłym pracownikiem, potem "niebieskim", w końcu menedżerem. Ponoć za swoje podejście do ludzi został pobity przez polskich pracowników.

Anita nie lubiła przeszukiwać. Raz przyszedł do niej chłopak, mówiąc, że ma majtki z firmy, której towary są w magazynie, ale kupił za swoje. Poszli do ochrony, a ci kazali mu wybierać: oddaje albo tego dnia nie pracuje. Wrócił do domu. Anita widziała, że nawet dziurawe skarpetki ochrona kazała ściągać, jeśli były z metką z Direct. - Jest mi przykro, bo widziałam, jak sami "niebiescy" kradną: skarpetki, rękawiczki, bo nikt ich nie sprawdza.

- Kto zakazuje wnoszenia wody, chodzenia do toalet, rozmawiania? - pytam.

- Nikt nie mówi tego odgórnie. Mój angielski menedżer powiedział: zróbcie normę, to wszystko. Dał mi wolną rękę. To polscy "niebiescy" narzucili rygor. Jeden z moich kolegów, gdy dostał kamizelkę, zaczął ludzi gnoić. Zmienił się nie do poznania. Za 6,5 funta na godzinę?

Anita została zwolniona. Podejrzewa, że przez złe relacje z Pawłem. Na koniec wytknęli jej każde spóźnienie. Jest w czwartym miesiącu ciąży, pracuje w drukarni, wśród Anglików. - Nie pozwalają mi się przepracowywać, aż mi głupio. Traktują jak niepełnosprawną.

Anita: - To polscy "niebiescy" narzucili rygor. Jeden z moich kolegów, gdy dostał niebieską kamizelkę, zaczął ludzi gnoić

Dzwonię do Pawła, byłego szefa Anity. Przedstawiam się.

- Skąd ma pani mój numer?

- Od jednego z pracowników.

- Proszę o jego nazwisko.

- Nie podam.

- To nie będziemy rozmawiać.

"To dla mnie dramat" 

Laurence Platt pracuje w największej w Anglii organizacji związkowej Unite the Union. Bada warunki pracy w Sports Direct. Uważa, że pracownicy z Europy Wschodniej nie są informowani o swoich prawach, więc nie potrafią ich egzekwować. Przyznaje, że w Wielkiej Brytanii jest duża liczba pracodawców, którzy maltretują pracowników.

- Czy może pani skontaktować mnie z Eweliną? - pyta. - Mamy w związkach bardzo dobrych prawników, za darmo podejmą się jej sprawy.

Wracam do Mansfield. W sklepie Migotka pojawiła się wcześniej znajoma, która jeździła do pracy jednym busem z Eweliną. Zostawiła numer.

- Ale numeru do Eweliny nie podam. Powiem, że jej szukacie - słyszę w słuchawce.

Przeszukuję fora internetowe, znajduję nazwisko Eweliny. Ma profil na Facebooku. Piszę wiadomość.
Odpowiedź: "Proszę dać mi parę dni do namysłu, to dla mnie straszny dramat, który zaczął się miesiąc temu i z każdej strony czuję presję wywieraną na mnie w sprawie Directu".

Z profilu wynika, że pochodzi z okolic Małopolski, skończyła liceum, gustuje w muzyce dyskotekowej.

Piszę jej o prawniku z Unite the Union. Czekam na odpowiedź.

Platt wyjaśnia mi, że zgłaszali do sądu pracy przypadki nadużyć w różnych firmach, ale pracownicy wolą pójść na ugodę z pracodawcą, by uniknąć stresu związanego z sądem.

Właścicielem Sports Direct jest Mike Ashley, 54-letni korpulentny brunet z majątkiem 3,5 mld dol. Zajmuje 13. miejsce wśród miliarderów w Wielkiej Brytanii. Na świecie jest 384. Pierwszy sklep otworzył, mając 16 lat. Teraz ma ich ponad 500. Jest też właścicielem 28 marek, m.in. Donnay, Lonsdale, Kangol, Dunlop, Slazenger.

Ashley unika wywiadów, mediów społecznościowych. "Samotnik i indywidualista. Nawet jego pracownicy nie wiedzą, jak wygląda" - piszą o nim gazety. Opisują też dekoracje świąteczne, które zawiesza na swojej posiadłości pod Londynem. Przyjeżdżają je oglądać tłumy turystów.

Od siedmiu lat jest właścicielem klubu piłkarskiego Newcastle United. Kupił go za 140 mln funtów. Początkowo wzbudzał szacunek kibiców: oglądał mecze ze zwykłej trybuny, nosił klubową koszulkę, przesiadywał w pubach. Rozgniewał ich, gdy zwolnił ich ulubionego menedżera, a potem - chcąc zmienić nazwę stadionu na Sports Direct Arena.

Jako szef Ashley słynie z zatrudniania pracowników na kontrakty "zerogodzinne". W Sports Direct pracuje tak 20 tys. osób, czyli 90 proc. załogi. Według danych urzędu statystycznego stanowią jedną dziesiątą wszystkich Brytyjczyków pracujących na takich kontraktach. Tacy pracownicy nie wiedzą, ile godzin przepracują w danym tygodniu, nie mają prawa do urlopu czy chorobowego.

Latem ub. roku jego Direct został skrytykowany za politykę pracowniczą przez parlamentarzystów i związkowców. Domagali się spotkania z Ashleyem, ale firma nawet nie wchodziła z nimi w komentarze.

Na stronie internetowej koncernu czytam: "Nasi pracownicy są sercem naszego zakładu. Ciągle rozwijające się umiejętności i entuzjazm 24 tys. ludzi jest kluczem do naszego sukcesu".

Pytam Ewę z burzą rudych włosów, czy widziała kiedyś Ashleya. Nie. Ale pamięta poruszenie, gdy przyleciał swoim helikopterem. - Przy magazynie jest lądowisko. Wszyscy kierownicy biegli, jakby sekretarza partii witali.

A Anita? - Widziałam. Przylatywał albo przyjeżdżał limuzyną z kierowcą, takim wielkim, w czarnym garniturze.

Ewelina odpisała mi, że angielski adwokat odradził jej rozmowę.

Sports Direct odpisał, że nie odpowie na żadne moje pytanie.

Wednesday, 19 February 2014

a takie tam

Ciocia wraz z Instytucja Zony lubi ...bol!
 Drgania 6 igiel zwanych ...lopata najbardziej.
 Boli ... ale przestanie.
Przymiarki.
 Malunki.
Odbitki.
Wreszcie jest.
Kontur.
 Miesnie.
 Kosc, na ktorej wszystko szczegolnie boli!
Usmiech i smiech z facetów, którym trzesa sie rece.
ooo koniec?
Nie! -  ja pytam ile wytrzymasz?
Do mnie to pytanie?
 A ciocia sie martwila o Twoj kregoslup?
 O juz?
 o tak?
tak do 3 godzinki - skonczymy!-
No dobra(
Cholera- nawet bez sety sie obywa, bez tabletki. Juz mnie goraczka nie chwyta? Kuzwa co jest?
Ano Zono droga- sadomasochizm juz jest!
Dwa lata odwyku na cos sie przydalo.
Bedzie dobrze. Juz niezle. Dojda kolory. Bedzie zywiej. Jak to na wiosne!
Wojownik i panna. Hannya Shogun i  death geisha san musza sie kochac.
Hannya i Shogun mask znajdziecie sobie znaczenie wiec sie nie rozpisuje. Szerzej znajdziecie w szeroko rozumianych mundrych opisach! Co znaczy  hannya, shogun, geisha, death geisha, mask  i wyrazenie  - san - z tych co ostatnio robilysmy.
  Dla nas to -
Shogun hannya Instytucji Zony  -  bo walczy.
Ciocia  ma inne oblicze hannyi.
 Cztery lata zwlekalam by zrobic hannye. Malunek byl zrobiony. Tatuator napalony. Ucieklam spod maszynki. Wzor zmienialam (oj wk. sie tatuator, oj tak!) Wreszcie doroslam.  Ciocia pokierowaly wydarzenia.
Tak jak dorasta sie do sluchania muzyki. Sprzatania? Nie wiem -  segregowania smieci. Szkola, praca. zycie itp
 Czy wyzwan kolejnych waznych w zyciu. Tak i tatuaz cierpliwie czeka na realizacje.

a wszystko to przy tradyjnej muzyce

i tradycyjnym ...zdjeciu 4558_4562