Thursday 4 August 2016

"Dlaczego się śmiejesz?" - spytał Yusrę. - Odpowiedziałyśmy, że prawie umarłyśmy w morzu, czemu mamy się smucić? -

Ten artykul wezcie sobie do serca. Kiedy bedziecie slodko taplac sie w wodzie. Dwie siostry z Syrii uciekajac przeplynely wplaw Morze Srodziemne??? Do tego ciagnac liny z lodzia na ktorej znajdowali sie ludzie!
Przeciez to niemozliwe? Moze jeszcze gdzies duch zdrowej rywalizacji jest stosowany. Szkoda tylko, ze ducha walki musza pokazywac ci uchodzcy, ktorzy roznosza zaraze lub sa dewiantami. Zabieraja nam socjal ba dusze kradna i gwalca!

W wodzie nie ma znaczenia, skąd jesteś



  • Zobacz zdjęcia (5)
W Niemczech łatwiej kupić strój kąpielowy. I jest tańszy niż w Syrii. Jestem dumna z tego, że jestem uchodźczynią. Jak siostra chce mnie zdopingować, mówi: "Pokaż im uchodźczynię"


Yolande wybiła się z wojny i niewolnictwa.

Rose i Anjelina najpierw dobiegły do obozu. Potem zrobiły wszystko, by z niego wybiec. Do życia.

Siostry Mardini dopłynęły wpław do brzegów wyspy Lesbos. Teraz młodsza z nich ma nowy cel: olimpijski medal.

Biłam się, by przetrwać 

Yolande wyszła do szkoły i nigdy nie wróciła do domu. - Bomby, dużo bomb. Spadały, huczało mi w głowie. A potem nie było już szkoły. Nie było już rodziny. Czy żyją? Czy mój dom stoi? 18 lat o tym myślę - judoczka bezradnie rozkłada ręce.

Na sali w Instytucie Reaçao u podnóży faweli Rocinha w Rio de Janeiro zaduch miesza się ze wspomnieniami Yolande. Plask ciał upadających na matę i gwizdek trenera szatkują jej porwane wspomnienia.

Niechętnie wraca do 1998 roku, do Bukavu na wschodzie Konga. Dziesięcioletnią dziewczynkę uratowali żołnierze. Yolande pamięta biegnących ludzi, zakrwawione ciała wołających o pomoc. Potem wojskowy samolot i lądowanie na stadionie w stołecznej Kinszasie - 1500 km od domu.

- W obozie dla uchodźców było dużo dzieci. Musieliśmy walczyć o wszystko. Musiałam nauczyć się bronić, by przetrwać. To był wstęp do judo. A potem wychowawcy z obozu zaproponowali nam różne aktywności dla rozwoju. Wybrałam judo i tak już zostało - uśmiecha się lekko.

Gdy zaczęła zdobywać puchary, upomniała się o nią krajowa federacja. Zaczęła jeździć na zawody po całej Afryce. - W Kongu traktowano nas jak niewolników. Nie mieliśmy minuty dla siebie. Czuliśmy się jak żołnierze na musztrze. Dawali nam do jedzenia tylko chleb i kawę, a po porażkach zamykano nas za karę do ciemnych komórek. Za brak sił do walki! - opowiada.

Pięć trudnych godzin 

W 2013 roku Mabika i jej kolega z reprezentacji Popole Misenga przyjechali z kadrą na mistrzostwa świata w judo w Rio de Janeiro. Trener ukradł ich paszporty i pieniądze. Zniknął. Przez kilka dni nic nie jedli. Błąkali się po mieście.

Yolande: - Byłam wykończona, ale powtarzałam sobie: to szansa, uciekam, nigdy już nie będę uprawiać judo, jedynej rzeczy, którą kocham, ale uwolnię się od Konga, od tego życia.

Trafiła do afrykańskiej społeczności - fawela Cinco Bocas na północy Rio to nie jest bezpieczne miejsce. Ktoś powiedział jej o Caritasie. Inny załatwił pracę w fabryce. Po roku dowiedziała się o klubie Reaçao. Zaczęła treningi. Na początku trzy razy w tygodniu, a gdy się okazało, że wystartuje w IO - codziennie.

Gerardo Bernardes, trener: - W Kongu cały czas kazali jej wygrywać. Bo jak nie, groziło jej więzienie. U nas ma zapewnioną opiekę psychologa i dietetyka. Trafiła do nas po długiej przerwie i tylko 15 miesięcy przed IO. Musieliśmy uczyć ją techniki, ale jest coraz silniejsza.

Yolande wynajmuje kawałek podłogi w małym domku w faweli. Dojeżdża do klubu z północnych rubieży Rio aż do samego wybrzeża, nieopodal plaży Ipanema. Pięć godzin dziennie spędza w środkach transportu miejskiego.

- Kilka bezczynnych godzin sprawia, że wracają moje koszmary z Konga. Przeszłość mnie nachodzi. Chcę już żyć swoim życiem, dlatego trenuję, uczę się portugalskiego. W końcu odnalazłam dom. W Rio. Jestem pewna, że zostanę tu na zawsze - zamyśla się Mabika.

- A co, jeśli przeszłość ci nie odpuści?

- Guillaina, Beby, Dody, Bobette, może któryś z braci żyje? Może też im się udało? - wzdycha Mabika. - Igrzyska olimpijskie to dla mnie ogromna szansa. Może mnie zobaczą w telewizji, przeczytają w gazecie i zadzwonią? Jeśli tylko żyją.


Biegnij, Sudanko, biegnij 

Wystrzał pistoletu. Biegną. Rose boso, Anjelina w skarpetkach. W tłumie kobiet z podciągniętymi do ud spódnicami. Wśród nich chłopiec z gumowymi podeszwami przywiązanymi do stóp sznurkiem. Piaszczystą drogą, wśród jednostajnych zabudowań i białych namiotów.

Metą jest brama wjazdowa do obozu Kakuma. W języku suahili Kakuma znaczy po prostu "Nigdzie". To jeden z największych obozów dla uchodźców na świecie, 100 km od granicy Kenii z Sudanem Południowym. W środku tłoczy się 180 tys. ludzi, jedna trzecia z nich to uciekinierzy z dawnego Sudanu, jak Rose i Anjelina.

Jest sierpień 2014 roku, godzina 7 rano, bezchmurne niebo. Do obozu przyjeżdża Tegla Loroupe, pierwsza Afrykanka, która wygrała maraton, potem biła kolejne biegowe rekordy, aż stała się legendą. Dziś szuka talentów i zajmuje się prawami człowieka - dlatego znalazła się w obozie Kakuma.

Na starcie 200 zawodników. Wychudzeni, ale uśmiechnięci. Większość boso. - Kiedy to zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć. Kilka miesięcy później spotkałam Thomasa Bacha z MKOl. Opowiadam mu o tym, a on na to: "Mam pomysł. Pomożesz?".

Rok później MKOl ogłasza, że na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro wystartuje dziesięcioosobowy zespół uchodźców pod flagą IO. Media podchwytują wypowiedź Bacha: "Chcemy wysłać wiadomość nadziei do wszystkich uchodźców". 26 kwietnia syryjski uchodźca Ibrahim al-Hussein przenosi znicz olimpijski przez grecki obóz dla uchodźców. Ktoś pisze, że w brazylijskim Rio de Janeiro wystąpi "reprezentacja globalnego kryzysu". Mówią też o nich "Rio dream team".

Ale tamtego sierpniowego dnia w obozie w Kakuma nikt nie myśli o MKOl, igrzyskach, sprawach Pierwszego Świata.

Z pustyni do sierocińca 

Każdy biegnie dla siebie. Rose Nathike Lokonyen, 23 lata, startuje, by pomóc rodzicom. I wyrwać się z Kakumy, gdzie mieszka już 13 lat. W międzyczasie jej rodzice wrócili do niepodległego od 2011 roku, ale wciąż ogarniętego lokalnymi konfliktami Sudanu Południowego. Ona i rodzeństwo zostali jednak w obozie. - Gdyby nas nie wywieźli do Kakumy, pewnie byśmy umarli - mówi Rose.



22-letniej Anjelinie Nadai Lohalith na trasie przypomina się rodzinna wioska w Sudanie Południowym. - Mama wypasała krowy daleko od domu, więc miałam do wyboru iść godzinę na dojenie albo biec pół godziny. I tak zaczęłam biegać - opowiada.

Meta w Kakumie to dla Rose i Angeliny początek nowego życia. Trafiają pod skrzydła fundacji Loroupe razem z 20 innymi osobami. Trenują miesiącami na wzgórzach Ngong, 40 km od stołecznego Nairobi. Tutaj do igrzysk olimpijskich przygotowują się też profesjonaliści: olimpijczycy, rekordziści świata, gwiazdy. To miejsce, gdzie - jak mówią Kenijczycy - "niesie się tylko odgłos butów do biegania". - Ale te same buty raniły stopy naszych dziewczyn. Pierwszy raz je tutaj włożyły. Były zupełnie surowe. Żółtodzioby. Nie wiedziały np., po co mają się rozciągać po wysiłku - komentuje trener John Anzrah.

Dla uchodźców przejście z pustynnego klimatu jest brutalne. Mieszkają w starym sierocińcu. Jedzą dobrze, mają lekcje, trenują. Ale niektórzy nie wytrzymują rozłąki z rodzinami. Tęsknią za obozem.

W Ngong w wolnym czasie Anjelina uczy się szydełkować, pochłania romanse. Rose nawiązuje kontakt z rodziną. Nie mogą uwierzyć, gdy Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłasza skład kadry uchodźców na igrzyska olimpijskie. W Rio de Janeiro Rose pobiegnie na dystansie 800 metrów, Anjelina - 1500 m.

Trener: - Nie chodzi o medale. Jadą, by udowodnić, że konflikt nie łamie ducha.

A może ich historia pokaże Europie, że napływ uchodźców na Stary Kontynent jest minimalny - aż 90 proc. przymusowych migrantów mieszka w krajach rozwijających się, w samej Kenii jest to aż 600 tys. ludzi.

Ponton 

- W wodzie nie ma znaczenia, skąd jesteś - powtarza Yusra Mardini. W sierpniu 2015 roku zachodziło słońce, a ona wraz z siostrą płynęła przeładowanym pontonem w kierunku greckiej wyspy Lesbos. Uciekły z Syrii, najpierw do Libanu, potem do Turcji. Rodzice opłacili przemytników - 1200 dol. za osobę.

Pierwszą łódkę zawróciła turecka straż graniczna. Przy drugiej próbie silnik przestał działać, a ponton zaczął nabierać wody. Yusra, jej siostra i ich kuzynka wyskoczyły z niego.

- Nie bałam się śmierci, bo cokolwiek by się wydarzyło, mogłam dopłynąć do wyspy. Ale ze mną było 20 osób. 17 z nich nie umiało pływać - opowiadała Sarah, starsza siostra Yusry. - W Syrii pracowałam jako ratowniczka. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby ktoś utonął.

Yusra: - Nie miałam zamiaru siedzieć i narzekać. Jeślibyśmy utonęły, to z poczuciem dumy.
Trzy godziny ciągnęły ponton za liny. Dobiły do greckich brzegów. Potem była tułaczka: ktoś je okradł, ktoś nie wpuścił do pociągu. Jeden z policjantów na Węgrzech chciał je aresztować. "Dlaczego się śmiejesz?" - spytał Yusrę. - Odpowiedziałyśmy, że prawie umarłyśmy w morzu, czemu mamy się smucić? - opowiada dziewczyna. Puścił je. W Austrii dostały jedzenie i koce. Dotarły do Monachium, potem do obozu w Berlinie.

Bomba w basenie 

Wszystko to brzmiałoby równie nieprawdopodobnie jak scenariusz filmu sensacyjnego, ale na historię syryjskich sióstr są dowody - na trasie tułaczki spotkały wietnamskiego fotografa, który podążał za ich grupą i robił zdjęcia. Nie wiedział, że Yusra jest reprezentantką Syrii w pływaniu. Gdy kilka miesięcy później niemiecki klub Wasserfreunde Spandau 04 pochwalił się mediom, że w drużynie trenuje Syryjka, a do tego ma szanse na udział w IO w Rio, fotograf przyleciał do Berlina. A wraz z nim setki dziennikarzy.

Siostry są zjawiskowe - mają długie czarne włosy, piękne twarze i sylwetki. Starsza Sarah z powodu kolczyka w nosie wygląda odrobinę bardziej drapieżnie. - Dopiero teraz żyjemy harmonijnie. Nic nie możemy robić porządnie, jeśli nie pływamy.

Sarah woli długie dystanse, Yusra pływa stylem motylkowym, który zagwarantował jej udział w igrzyskach. Historia Syryjki, która marzyła o pływaniu, ale musiała przerwać karierę, bo bomby zrujnowały jej dom i zniszczyły basen w Damaszku, stała się znana na całym świecie. Yusra stała się symbolem reprezentacji uchodźców. Bryluje.

- W Niemczech łatwiej kupić strój kąpielowy. I jest tańszy niż w Syrii - uśmiecha się w jednym z wywiadów. I dodaje: - Jestem dumna z tego, że jestem uchodźczynią. Jak siostra chce mnie zdopingować, mówi: "Pokaż im uchodźczynię".

Listonoszka ćwiczy wykop 

- Do wszystkich konkurencji musiałyśmy mieć założony szal - opowiada Raheleh Asemani, zawodniczka taekwondo z Iranu. - Ale uwierzcie, że to nic trudnego, jeśli nosiło się go przez ponad 20 lat.

Nie chce wyjawić, jaka historia kryje się za jej ucieczką z Iranu w 2012 roku. Powie tylko, że kłopotem były dla niej, zawodowej sportsmenki, wyjazdy na zagraniczne turnieje i nie mogła się rozwijać. Trafiła do obozu dla uchodźców Zaatari w Jordanie, a tam wyłowiła ją Światowa Federacja Taekwondo, która w ramach akcji humanitarnej wysyła do obozów instruktorów sportu.


- Tak naprawdę chciałam być gimnastyczką, ale tato zasugerował, że taekwondo będzie dla mnie lepsze. W Iranie to znany sport, dziewczyny często go uprawiają - opowiada płynnie po flamandzku w belgijskiej telewizji 27-letnia Raheleh.

Też miała wystąpić w zespole uchodźców. Nie zdążyła - w kwietniu król Filip uznał, że jest Belgijką. Dzięki temu ten niewielki kraj wystawi aż dwoje zawodników w tej kategorii.

- Nie chodziło mi o to, czy jestem z Iranu czy z Belgii, chciałam tylko móc realizować swoje ambicje - deklaruje.

Już w 2015 roku stałą się bohaterką precedensu - chciała podejść do europejskich kwalifikacji olimpijskich w Stambule, ale nie miała obywatelstwa. Europejska Unia Taekwondo na wniosek MKOl jednogłośnie zadecydowała o przyjęciu jej do konkursu. Wygrała walkę z Finką. Rozemocjonowana powiedziała wtedy: - Pracuję na poczcie. Moim zadaniem jest dostarczanie listów. A dziś to mnie dostarczono bilet na olimpiadę! Jadę do Rio!

Listonoszka Raheleh po godzinach ćwiczy wykopy. Nie może przestać - tylko taekwondo ją cieszy. Kiedy nie ćwiczy, wpada w depresję.

Ratują ją jeszcze telefony na Skypie do rodziców i siostry. Dzwoni do nich codziennie z pokoju pełnego pluszowych misiów i oprawionych w ramki zdjęć. Nie wyobraża sobie, że mogłaby nie słyszeć ojca dwa dni z rzędu.

- Kiedy ćwiczę taekwondo, robię to dla całej mojej rodziny. Jeśli oni się uśmiechają, to jestem szczęśliwa. W Rio dam z siebie wszystko, by wygrać!

Podczas igrzysk w Rio de Janeiro w zespole uchodźców wystartuje dziesięć osób, w tym cztery kobiety. 

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.