Wednesday, 27 May 2015

ciocia kontra armagedonowa kocia wiara

Swiadkowie Jehowy byli, sa i beda. Chodza, zyja, nawiedzaja. Tacy jak i wiekszosc ludzi wierza. Niektorzy mniej. Niektorzy mocniej. Czasem naukami zaskakuja. Wyskakuja formulkami nie do zbicia. Mnoza przyklady i nalegaja na zmiane zycia. Zastanowienie sie nad swoim losem i przygotowaniem sie na Armageddon.
Armageddon dla cioci jest nie do przyjecia. Chyba, ze w filmach jak wielka jaszczura popromienna nawiedza Nju Jork albo Los Angeles zalewa wielka fala. To owszem Koniec Swiata bliski.
Na inny, ten  religijny Armageddon sie nie godze. Za bardzo lubie wino, kobiety i spiew. Choc  sie na tych rzeczach srednio sie znam to i tak wole probowac niz isc jak ta owca na rzez.
I zadne tam przekonania mnie nie zwioda. Tym bardziej, ze czytajac kodeks, ze kobieta u Swiadkow ma chodzic wylacznie w spodnicy. Wyjatkiem jest swoj dom. Swiadkowie nie moga przyjmowac innej krwi, bo nie zalapia sie na zmartwychwstaie. Nie moga grac w warcaby, ze wzgledu na militarny charakter gry i nie moga odwiedzac psychologow i psychiatrow. Nie chca byc manipulowani przez innych. (kto ku kogo ma manipulowac). Nie wspomnie tu juz o sluzbach mundurowych czy o wstrecie dla homoseksualistow.
Z jednym sie zgodze ze Swiadkami. Nie moga godzic sie na godziny nadliczbowe w pracy! Czas wolny mozna wykorzystac na gloszenie.
Ciocia czas wolny traci na gloszenie ale wylacznie zlych rzeczy!

Jakis czas temu mialam kilka odwiedzin dziewczyn ze zboru w Edynburgu. Ostatecznie kobiety odeszly, zobaczywszy Instytucje Zony, i ze jest  UNA MOJA, MOJA CI UNA), zrezygnowaly. Czy bylo to mile. Nie i przyznaje, ze bycie kulturalnym i starac sie nawiazc rozmowe nie ma sensu!
(Jasny pierun, siedza w councilach i wiedza, kto, gdzie, siedzi)
Inaczej bylo w spoko koko kraju. Jako, ze spolecznosc Swiadkow Jehowy byla duza we wsi. To i co rusz byl dom pacholecy nawiedzany przez Swiadkow. Z reguly to byly znajome i mlode dziewczyny. Choc rodzicom sie znudzilo z nimi juz debatowac to wysylali mnie i tak mowili-  Idz, z nimi porozmawiaj. Ty znasz sie na Biblii.
Tyle tego, ze chyba korzystalysmy z innego Pisma Swietego.
Nie bylam zla ani wsciekla. Tylko, rozmowa tez nie szla. Jako ludnosc wiejska wszyscy sie szanowali. Nie bylo jakis tam wiekszych zatargow. Nie padaly tez obelgi ani wyrazenia kocia wiara. Owszem slyszalam ja ale w do mu sie tego nie powtarzao. Jak juz to Badacze lub Badole z tym tylko wyjatkiem, ze Badol, byl rownym gosciem i stawial nalewki sasiadom.
W podstawowce, w klasie mialam jednego Swiadka i teraz rozumiem, co Grzesiek czul gdy musial siedziec pod drzwiami gdy religie wprowadzano do szkol. Dobrze, ze byl to tylko jeden rok udreki. Wczesniej po przelomie,  religia jak wiadomo odbywala sie w kosciele lub w przykoscielnej salce katechetycznej. Gdyby ktos zapomnial jak kiedys bylo. (No ale teraz to juz sie zmieni i religia bedzie dwa razy dziennie zamiast glupiej tam biologii!).
Swoje Grzes przeszedl a czy wyrosl na dobrego i prawego czlowieka tego tez nie wiem. Ja tez nie wiem czy jestem prawa i dobra. Wedlug Swiadkow nie jestem. Co dziwniejsze u katolikow, rzymsko- katolikow tez nie. To samo u Zielonoswiadkowcow i Mormonow. Kochaja mnie buddysci i scjentolodzy. Bo lesbollach wg swiatowych badan nad gospodarka wnosza duzy PKB. Luteranie tez mnie lubia. Oni tez zachodni sa to i kasa i to co smierci ich nie obchodzi. Mysla tak jak ciocia. Wazne to tu i teraz a po smierci to dupa nie rzadzi. Tak sie na wsi u mnie mawialo.
Tylko co zrobic, jak ciocia ma wpojone by modlic sie za dusze w czysccu cierpiace a z racji zawodu i milosci do zabytkow, placze nad zaniedbanymi cmentarzami? Ale to juz inny wywod.
Do wypocin sklonila mnie najnowsza ksiazka Roberta Rienta, pt. Swiadek. Po wczesniejszych artykulach z GW o Swiadkach, niuansach i wykluczeniu ze zboru, poswiecona jest takze najnowszej audycji Homolobby w radiu RDC.
Robert Rient, dziennikarz, pisarz, byly Swiadek Jehowy, opowiada o podwojnym wykluczeniu. Najpierw o spolecznym wykluczeniu chlopca z kociej wiary w POlsce lat 90. Potem o wykluczeniu z wlasnej grupy wyznaniowej i rodziny. Choc z rodzicami jak sam przyznaje ma swietny kontakt. Wreszcie swoj homoseksualizm, chyba najwazniejsza przeszkoda w zborze.
Seks podobno opisuje swietnie przy tym eksperymentujac. Ksiazka, Swiadek juz stal sie bestsellerem. Nie wiem bardziej czy ze wzgledu na spoleczny wymiar sprawy. Tzn co tam te Jehowcy kombinuja czy na kolejna spowiedz geja. Wiem jedno. Ludzie sie modla zarliwie. Konflikt w ich duszach trwa ciagle. Nie zdawalam soie wczesniej sprawy ile w necie istnieje roznego rodzaju forow, scian, stowarzyszen dla bylych Swiadkow Jehowy. Wyznania, swiadectwa, dyskusje i ta ciagla wewnetrzna walka z Bogiem.
Jakby tak nie mozna bylo latwiej. Tak po ludzku zrozumiec a nie zawracac Bogu glowy. Tak normalnie ludzie- ludziom.
Ale nie- zawsze jest ta koncowka- wilkiem!


Ponizej publikacje, strony internetowe i audycja. Wywiad przedrukowuje z GW. Ksiazka juz sie ukazala i mysle, ze Mariusz Szczygiel i Tomasz Raczek sie nie mylili o dobrym piorze Roberta Rienta.

Żadnej krwi

Robert Rient

11.09.2014 01:00
A A A Drukuj
Robert Rient
Robert Rient (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)
"Brat" podniósł duży kamień i pokazał Łukaszowi, jak robaki uciekają od światła słonecznego. - To są ludzie ze "świata" - powiedział mu "brat" - którzy cię otaczają




Decyzję o tym, że odetnie swojego penisa, podjął w drodze do szkoły. Zaraz po modlitwie. Poprzedniego wieczoru Bóg widział, jak się masturbuje. Przyjemność szybko została zagarnięta przez poczucie winy, które trwało aż do przeprosin. Unikał tej rozmowy, rozmowy ze swoim ojcem w niebie, chociaż tylko z nim mógł porozmawiać o wszystkim. Czasami pozwalał sobie na trzy dni masturbacji, a dopiero potem klękał przy łóżku albo w lesie pod brzozą i przepraszał, dopóki nie poczuł, że przeprosił. Głowa nisko pochylona, bo tak się mówi do Jehowy. Długo to trwało. Po rozmowie czuł się czysty i zdecydowany nigdy więcej się nie masturbować. Najdłużej wytrzymał sześć tygodni. "Jeśli więc gorszy cię twoja ręka lub twoja stopa, odetnij ją i odrzuć od siebie; lepiej jest dla ciebie wejść do życia kalekim lub kulawym, niż z dwiema rękami lub dwiema stopami zostać wrzuconym w ogień wieczny. Także jeśli cię gorszy twoje oko, wyłup je i odrzuć od siebie" - tak zapisał ewangelista Mateusz słowa Jezusa. Jego penis go gorszył. Decyzja zapadła. Wieczorem zamknął się w łazience z nożem, przyłożył go u nasady penisa. Lekko przeciągnął ostrzem, bolało. Czerwona strużka krwi. Nie potrafił powtórzyć ruchu. To był początek walki, ale już wtedy przeczuwał, że przyjdzie dzień, w którym będzie musiał zabić Łukasza Zamilskiego. Nie wiedział jednak, że miało nastąpić zmartwychwstanie.



" Prawdę" przywiózł do nich pradziadek, wracając z Argentyny; był misjonarzem i badaczem Pisma Świętego. Obecnie obowiązująca nazwa Świadkowie Jehowy została przyjęta w 1931 roku. Trzy lata później, 7 października 1934 roku, Adolf Hitler powiedział w Berlinie: "Tę hołotę w Niemczech wytępię". W obozach koncentracyjnych zarezerwowane były dla nich fioletowe trójkąty. Historia ruchu religijnego rozpoczęła się w 1870 roku w Stanach Zjednoczonych. Obecnie liczba wyznawców na całym świecie to 8 milionów, z czego około 125 tysięcy żyje w Polsce. Dwutygodnik "Strażnica" wydawany jest jednocześnie w 212 językach i ukazuje się w przeciętnym nakładzie 45 944 000 egzemplarzy, co czyni go czasopismem o najwyższym nakładzie na świecie. Działalność Świadków jest ograniczona prawnie lub zakazana w wielu krajach islamskich (m.in. Afganistan, Arabia Saudyjska, Irak, Iran, Kuwejt, Malediwy, Syria), komunistycznych (Chiny, Korea Północna, Laos i Wietnam), w buddyjskim Bhutanie, a także w Singapurze.


Więzienie 


Jego tato był jedynym w mieście starszym zboru - to stanowisko porównywalne z proboszczem w Kościele katolickim. Gdy miał 19 lat, został wezwany do odbycia obowiązkowej służby wojskowej - odmówił. Przydzielono mu, jak i dziewięciu innym sądzonym tego dnia, obrońcę z urzędu - odmówił. Dostał trzy lata, pozostali po dwa i pół roku. "Myśleć o Tobie, jest to jeden temat, który nigdy się nie wyczerpuje" - pisał z więzienia do swojej przyszłej żony, którą przed odsiadką poznał na ośrodku pionierskim. Młodzi ludzie pakowali plecaki, namioty, jechali do odległych wiosek i każdego dnia chodzili od domu do domu, głosząc Dobrą Nowinę. Czasami ktoś donosił na nich milicji, niekiedy poszczuł psem, zdarzały się aresztowania. Większość ludzi po krótkiej wymianie zdań zamykała z niechęcią drzwi, tak jest do dzisiaj. A oni się zakochali, na dobre. Ośrodki pionierskie są dla młodych świadków Jehowy okazją do poznania partnera. Małżeństwa ze światusami albo z filistynami, bo tak nazywają innowierców, są niebezpieczne i źle widziane w zborze, mogą odciągnąć od "prawdy", poza tym tworzą problemy wychowawcze, gdy pojawiają się dzieci.



Ona była córką nadzorcy obwodu, będącego odpowiednikiem katolickiego biskupa. Jej brat też siedział w więzieniu za odmowę służby wojskowej, urodziła się w rodzinie świadków Jehowy, podobnie jak jej tato i jak jej syn Łukasz. W 1974 roku w Polsce ogłoszono amnestię, skazany wyszedł z więzienia. W przyszłym roku będą obchodzili czterdziestą rocznicę ślubu.


Łukasz 


Pierwszego dnia ostatniego miesiąca 1980 roku urodził się Łukasz. Miał być dziewczynką, Martą, albo chociaż psem, czego życzył sobie jego starszy brat. Zamieszkali w starym poniemieckim domu. Ona szyła ubrania, on malował samochody. Poza tym była krowa, jakieś kury, szklarnia z sałatą, pomidory. Na strychu działała nielegalna drukarnia prasy religijnej. Wtajemniczonych było kilka osób. Drukarze mieszkali na poddaszu, wychodzili nocą. Gdy do domu przyjeżdżali goście, maszyny drukarskie trzeba było wyłączać i pozostawać bez ruchu, bo drewniane stropy zdradzały każdy ruch. Czasami trwało to kilka godzin. Podczas niezapowiedzianej wizyty domownicy naciskali dzwonek, który informował tych na górze o przerwie w pracy. Wyprodukowana literatura trafiała do zborów Świadków Jehowy, gdzie była studiowana podczas cotygodniowych zebrań. Ich religię nazywano kocią wiarą. Całe miasteczko wiedziało, kto chodzi ulicami miasta ze "Strażnicą" w dłoni. W zborze nie było ich więcej niż pięćdziesięcioro. Nazywali się braćmi i siostrami. W zerówce miał przygotować laurkę dla babci - zabrakło czasu, bo w zborze naliczył ich więcej niż osiem, a do tego jeszcze te dwie, które urodziły rodziców. Witali się podaniem ręki; lubił czasami przyjść przed samym rozpoczęciem zebrania, wtedy musiał podejść do tych pięćdziesięciu rąk i wszystkie uścisnąć.


Spalony dom 


Był taki dzień, w którym wszystko się spaliło. I jest to jego pierwsze wyraźne wspomnienie. Posadzili go na fotelu, przykryli kołdrami, musiało ich być ze dwadzieścia, tak to pamięta. A przed nim coraz wyższe płomienie zajmowały dom. Gorąco się robiło. Przez okno w salonie tato wyrzucał ciuchy, mama stała na zewnątrz. Nagle zaczęła je wrzucać z powrotem, bo były nieposkładane, bo nocą nie wyrzuca się ubrań przez okno. Kilka godzin wcześniej w metalowej wannie chodzili z bratem boso po kapuście, śmiejąc się w głos. Nie zdążył dobrze usnąć, gdy dom zaczął płonąć. Zrzucił z siebie kołdry i zaczął biec. Po kilkuset metrach dogonił go brat, zaprowadził przed dom, posadził na fotelu i przykrył kołdrami. Po pół godziny przyjechała straż pożarna, niewiele już zostało do gaszenia. Potem tułali się po znajomych, dostali kwaterę w ośrodku wychowawczym, jakaś duchowa siostra z zagranicy przysyłała paczki z ciuchami, aż tato wybudował nowy dom, naprzeciwko pogorzeliska. W czarnej aktówce Łukasz zamknął to, co najcenniejsze; trzymał ją pod łóżkiem, żeby w razie pożaru zabrać ze sobą nie tylko siebie, jak wtedy. Mają do dzisiaj, pełną.


Sala 


12 maja 1989 roku Świadkowie Jehowy w Polsce zostali oficjalnie zarejestrowani, ich działalność wydawnicza i związana z nawracaniem stała się legalna. Rodzice Łukasza oddali na rzecz organizacji działkę znajdującą się obok ich domu, gdzie powstała pierwsza w mieście Sala Królestwa Świadków Jehowy. Budowali ochotnicy, przyjeżdżali z całej Polski. Wszystkie materiały zostały zakupione z dobrowolnych datków.


Wiersz Roberta 


W szkole podstawowej szybko dowiedział się, że jest inny. Nie częstował i nie przyjmował cukierków, gdy ktoś w klasie świętował urodziny, na plastyce nie rysował flagi Polski, na muzyce nie śpiewał kolęd, na apelu nie wstawał do hymnu, a na języku polskim odmówił uczenia się "Bogurodzicy". 14 nisan, pierwszego miesiąca w żydowskim kalendarzu religijnym (przełom marca i kwietnia), obchodzili jedyne święto, Pamiątkę Śmierci Jezusa Chrystusa. Podczas godzinnego wykładu przypominano wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, Ostatnią Wieczerzę i zabicie Jezusa. Boże Narodzenie odpadało. Czasami za nim miauczeli. Gdy religię przenieśli z kościoła do szkoły, jako jedyny z całej klasy siedział przed salą, czekając czterdzieści pięć minut, aż wspólnie pójdą na lekcję historii. Gdy wracał do domu, lubił zamykać się w swoim pokoju; słuchał muzyki, tańczył albo patrzył przez okno na zgliszcza spalonego domu, którego nikt poza czasem nie dotykał. Mając jedenaście lat, w zeszycie z szarą okładką napisał wiersz i podpisał go: Robert Rientowski. Bo Łukasz nie miał prawa pisać, to zajęcie dla tych ze "świata". Życie Łukasza przestało być jedynym. Każdym odrzuceniem można było obdzielić Roberta, który odzywał się coraz częściej. Tak powstało kilkaset kiepskich wierszy i opowiadań, a później kilka tomów dzienników, których nie przestał pisać do dziś.


Szatan już wie 


Gdy skończył czternaście lat, zdecydował, że chce się ochrzcić. Ta decyzja zawsze jest dobrowolna, poprzedzona spotkaniami ze starszymi zboru, którzy weryfikują wiedzę przyszłego sługi Jehowy, jego motywację. Jedynymi starszymi zboru byli jego tato i dziadek. Spotykali się co kilka dni. Próbował im zaimponować wiedzą, odczuwając przy okazji ogromny wstyd. Egzaminy z wiary są trudne. W końcu na stadionie miejskim w Wałbrzychu został ochrzczony wraz z kilkuset innymi wyznawcami poprzez całkowite zanurzenie w wodzie. Gratulacje i kwiaty.

Po pogrzebie z wyciągniętą ręką podszedł do ukochanej kuzynki; spojrzała na niego, nie podała ręki i powiedziała: "Znasz zasady"


Od teraz był odpowiedzialny za swoje zbawienie, od teraz Szatan wiedział o jego istnieniu i będzie wystawiał go na próby. "Jeżeli świat was nienawidzi, wy wiecie, że mnie znienawidził wcześniej niż was. Gdybyście byli częścią świata, świat kochałby to, co jest jego własnością. A ponieważ nie jesteście częścią świata, ale ja was ze świata wybrałem, dlatego świat was nienawidzi. Pamiętajcie o słowie, które wam powiedziałem: niewolnik nie jest większy od swego pana. Jeżeli mnie prześladowali, was też będą prześladować".


Garnitur i Biblia 


W liceum miało być inaczej. Trzymał z chłopakami, najgłośniejszymi w klasie. Przynależał przez chwilę. Jakaś wódka w opuszczonym samochodzie, papierosy. A potem powrót do domu, trzy zebrania w tygodniu, do nich garnitur i Biblia. Poczucie winy za akceptację, przynależność, za grzech. I samotność za karę. W żadnym świecie nie był prawdziwy, chociaż niczego od prawdy bardziej nie szukał. Uczył się trochę za dobrze, ale czasami napisał za kogoś wypracowanie, nawet styl pisma umiał podrobić, czuł się lubiany. Po pierwszej klasie pojechał na dwa tygodnie na ośrodek pionierski. Środek lasu, namioty, kuchnia polowa, wieczorem ognisko, długie rozmowy. Zakochał się w tych ludziach, w Bogu się zakochał. Nie wrócił do domu, zapakował brudne ciuchy do plecaka i pojechał na następny ośrodek. Każdego dnia wyjścia do służby polowej, czyli głoszenia. Wieczorem wspólny posiłek, śpiewanie, sen w szopie na sianie, z innymi takimi jak on, z którymi nie trzeba uzgadniać języka.




Sześćdziesiąt godzin spędzonych na chodzeniu od domu do domu. Ktoś mu groził nożem. Dobrze się to później opowiadało. Zyskał w końcu dowód, był jak apostołowie. Z tym samym plecakiem pojechał na trzeci ośrodek, rodzicom wysłał kartkę z Zakopanego. Mieli trzy dni wolnego, poszli na Orlą Perć, spali w kamiennych szałasach. Nigdy nie był szczęśliwszy, pustka zniknęła. Za wszystko Boga przepraszał, a ten mu wybaczał. "Moje królestwo nie jest częścią tego świata".


Światusy 


Armagedon przyjdzie, zostało mało czasu i trzeba ostrzec wszystkich żyjących w "świecie", w "Babilonie Wielkim". Nie było nic ważniejszego od głoszenia. Na wybranych przez Jehowę czekało życie wieczne, wierni, którzy umarli, zmartwychwstaną, a cała rzesza "światusów" zostanie zgładzona. Ich trzeba uświadomić. "Bo aniołom swoim wyda nakaz co do ciebie, by cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, byś nie uderzył stopą o kamień. Po młodym lwie i kobrze będziesz stąpać; podepczesz młodego grzywiastego lwa i wielkiego węża. Ponieważ mnie pokochał, więc i ja go ocalę". Teraźniejszość nie była istotna, życie w organizacji oznaczało życie dla przyszłości, dla życia wiecznego. Świadkowie Jehowy nie odbywają służby wojskowej, nie uczestniczą w wyborach, nie mogą zajmować ważnych publicznych stanowisk, unikają wszelkiego zaangażowania, które odciągnęłoby ich od "prawdy", bez względu na to, czy jest to sport, kultura czy biznes. Poza tym zaangażowanie w życie zboru zabierało cały wolny czas. Trzy zebrania, do tego "zbiórki polowe" rozpoczynające głoszenie. "A jak działo się za dni Noego, tak też będzie za dni Syna Człowieczego: jedli, pili, mężczyźni się żenili, kobiety wydawano za mąż, aż do owego dnia, gdy Noe wszedł do arki i nadszedł potop, i zgładził ich wszystkich. Podobnie jak działo się za dni Lota: jedli, pili, kupowali, sprzedawali, sadzili, budowali. Ale w dniu, w którym Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i zgładził ich wszystkich. Tak samo będzie w owym dniu, w którym Syn Człowieczy ma być objawiony. (...) Kto by usiłował zachować dla siebie swą duszę, ten ją straci, lecz kto by ją stracił, ten ją zachowa przy życiu. Mówię wam: owej nocy dwaj będą w jednym łóżku; jeden będzie wzięty, a drugi pozostawiony". W liceum - zgodnie z zaleceniami - swoje życie towarzyskie kończył z ostatnim dzwonkiem. Szukał szczęścia, które znalazł wysoko w górach, w otoczeniu takich jak on, tylko że "świat" mu przeszkadzał. Rozumiał, że nie może przynależeć, ale chciał przynależeć, i rozumiał, że odrzucenie jest dowodem, ale wstydził się, gdy pokazywano go palcami. Mówił w klasie, gdy wszyscy chwalili się prezentami, że on dostaje prezenty przez cały rok, ale chciał chociaż raz poczuć to, co można czuć, gdy się świętuje urodziny.


Pionier stały 


Coraz więcej głosił, w końcu został "pionierem pomocniczym", każdego miesiąca poświęcał sześćdziesiąt godzin na chodzenie od domu do domu. Po kilku miesiącach został pierwszym w zborze "pionierem stałym", tym razem po każdym miesiącu musiał rozliczyć się z dziewięćdziesięciu godzin spędzonych na nauczaniu. Ulice, bloki, klatki i domy miast są dokładnie rozdzielone pomiędzy głosicieli. Każdy ma swój przydział z narysowaną mapą terenu, za który odpowiada, z każdej wizyty sporządza się notatki. Gdy ktoś przyjmie czasopisma, należy dokonać u niego "odwiedzin ponownych", gdy było zamknięte, należy przyjść ponownie, jeśli ktoś nie jest zainteresowany, należy zachęcić go do dalszej rozmowy, a jeśli to nie zadziała, odwiedzić ponownie po dłuższym czasie. O tym, jak to robić, świadkowie Jehowy uczą się podczas cotygodniowej Teokratycznej Szkoły Służby Kaznodziejskiej. Odbywają się wtedy scenki, ktoś udaje niezainteresowanego katolika albo buddystę, druga osoba grająca świadka Jehowy ma go przekonać do rozmowy. Celem jest rozpoczęcie studium Biblii, taki kurs trwa minimum pół roku, czasami kończy się chrztem "zainteresowanego". Najłatwiej przyciągnąć samotnych, chorych, pozbawionych nadziei - w organizacji dostają nową rodzinę i nowe marzenia, w tym to o życiu wiecznym. Sprawnie działający system samopomocy, na który mogą liczyć "bracia" i "siostry", przyciąga niekiedy udających zainteresowanie religią. Niektórzy wierzą, że wyznawcy otrzymują dolary z Ameryki. Nic takiego się nie dzieje, ale zawsze można dostać ciepły posiłek, pomoc w wypieleniu ogródka czy naprawie płotu, szczególnie gdy jest się samotnym lub w podeszłym wieku. Gdy w listopadzie 2013 roku tajfun na Filipinach zniszczył wiele domów wyznawców, zorganizowano zbiórki pieniędzy, tymczasowe kwatery, a grupy młodych ludzi z całego świata pomagały w remoncie i odbudowie zniszczonych gospodarstw. Taka forma wsparcia jest normą dla świadków Jehowy.


Mównica 


Głosił coraz więcej. Na początku trzeciej klasy liceum technicznego przeniósł się do liceum ekonomicznego dla dorosłych, zjazdy w weekend co dwa tygodnie. Wychowawczyni zapytała, ile miał jedynek na koniec roku w poprzedniej szkole. Żadnej. A dwój? Żadnej. Wszyscy na niego spojrzeli. Tróje? Żadnej. To dlaczego? Znowu nie pasował, ale teraz wiedział, że to kolejny dowód na życie w "prawdzie". Dwa miesiące, by zaliczyć przedmioty z dwóch poprzednich lat, w tym język rosyjski i maszynopisanie. Nadrobił materiał i zyskał czas, który przeznaczył na głoszenie. Postanowił ograniczyć telewizję, a w końcu w ogóle z niej zrezygnował. Jeśli w zbliżającym się roku poświęci na nauczanie tysiąc godzin, zostanie zaproszony na "kurs pionierski", otrzyma podręcznik, którego nie będzie mógł udostępniać zwykłym głosicielom ani swojej rodzinie. Udało się. Nieco ponad dziesięć osób z całego województwa, każdego dnia wykłady i dyskusje. Wieczorami na dyktafon nagrywał listy do siebie, w których prosił samego siebie, by zawsze pamiętał o Bogu, by już więcej nie grzeszył, by nigdy się nie masturbował. Wrócił do domu i zaczął nauczać również bliskich, rodziców, brata, kuzynów. Nikt z nich nigdy nie uczestniczył w "kursie pionierskim". Oceniał ich wysiłki jako niewystarczające, nie rozumiał, jak mogli oglądać telewizję, gdy za chwilę przyjdzie Armagedon. Czuł się lepszy. "Kto bardziej kocha ojca lub matkę niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto bardziej kocha syna lub córkę niż mnie, nie jest mnie godzien". Coraz częściej stawał za mównicą na cotygodniowych zebraniach, zapraszano go na ogólnopolskie zgromadzenia, by opowiadał o swoich doświadczeniach.


Przywileje 


Czasami w gazecie pojawiało się ogłoszenie: "Przyjmę do pracy świadka Jehowy". Było powszechnie wiadomo, że nie kradną, nie oszukują, mają szacunek do życia. Chociaż niektórzy uważali, że przesadzony. Życie było święte i święta była krew, transfuzje nie były dozwolone. Z dumą nosił w portfelu oświadczenie "Żadnej krwi", w którym deklarował, że odmawia przyjęcia krwi również w sytuacji zagrożenia życia. Widział przed sobą przyszłość. Zostanie sługą pomocniczym, potem starszym zboru jak jego tato, potem nadzorcą obwodu albo misjonarzem i wyjedzie nauczać za granicę, na Wschód. Miał szczęście, że był mężczyzną: mógł prowadzić zebrania, zbiórki, wykłady, mógł prowadzić modlitwy, mógł awansować. Kobieta, czyli "szyja" podtrzymująca "głowę", którą był mężczyzna, mogła głosić, poza tym miała inne "przywileje", jak cotygodniowe, rozłożone na dyżury sprzątanie Sali Królestwa. "Kobieta niech się uczy w milczeniu, z pełną uległością. Nie pozwalam kobiecie nauczać ani sprawować władzy nad mężczyzną, lecz ma zachowywać milczenie".


Wstyd 


Jednak im bardziej się angażował, im bliżej był Boga, tym mniej było Łukasza. Chwile szczęścia we wspólnocie przeplatane były okresami samotności. A wtedy odzywała się tęsknota za życiem bez strachu, bez oczekiwania i wstydu, tęsknota za czymś beztroskim, zwyczajnym i bardzo teraźniejszym. Armagedon nie przychodził. Bóg nie zabił tych wszystkich, którzy go wyśmiewali, którzy zatrzaskiwali mu drzwi przed nosem. Głosił pewnego razu na miejskim osiedlu; na drzwiach przeczytał nazwisko swojej polonistki. Zadzwonił, chociaż wolał uciec. Przez chwilę chciał się modlić o to, by nie otworzyła. Ktoś spojrzał przez judasza; to musiała być ona, mieszkała sama. Nie otworzyła drzwi, odszedł z wdzięcznością. Idąc miastem, w którym dorastał, czuł wstyd. Garnitur, krawat, ciężka torba z Biblią, czasopismami i książkami, notatnikiem. Unikał wzroku dawnych kolegów z podstawówki. Wstyd opadał, gdy zamykał się w swoim pokoju, a Robert zaczynał pisać.


Skóra 


Kolejny ośrodek pionierski, on i grupa do niego podobnych, natchnionych. Kupili piwo, wieczorem, gdy wszyscy poszli spać, długo rozmawiali. Kochali Boga, to było oczywiste, już udowodnione, mogli zatem rozmawiać o tym, jak wielki może być lęk, gdy żyje się w "świecie". I samotność. Każdy z nich myślał o śmierci, z nadzieją. W kuchni przeciął nożem skórę. Później kilka razy powtarzał ten zabieg. Cichł wtedy krzyk ze środka, bolała tylko skóra, bolała po cichu i zabierała samotność. Raz wziął nóż do smarowania chleba, bo tak dłużej przecinało się skórę. Do psychologa nie powinien chodzić, chyba że świadka Jehowy, takie były zalecenie. Bo ten ze "świata" nie zrozumie jego problemów, będzie próbował go odciągnąć od "prawdy".


Poznań 


Zdał maturę, przed nim były dwie drogi: zostać w zborze i studiować polonistykę albo pojechać ponad trzysta kilometrów do Poznania, na wymarzoną pedagogikę. Wyjechał, chociaż ostrzegali go, że to wymysł Szatana, że studia zabiorą cenny czas. Bał się do tego przyznać, ale wiedział, że mają rację. Wiedział też, że musi uciec od tego, co znane, jeśli ma być wolny, bo o wolności marzył, nawet jeśli karą za nią miała być śmierć w Armagedonie. Coraz bardziej lubił to, co działo się obok, lubił smaki, taniec, podróże, lubił, jak go chwalą, doceniają, jak ktoś na niego patrzy. Od nadziei na życie wieczne, od tych wszystkich kolorowych obrazków ze "Strażnicy" bardziej lubił to, co działo się teraz. Zamieszkał u dalekiej rodziny, ale szybko przeprowadził się do mieszkania studenckiego. Wieczorem umówił się z innymi świadkami, by głosić na dworcu kolejowym, bo w Poznaniu prawie wszystkie ulice były już rozdane. Ci, którzy chcieli, mogli nawracać wszędzie tam, gdzie są ludzie, nazywało się to "służbą nieoficjalną". Zwierzył się znajomej ze studiów; szybko się rozeszło, że Łukasz chodzi na dworzec ze "Strażnicą". Postanowił, że to był ostatni raz. Gdzieś pod skórą, którą przecinał, wiedział, że "prawda" musi się łączyć ze szczęściem i że czekanie szczęściem nie jest. Nawet jeśli się czeka na raj. Coraz rzadziej chodził na zebrania. Przyszli do niego starsi zboru, ostrzegali, że oddala się w kierunku demonów i Szatana. Pomodlili się za niego, z nim się modlili. Został z wiarą, która umierała. Przestać czekać, gdy czekało się całe życie, to jak wyskoczyć z pędzącego pociągu.



Demony 


Przyszła wolność, a z nią lęk. Ci, którzy odchodzą od "prawdy", są gorsi od "światusów". Wiedział, że rodzina się od niego odwróci, a "bracia" i "siostry" nie powiedzą mu "dzień dobry", gdy go spotkają na ulicy. Taki status mają wykluczeni z organizacji. Religia dawała bezpieczeństwo i ramy. Wiedział, jak się ubierać i na czym polega sens życia, wiedział, jakich słów nie należy używać i co się dzieje po śmierci. Z każdym miesiącem, z każdym utraconym przekonaniem i każdym utraconym człowiekiem tracił oparcie. Czuł to fizycznie w ciele, jakby go wyrzucano raz za razem z łóżka, tylko nie było podłogi; pozostawało spadać i spadać. Demony nie przychodziły, chociaż może to były właśnie one.


Drzwi 


Studiował dwa kierunki, przez chwilę nawet trzy, pracował, spróbował narkotyków, poznawał coraz więcej ludzi, budował przyjaźnie, ale cały czas czekał na coś, co wypełni pustkę. Chodził na szkolenia i kursy. Zaczął terapię. Spotkał się wtedy ze swoim duchowym „bratem”, wysoko postawionym, nadzorującym rozwój organizacji w Polsce. Poszli na spacer. W pewnym momencie „brat” podniósł duży kamień i pokazał Łukaszowi, jak robaki uciekają od światła słonecznego. „To są ludzie ze » świata” - powiedział mu „brat” - którzy cię otaczają”. Poczuł niesmak i gniew, bo w ostatnich latach znalazł ludzi, tych ze „świata”, na których mógł liczyć. Być może jedyne, co mu wyszło w życiu, to przyjaźń, teraz tak myśli. Miejsce wstydu zajął lęk, był obok niego cały czas. Struktura przekonań, myśli, nawyków, słów opisujących świat pękała latami. Stale czekał na karę. A skoro ta nie przychodziła, sam zaczął ją sobie wymierzać. Wystarczyło mu wyznać miłość, by odwrócił się na pięcie i uciekł, chociaż miłości chciał jak kiedyś „prawdy”, zarazem wiedząc, że na nią nie zasługuje. Pewnego ranka postanowił się zabić. Gdy myśl ta stała się pewna, pustka zniknęła. Znowu znał cel i sens. A to dobre uczucie, zakrywa wszystko.


Wieczorem umówił się z innymi świadkami, by głosić na dworcu kolejowym, bo prawie wszystkie ulice były już rozdane


Była niedziela, wszystkie apteki obok mieszkania były pozamykane; kupił kilka opakowań aspiryny na stacji benzynowej, w domu miał tabletki nasenne. Napisał trzy listy, bo jeszcze wtedy nie wiedział, że samobójcy tak długich listów nie piszą. Połknął tabletki i popił je alkoholem. Mieszkał sam na poddaszu. Drzwi zostawił otwarte, bo chciał, żeby ktoś go znalazł, zanim nie będzie nikogo do znalezienia. I przyszedł jego kuzyn. A później urządził swoje pierwsze urodziny, trwały trzy dni.


Zasady 


W końcu odważył się opuścić organizację, napisał list. "Moja decyzja jest świadomym wyborem opuszczenia religii, którą uważam za fałszywą, wierząc cały czas w Boga. Podaję niektóre powody, które skłoniły mnie do podjęcia decyzji, są one w moim odczuciu i rozumieniu owocami, które świadczą o całym drzewie: traktowanie ludzkiej interpretacji jako wskazówek samego Boga; dyskryminacja kobiet; przyzwalanie na przemoc wobec dzieci (pomimo niedawnej zmiany interpretacji słów o "rózdze karności" wciąż istnieje przyzwolenie na bicie dzieci w Salach Królestwa oraz na zgromadzeniach); hierarchia i władza ponad miłość i miłosierdzie". Dwustronicowy list zakończył słowami: "Proszę o odczytanie treści niniejszego listu podczas ogłaszania informacji o moim odłączeniu się od organizacji Świadków Jehowy (pozostaję jednak świadomy, że prośba ta może nie zostać zrealizowana, ponieważ zachęcanie wyznawców do samodzielnego myślenia zagraża rozpadem religii Świadków Jehowy)". Od tego czasu oficjalnie przestał być świadkiem Jehowy. Nikim nie był. A to bolało jak strata nogi. Bóle fantomowe trwały latami. Na pogrzebie ukochanej babci po jednej stronie stał on i grupa kuzynów, którzy odeszli z religii, po drugiej ci, z którymi spędził wiele lat na wyjazdach, spotkaniach, bliskości. Po uroczystości z wyciągniętą ręką podszedł do ukochanej kuzynki; spojrzała na niego, nie podała ręki i powiedziała: "Znasz zasady". Spróbował jeszcze z ciotką, kochał ją nie tak dawno i tak bardzo mocno. Odwróciła się na pięcie. Do rodziców miał szczęście, wbrew temu, co głosiła organizacja, najważniejsi dla nich byli zawsze synowie, dopiero potem Bóg. Również wtedy, gdy nad nich i wszystko inne Łukasz postawił Boga. Nie odpłacili mu nigdy tym samym.


Pierwsza osoba liczby pojedynczej 


Zaangażował się w psychologię, ukończył własną terapię i szereg szkół, zdobył rekomendację drugiego stopnia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Przez lata był wyznawcą nowej religii, która nazywała się "komunikat ja". Zmienił narrację, którą opisywał, i rozumiał świat, ale mechanizm pozostał ten sam. Wymagał od bliskich rozmów o emocjach, wypowiadania się wyłącznie w pierwszej osobie liczby pojedynczej, oczekiwał zrozumienia, sam go nie dając. Znowu wiedział, jak żyć, jak mówić, co robić, by być szczęśliwym. To jeden z powodów rozpadu jego sześcioletniego związku, pierwszego samodzielnie zbudowanego domu. Z czasem psychologia zmieniła się z nowej religii w praktyczne i nieinwazyjne narzędzie do radzenia sobie z problemami, rozumienia fragmentów świata. Później przyszedł czas na sprawdzanie innych religii, chodził przez chwilę do kościoła, potem do buddyjskiej wspólnoty, zainteresował się judaizmem. Inna scenografia, te same narzędzia nacisku, ten sam brak prawdy i absolutne przekonanie o monopolu na nią. Ten sam obłęd wyznawców.


Rient 


Ponad dwa lata temu założyłem nowe konto mailowe, imię: Robert, nazwisko: Rient. Współpracowników i bliskich poprosiłem, by mówili do mnie Robert; rodzina i przyjaciele wciąż się przyzwyczajają, pytają dlaczego. Bo Łukasz umarł, tak odpowiadam. Zacząłem pisać i przeprowadzać wywiady z ludźmi, których podziwiałem. W opowieściach Nosowskiej, Myśliwskiego, Tochmana, Fangora, Glińskiej, Raczka, Konopki, Rojka, Lipnickiej i wielu innych szukałem prawdy. Pierwszą powieść zatytułowałem "Chodziło o miłość". Znam dobrze to miejsce w sobie, głodne i niespokojne. Właśnie przeprowadziłem się dwudziesty pierwszy raz. Cały czas mam w sobie rys fanatyka, który rzuca się na nieznany świat, czasami go plądruje i porzuca, czasami tylko zwiedza, ale jeśli jest tam zalążek prawdy, muszę zanurzyć się cały. Bliscy mówią mi, że jestem radykalny, że skrajny. Teraz to lubię, pewną formę ślepej uczciwości, chociaż czasami okazuje się, że jest to tylko ślepota. Już nie wierzę, w nic nie wierzę, bo nie potrafię, i coraz mniej chcę uwierzyć. Chyba że na chwilę. Bo nie ma prawdy. Albo to ja wciąż nie umiem przestać szukać.
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,140680,16616927,Zadnej_krwi.html


To juz Krakow Street Band. Chlopaki znalezli swoje miejsce i maja fart z tekstem Don`t let me Misunderstood. Takie bycie niezrozumialym jako Swiadek.
Misunderstood


Tuesday, 26 May 2015

ziemniakiem byc


Pyry sa dobre. Zwlaszcza z maselkiem, koperkiem, mlode i stare. Tluczone, cale i smazone. W mundurkach z blachy z rusztu. W bekonie, w panierze, w przyprawach. Frytki sa zarazliwe. Gdzies je zobaczysz to pragniesz wlozyc garsc do otworu gebowego. To samo tyczy sie ziemniaczkow z pieca o smaku maslanym, cebulowym, karbowane. A prazuchy, a baby ziemniaczane a placki z cukrem. 
Ziemniak likwiduje glod, doprowadza do ekspolozji demograficznej. Doprowadzil nawet do dwoch wojen swiatowych. 
Ziemniaki trafily do Europy w 1554 roku. Jednak Sewilczykom nie w smak byla bulwa. Wyslannnik krolowej Elzbiety I, Francis Drake zaczyna hodowle kartofli, najpierw w Wirginii a potem w Wielkiej Brytfannie. Do Polski ziemniaki trafily najpierw do Wroclawia. Tamtejsi aptekarze robili z nich lekarstwa. Te wiadomo najlepsze sa w plynie. Wkrotce opatentowano najwazniejszy przysmak z ziemniakow- mianowicie- nasza chlube- vodke!


Wydaje się, że w noc kryształową Niemcy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się ziemniakami. A jednak gdy w mieście Offenburg w Badenii-Wirtembergii bandy oddziałów szturmowych NSDAP zdemolowały niedawno wyremontowaną synagogę, ich celem stał się pomnik ku czci zbawiennej roli ziemniaków w dziejach świata. W połowie XIX w. alzacki rzeźbiarz André Friedrich postawił na placu przed ratuszem statuę Francisa Drake’a, umieszczając u stóp angielskiego korsarza następujący napis: „Propagator ziemniaka w Europie w roku Pańskim 1586. Miliony ludzi uprawiających ziemię błogosławią jego nieśmiertelną pamięć”.
Dlaczego, bo Niemcy szukali ziemi pod uprawy pyrek. Widzieli ja na Wschodzie. Niemcy byly najwiekszym eksporterem ziemniaka do USA.
Drake, któremu André Friedrich wystawił pomnik, był angielskim korsarzem, któremu przypisywano sprowadzenie do Europy sadzonek kartofli, i kochankiem królowej Elżbiety. Ale tak naprawdę monument powinno się raczej wystawić prostemu świniopasowi z Extremadury o nazwisku Francisco Pizarro. Podczas podboju Peru kierowana przez niego banda awanturników zwróciła uwagę na dziwne mączniste bulwy, będące podstawą pożywienia inkaskiej armii. W ciągu 30 lat od podboju Peru przez Pizarra ziemniaki trafiły do Hiszpanii, a potem do rządzonych przez Hiszpanów Niderlandów. Stamtąd upowszechniły się w całej północnej Europie. Botanicy dosyć szybko odkryli odżywcze wartości zaimportowanej z Peru rośliny. Francuski encyklopedysta Denis Diderot narzekał co prawda, że wywołują one wzdęcia, przyznawał jednak, że jest to zdrowy i pożywny zapychacz. – Czymże są wzdęcia dla silnych ciał chłopów i robotników? – pytał retorycznie uczony, dziwiąc się, że lud tak nieufnie podchodzi do ziemniaków i zamiast włączyć je do swojej diety, karmi nimi świnie. Przez kilka stuleci od pojawienia się w Europie ziemniaki pozostawały bowiem egzotycznym kuriozum, trzymanym w ogrodach botanicznych ku uciesze elit. Tak było m.in. w Polsce, gdzie przywiezione przez Jana III Sobieskiego z wyprawy wiedeńskiej stały się ozdobą wilanowskich ogrodów królowej Marysieńki. Jednak upowszechnienie tej rośliny jako źródła pożywienia dla chronicznie niedożywionego pospólstwa przychodziło bardzo opornie. „Długo Polacy brzydzili się kartoflami, mieli je za szkodliwe dla zdrowia” – pisał Jędrzej Kitowicz, kronikarz ery saskiej.

Mieszczanie kołobrzescy w liście do króla pruskiego Fryderyka określali ten problem bardziej dosadnie: – To coś nie ma ani zapachu, ani smaku, nawet psy nie chcą tego jeść, jaki więc dla nas z tego pożytek? Nie tylko w Polsce tak było. W Wielkiej Brytanii opór przed sadzeniem ziemniaków miał wręcz posmak religijny. Kojarzone z Hiszpanami bulwy uznane zostały bowiem za oręż katolickiej agentury, która – podsuwając łatwą w uprawie i pożywną roślinę – próbuje podstępnie przywrócić papieską kontrolę nad Anglią. Żeby zwalczyć te przesądy, rząd musiał zaangażować się w całą kampanię informacyjną, wykupując w londyńskim „The Times” serię artykułów promujących kartoflaną rewolucję.
To, co brytyjska demokracja załatwiała medialną kampanią, kontynentalne monarchie absolutne próbowały osiągać poprzez odgórny rozkaz. W Rosji Katarzyna Wielka poświęciła wiele energii na złamanie oporu Cerkwi, która podejrzliwie odnosiła się do uprawy przez chrześcijan rośliny, o której nie ma słowa w Biblii. Z kolei we Francji ziemniaki omal nie uratowały burbońskiej monarchii przed rewolucją. Paryski aptekarz Antoine-Augustin Parmentier przekonywał króla, że gdyby lud francuski miał pod dostatkiem ziemniaków, nie walczyłby o chleb. Francją wstrząsały wówczas głodowe rozruchy, które doprowadziły w końcu do rewolucji, ale Ludwik XVII nie potraktował propozycji poważnie. Dał się jedynie namówić na używanie ziemniaczanych kwiatków w charakterze ozdoby. Niezmordowany Parmentier zajął się pracą u podstaw, organizując ziemniaczane uczty dla paryskiej śmietanki i zakładając podmiejską plantację, z której wygłodzone pospólstwo mogło kraść rośliny do woli. Biegu historii nie zmienił, zyskał za to ważnego sojusznika. Był nim Thomas Jefferson, jeden z założycieli USA, któremu bardzo zasmakowały frytki serwowane na kolacji Parmentiera. To dzięki niemu południowoamerykańskie rośliny trafiły przez Francję do niepodległej Ameryki Północnej, kładąc podwaliny pod wielkie imperium ziemniaka.
PALIWO REWOLUCJI PRZEMYSŁOWEJ
Życie w Europie przed erą kartofla było głodowym piekłem. Przeciętny mieszkaniec północnej części kontynentu jadał znacznie mniej niż ówczesne ludy zbieracko-łowieckie Ameryki. W samej tylko Francji w okresie między odkryciem Ameryki przez Kolumba a wybuchem rewolucji odnotowano 40 ogólnonarodowych klęsk głodu – nie licząc lokalnych tragedii. W elżbietańskiej Anglii takich klęsk było 17, a podobne dane można by znaleźć dla każdego kraju ówczesnej Europy.
Wszystko to zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraz z pojawieniem się masowych upraw ziemniaków. To bardzo niewymagające, odporne na chwasty i kaprysy pogody warzywo: zamiast siać je jak zboże, z ziaren odkładanych z corocznych plonów, wystarczyło pociąć kiełkujące bulwy na kawałki i rozsadzić uzyskane w ten sposób klony. Ostateczny triumf ziemniaka w rolnictwie Europy wyznaczyły wojny napoleońskie, które spowodowały dewastację delikatnych upraw zbóż i zniszczenie zapasów ziarna na zasiew. Kontynent, wyszedłszy z chaosu po rewolucji francuskiej z Deklaracją Praw Człowieka, uniknął wtedy masowego głodu tylko dzięki ziemniakom i monokulturze upraw zapewniających stały i masowy dopływ taniego pożywienia. Po raz pierwszy w swojej długiej historii Europa mogła sobie pozwolić na luksus regularnego obiadu.
Ziemniaki stały się podstawą pożywienia w ogromnym pasie od wybrzeży Atlantyku aż po Ural, a w krajach takich, jak Irlandia, Holandia, Belgia, Prusy i Polska aż 40 proc. ludności nie jadło poza nimi nic innego. Uprawiać te bulwy, i to na byle jakiej ziemi, mogło nawet dziecko. Ich przetwarzanie było również dziecinnie proste – żadnego młócenia, mielenia na mąkę, pracochłonnego wygniatania ciasta i wypiekania chleba. Wyjęty z ziemi ziemniak po prostej obróbce był praktycznie gotowy do jedzenia. Wystarczyło go ugotować, usmażyć albo upiec. Bardziej wyszukane formy zakładały tarcie i przerabianie na mąkę czy destylację alkoholu, ale i to było dziecinnie proste, co czyniło z ziemniaka główne – obok węgla – paliwo rewolucji przemysłowej. Uwolnieni od uciążliwości związanych z gospodarstwem domowym i uprawą roli ludzie stali się idealnymi pracownikami najemnymi. W pewnym sensie więc to właśnie ziemniak dał Europie przemysłową, ale i polityczną przewagę nad cywilizacjami, którym obce były przemysłowe monokultury likwidujące problem głodu. Ta mieszanka nieznanych wcześniej na większą skalę sytości i zadowolenia, jakie dają tanie i łatwo dostępne jedzenie i mocny alkohol, miała swój udział w eksplozji demograficznej, której efektem był czterokrotny wzrost ludności kontynentu w ciągu niespełna 200 lat. W samej tylko Irlandii ludność podwoiła się w ciągu zaledwie 60 lat!
Sielanka nie trwała jednak długo, bo w połowie XIX w. natura postanowiła wziąć się za ten niekontrolowany rozrost ludzkiej populacji w Europie. Latem 1845 r. w mieście Kortrijk w zachodniej Flandrii, zaledwie kilka kilometrów od francuskiej granicy, pojawił się nieznany wcześniej w Europie grzybek o nazwie Phytophthora infestans. Pasożytował on głównie na ziemniakach. Podobnie jak ziemniaki grzybek przywleczony został z Peru wraz z transportem ptasiego guana, używanego wtedy masowo jako nawóz w przemysłowej uprawie ziemniaków. W ciągu kilku tygodni pasożyt zaatakował uprawy we Francji, Holandii, Niemczech, Danii i Anglii, a 15 sierpnia pojawił się w Irlandii i zniszczył w ciągu dwóch miesięcy jedną trzecią ziemniaczanych pól w tym kraju. W następnych latach grzybek zrujnował już połowę upraw, a do 1852 r. większość pól ziemniaczanych sprzed epidemii przestała istnieć. W kraju, gdzie niemal co drugi mieszkaniec żywił się wyłącznie kartoflami, oznaczało to powrót zapomnianej niedawno plagi. Z głodu zmarło wtedy około miliona ludzi, a kolejne miliony wyjechały w poszukiwaniu jedzenia do USA. Skutki tej tragedii są odczuwalne do dziś, bo Irlandia jest chyba jedynym krajem świata, który przy zachowaniu tych samych granic ma mniej mieszkańców niż 150 lat temu. Paradoksalnie ludzka tragedia wywołana zarazą okazała się jednak zbawienna dla rozwoju cywilizacji ziemniaka.
NOWE IMPERIUM
Zanim obrzydliwi amerykańscy imperialiści zaczęli zrzucać stonkę na wielkie pola uprawne socjalizmu, musieli najpierw uporać się z tym pasożytem u siebie. Owad ten wiódł przez setki tysięcy lat spokojny żywot na meksykańskich wyżynach i, wbrew upowszechnionej później nazwie, wcale nie żywił się ziemniakami, tylko ostem. I to dzięki rzepom, uczepionym końskich ogonów i grzyw, zawędrował z Meksyku do Ameryki Północnej. Stonce bardzo spodobały się uprawy ziemniaków, które znalazła w kolonizowanym przez niemieckich imigrantów dorzeczu Missouri. W porównaniu z rzadkimi kępami pustynnych ostów ciągnące się po horyzont kartoflane pola były jak ocean jedzenia.
Stonka mnożyła się w nich szybciej niż Irlandczycy, bez przeszkód pokonując ogromne odległości od Wielkich Równin aż po atlantyckie wybrzeże USA. Pod koniec XIX w. pomarańczowo-czarne insekty pokryły grubą warstwą całe połacie Ameryki. Tory kolejowe były nimi tak oklejone, że na niektórych odcinkach było za ślisko, żeby mógł tamtędy przejechać pociąg. Nad USA zawisło widmo klęski wywołanej brakiem ziemniaków. Kto wie, czy nie byłoby powtórki głodu z Irlandii, gdyby pewien zdesperowany farmer nie wylał w przypływie rozpaczy resztek zielonej farby na zaatakowany przez stonkę krzak ziemniaczany. Zawarta w zielonym pigmencie mieszanka arszeniku i miedzi okazała się dla owadów zabójcza. Farmerzy zaczęli mieszać pigment z mąką lub wodą i w ten sposób zwalczyli pierwszą inwazję ziemniaczanych insektów. Chemicy zaczęli natychmiast badać inne związki chemiczne i szybko odkryli, że mieszanka siarczanu miedzi i wapna skutecznie zabija grzybki. W ten sposób narodził się współczesny przemysł chemicznej ochrony roślin, w którym wyścig z pomysłowością natury stał się jednym z motorów postępu technologicznego. Produktem ubocznym badań prowadzonych w obronie upraw ziemniaka stała się broń chemiczna, powszechnie stosowana na frontach pierwszej wojny światowej.

Kilka lat wojennych zmagań oznaczało jednocześnie rozejm w walce z owadami zagrażającymi polom ziemniaków. Gdy więc po wojnie nad Europę nadciągnęła stonka, ludzkość znów zajęła się obroną podstaw swojej egzystencji. Każdy walczył, jak umiał – po jednej stronie żelaznej kurtyny pędzono ludzi na pola do ręcznego zbierania owadów. Po drugiej stosowano opryski substancją DDT – środkiem wynalezionym w USA, gdy stonka uodporniła się na arszenik. Zabijając pasożyty niszczące ziemniaki, DDT truło także ludzi, ale najwyraźniej wojna o bezpieczeństwo rośliny, bez której cywilizacja zachodnia nie osiągnęłaby tak wiele, wymagała swoich ofiar. Wszystko to jednak może pójść na marne, bo granice ziemniaczanego imperium przesuwają się gdzie indziej, zwiastując bardziej niż cokolwiek innego zmierzch gospodarczej supremacji Zachodu. Nie jest bowiem przypadkiem, że to Indie i Chiny są dzisiaj głównymi producentami bulw, dzięki którym od czasów Inków budowano wielkie imperia.
http://www.wprost.pl/ar/506034/Zachodnia-cywilizacja-zawdziecza-triumf-uprawie-ziemniaka/


Monday, 25 May 2015

charakternik jeden

Ojciec chrzestny kojarzy sie z trylogia Mario Puzo i z wypchanymi policzkami Marlona Brando. To takze facet, z reguly z rodziny twojego ojca lub matki. Taki facet co to powinien pojsc z toba na piwo. Obgadac zwiazki. Uciszyc starych lub pomoc zreperowac samochod. Szczesciem jest gdy ociec chrzestny ma tatuaz. Taki twoj ojciec ale z daleka. Bedacy za toba. Przyjmujacy  wszystko z dystansu.
Za wzor ojca chrzestnego a przynajmniej za dedykacje, (w ksiazkach) uwazam Wojciecha Cejrowskiego. Dwie swoje pozycje dedykowal swoim chrzesniakom. I naprawde zaluje, ze nie mialam takiego ojca chrzestnego. Pal licho jakim jest Wojciech Cejrowski czlowiekiem. Nie chodzi mi tu o poglady tylko o tym, ze masz kogos z ktorym mozesz sie wzorowac.
Ciocia poznala swojego swojego ojca chrzestnego. Widzialam czlowieka raz w zyciu. Wiedzialam, ze byl w silach stabilizacyjnych UN  i  to w Palestynie. I tyle tylko. Umarl a ja nawet nie pojechalam na pogrzeb. No bo i po co. Jesli czlowieka nie znalam. A czy byl facetem interesujacym a skad mam to wiedziec? Byl, bo byl.
Moze to i chodzi tez o wybor na rodzicow chrzestnych. Dzis zaprzestaje sie brania rodzicow- ot tak by byli Jesli juz to patrzy sie pod katem bliskosci, zamoznosci, a moze i zawsze tak bylo?
Druga sprawa to, czy osoba zasluguje na bycie rodzicem chrzestnym. To jednak nie pora na wywody.
Zazdroszcze ludziom fajnych chrzestnych i wyrazam bol po ich stracie. Zwlaszcza jak jest ktos blisko i jest zawsze do ciebie przodem.
Instytucja Zony miala takiego chrzestnego. Takiego co mial dwie zony. Jedna ukrywal przed druga, co bylo powodem ale do smiechu a nie tragedia. Zawsze narzekal przy naprawianiu czegokolwiek ale cie nauczyl i najwazniejsze, bo byl charakterny, (wyrazil prosbe by spoczac u boku pierwszej  zony) no i mial dziare!





a na pochybel juz


Obdarz swoje piękno
Gdy nie będzie świadków już
Tak jak oni w Babilonie tańcem swoim kuś
W strone ranic niepoznanych mnie nieśpiesznie nęć

Tańczmy po miłości śmierć
Tańczmy po miłości śmierć
Michal Lanuszka, Tanczmy po milosci kres



Jak to sie nazywa. Takie dance macabre. Makabra, ze znow Nienawidze Cie, Polsko!
Jak juz sil brak a muzyka gra to i tak tanczyc sie chce. Tak jak w butelce gdy zostanie cos na dnie. To po co zostawiac! Dopijemy, dochlejemy. Na pochybel. Juz nam ani nie zaszkodzi ani sie polepszy. Na drugi dzien bedzie tylko bardziej zle!
Polacy mnie rozczarowali. Nie kolejny to juz raz. I wybory tak jak i support Eurowizji potwierdza marnosc glosujacych. Tu chodzi mi o emigracje. W spoko koko kraju za nieglosowanie za Rosja. Gdy tam dominuje zasada sasiad na sasiada. Przeciez nie wierze, ze przecietny Kowalski nie glosowal na Rosje tylko przez to, ze ta lamie prawa homoseksualistow.  Obrazeni maksymalnie ludzie sa a europejczycy na cala Polske.
Nie ma sie czemu dziwic jak Polska wybiera ultranacjonalistow. To kto ma nas lubic?




Kuchenne krzesło tronem twym
Ostrzegła cię i już nie masz sił
I z gardła ci wydarła: alleluja!
Dlaczego mi zarzucasz wciąż,
Że nadaremno wzywam Go
Ja przecież nawet nie znam 
Go z imienia
Michal Lanuszka, Alleluja.

Michal Lanuszka to mlody aktor, dziennikarz, teksciarz, poeta, piesniarz, ktory na tapete wzial Leronarda Cohena. Plyta nazywa sie Lanuszka/Cohen. Bardzo mnie sie praca Michala spodobala i pragne byscie takze przyjrzeli sie bardziej temu artyscie.

Thursday, 21 May 2015

czy ciocia cie wkorwia?

Chyba jestem pizda czy ogolnym zjebem? A moze Instytucja Zony kocha swoja zabcie?



Ludzie których nienawidzimy na Facebooku

maj 20, 2015
przez Joel Golby

Artykuł pochodzi z działu VICE UK
Nienawiadzę poniedziałków! żarcik, żarcik :P(Zdjęcie hot-dog-legs
Ostatnio w sieci niezłego zamieszania narobił list, w którym niejaka Jade Ruthven zbiera baty od znajomych za to, że w kółko pisze na FB o swym bachorze. Reakcja ludzkości była łatwa do przewidzenia: wszyscy oburzali się, że zamiast po prostu kliknąć „unfollow", autorki listu zaatakowały ją w tak napastliwy sposób.
Czy nie jest jednak czasem tak, że po cichu wszyscy mamy dość mamusiek na Facebooku? Ja na przykład mam. Między innymi dlatego, że wiem niemal wszystko o pewnym sześciolatku mieszkającym w Walii, choć nigdy go nie spotkałem. Wiem, że nie idzie mu nauka karate i że jego ulubionym daniem jest hot dog z parówką przeciętą wzdłuż i przełożoną serem, dodatkowo posypany serem oraz pepperoni i zapieczony w piecu. Wiem też, że znów zaczął chodzić do szkoły oraz że kilka tygodni temu po raz pierwszy nocował u kolegi i poszedł spać dopiero o północy.
W dawnych czasach ktoś dysponujący tak niepokojąco dokładną wiedzą o zwyczajach obcego mu walijskiego sześciolatka zostałby zamknięty w więzieniu (słusznie!) i tam zapewne zabity. Dziś żyjemy jednak w cudownej epoce Facebooka, gdzie tabunami grasują różnego rodzaju zjeby. Zresztą mi również zdarza się zachowywać na FB jak zjeb i założę się, że wam też. Moja aktywność na Facebooku sprowadza się do wrzucania linków do napisanych przeze mnie artykułów dla VICE, opatrzonych fałszywie skromnymi komentarzami w rodzaju „popełniłem takie coś". A wy? Pewnie jesteście jeszcze gorsi. Podsumowując: wszyscy zachowują się jak zjeby i będą się tak zachowywać po wieki wieków amen.
Oto przegląd typowych zjebów, których możecie znaleźć wśród waszych fejsbukowych znajomych

DJ, KTÓRY NIEUSTANNIE INFORMUJE WSZYSTKICH O SWYCH WYSTĘPACH I ZACHĘCA DO POLUBIENIA JEGO STRONY
DJ DAREK • 37 LAJKÓW


„W TEN PONIEDZIAŁEK W OGRÓDKU PIWNYM U ADRIANA ZAGRAM SAME HITY • NAJLEPSZY KLUB W ŚWIĘTOSŁAWICACH ZAPRASZA NA WYSTĘP DJ-a DARKA, KTÓRY ROZKRĘCI IMPREZĘ, GRAJĄC NAJWIĘKSZE HITY • BĘDZIE DAVID GUETTA / CALVIN HARRIS / ARMAND VAN HELDEN / DJ FRESH / JESZCZE RAZ CALVIN HARRIS / TIËSTO / NERO / AVICII / CALVIN HARRIS / ALICE DEEJAY • WIDZIMY SIĘ W PONIEDZIAAAŁEEEEK!!!".
§
GOŚĆ, KTÓRY WCIĄŻ MIESZKA W TWYM RODZINNYM MIASTECZKU I WŚCIEKA SIĘ NA POPOŁUDNIOWE KORKI
Co z tego, że korek składa się z sześciu samochodów, a trasa z biura do domu zajmuje mu pięć minut, z których większość spędza na Facebooku, wrzucając zdjęcia „korka" (stąd wiem o tych sześciu samochodach) i opatrując je hasztagiem #wkurw.


(Swoją drogą hasztagi nie wyglądają fajnie na Facebooku, więc tę formę wyrażania gniewu lepiej w ogóle sobie odpuścić).
§


LASKA, KTÓRA W KÓŁKO ROBI SIARĘ SWEMU CHŁOPAKOWI
Pisze na przykład: „Kazałam mu iść do sklepu", dodając na początku i na końcu płacząco-śmiejący się emotikon. Chwilę później: „Nie do wiary, miał kupić superchłonne, a kupił supercienkie!". Do tego emotikon i otagowane imię chłopaka. Potem toczą w komentarzach długą dyskusję zakończoną kłótnią, by dwa tygodnie później ogłosić na Facebooku, że się zaręczyli. Historia stara jak świat.


§
CHŁOPAK, KTÓREGO JEDYNYM KUMPLEM JEST JEGO DZIEWCZYNA
„Kocham moją żabcię :)" – zakochany w Moja Laura
„Tęsknię za tobą żabciu :( Na szczęście oglądam mecz z Michał i Jurek :) !" – z Moja Laura
„Laura: komputery to mają w środku chipy, co nie? Ja: no tak. Laura: a czy myślisz, że są komputery, które mają w środku chipsy? omg [PIĘĆSET PŁACZĄCO-ŚMIEJĄCYCH SIĘ EMOTIKONÓW]. Ale beka, aż zadzwoniłem do matki, posikałem się normalnie" – w cudownym nastroju z Moja Laura
§
nowy drążek zmiany biegów, lol kosztował mnie 400zł importowany w Holandii lol (Zdjęcie Jamie McCall
GOŚĆ MAJĄCY OBSESJĘ NA PUNKCIE SAMOCHODÓW I WCIĄŻ TRUJĄCY O KUPNIE NOWEGO
Wrzuca link do używanego forda mustanga na eBayu, a następnie prowadzi pod nim długą na 88 komentarzy dyskusję z kimś o imieniu Lucjan. Przykładową niedzielę zajmuje mu wymiana zwykłych dysz spryskiwacza na chromowane dysze spryskiwacza, które zamówił w USA i zapłacił 130 złotych opłaty celnej. Skąd o tym wiemy? Ponieważ zrobił zdjęcie rachunku i wrzucił je na FB z komentarzem: „Co za zdzierstwo!!!!!!". Marzy, by znaleźć się na widowni Top Gear, i uważa, że BBC „zabiło ten program". Piątkowy wieczór spędza, jeżdżąc w kółko po głównym rondzie swego miasta; co jakiś czas parkuje, otwiera wszystkie drzwi oraz bagażnik i puszcza na cały regulator składankę house'owych hitów. Żywi się niemal wyłącznie kurczakburgerami z McDonalda, których pozostałości tworzą skorupę pod siedzeniem pasażera. Nie umie jeszcze wymieniać świec zapłonowych. Pyta, czy dołączycie do grupy „Opel Corsa to jest to!", której jest moderatorem. Nie dołączycie.


§
GOŚĆ POZNANY W PALARNI W KLUBIE, KTÓRY CZĘSTO WRZUCA FILMIKI Z AMATORSKICH ROZGRYWEK PIŁKARSKICH
Istnieje nieopisany jeszcze przez badaczy gości podtyp gościa, którego poznaje się w palarni w klubie i który natychmiast zaprzyjaźnia się z tobą na Facebooku. „Jak się nazywasz?" – pyta, ściskając mocno twoją rękę. „Joel" – odpowiadasz, jeśli jesteś mną. „A na Facebooku?" – drąży, po czym wyszukuje cię w telefonie i podtyka ci pod nos twoje zdjęcie profilowe. „To ty?" – pyta niemal groźnie, a ty, jak przystało na idiotę, kiwasz głową, że tak, na co on natychmiast zaprasza cię do znajomych. Potem wpatruje się w ciebie intensywnie, czekając, aż wyciągniesz z kieszeni telefon i zaakceptujesz jego zaproszenie. „Chcę tylko, żebyś przyszedł na imprezę, którą robię w przyszły wtorek, będzie grał mój kuzyn" – mówi. Tak oto wbrew sobie nawiązujesz wieczną więź z gościem, który chodzi sam do klubu, wrzuca taśmowo filmiki z amatorskich rozgrywek piłkarskich [„CO ZA STRZAŁ!"] [„WIATR PRZEWRACA BRAMKĘ"] i zaczepia cię na Facebooku, używając opcji „zaczep" (jakim cudem w ogóle wie, gdzie ona jest? Tego nie wie nawet Mark Zuckerberg). Żyjesz w ciągłym strachu, że spotkasz go w realu i zostaniesz przez niego zmuszony do postawienia mu piwa. Nigdy się go nie pozbędziesz, ponieważ on nigdy nie umrze. Gdy już dojdzie do atomowej apokalipsy i na Ziemi zostaną tylko karaluchy, on wciąż będzie stał w rogu palarni w kurtce typu bomber, przeglądał Facebooka w telefonie i wysyłał ci zaproszenia na imprezy, śmiejąc się przy tym gromko.




KOLEŻANKA ZE SZKOŁY, KTÓRA REMONTUJE KUCHNIĘ
Pamiętacie Sandrę z podstawówki? Urodziła się ze złamaną nogą, przez co nie umiała prosto chodzić i była zwolniona z wuefu. No więc, kurwa, wyobraźcie sobie, że właśnie remontuje kuchnię i że jest to najwspanialsza przygoda, jaka ją kiedykolwiek spotkała. Właśnie wrzuciła na Instagrama zdjęcia kranów, które wypatrzyła w jakimś sklepie. Pyta też, czy przypadkiem nie znacie się na montażu prowadnic do szuflad (co za okropny weekend!). Ma też ustawioną na Timehopie dokładną rocznicę wyrwania starego zlewu ze ściany. Aha, i czy ktoś nie ma czasem namiaru na dobrego (i taniego!) fachowca od granitu? Sandra znalazła też zawiasy, które nie wiadomo do czego są, więc teraz wrzuca na FB ich nieostre zdjęcie ze znakiem zapytania. A tak w ogóle, to Tadeusz właśnie się jej oświadczył, więc będziecie musieli przebrnąć przez to wszystko jeszcze raz, gdy te dwa smętne zjeby rozpoczną przygotowania do ślubu.


§


GOŚĆ, KTÓRY WCHODZI DO INTERNETU TYLKO RAZ W TYGODNIU, BY PRZEZ 45 MINUT PRZEGLĄDAĆ STARE FILMIKI (NP. TEN, GDY JAKIŚ CHŁOPAK POZBYWA SIĘ PRZEZ OKNO LAPTOPA, NA KTÓRYM OGLĄDAŁ PORNOSA) I WRZUCAĆ JE NA FACEBOOKA, PO CZYM WYLOGOWUJE SIĘ I WRACA DO INNYCH ZAJĘĆ
Tomku, powiedz proszę, co robisz przez resztę tygodnia? Gdzie jesteś, gdy cię nie ma?


§
KAŻDY, KTO ZAPRASZA CIĘ DO UCZESTNICTWA W WYDARZENIU, A NASTĘPNIE SZCZEGÓŁOWO OMAWIA JEGO NAJDROBNIEJSZE DETALE, PRZEZ CO TY DOSTAJESZ PIERDYLIARD POWIADOMIEŃ
Organizowanie imprez za pomocą Facebooka już dawno przestało być umiarkowanie angażującym zajęciem, a stało się czymś potwornym i trwającym bez końca, czymś w rodzaju najwyższego dźwięku wygrywanego na najgorszych skrzypcach świata. Obecnie zaakceptowanie zaproszenia jest równoznaczne ze zgodą na nieustanne bombardowanie potwierdzeniami i odmowami ze strony pozostałych gości – każde „w ten weekend nie mogę, jesteśmy w Berlinie!", każde „nieeeeeeee dam rady, Floryda!" rozświetla ekran twojego telefonu niczym małe wkurwiające światełko choinkowe. Oczywiście gdy impreza faktycznie się zbliża, nikt o niej nie pamięta, ponieważ wszyscy zaproszeni zdążyli już wyłączyć wszelkie możliwe powiadomienia. Nie ma większej rozkoszy niż schadenfreude [przyjemność czerpana z cudzego niepowodzenia – red.] odczuwana po otrzymaniu powiadomienia o treści „przypominam, że to już dziś!" od kogoś, kto miał czelność rozesłać zaproszenia na swój urodzinowy piknik z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Potem następują jeszcze rozpaczliwe nawoływania typu: „Jesteśmy obok drzew" albo „Upiekłam mnóstwo małych babeczek, przynieście prosecco!". Jakie my? Siedzisz tam sam, zjebie, i dobrze ci tak.


§


KAŻDY, KTO ROZPOCZYNA CZAT GRUPOWY
Jeśli kiedykolwiek dodałeś mnie do czatu grupowego, wiedz, że poważnie rozważałem zlecenie twojego zabójstwa.


Album 'Tamta Noc :)' (600 zdjęć, 1 film)
SKURWIEL, KTÓRY PRZYNAJMNIEJ RAZ NA SZEŚĆ TYGODNI MA PROBLEM Z TELEFONEM
JAK MOŻNA CIĄGLE ZMIENIAĆ NUMER TELEFONU? PRZECIEŻ W DZISIEJSZYCH CZASACH PRZENIESIENIE/ODZYSKANIE NUMERU NIE JEST ŻADNYM PROBLEMEM. JA NA PRZYKŁAD, MIMO ŻE JESTEM IDIOTĄ, MAM TEN SAM NUMER OD PONAD DEKADY. JAK MOŻNA TAK RAZ ZA RAZEM USRYWAĆ SOBIE ŻYCIE? NO JAK?


§
KAŻDY, KTO ZNIKA Z FACEBOOKA, BY POTEM ZNÓW SIĘ NA NIM POJAWIĆ, A POTEM ZNOWU ZNIKA I ZNÓW SIĘ POJAWIA, A POTEM...
„Niniejszym ogłaszam, że dziś o ósmej wieczorem kasuję swoje konto na Facebooku, ponieważ Facebook to zło, a poza tym – szczerze mówiąc – w dupie mam, co u was słychać, ile punktów nabiliście w FarmVille i kto z kim gra w weekend! Idę NA DWÓR zaczerpnąć ŚWIEŻEGO POWIETRZA i wejść w interakcję ze ŚWIATEM. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, gdzie mnie szukać, członkowie rodziny i przyjaciele mają mój telefon, a całej reszcie, wszystkim przypadkowym znajomym, których poznałem na imprezach czy cholera wie gdzie, mówię NARA!!!!!! Gnijcie tu sobie dalej, ja idę tam, gdzie jest prawdziwe życie" – jakaś pizda.


„Wróciłem na chwilę (praca). Przegapiłem coś fajnego?" – ta sama pizda osiem dni później.

§
GOŚĆ, KTÓRY NIEUSTANNIE SZUKA WSPÓŁLOKATORA
Tak, wiem, że masz wolny pokój do wynajęcia w dwupokojowym mieszkaniu (korzystna lokalizacja!). Wiem to, ponieważ nie dalej niż sześć tygodni temu w odpowiedzi na twój poprzedni apel podesłałem ci trzech potencjalnych współlokatorów. Co się z nimi stało? Zamordowałeś ich? Jeśli tak, to czy zdjęcia mieszkania zrobiłeś przed ich śmiercią, czy już po tym, jak wywabiłeś ślady krwi z dywanu? Pytam, bo panuje tam taki syf, że trudno zgadnąć.


§
GOŚĆ, KTÓRY ZAWSZE MA DO SPRZEDANIA MAŁE KRÓLICZKI
Nawet zawodowi hodowcy nie osiągają takiej wydajności jak ty, więc coś tu ewidentnie śmierdzi. Aha, i skoro sprzedajesz żywe stworzenia po 20 złotych sztuka, to równie dobrze mógłbyś rozdawać je za darmo.


§
GOŚĆ, KTÓRY AKTUALIZUJE SWOJĄ LOKALIZACJĘ PO PRZYJŚCIU DO PRACY
Twoje życie jest tak puste, że mój własny smutek odbija się w nim głębokim echem. Naucz się może grać na jakimś instrumencie albo coś. Zrób cokolwiek, co nada twojej egzystencji jakąkolwiek wartość. Wyremontuj kuchnię. Cokolwiek. Błagam. Na rany Chrystusa!


§

LUDZIE, KTÓRZY CHCĄC ZADEMONSTROWAĆ WSZYSTKIM, JAK ZAJEBIŚCIE SIĘ BAWIĄ, WRZUCAJĄ FILMIKI, NA KTÓRYCH OBEJMUJĄ SIĘ Z INNYMI I PRÓBUJĄ ŚPIEWAĆ DO DUDNIĄCEJ W TLE MUZYKI. CHOĆ WYDAJE SIĘ TO NIEMOŻLIWE, JAKOŚĆ DŹWIĘKU W TYCH FILMIKACH JEST JESZCZE GORSZA NIŻ JAKOŚĆ OBRAZU, POMIJAJĄC JUŻ, ŻE FORMAT OBRAZU JEST ZŁY I ŻE NAGRANIE KOŃCZY SIĘ NA PÓŁ SEKUNDY, ZANIM WYDARZA SIĘ COŚ CIEKAWEGO
Wiecie, o kim mowa.


§
Namaste, laski! :) (Photo via Tiare Scott
LUDZIE, KTÓRZY WIECZNIE SĄ NA WAKACJACH
W sumie to nawet ich lubię. Owszem, gdy wrzucają zdjęcia znad morza z komentarzem „ciężka praca wre ;)", to myślę sobie, że są gorsi od zbrodniarzy wojennych. Natomiast nikt nie doznaje tak spektakularnych załamań w poniedziałek rano jak osoba, która sześć razy w roku jeździ na wakacje. Tak to już bowiem jest, że o ile nie szmugluje się w dupie kokainy, to – oprócz paradowania w kostiumie kąpielowym i ogólnie bycia zjebem – trzeba czasem popracować. Z jednej strony patos, z drugiej etos. Z jednej strony pluskanie się w morzu, z drugiej skamlenie o dwugodzinną przerwę na lunch, bo praca taka ciężka. Pan Bóg daje, Pan Bóg odbiera. Tacy ludzie obnoszą się ze swym eskapizmem, ponieważ nie radzą sobie z rzeczywistością. Mają też statystycznie większą szansę na to, że jakaś ryba wniknie im do cewki moczowej i zeżre od wewnątrz kutasa. Zawsze to jakaś pociecha.


§
GOŚĆ, KTÓRY W KÓŁKO WRZUCA ZDJĘCIA Z LUKSUSOWYCH RESTAURACJI
Wedle modnych obecnie pseudoprawd „ludzie w sieci kreują się na lepszych, niż są w rzeczywistości", „zazdrość sprawia, że jesteśmy jeszcze bardziej niezadowoleni z własnego życia", no i ogólnie „wszystko jest kłamstwem". Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo chciałbym, kurwa, wiedzieć, ile razy w tygodniu naprawdę jadasz w slowfoodowych knajpach. I po chuj udostępniasz zrobione cyfrową lustrzanką zdjęcie mikroskopijnej porcji budyniu? Co mam z nim niby zrobić? Nie mogę ci pogratulować, bo nie ty go przyrządziłeś. Nie mam nawet na niego ochoty, bo tak długo grzebałeś w ustawieniach aparatu, że zdążył stężeć. Nie chcę też iść z nim do łóżka. Co zatem czynić? Jak zareagować? O, widzę, że zjadłeś sałatkę za 80 złotych, brawo. Nie wiem, jakim cudem można jeść co drugi dzień homara, popijać go wymyślnymi wariacjami na temat dżinu z tonikiem i nie mieć na karku CBA, ale ty najwyraźniej wiesz. Logistycznie twoje życie nie ma sensu i to jest chyba najgorsze: nie to, że podniecasz się jedzeniem, tylko to, że finansowo musisz być w czarnej dupie.


§
WRAŻLIWY MĘDRZEC W KAPELUSZU
Gość, który zrobił sobie w internecie test na inteligencję i chwali się jego wynikiem w swoim CV. Który uważa picie czerwonego wina za „interesujące" i odrzuca kulturę popularną w całości jako kicz. Który udaje, że nie wie, kto to Taylor Swift, i zapytany o nią mówi: „Pierwsze słyszę", ewentualnie wydaje z siebie następujący odgłos: pszrf. Który ma kilka kapeluszy. Który na zdjęciu profilowym pije czerwone wino w kapeluszu na głowie, jednocześnie kiwając odmownie palcem w kierunku płyty Taylor Swift. Który wrzuca wpisy w rodzaju: „Myślałem dziś o świecie i o tym, jak bardzo jest popsuty...", po czym robi sobie mentalnie dobrze, dowodząc, że gdyby każdy poczytał trochę Anaïs Nin i spróbował przeżyć jeden dzień jako bezdomny, świat byłby lepszy. Który z ciężkim westchnieniem odpala Second Life, by dziewiąty raz tego dnia zwalić sobie pod czyjegoś awatara ubranego w krótki top i mieszkającego w dokładnej replice Sydney Opera House.


§
LASKA, KTÓRA DZIELI SIĘ NA FB ABSOLUTNIE WSZYSTKIM
„Właśnie zjadłam frytki, chyba były niedosmażone, bo teraz mnie mdli" – chora
„Cała noc #naklozecie, mam nadzieję, że Zosia z pracy i Szymon z pracy przejmą dziś moje obowiązki" – do dupy
„Zosia z pracy jesteś aniołem!!!!!! Nie muszę iść do pracy i mogę #siedziećsobienakibelku" – uszczęśliwiona
„Leżę na kanapie z Kot, który nie wiadomo czemu ma swój własny profil na Facebooku i oglądam Chirurgów. Derek Shepherd to niezłe #ciacho" – fantastycznie
„Nudzi mi sięęę!!!!! Lol niech ktoś tu przyjdzie i uratuje mnie z tego piekła LOL" – wkurzona
„OMG Zosia z pracy zjawiła się u mych drzwi po ośmiogodzinnym dniu pracy, z oklapłym włosem, w zapoconych ciuchach, padająca ze zmęczenia i przyniosła mi stoperan i pizzę z pieca. MÓJ ANIOOOOOŁ!!!!!!" – uszczęśliwiona, ponownie
„LOL Zosia z pracy znów się nudzę LOL, weź mnie na kręgle LOL, żartujemy sobie, że musimy iść na kręgle" – cały wszechświat mnie przytłacza
„Kupowałam wino i kasjerka poprosiła mnie o dowód LOL, mam 34 lata i ostatni raz proszono mnie o dowód, jak miałam 17 lat. Kasjerka mówi, że taka jest polityka sklepu i że nie ma co o tym pisać na Facebooku, bo tak jest wszędzie LOLLLLLLL" – dziś jeszcze bardziej niż zwykle czuję, że moja egzystencja jest pozbawiona sensu
Wszystko to w ciągu ośmiu godzin.
Ziomy no serio, looool, bardzo śmieszne że nikt nie przyszedł 16, narobiłem się piekąc te 10 zapiekanek, więc moglibyście być trochę bardziej mili (Zdjęcie Michell Zappa
NAŁOGOWI ZMIENIACZE ZDJĘĆ PROFILOWYCH
Jeśli zastanawiacie się, po co niektórzy z waszych znajomych na FB tydzień w tydzień cztery razy w ciągu tygodnia zmieniają zdjęcie profilowe, to odpowiedź jest prosta: dla lajków. Zmieniają zdjęcie, ponieważ wiedzą, że w ten sposób zobaczą je ich znajomi, a o niczym tak nie marzą jak o setkach lajków pod swym zdjęciem profilowym. W sumie jest to taka sama żebranina jak hasła w stylu „łapka w górę". Naści lajka, żebraku, znaj pana.


§
KOLEŻANKA ZE SZKOŁY, KTÓRA PRZESZŁA PRZEMIANĘ DUCHOWĄ
Hej, dzięki za wrzucenie 54-minutowego filmu z gościem w tunice siedzącym ze skrzyżowanymi nogami w pagodzie i powtarzającym: „Zaprawdę namaste", dzięki niemu gruntownie przemyślałem swe nędzne życie. A pamiętasz, jak kiedyś się rozpłakałaś, bo zamknięto cię w toalecie dla chłopców? Nie twierdzę, że właśnie wtedy zeszłaś na złą drogę i rozpoczęła się twoja przemiana w kogoś, kto uwielbia kadzidło i wierzy, że uderzając w malutkie talerze, można oczyścić pomieszczenie ze złej energii, chociaż w sumie to właśnie tak twierdzę. To był ten moment, a ja byłem tego świadkiem. Płakałaś tak bardzo, że pielęgniarka myślała, że masz wstrząs anafilaktyczny.


§
LUDZIE, KTÓRZY WRZUCAJĄ LINKI DO TRASY KONCERTOWEJ Take That I OTAGOWUJĄ 50 SWYCH ZNAJOMYCH Z DOPISKIEM „IDZIEMY?"
Lenistwo do kwadratu. Lenistwo do sześcianu. Małe świńskie oczka dostrzegają informację o trasie koncertowej, małe tłuste rączki przeklejają link do Facebooka, a potem gorączkowo zaznaczają tylu znajomych, ilu się da. Brak tchu, w głowie tłucze się jedna myśl: „JAK NAJWIĘCEJ. JAK NAJWIĘCEJ!". A potem jeszcze ten dopisek, gdy szał chwilowo słabnie: „Idziemy?". Nie chcę oglądać tego gówna. Dlatego powiem o jego producentach najgorszą rzecz, jaką można powiedzieć o człowieku: oni nie zasługują nawet na Take That.


§
LASKA, KTÓRA ZMIENIA DATĘ SWYCH URODZIN, ŻEBY ZWRÓCIĆ UWAGĘ NA ~SŁABOŚĆ WIĘZI MIĘDZYLUDZKICH W WIRTUALNYM ŚWIECIE~
„Dzięki za życzenia, ale tak się składa, że dziś wcale NIE mam urodzin!!!!! Po prostu ustawiłam inną datę, bo postanowiłam ich nie obchodzić". Kłamstwo. „PRAWDZIWE urodziny mam za miesiąc i chciałam z tej okazji zaprosić was do [GÓWNIANEGO PUBU, GDZIE NIE MAJĄ NORMALNEGO PIWA, A DRINKI KOSZTUJĄ SZEŚĆ DYCH]".


§
GOŚĆ, KTÓRY „NIE JEST RASISTĄ, ALE..."
No wiecie. Wasz kumpel rasista. Ten, który zawsze udostępnia rasistowskie treści i ma obsesję na punkcie meczetów. Który nagle staje się obrońcą praw zwierząt, bo przeszkadza mu ubój rytualny. Który „nie jest rasistą, ale...", przy czym to „ale" jest tak wielkie, że zasłania całą resztę. „Nie jestem rasistą, ale [RZEKI WYSTĘPUJĄ Z BRZEGÓW, PSY WYJĄ, SŁOŃCE PRZESTAJE ŚWIECIĆ, GÓRY OBRACAJĄ SIĘ W PROCH] weźmy taką samosę. Po cholerę nam to?"
.http://www.vice.com/pl/read/kto-cie-wkurwia-na-facebooku

Na koniec proponuje wystep Cyber Mariana i jego parodia 50 warzyw Gienia!

z kulturka, ksiazkowo



Sylwia Chutnik, Cwaniary. Twarde dziewczynskie zasady. Przelamywanie barier. To lamanie kolem, lamanie serc. Dziewczyny po twardej szkole zycia rzadza Warszawa. Kobiety zelazne i nieugiete. Jezyk wspanialy. Tak dobry, ze mialo sie ochote, wziac zamach i walnac piescia. Okropnie dobra proza. Piekielnie dobre rozliczenie z niesprawiedliwoscia. Opowiesc o porachunkach z  ktorych kobiety wychodza obronna reka. Choc pokiereszowane.  Opowiesc to nie tylko z gatunku tych lotrzykowskich. To wazny glos w dyskusji nad spoko koko kraju. Lektura obowiazkowa dla Warszawiakow i jak to sie modnie teraz mowi- sloikow. 

                                            
http://www.polskieradio.pl/9/206/Artykul/759368,Cielecka-czyta-Cwaniary-Chutnik

Kamila Slowinska, Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny.
Uwielbiam Nju Jork. Jakas sila mnie tam gna. Sama nie wiem dlaczego? Jestem oczarowana kazda wiadomoscia o tym miescie. Kamila Slawinska tez jest zauroczona. W rocznice pobytu w tym miescie kamila Slowinska wydaje ksiazke. przewodnik w ktorym opowiada o rzeczach... nieistotnych. Niewaznych dla pojecia turysty. Nowy Jork to wspomnienia. To mini felietony poswiecone rzeczom dla autorki waznym,. A to stacjom metra a to kawie a to o taksowkach. Posluguje sie swoimi przezyciami, czasem New Yorkiem. Czasem wrazeniami swoich przyjaciol. Dla czytelnika New Jork widziany oczyma Slowinskiej to gniazdo z ktorego wzlatuje nowa mysl. Nowe prawa rzadzace swiatem. Kto chce sie dowiedziec o rzeczach nieistotnych lektura obowiazkowa. Dla tych co wybieraja sie tam - to lektura wspaniala.



Jacek Dehnel, Matka Makryna. Umowmy sie tak. Liczylam na wiecej. Wyszlo takie sobie. Nie jestem zadowolona z Matki Makryny. Pomimo swietnego warsztatu Jacka Dehnela i przez wzglad na prace jaka wlozyl daje noty wysokie. Jednak fabula mnie zmeczyla.
Matka Makryna to jedna z najwiekszych zagadek historii. Oszustka, ktora wykorzystala papiezy i poetow. Makryna miala nieprawdopodobny dar klamania i na tym sie wybila. Oczywiscie swoje tez musiala przejsc. Byla bita i ponizana wiec trzeba i Makryne zrozumiec. Dla odwaznych swiat nalezy a nasza bohaterka to potwierdza. 

                                                       
http://www.empik.com/matka-makryna-dehnel-jacek,p1100492526,ksiazka-p
Oriana Fallaci, Portret kobiety. Fallaci to dla mnie bohaterka. Idolka, ktora mnie fascynuje.. Ksiazka, za ksiazka  odkrywam Oriane Fallaci coraz bardziej. Nie przeszkadza mi jej krzykliwosc i despotyzm. Odkrywam inna kobiete. Delikatna a zarazem wladcza. Silna a jednoczesnie krucha. Kochanka a jednoczesnie modliszka. Przyjaciolka ale i wrog. 
Oriana Fallaci zdominowala swiat dziennikarski. Tak jak autorka mowi- Nikt nie nadaje imienia Oriana we Wloszech. Powiesz Orana a kazdy dokonczy Fallaci. Zaluje tylko, ze nie przeprowadzila wywiadu z Janem Pawlem II. Miala przygotowane pytania. Oczywiscie gdyby Fallaci zrobila z papiezem wywiad. Christina de Stefano przekazala nam benedyktynska prace. Zebrala w kupe szczegoly, fakty, zapiski, notatki. Wydala nie tylko ksiazke, wspomnienie, rys ale oddala wiernie strach, rozsterki, bolaczki Fallaci.  Ta kobieta uwodzi, osacza, pochlania. Trudno sie z nia nie zgodzic. 

Polecam goraco wywiad z autorka Christina de Stefano.