Thursday, 19 November 2015

bez wyjscia


Jak to sie mozna pomylic w zyciu. Ciocina kierowniczka, bardzo mila kobieta. Z rodzaju tych kruchych i drobniutkich ostatnio tak ciocie poruszyla. Taki niemy poruszyciel. Otoz ta kobietka, co to garsoneczki, szpile i makijaz, zrobila wystep pod tytulem. Dzis zrobie dzien bez sukienki, wystapie w koszulce mojego ulubionego zespolu. Ubranie zalozyla na czesc swojej corki, ta ofiarowala naszej bohaterce na urodziny.
Nie bylo by to nic dziwnego, ze szpilki i pelen makijaz dosyc odcinal sie od zawartosci plakatu noszonego na piersi. 
Spytalam co to za zespol? Dostalam odpowiedz, ze to zespol troche country z rockiem. Poszukalam w internetach i sie przerazilam. To dzikie muzyki. Ostre riffy i darcie ryja. Muzyczka dla wszystkich tylko nie dla takich kruchych kobietek jak moja kierowniczka.
O pomylke i zaklasyfikowanie ludzi nie trudno. Nie oceniaj ksiazki po okladce.
W telewizornii pokazaly sie twarze zamachowcow z Paryza. To nie brodaci Afganczycy. Jednym z nich to obywatel Belgii. Przystrzyzony, ogolony, taki sliczny chlopiec.
Nowoczesni nie nosza juz brody. Sa urodzeni w Europie i marza o wielkiej hordzie wschodu. Czy wyglad i ubior wszystko zalatwia. Czy to tylko chory umysl mlodego mezczyzny. Swietszego niz muftki, rabin i papiez. Postepowy aniolow powrotu na droge prawosci.
Uciekasz, ratujesz sie ale nie ma gdzie. Pomieszczenie zamkniete, ludzie padaja na podloge a z gory trwa ostrzal. Przyjechalo sie do pracy, do zycia, do zabawy. Utknelo w pulapce bez wyjscia.
Mieszkanie, jedno, drugie. Ulica, dom, dachy domow. Mozna jeszcze sie kryc ucieczka. Wysadzic w powietrze. Ostrzeliwac. Wyskakiwac z okna na ulice. Daleko od piekla.
To pieklo wojny, o ktorej wszyscy juz mowia nie dzieja sie juz w filmach. To zycie przeroslo srebrny ekran, a statysci, amamtorzy sa glownymi bohaterami.
Gdybyscie chcieli takiej sytuacji patowej i akcji rodem z zycia to polecam film No Escape.
Rzecz dzieje sie gdzies w krajach azjatyckich. Moze Tajlandia, Singapur, Birma, Kambodza?
Wiemy jedno, niespokojna sytuacja a posrodku tego amerykanska rodzina. Obok walka narodu i powstanie przeciwko okupantowi. Ale jakiemu?


 Film No Escape w Azji wywolal zamieszanie. Zdjecia byly krecone w Tajlandii. Zbieglo to sie z wydarzeniami w Kambodzy. I co? Rzad tamtejszy zakazal wyswietlania filmu. Minister kultury zawetowal obraz z uwagi na przeszlosc Khmerow?
Nastepnych religijnych idiotow.

Tuesday, 17 November 2015

miedzynarodowy dzien bez dlugow

Ale zeby nie bylo, ze bogaci moga wszystko. Owszem moga ale maja przy tym schizofrenie, paranoje. Upijaja sie co noc. Biara czopki na spanie. Popelniaja samobojstwa. Maja chore zwiazki. Uprawiaja sex z prostytutkami. Te, sa najmowane przez matki. Matki maja romanse ze swoimi synami. Ci sa leczeni zeby wyszli z biseksualizmu. Nie pomagaja przenosiny z Majorki do Cadaquesu. Riviera Francuska i Nju Jork tez nie okazuje sie wybawieniem. Pozostaje morderstwo i zjedzenie chinszczyzny z londynskiej budy na Chelsey.
Laduje taki bogacz w psychiatryku by tam wreszcie sie udusic plastikowa torebka.
Plastik czyli bakelit. Bakelit odkryl Loe Baekeland a jego prawnuczek zabil matke, po sexie z nia. Obrzydliwe a skad. To jedne z rozrywek bogaczy.
Jak to dobrze, ze ciocia oplakuje dzisiejszy dzien. Swiatowy Dzien Bez Dlugu. Ma na celu podniesienie swiadomosci spoleczenstwa w zakresie zarzadzania elasnymi finansami, odpowiedniego zadluzania sie oraz konstruktywnego radzenia sobie ze spalata naleznosci.
Zgodnie z idea Dnia bez Dlugow ma byc okazja do kontaktu z wierzycielem  lub windykatorem w sprawie swoich zaleglosci. Ogolnie nie na zeszyt. W hameryce Dzien bez Dlugow jest niemozliwy, bo to codziennosc. Dla cioci tez nie- szczerze mowiac.
Jak to mawiala Barbara Baekland w filmie Savage Grace, wizytowka na gore, zobowiazania na dol. 
Barbara rowniez zyla ponad stan i to tez nie bylo dobre. Miala za duzo pieniedzy a nierowno pod sufitem. Do tego sprowadzila znajomych na manowce albo oni ja. Wiemy na pewno, ze upalenie ani chlanie do niczego dobrego nie prowadzi. 
Dlaczego Dzien bez Dlugu i Savage Grace? Otoz film z 2007 roku z Jullianne Moore i Eddim Readmaynem ciocia ogladala. Pokladala wiele w filmie i sie rozczarowala. to znaczy nie na roli obojgu ale za ciagniecie sie troche obrazu. Temat owszem i szokowal seksem analnym i kazirodztwem ale za duzo nostaligii i balzakowskich podzialow klasowych.
Jedno jest pewne czeste przeprowadzki moga byc egzystencjonalna gehenna. 


http://www.bbc.co.uk/programmes/p0377dc2
Zeby nie bylo tak smutno i zle to polecam wywiad na BBC z Samem Smithem o jego inspiracja Amy Winehouse i o zaspiewaniu mojej najpiekniejszej piosenki Amy- Love is a losing game.


Monday, 16 November 2015

piatek 13 - go i 13 minut


13 minut. 13- go piatek. Najbardziej pechowy dzien miesiaca. Omijany szerokim lukiem. Wymazywany z rejestru hotelowego.  Nie wlaczany w rejestry bankowe. Numery telefoniczne tez sa zmieniane. Ulice, domu, klatki mieszkaniowe, ulice i skrzyzowania.
Pech, czarny kot, zbrodnia popelniona na Templariuszach. Przesad, gusla i niepowodzenie. Piatek 13- go to kiepski film grozy. Piatek 13- go doczekal sie takze naukowego wyjasnienia. Strach przed piatkiem trzynastego jest nazywany parasekewidekatriafobia. Slowo to powstalo z greckiego paraskevi (piatek), dekatreisco oznacza trzynasty, zas fobia znaczy strach. 
Data pt. 13- go moze w ciagu jednego roku przypasc co najmniej 1 raz i maksymalnie 3 razy. I ten ostatni juz piatek, mokry, ciemny i zly listopadowy, taki pechowy.
Piatek 13- go listopada byl pechowy dla Paryza. Szalency wysadzili sie w powietrze wraz z niewinnymi mlodymi ludzmi. Glupcy wkroczyli na koncert, darli ryja o Allahu Akbar. Bog ich -  kule nosil. Strzelal na oslep. Zrobil rzeznie. Bog jest Wielki. Tak wielki, ze pozwolil na takie zbrodnie.
Allahu widzisz to i pozwalasz na to. Dajesz przyzwolenie na zabijanie w swoim imieniu. Jakies szumowiny biora bron, strzelaja a Ty podobno wszystko akceptujesz i tak nakazujesz. 
A moze po ciemku, bo wybuchy nastapily w ciemnosciach juz nie widzisz? Katarakte jakas Allah ma? Jaskre jakas.
Allahu, ciocia pomoze. Gabinety i badania sa bezplatne. Trzeba tylko chciec i Allahu reagowac.
A moze Allahu zmowiles sie z tym naszym Bogiem i Obaj nie widzicie dobrze lub nie chcecie widziec!

Jak to jest cholera, ze jak sie chce zgladzic jakiegos pieruna to nigdy on nie ginie tylko niewinni postronni ludzie!
Tak bylo i w wypadku Stalina, Hitlera, Castro i w wiekszosci dyktatorow na tej planecie.
Rzecz sie tyczy zamachu monachijskiego 8 listopada 1939 roku. Piwnica Mieszczanska w Monachium jest ulubionym miejsce Adolfa Hitlera. Tam, co roku swietuje rocznice puczu monachijskiego. 
36- letni ciesla Georg Elser, podklada bombe, ktora wybucha 13 minut za pozno. Cholerne 13 minut!.
Hitler wychodzi wczesniej. Wyglosil przemowienie wczesniej. Na wskutek wybuchu ginie 9 ludzi.
Samotny zamachowiec Johhan Georg Elser, czlowiek, ktory chcial zabic Hitlera, to ksiazka Helmuta Ortnera. Przybliza ta postac nieco blizej. Elser urodzil sie 4 stycznia 1903 roku w Wirtembergii. Jak napisal o nim Der Spiegel - The Man Who Tried to Stop Hitler.
Elsner pochodzil z biednej rodziny. Zostal ciesla. terminowal takze u zegarmistrza. Uczestniczyl w ruchu komunistycznym ale nie czynnie. Glosowal za ideologia prawa glosu dla robotnikow. Byl zacietym przeciwnikiem Hitlera. Nie pozdrawial, nie salutowal. Hitler, jego zdaniem ograniczal prawa obywatelskie.
O calym przebiegu cytuje z Wikipedii i FB Milczacy swiadkowie.
  • 8 listopada 1938 roku Elser zjawia się w Bürgerbräukeller w Monachium na uroczystości z okazji rocznicy tzw. „puczu monachijskiego” – nieudanej próby zamachu stanu w Republice Weimarskiej, dokonanej przez Hitlera i jego popleczników 8 listopada 1923 r. Zamachowiec obserwuje Hitlera oraz przebieg uroczystości. Dochodzi do wniosku, że atak z użyciem broni jest niemożliwy z powodu silnej ochrony dyktatora. Uznaje, że najlepszym sposobem zamachu będzie użycie ładunku wybuchowego. Podejmuje decyzję, że zamachu dokona w tym samym miejscu, na uroczystości w dniu 8 listopada 1939 roku.
    Realizując swój plan, Elser najpierw próbuje uzyskać zatrudnienie w Bürgerbräukeller, jednakże bezskutecznie. W sierpniu 1939 roku wynajmuje pokój w Monachium i rozpoczyna ostateczne przygotowania do zamachu. W tym czasie posiada już około 50 kg materiałów wybuchowych skradzionych przez niego w poprzednim miejscu pracy, w kamieniołomach Königsbronn. Poprzez częste wizyty w piwiarni (niektóre źródła podają, że dostał tam w końcu pracę jako stolarz) Elser zdobywa zaufanie jej personelu i dokonuje rozpoznania terenu. W końcu przechodzi do działania. Przez 30 nocy pozostaje w zamkniętej piwiarni, żłobiąc w jednym z filarów otwór o wielkości 70 x 90 cm. W otworze tym umieszcza 10-kilogramowy ładunek wybuchowy sterowany mechanizmem zegarowym. Wszystko maskuje, a w nocy z 7 na 8 listopada, podczas ostatecznego sprawdzania instalacji, nastawia mechanizm zegarowy na godzinę 21.20. Mechanizm zegarowy skonstruowany przez Elsera umożliwiał nastawienie godziny zamachu na sześć dni przed planowanym wybuchem.
    Po zakończeniu przygotowań zamachowiec udaje się na dworzec, gdzie wsiada do pociągu jadącego w kierunku Konstancy. Planuje jeszcze przed wybuchem przekroczyć nielegalnie niemiecko-szwajcarską zieloną granicę.
    Wybuch bomby w Bürgerbräukeller następuje o czasie, tj. o godz. 21:20, powodując śmierć ośmiu osób i raniąc ponad sześćdziesiąt. Poważnym uszkodzeniom ulega również sam budynek piwiarni. Wśród ofiar zamachu nie ma jednak Adolfa Hitlera. Dyktator skrócił swój pobyt na uroczystości, opuszczając budynek o godz. 21:07. Zamierzał udać się pociągiem o godz. 21:31 do Berlina na spotkanie z generałami.
    Hitler, będąc już w pociągu, po otrzymaniu wiadomości o zamachu powiedział - Teraz jestem całkowicie szczęśliwy. Fakt, iż opuściłem piwiarnię wcześniej niż przewidywano o czymś świadczy. Opatrzność chce, abym osiągnął swój cel.Munich's Bürgerbräukeller after the explosion in 1939
    Zamach nie powiódł się, nie powiodła się też ucieczka zamachowca. Elser, nawet o tym nie wiedząc, był bardzo blisko wolności. Około 200 metrów od granicy szwajcarskiej został przypadkowo zatrzymany przez niemieckich celników, którzy przekazali go straży granicznej. Początkowo tłumaczył się, że zabłądził, ale czujność strażników wzbudziły przedmioty, które przy sobie posiadał. Elser miał przy sobie widokówkę monachijskiej piwiarni oraz elementy zapalnika bomby. Czujność strażników wzrosła gdy w jego kieszeni znaleźli znaczek komunistycznej bojówki Rotkämpferbund. Ponieważ wiedzieli o zamachu, postanowili Elsera przekazać do gestapo.
    Znając metody prowadzenia śledztwa przez gestapo łatwo się domyślić, że przyznanie się przez Elsera do winy było wyłącznie kwestią czasu. Tak też się stało. Kiedy jednak szef gestapo, Müller, otrzymał informację o przyznaniu się Elsera do winy, spytał kto za tym zamachem się kryje. Gestapowiec prowadzący śledztwo odparł, że nikt. „Niech pan to powie Himmlerowi” – zareagował Müller. Wiedział co mówi, gdyż Himmler opatrzył protokół przesłuchania Elsera obraźliwymi epitetami pod adresem prowadzącego to przesłuchanie. Reakcja ta wynikała z przeświadczenia nazistowskich bonzów, że za zamachem stał wywiad brytyjski. W uwiarygodnieniu tych spekulacji pomógł przypadek. W dzień po zamachu służba bezpieczeństwa SS zatrzymała dwóch angielskich agentów zwabionych na granicę niemiecko-holenderską w wyniku gry operacyjnej. Pomimo, że agenci nie mieli nic wspólnego z zamachem, postawiono im zarzut uczestnictwa w przygotowaniu go.
    Z ogłoszeniem nazwiska rzeczywistego zamachowca naziści czekali do 22 listopada 1939 r. W tym czasie szukali potwierdzenia swoich tez o uczestnictwie w tym przedsięwzięciu obcych wywiadów. Nie mieściło im się w głowie, że Elser całe przedsięwzięcie zrealizował sam, bez żadnej pomocy z zewnątrz.
    Elsera trzymano najpierw w Sachsenhausen, a następnie w Dachau pod fałszywym nazwiskiem Eller i to w dosyć dobrych, jak na obóz, warunkach. Był bez przerwy pilnowany przez dwóch esesmanów. Trwało to do 9 kwietnia 1945 r., kiedy na rozkaz Müllera został w Dachau zgładzony, a zwłoki spalono.
    Skutki nieudanego zamachu były znaczące dla Hitlera i jego popleczników. Zamach został wykorzystany jako jeden z pretekstów uzasadniających naruszenie neutralności Holandii 10 maja 1940 r., a także przyczynił się do znacznego wzrostu popularności Adolfa Hitlera wśród Niemców.
    O samym Johannie Georgu Elserze po wojnie zapomniano. Wyniesionym na piedestał niemieckim bohaterem stał się płk. von Stauffenberg – inny, również nieskuteczny, zamachowiec na Hitlera. Elser poszedł w zapomnienie, prawdopodobnie z powodu swoich prokomunistycznych sympatii. Dopiero w 50 lat po zamachu, w RFN telewizja pokazała dokumentalny film ukazujący sylwetkę Elsera, wydano również książkę opisującą historię dokonanego przez niego zamachu. Także w rodzinnej miejscowości Elsera ustawiono upamiętniający go obelisk. Wydaje się jednak, że zabiegi te nie doprowadziły do znaczącego zaistnienia w świadomości ludzi informacji o czynie dokonanym przez Johanna Georga Elsera. W dalszym ciągu wydarzeniem bardziej znanym jest, dokonany przez Stauffenberga, zamach z 20 lipca 1944 roku.
  • Georg Elser 2-12179.jpg
  • Słynny niemiecki teolog protestancki Martin Niemöller twierdził, że usłyszał od współwięźnia w obozie koncentracyjnym historię o Elserze. Współwięzień twierdził, że Elser był członkiem SS, a zamach był dziełem nazistów[1]. Jeden z programów Bogusława Wołoszańskiego "Sensacje XX wieku" w odcinku pt. "Pojedynek w Venlo" wysunął hipotezę, że zamach był intrygą Heinricha Himmlera, który chciał przejąć władzę po Hitlerze. A dzień po zamachu (czyli 9 listopada 1939 roku) w przygranicznej miejscowości Venlo miało dojść do porozumienia między SS a brytyjskim wywiadem. Lecz po nieudanym zamachu Himmler postanowił zatrzeć wszystkie ślady i przerwać rozmowy z Brytyjczykami. Dopiero pod koniec wojny Himmler ponowi znów kontakt.



  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Georg_Elser
  • https://en.wikipedia.org/wiki/Johann_Georg_Elser
  • https://pt-br.facebook.com/milczacyswiadkowie/posts/574595672685652

z kulturka, filmowo

Jak zwykle jeden fajny, reszta taka sobie i jedno rozczarowanie.

The Lady in the Van to perelka z wysmienita rola Maggie Smith.  Bohaterka to bezdomna Miss Mary Shepherd. Cala historia wydarzyla sie naprawde. Miss Shepherd albo Margaret Fairchild byla w mlodosci pianistka. Potem wstepowala dwa razy do klasztoru. Bez powodzenia. Religijnosc przeplatala z wiara w komunistow i klepaniem modlitw. Miss Shepherd obwiniala sie o spowodowanie wypadku w ktorym niechcacy zabila motocykliste. Nie slusznie, mezczyzna sam wjechal pod auto kobiety. Tym samym nasza bohaterka stracila pamiec i po prostu psychika zawodzila. Tym samym vanem kobieta razu pewnego zajechala do Camden, dzielnicy w Londku i tam zostala 15 lat. Zaparkowala na podjezdzie dramaturgopisarza. Niezwykla para mieszkala tak razem 15 lat. Kobieta uprzykrzala zycie Camden. To srala w kosze. Nie ciarpiala muzyki. Reklamowki spod samochodu walaly sie wszedzie. Sama jako bezdomna nie byla znana z higieny. Kojarzono ja jako wredna i przebiegla. Jednak gdy doszlo do eksmisji mieszkancy Camden ujeli sie za nia. 
Sam Bennett Lady in the Van napisal i wystawil na West Endzie w 1999 roku. Tam sztuka zysklaa przychylnosc publiki i smialo mozna powiedziec, ze udalo sie to wszystko ze smakiem.
Sam Allan Bennett na koncu filmu wystepuje osobiscie a czy palkietka na jego domu w Camden jest.
O tym przekomamy sie jak sami pojedziemy do Londka.
Kochani, humor sieje sie gesto. Smiech jest niewymuszony, smakowity i szczery. Ukazuje sknerstwo Londkowiczow, ich hipokryzje, dziwne upodobania, snobizm i ignoracje. Kobieta w vanie zostanie obsypana nagrodami. To pewne jak przeglady MOT w aucie.



Steve Jobs. Rozczarowanie. Zle i jakby biedokonczone. Tak, nie lubie Michaela Fassbendera. Myslalam. ze go polubie ale nie. nie da sie! Pokladalam wielkie nadzieje w Jobsie. Teraz przekonalam sie, ze Jobs rowniez byl bogiem wszechmogacym klamcow. Naginal rzeczywistowsc. Wymigiwal sie od ojcostwa. Byl rozkapryszony, bezwzgledny, nieludzki. Histeryzuje i gnebi Joanne Hoffman. Film Steve Jobs jest przegadany, przekrzyczany, nadety. Akcja rozgrywa sie zawsze za kulisami. Zawsze przed spotkaniami z publicznoscia i zawsze przed rykiem publicznosci. Burzliwa biografia Jobsa? Ludzie na Oscara to zasluguje kate Winslet za role asystentki, prawej reki Jobsa, Joanna Hoffman.
Niebotycznie drogi mac, niewypal Nexta, psujacy sie Apple, tak to sa gnioty moi mili i na prawde nie polecam Steva Jobsa.
Az ciekawa jestem czy naprawde Jobs byl takim idiota w zyciu? 

Dodam tyle, ze Joanna Hoffman to corka Jerzego. Joanna byla jedyna kobieta w piecioosobowym zespole, ktory stworzyl Macintosha.
W latach 70' Joanna wyjechała na studia do Stanów Zjednoczonych, tam uczyła się na MIT. Na początku zajmowała się archeologią, badała starożytne kultury na Kaukazie. Ze względu na zimną wojną musiała jednak przerwać pracę nad doktoratem - Związek Radziecki zabronił bowiem studentom ze Stanów wjazdu na tereny przygraniczne. Załamana Joanna wyjechał odpocząć do doliny Krzemowej i tam przypadkiem trafiła do Apple. - Kilka lat później jako jedyna kobieta znalazła się w pięcioosobowym zespole, który skonstruował osobisty komputer Macintosh – opowiadał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jerzy Hoffman. 

W jaki sposób archeolożka zaczęła pracować dla firmy informatycznej? - Też byłem zdziwiony, ale córka wytłumaczyła mi, że w MIT uczą wszechstronnie - ona zgłębiała też antropologię, fizykę i języki - specjalizację wybiera się późno. - tłumaczy reżyser Ogniem i Mieczem
JERZY HOFFMAN
Reżyser
Też byłem zdziwiony, ale córka wytłumaczyła mi, że w MIT uczą wszechstronnie - ona zgłębiała też antropologię, fizykę i języki - specjalizację wybiera się późno.

- Była dla Jobsa trochę jak żona. Szefowała marketingowi Macintosha, a później pracowała tam do końca życia. Była nadzwyczajną, przebojową kobietą z Europy Wschodniej, która jako jedna z niewielu potrafiła przemówić Steve'owi do rozsądku, a także była jego emocjonalnym kompasem - tak Joannę opisuje w wywiadzie z portalem Vulture.com Winslet
http://innpoland.pl/
Joanna Hoffman

Joanna Karine Hoffman (born July 27, 1955)[1] is a marketing executive. She was one of the original members of both the Apple Computer Macintosh team and the NeXT team.Hoffman is the daughter of the Polish Jewish film director Jerzy Hoffman and his Armenian ex-wife Marlene.[2][4] She has a background in anthropology, physics, and linguistics,[5] a Bachelor of Science in Humanities and Science from MIT, and pursued a doctorate (which she did not complete) in archaeology at the University of Chicago.[5]

Career[edit]

She was on a leave of absence from the University of Chicago when she attended a lecture at Xerox PARC[6] and had "a heated discussion after the lecture" with Jef Raskin.[6] The discussion focused on "what computers should look like and how they should improve people's lives."[6] Raskin was so impressed with Hoffman, that he asked her to interview for a position at Apple.[6] She began on the Macintosh project in October 1980[7] as part of Raskin's initial team of Burrell SmithBud Tribble, and Brian Howard.[8] At the time she began, the Mac was "still a research project"[7] Her position "constituted the entire Macintosh marketing team for the first year and a half of the project."[5][7] She also wrote the "first draft of the Macintosh User Interface Guidelines."[7] Hoffman would eventually run the International Marketing Team which brought the Mac to Europe and Asia.[7] She later followed Steve Jobs to NeXT, as one of its original members.[2][3]
Hoffman had a reputation at both Apple and NeXT as one of the few who could successfully engage with Jobs. In both 1981 and 1982, she won a satirical award at Apple given to "the person who did the best job of standing up to" Jobs (Jobs was aware of the award and liked it).[2]
During the early 1990s, Hoffman was vice president of Marketing at General Magic, retiring in 1995 to spend more time with her family

Hitman; Agent 47.Ojojoj dawno nie widzialam tak swietnej akcji z futura.
Mowa o Hitmanie z 2015 roku a nie z Olga Kurulenko z 2007 roku. Filmu francuskiego. Mowie o Hitman;Agent 47. Film niemiecki, Audi sie kreci. BMW policyjne tez. Jest git. Litvenko, kreator nadludzkich agentow ukrywa przed swiatem siebie i swoja corke. ta, jest maszyna do zabijania. Chyba jeszcze lepsza niz ci agenci. Platni zabojcy, wybuchy, Berlin, Singapur, latniska, pociski. Uff, Czy pisac Wam, ze agenci wywijaja sie jak w Matrixie a czerwone AUDI RS7 az piecze tylek? Nie bede. Hitman;Agent 47 jest fajny. I tyle.



Crimson Peak. Opowiesci z dreszczykiem za penny. Dzielo  mojego jednego z ulubionych autorow dreszcowcow. Po moim ulubionym Labiryncie Fauna przyszlo Szkarlatne Wzgorze. Tytul polski. Njapierw mamy Nju Jork potem do Cumbrii.
W hameryce jest skandal. Panienka, mloda pisarka, corka fabrykanta chce wyjsc za maz za czlowieka angielskiego, ktory jest myslicielem, szuka pieniedzy na swoje wynalazki. Nie znajduje ich ani w Edim, ani Mediolanie ani w Londku. W hameryce tez nie. Mezczyzna zabija przyszlego tescia. Bierze Mie Wasikowski do Anglii. Tu w zamczysku. Straszy i Mia straszna odkrywa prawde. Haaa, uuuuu.
Zjawy paskudne laza po podlodze. Wyja potwory. Ziemia zabarwia sie na czerwono.
Crimson Peak jest przerysowana, nie ma tego smaczku. tej tajemnicy. wszystkiego mozemy sie domyslic. Przepowiednia nas nie zabija. Zjawy sa po naszej stronie. Trupy w szafie nie wychodza. Szkoda.
napisze ta. Jesli sie ktora boi zjaw normalnych to w popoludnia niedzielne mozna to obejrzec ale zeby z Crimsone Peaku cos wiekszego wyniesc? Hmm zawiedziona ciocia i tyle. Zniesmaczona, ze Creamson chce Oscara za wszelka cene i holiludzkie widziadlo wyszlo.


Friday, 13 November 2015

zycie to pauza jest


-Jakoś dziwnie wyglądasz. Chyba Cię coś bierze...
-No. Kurwica.

Na depresje laskotanie czyli smiech na stronie. W gabinetach lekarskich nie zmienilo sie od stuleci nic. Lecza naparami, smiechem i dobra rada. Ceny tylko sie nie zmienily i pierscienie na paluchach.


1105 800f 500

ALI IBN ABBAS AL-MAJUSI, LEKARZ PERSKI Z X WIEKU
Posadź pacjenta przed sobą, twarzą do słońca, i każ mu otworzyć usta. Poleć jednemu mężczyźnie służącemu, aby trzymał jego głowę z tyłu, a drugiemu, by przycisnął język. Wyciągnij migdałek za pomocą haka, nie wydobywając razem z nim żadnych błon ani innych części. Odetnij migdałek nożyczkami przy podstawie i zatamuj krwawienie.

Do takich zabiegów trzeba było oczywiście się dobrze przygotować. Utrzymanie w ryzach cierpiącego pacjenta nie było łatwe, dlatego nawet podręczniki medycyny zalecały lekarzom korzystaniem z usług krzepkich pomocników. 

Jeden z autorytetów średniowiecznej medycyny, chirurg Henri de Mondeville, radził, aby postępować z potrzebującymi pomocy... jak najostrzej.

HENRI DE MONDEVILLE
Tacy chirurdzy, którzy traktują cierpiących szorstko i bez miłosierdzia i takoż opatrują ich rany i nie mają dla nich więcej litości niż dla psów, uważani są obecnie za wspaniałych, biegłych i zdecydowanych ludzi.
Dziś takie traktowanie wywołałoby wielki skandal, ale wtedy - w średniowieczu - nie było niczym dziwnym.

ŁASKOTANIE

Najlepszy sposób na depresję? Łaskotanie - odpowiadał niejeden średniowieczny lekarz. Wśród nich Jan z Gaddesden, autor poczytnego traktatu "Rosa Medicinae" z 1314 roku. Badacz był zdania, że zaburzenia, które dziś nazwalibyśmy psychicznymi, powinno się leczyć m.in. upuszczaniem krwi albo... wprawianiem w dobry nastrój.
JAN Z GADDESDEN
Zwiąż lekko ich kończyny i rozetrzyj mocno wnętrze dłoni oraz podeszwy stóp; włóż im stopy do osolonej wody, pociągnij za włosy i nos, ściśnij mocno palce u nóg i rąk oraz postaraj się, żeby świnie zakwiczały im do uszu. Otwórz żyłę na głowie, nosie lub czole i odciągnij krew z nozdrzy szczeciną wieprza. Włóż do nosa pióro lub słomkę, aby wywołać kichnięcie, i spal ludzki włos lub inną brzydko pachnącą rzecz pod ich nosem. Wsuń im pióro do gardła i ogol tył głowy.
Autor znał się też ponoć na innych chorobach. Na paraliż pomóc miał gotowany pies, z kolei na zatrucie żołądkowe - posiłek sporządzony m.in. z gęsich odchodów. Rzecz jasna, nikt z jedzących nie musiał o tym wiedzieć.

PRZYPALANIE w sumie, kurwa - pauza - to cię trochę nie rozumiem

Kiedy zawodził napar z ziół, a lekarz uznał, że chory nadaje się jeszcze do leczenia (bo jego przypadek nie jest li tylko karą za grzechy), stosowano inne metody. Jedną z nich było przyżeganie, czyli przypalanie ciała delikwenta za pomocą rozgrzanych prętów. Zabieg ten miał ogólnie poprawiać samopoczucie, ale kontakt z rozgrzanym żelastwem mógł skończyć się nie po myśli chorego.
ALBUCASIS, CHIRURG ARABSKI Z X WIEKU
Każ ogolić choremu głowę; potem niech usiądzie przed tobą ze skrzyżowanymi nogami, trzymając ręce na piersi. Następnie rozgrzej żegadło z główką w kształcie oliwki i przyłóż je zdecydowanym ruchem do zaznaczonego miejsca. Gdy zobaczysz, że ukazało się trochę kości, odsuń rękę; w przeciwnym razie powtórz czynność, aż odsłonisz tyle kości, ile zaleciłem.

MOCZ NA ZDROWIE!ilość wypitego alkoholu jest podwójnie proporcjonalna do tragedii jaką przeżywasz, ale to wciąż mało


Średniowieczni medycy zastanawiali się, jak wykorzystać cudowne, jak wierzono, właściwości ludzkiej uryny. Zapach odstręczał, ale sam płyn miał w przeświadczeniu ówczesnych gwarantować odporność i dobrą kondycję. 

Między innymi to po wnikliwej obserwacji koloru moczu lekarze wystawiali diagnozy na temat zdrowia. O leczeniu moczem (urynoterapii) rozprawiano na katedrach uniwersyteckich. Egidiusz, szanowany XII-wieczny medyk z Francji, był takim zwolennikiem terapii za pomocą ludzkiej uryny, że nie miał "litości" dla swoich studentów. Aby zaliczyć przedmiot, każdy przyszły lekarz musiał nauczyć się wiersza swego mentora o wymownym tytule "O moczu". 

DOBRE WIEŚCI2460 bc49


Dla chorego tylko dobre informacje. Tę praktykę stosuje się także dziś, ale nie chodzi w tym przypadku tylko o mówienie o rychłym powrocie do zdrowia. Średniowieczni medycy zachodzili w łeb, jak tu podnieść samopoczucie swoich pacjentów. I znaleźli sposób: najlepiej mówić w ich obecności o... klęskach, krzywdach i innych okropnościach, jakie przydarzyły się najbliższym wrogom chorych.

Dobra mina nie wystarczała i doskonale zdawał sobie z tego sprawę choćby wspomniany już de Mondeville. Podkreślał, że podczas wizyty pacjenta, można pokazać mu napisane wcześniej "fałszywe listy o śmierci jego wrogów lub tych, których zgon uważa za wydarzenie korzystne". Nic tak nie poprawia humoru, jak niespodziewana, ale dobra wieść...

NALEŻY SIĘ ZAPŁATA!

 metoda "chuj mnie to obchodzi" jest najlepszą, by przetrwać na tym świecie.

Chorego można odwiedzać nie tylko w szpitalu, ale i w domu. Taką wizytę trzeba było już dobrze zaplanować, bo w grę wchodziły... pieniądze. Jak radził XII-wieczny urolog Gilles de Corbeil, lekarze powinni przyjmować zapłatę od potrzebującego od razu. Inaczej - w miarę ustępowania bólu - mogą srogo się zawieść.

Na wizycie domowej należało też dobrze się prezentować, ogólnie rzecz biorąc - sprawiać dobre wrażenie.

REGIMEN SANITATIS SALERNITANUM, XII-XIII WIEK
Niechaj lekarze dobrze odziani chodzą na wizytę
A klejnoty im błyszczą na dłoniach nieskryte
Bo kiedy strojnie ubrani i wyglądają ładnie
Wtedy im w ręce większa suma wpadnie
 http://natemat.pl/161581,pij-mocz-zjedz-psa-zaplac-z-gory-w-sredniowieczu-chorzy-slyszeli-od-lekarzy-naprawde-dziwne-rzeczy

z kulturka, ksiazkowo


Asne Seierstad. Jeden z nas. Opowiesc o Norwegii. To byla jedna z najbardziej wstrzasajacych  ksiazek jakich czytalam. Szczegolowa rekonstrukcja zdarzen -  poraza. Opisy wlotu i wylotu kuli z pistoletu - miazdzy! Swiadomosc smierci tylu mlodych ludzi, przeraza.  Szczerze wspolczuje rodzinom bolu i straty wszystkich pomordowanych przez jednego szalenca. Anders Breivik  niegdys bawiacy sie z dziecmi imigrantow nagle zaczyna ukladac swoj swiat po swojemu. Idiota, ktory nakladal makijaz. Przechodzil kilka operacji plastycznych, malwersant i zlodziej. Na zarzuty, ze pije kolorowe drinki i  nosi rozowe sweterki reagowal zloscia. Na stwierdzenie, ze siedzenie i granie trzy lata w komputer odpowiadal, ze to nic. Upudrowany prawdziwy entuzjasta Eurowizji. Zaciety kopiuj - wklej mysliciel idiotycznych wynaturzen o spisku swiatowym. Szaleniec, ktory denerwowal sie, ze podarowany przez niego wibrator matce nie posluzyl jej w przyjemnosci. Wreszcie *wciskajacy* sie w lono matki. Chcacy dotykac penisa mezczyzn opiekujacych sie nim kiedy byl mlodszy by poznal meskie wzorce. To ostatnie zdanie powiedziala Andersa matka. Nie wiadomo,  czy choroby psychiczne byly tu dziedziczone. Na przykladzie Breivikow tak bylo z pewnoscia
Breivik to potwor, ktory infekuje, zagraza i przeraza. Breivik to wyhodowany przez spoleczenstwo zlo. Breivik zaatakowal nieprzygotowana do atakow Norwegie. Dotad przyjazna i bezpieczna. Nie mozna winic calkowicie sluzby norweskie za zaniedbania. Owszem one byly ale nic sie nie poradzi na fanatyzm jednostki. kto wiedzial jakie urojenia rodza sie w Breiviku glowie. 
Tytul Jeden z nas - okazuje sie bardzo trafiony.Wyhowanie przez internet jest bardzo latwe. Kilka bzdur, kilka chorych faktow, jakies fatum komunistow nad krajem i fanatyk gotowy. Psychiczny morderca.



Katarzyna Surmiak- Domanska. Ku Klux Klan. Tu mieszka milosc. Szanujemy Elvisa Presleya a nawet go lubimy. Prawdziwym intrumentem bialych sa skrzypce. Gitara i instrumenty dete to domena czarnych. Gdzie ta Europa- a odszukalismy na globusie, To ja podesle linki gdzie znalezc Polske. A nie internetu nie mamy. Jesli chocby jedna czarna kropla wpadla do bozonarodzeniowego lukru to wiecie co by sie stalo.
Ja sie szaleju nie najadlam pisze prawde bialych bohaterach Ku Klux Klanu. Kuklos zalozony w 1866 roku w miescie Pulaski dla zartu. Kilku kawalerow, weteranow wojny domowej wieczorami nie mialo co porabiac. Zaczeli wymyslac psikusy a to wjezdzali na koniu po miescie, straszyli, przebierajac sie w szaty i nadawali sobie idiotyczne nazwy. Takie wygladaly poczatki.  Z historii wiemy, ze zabawa okazala sie krwawa jatka. Dzis Ku Klux Klan juz smieszy. Czlonkowie cos tam bredza o Wilczym Szancu o jakiejs supremacji ale sami przepraszaja za Hitlera. 
Katarzyna Surmiak - Domanska pokazuje slabosc, demaskuje falsz i humor dawnych idei. To czyni z pracy momentami lekka opowiesc. Choc uwazam, ze Ksiazka konczy sie nagle i watek jest urwany to warto zrozumiec unarzac sie w historii i probowac zrozumiec choc troszke ten Pas Biblijny.



Sarah Warers. Muskajac aksamit. Wiktorianska era z wodewilami, rewiami, z podbojami, epoka swiatla i przemyslu. Spoleczenstwo  bogate, biedne, kochliwe, aroganckie, wyzyskiwane, pracowite, czasem gnusne i pozadliwe. Tam odnajdujemy losy dziewczyny, ktora z biedoty trafila na dwor i z powrotem zeszla do gminu. Po drodze bieda i kariera ulicznicy. Od swiatel rewii do swiatel lamp olejowych. XIX wiek i odrapana fasada moralnosci spod ktorej wypelza milosc, ktora nie moze wymowic swojego imienia. Namietnosc tak skrywana, ze kazdy boi sie spojrzec sobie w oczy ale kazdy zna jej smak. Sarah Waters kresli przed nami nie tylko obraz zdemoralizowanej biedoty czy zgusnialej elity. To takze piekne opisy erotyki, opisy miasta i XIX stulecia. Waters ukazala milosc pomiedzy kobietami bardzo normalnie. Rozne typy bohaterek, z ktorych jedna jest przekonana z tego co robi a druga boi sie milosci i jej sie brzydzi. Inna wykorzystuje Nan, inna zas szuka rozglosu. Sa i dziewczyny zrzeszone w zwiazku, sa i tworzace dom.
Waters nazwana powiesciopisarka lesbijska w swych ksiazkach pokazuje czytelnikom nie tylko lesbijki jako cos dziwnego. Bohaterki sa prawdziwe i nie nienormalne.
Fabula troche infantylna i  Nan wychodzi z klopotow latwo wychodzi to dla samych opisow epoki warto siegnac po Muskajac aksamit.

                                                          
http://www.ravelo.pl/muskajac-aksamit-sarah-waters,p3659240.html




Wednesday, 11 November 2015

czytajac niepodlegle i brunatnie



Nie rozumiem ogladania informacji. Sama wyszukuje. Nie wierze w media publiczne i publiczne wydania o pelnej godzinie. Wydarzenia z 5 listopada i zamieszki ruchu Anonimous w Londku nie bylo. Bylo milcznie, telewizornii i internetach. Czy mnie to wkorwia?Jak najbardziej. Bombarduje informacje sa klamliwe. Tez na to wplywu nie mamy.
Dzis Dzien Niepodleglosci dla wiekszosci panstw europejskich. Tutaj szczegolnie. Jest chwila ciszy. Obchody, Kwiaty, pomniki, defilady. Pielegnowany czas jednym slowem. W spoko koko kraju tez piekny czas. Tylko ze, brunatny to czas. zawlaszczony przez prawosc i narodowosc. Szkoda, serce krwawi, bo kazdy chce celebrowac a nie moze.
Ja zapamietac tylko chce swieto ulicy sw. Marcina. Swietego od zebrakow. Co to wjezdza do Poznania na siwym koniu. Zrzuca swoj szkarlatny plaszcz przed zebraka i go ratuje. No i grzane wino, kasztany, szneka z glancum i gynsina z modra kapusta. To tylko pamietam. Mile chwile. Prwosci nie szanuje. Nie lubie i sie nia brzydze.
A teraz z innej beczki.
Przynajmniej raz na jakis czas taki piaty punkt sie pojawia. Potem dlugo, dlugo nic i bomba wybucha.
Tak w pociagu mozna wygodnie czytac i ciocia tez unikala znajomych, zeby dobrze czytac.
Slucham i czytam tez w samotnosci a nawet w robocie jesli czas mi na to pozwala to sie zamykam i slucham, slucham wszystkiego. Byleby nie ludzi.
Instytucja Zony czytac nie lubi. Szanuje to i rozumiem. Nie ma takich wymogow. Mimo tego chodze z nia do lozka. Co dziwne, czytam tyle, ze za nas dwie wystarcza i moze jeszcze srednia krajowa tez podwyzszam. 
I co maja znaczyc te ksiazeczki do kolorowania dla doroslych?
Celebrytow z wydawnictw szanowanych tez nie rozumie ale szanuje. Dla nich tez sie polka znajdzie. Czy to dobrze- to tak jak z marszami. Sa marsze brunatne i wjazdy swietych na koniu.
5. „Oglądanie wiadomości” zamiast „czytania starych książek”
Paweł Goźliński: „Nie jesteśmy czytelniczym wygwizdowem. Ale marudzić musimy”
Codziennie jesteśmy bombardowani natłokiem informacji. Inna sprawa, że często są one nieistotne i bezużyteczne. Ale sami się na nie skazujemy, wielokrotnie oglądając w ciągu dnia kilka wydań telewizyjnych wiadomości albo co parę godzin czytając serwisy informacyjne. Lepiej zagospodarować ten czas na przeczytanie książek, w których możemy zdobyć wartościową dla nas wiedzę.
















To w ogóle nie jest kwestia dramatu - przecież nie wymrzemy jako naród, jeśli nie będziemy czytać. Owszem, będziemy głupsi, będziemy mniej samodzielni w myśleniu, będziemy mniej konkurencyjni, będziemy mieli gorsze życie seksualne, gorsze życie rodzinne - ale to nie problem, prawda? - mówi Paweł Goźliński.


- Mój sposób na przetrwanie podróży? Oczywiście książki. Bardzo miło wspominam okres w moim życiu, kiedy na pierwszym roku studiów dojeżdżałem do Warszawy - opowiada redaktor naczelny „Książek. Magazynu do czytania”. Gdzie? W rozmowie z Karoliną Pałys w... pociągu relacji Warszawa Centralna - Kraków Główny. Wszystko z okazji akcjiKsiążka w podróży. Goźliński kontynuuje: - Wstawałem o 6 rano, wsiadałem do pociągu i bardzo nie lubiłem spotykać znajomych, bo przeszkadzali mi czytać. Wtedy chyba przeczytałem najwięcej w swoim życiu - trzy godziny dziennie wyjęte z rzeczywistości, można było się kompletnie zanurzyć. Tylko oczywiście pociągi wtedy były inne.


Zanurzyć? Chyba we wszechogarniającym klekocie i szumie?
To była całkiem niezła szkoła przetrwania, skupienia, uwagi i uważności. Teraz trzeba kupować podręczniki i chodzić na kursy uważności, żeby w ogóle się tego nauczyć. A kiedyś wystarczyła dobra szkoła ciasnoty w pociągu relacji, dajmy na to, Warszawa - Mińsk Mazowiecki. Wiszenie przez godzinę na haku z książką w drugiej ręce wystarczyło, żeby wyćwiczyć ten rodzaj skupienia i umiejętności koncentrowania się tylko i wyłącznie na zadrukowanej kartce papieru...


POMIŃ >>


O naszym braku koncentracji nieumiejętności odcięcia się od technologii świadczą również księgarskie wystawy - na jednej z dworcowych znaczną część regału zajmują kolorowanki...

Załamuje mnie czasami infantylizm społeczeństwa. Dziwi mnie, że tego rodzaju produkty sprzedaje się w księgarniach. Ich miejsce jest na półce z artykułami papierniczymi. Nie byłoby o czym gadać, gdybyśmy mieli głęboki, zróżnicowany rynek książki, a co za tym idzie - zróżnicowaną dystrybucję. Czytelnictwo jest niskie, rynek jest płytki, w związku z czym niektórzy się ratują, jak mogą, sprzedając produkty książkopodobne.

Niedawno wyszła świetna książka Katarzyny Tubylewicz [„Szwecja czyta. Polska czyta” red. wspólnie z Agatą Diduszko-Zyglewską, wydawnictwo Krytyka Polityczna], w której porównuje ona rynek książki Polski i Szwecji. Tam są świetne rozmowy, które wchodzą głęboko w te różnice, z których jedna jest kluczowa. Jak podaje jeden z rozmówców, żeby zawrzeć związek małżeński w Szwecji, już w XIX wieku, trzeba było udowodnić, że jest się pisatym i czytatym. Tu ujawniają się różnice pomiędzy krajami protestanckimi i katolickimi. Czytanie Biblii stanowiło w tym pierwszym fundament kultury i łączyło, podczas gdy u nas było z definicji zajęciem ekskluzywnym. W związku z tym nie powinno nas dziwić głoszone przez ukraińskich chłopów w czasie różnych powstań hasło, brzmiące: „Rezat czitatych i pisatych”. Dostęp do książki był źródłem tworzenia podziałów w hierarchii społecznej.

Ta nasza chłopska, wypierana w gruncie rzeczy, tożsamość, ciągle odbija się nam czkawką. Musimy znaleźć własne patenty na czytelnictwo. Niestety, z tej książki płynie też smutny wniosek, że drugą Szwecją nie będziemy.

Na niski poziom oczytania w narodzie narzekają dzisiaj nawet Rosjanie - nacja, w której kultura książki od zawsze była na bardzo wysokim poziomie. Nie dramatyzuje pan trochę?
To w ogóle nie jest kwestia dramatu - przecież nie wymrzemy jako naród, jeśli nie będziemy czytać. Owszem, będziemy głupsi, będziemy mniej samodzielni w myśleniu, będziemy mniej konkurencyjni, będziemy mieli gorsze życie seksualne, gorsze życie rodzinne - ale to nie problem, prawda?

Jak to? Apokalipsa nas czeka i nikt o tym nie mówi?!
Ale oczywiście, że mówi! Przecież cała masa akcji czytelniczych na takiej próbie przekonania Polaków do tego, że czytanie jest niezbędnym elementem rozwoju osobistego i kariery właśnie polega. Kończy się to jednak na przekonywaniu przekonanych, o czym dowiedziałem się, kiedy zaczynaliśmy robić kwartalnik „Książki”. Odpytaliśmy wtedy najmądrzejszych ludzi w tym kraju, dlaczego należy czytać. Neurofizjologowie mówili, że to rozwija mózg, że to doskonałe ćwiczenie, że Alzheimer się nie ima tych, co czytają. Seksuologów też pytaliśmy. Mówili: to bardzo rozwija, pomaga w łóżku. Była zresztą ta akcja - „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”...

Była. I skutek był opłakany i obśmiany ze wszystkich stron na Facebooku.
Oczywiście, że to nic nie pomaga, a dodatkowo w pewnym momencie te akcje czytelnicze zaczynają ze sobą konkurować, zamiast się wzajemnie wzmacniać. Ważniejszą rzeczą jest to, co jest robione teraz na przykład w ramach ministerialnego Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa, czyli przeznaczanie pieniędzy na zakupy do bibliotek.

OK, ale kto do bibliotek pójdzie, skoro ludzie nie chcą czytać?
Powinniśmy przede wszystkim zlikwidować lub przynajmniej obniżyć bariery dostępu do książki dla tych, którzy jednak czytają - bo przecież to wciąż poważna mniejszość, a mniejszościom w demokracji należy się dobre traktowanie, prawda? Książka nie jest produktem tanim, to wiemy. Dlatego warto inwestować w biblioteki, tym bardziej że dzisiaj są one nie tylko wypożyczalniami, ale enklawami, w których najważniejsza jest kultura, nie handel. Oby było ich jak najwięcej. To ważne zwłaszcza w miastach, w których nie ma bujnego życia kulturalnego i są za małe, żeby się nawet multipleks opłacało postawić.

A więc wola w narodzie, żeby zbliżyć się do książek jest.
Absolutnie. Dlatego nie wolno dopuścić do sytuacji, w której dostęp do książki jest problemem. Czyli po pierwsze: biblioteki, po drugie: ustawa o rynku księgarskim, czyli koło ratunkowe dla małych księgarń oraz inwestowanie w autorów, żeby polska literatura była coraz lepsza. To jest trochę chora sytuacja: żeby być zawodowym pisarzem, trzeba wypuszczać jedną książkę rocznie. Lepiej niech piszą rzadziej, za to coraz lepiej. Ale i tak nie jest źle.

Kiedyś zarzucano nam w „Książkach”, że piszemy mało o polskiej literaturze. Szczerze mówiąc, jeszcze parę lat temu nie bardzo było o czym pisać, bo ludzie wybierali książki ze świata - ciekawsze, lepiej napisane, na bardziej interesujące tematy. W tej chwili coraz więcej jest o naszych polskich książkach, bo jest o czym pisać.

Porozmawiajmy o książkach, które najłatwiej czyta się w podróży, czyli e-bookach. Dzięki akcji Książka w podróży, którą organizuje PKP Intercity wspólnie z Matrasem i Publio.pl, do dyspozycji mamy ich szeroki wybór. Niektóre z nich możemy ściągać za darmo, inne czytać w obszernych fragmentach. Partnerem akcji są również Wolne Lektury, a patronat merytoryczny nad akcją objął Instytut Książki. Mamy tu więc i gorące księgarskie bułeczki, i klasykę. Skąd taki wybór?
W gruncie rzeczy jednym z większych atutów cyfrowego funkcjonowania książki jest to, że mamy swobodny dostęp do klasyki. W księgarniach nie ma przecież pełnego jej wyboru. A teraz dzięki e-bookom i Wolnym Lekturom można ściągnąć wszystko, co się chce. Takie przypomnienie jest bardzo ważne. Oczywiście i tak większość z nas ściąga nowości.


No właśnie. Kto będzie chciał wracać do tych „znienawidzonych” „Sklepów cynamonowych", którymi dręczono nas w liceum?
Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrobić po wyjściu ze szkoły, to zapomnieć wszystko, czego się nauczyło, zwłaszcza w kontekście wiedzy o literaturze, i spróbować spojrzeć na to na świeżo. Ja nikogo nie zmuszę do tego, żeby ściągnął akurat „Sklepy cynamonowe”.

Pewnie nie. Więc może warto udostępnić dla równowagi książki pisane przez blogerów - teraz jest ich cała masa.
Produktów.

Słucham?
Produktów, nie książek. To nie są książki, to są produkty książkopodobne. Spójrzmy na to, co jest obecnie na listach bestsellerów: podręcznik stylu Kasi Tusk, pierwszej szafiarki Rzeczpospolitej. Wydaje to bardzo porządne wydawnictwo Muza i zarobi na tym kupę kasy, oczywiście Kasia Tusk też, tak więc celebrytoza ogarnęła również literaturę.

Jestem za tym, żeby ludzie czytali. Jeśli to jest książka celebrytów, to już trudno, zawsze jest to punkt wyjścia do dalszych przygód czytelniczych. Tym większa odpowiedzialność celebrytów, żeby te książki były jakoś po ludzku napisane, żeby do czegoś wartościowszego zachęcały.
Ostatnio miała miejsce dyskusja, znowu absolutnie przesadzona, czy kryminał Kai Malanowskiej zasługiwał na stypendium ministerialne. Nie uważam, żeby literatura gatunkowa miała być wykluczona ze wsparcia. Jestem za tym, żeby było bardzo dużo progów wejścia w literaturę. U nas dzieli się literaturę na dwa światy - wysoką i niską. Fatalny podział, bardzo źle działa, bo znowu utrzymujemy podział: „czitaci, nieczitaci”, „głupi, mądrzy” - dualizm, który w gruncie rzeczy sprzyja wykluczaniu. Im bardziej zróżnicowany świat literacki, więcej możliwości wejścia z różnych stron i na różnych poziomach zaangażowania, erudycji, kultury literackiej, tym lepiej, bo każdy bez oporu może dostać coś, co da mu przyjemność i pożytek, więc OK, niech będzie literatura celebrycka, ale też coś wyżej i jeszcze wyżej, i jeszcze wyżej. Może niektórzy pójdą tymi schodami w górę.

Jakie lektury najlepiej nadają się do pociągu?
Oczywiście kryminały i powieści sensacyjne. Całe szczęście w Polsce tych kryminałów jest coraz więcej. Może nie jest to jeszcze poziom skandynawski czy amerykański, ale warto je czytać, bo jest w czym wybierać. Poza tym grube, porządne powieści. Akcja Książka w podróży bardzo mi się podoba właśnie z tego względu, że w warunkach idealnej czytelni dostarcza nam się książki właściwie pod nos i do tego za darmo.

To może sprawdźmy, jaką ofertę proponują wydawnictwa podróżnym. Czekając na pociąg zrobiłam zdjęcie półki z książkami w jednym z saloników prasowych. Co taki zestaw mówi o Polakach jako o czytelnikach?
Przede wszystkim czytamy to, co czyta świat. Tu mamy „Światło, którego nie widać”, książkę, która w ubiegłym roku dostała Pulitzera i teraz jest już u nas, chociaż furory nie zrobiła. Kryminały ze świata - Tess Gerritsen, Camilla Lackberg... Zauważmy, jak mało jest polskich tytułów. Apelowałbym więc do polskich wydawców, żeby inwestowali w polskie tytuły. Oczywiście łatwiej jest nie męczyć się z redakcją książki i promocją autora, który jeszcze nie ma pozycji na polskim rynku, tylko wziąć kogoś z listy bestsellerów. W ten sposób znika jednak miejsce dla polskich autorów.

Więc może to wina wasza - wydawców, że naród nie czyta, bo karmicie nas zagraniczną literaturą, której my tak naprawdę nie chcemy?
Nie, bez przesady. Oczywiście, mamy do czynienia z pewnymi procesami, które bardzo trudno odwrócić. Mamy małe czytelnictwo, więc małe nakłady i małe zyski z poszczególnych tytułów, w związku z czym mało się wydaje debiutantów i autorów, którzy nie dają gwarancji zysku. Sieć dystrybucyjna nastawiona jest na bardzo szybki przerób tytułów, powierzchnia wystawiennicza również jest dostosowana do małej ilości tytułów - spirala się nakręca. Wymusza to na autorach, żeby bardzo szybko pisali albo znikną z rynku. Dlatego fenomeny w rodzaju Wiesława Myśliwskiego są rzadkie. Jakiego jeszcze polskiego autora stać na to, żeby wydawać powieść co dziesięć lat i znajdować się na szczycie? To nieszczęście naszego małego rynku, który zjada własny ogon.

Ale na Targi Książki, jak co roku, przyjdą tłumy.
Cudownie. Bardzo się cieszę. Mamy fantastyczne targi książek, mamy fantastyczne festiwale literackie. Wkrótce będzie się działo jeszcze więcej. W przyszłym roku Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury, a od kwietnia - Światową Stolicą Książki UNESCO. Jest więc pretekst, aby o książce rozmawiać, żeby wprowadzić do obiegu więcej autorów, więcej tytułów, żeby fajni autorzy do nas przyjeżdżali. 

Chociaż gwiazdy literackie i tak się u nas pojawiają - mieliśmy w tym roku Zadie Smith, w Krakowie była Swietłana Aleksijewicz. Okazuje się, że autorzy ze świata są z nas zadowoleni. Zdarzają się wyjątki, ale nie ma teraz problemu, żeby zrobić wywiad z Rushdiem, Fabrem, Ishiguro. Zależy im, żeby się u nas pojawiać.

Nie jesteśmy jakimś kompletnym czytelniczym wygwizdowem, nie musimy mieć kompleksów. Marudzić trzeba, ale poza tym - trzeba robić swoje. Stanowimy całkiem fajną, ale jeszcze mało zorganizowaną armię. Chodzi przecież tylko o to, żeby dać ludziom dostęp do dobrych książek dostosowanych do odpowiedniego poziomu wiedzy. Naprawdę fajne książki się sprzedają, tylko ich wcale nie jest tak dużo.
http://natemat.pl/159619,pawel-gozlinski-nie-jestesmy-czytelniczym-wygwizdowem-ale-marudzic-musimy