Homless in Japan dokumentalny folm o innej stronie najbogatszego kraju na swiecie.
Chcecie uslyszec Miedzynarodowke po japonsku? Niepowtarzalna okazja Kochani! Zjawisko bezdomnosci w japonii. Nie nie nalogi czy szlajanie sie ludzi to tylko brak pracy. Maja pieniadze, maja udzialy czy akcje ale jednak nie stac ich na mieszkania. Nawet celebrycji sa bezdomni. Przykladem moze byc 30 letnia Britney rysowniczka, ktora stac tylko na kapsulowe hotele.
http://www.imdb.com/title/tt0775489/ a widzieliscie animowanego Iluzjoniste, widoki Ediego wspaniale. Oszczednosc slow za to akcja jak sercu bliska milosc.
Pamiętacie "Les Triplettes de Belleville". Ten animowany film zmienił moje spojrzenie na animację i zaczęłam dostrzegać, iż filmy animowane są pełnoprawnymi dziełami sztuki.
Duch Jacquesa Tatiego jest wciąż żywy. Film nakręcony został na podstawie scenariusza, który Chometowi wysłała córka Tatiego, Sophie Tatischeff. W hołdzie dla niej główny bohater, iluzjonista francuski, przemieszczający się z miasta do miasta, by w wodewilach, kinach i teatrach prezentować swoje sztuczki, nazwany został Tatischeffem. Poznaje on w odludnym pubie szkockim dziewczynkę, Alice, która odtąd towarzyszy mu w podróży. Akcja filmu pierwotnie miała mieć miejsce w Pradze, tam umieścił ją sam Tati, jednak Chomet po premierze "Les Triplettes..." w Edynburgu zakochał się w tym mieście i postanowił większą część akcji filmu przenieść właśnie tam.
W filmie brak niemal dialogów, brak zbliżeń, brak szybkich cięć. To kino z gatunku wolnych, kontemplacyjnych, niebywale nostalgicznych. Nostalgia wyczuwalna jest niemal na wyciągnięcie ręki. Mamy rok 1959. Odchodzi era, gdy można było czarować publiczność sztuczkami cyrkowymi, gdy brzuchmówcy, akrobaci i czarodzieje występowali przy pełnej sali. Dziś muszą liczyć się z groszem, kłaniać się prawie pustej sali i brać chałtury, które pozwolą na opłacenie najtańszego, podrzędnego hoteliku. Nastał czas zespołów rock'n'rollowych i konsumpcjonizmu. Tatischeff pracuje przez jeden wieczór jako żywa reklama na wystawie eleganckiego domu towarowego, jako nocny stróż w warsztacie samochodowym i kupuje swej młodziutkiej towarzyszce płaszcz, pantofle i sukienkę, które ona wypatrzyła w jednym ze sklepów. Sam wyraz twarzy iluzjonisty, nie zdradzający nic, nie okazujący emocji, pochodzi z innej epoki, gdy żyło się wolniej. Nieuchronne zmiany wyraźnie widać, gdy bohater trafia do maleńkiej wioski szkockiej i występuje w pubie, do którego właśnie tego wieczora zawitała po raz pierwszy elektryczność. Można zapalić światło elektryczne, można bawić się przy muzyce z szafy grającej, iluzjoniści nie są już nikomu potrzebni.
Niezwykle subtelnie ukazane są relacje między starszym Tatischeffem a młodą Alice, wkraczającą dopiero w dorosłość i odkrywającą swoją kobiecość. Nie obserwjemy tu żadnego syndromu Lolity i podstarzałego lowelasa, stosunki między dwojgiem bohaterów są niemal niczym związek dziadka i wnuczki. Alice jeszcze wierzy w bajki, jeszcze łudzi się, że Tatischeff wyczaruje jej ubrania, radość i szczęście. Sztuczki iluzjonisty mają jednak swoje granice i w efekcie największym darem, jaki Alice dostaje od swego towarzysza, jest pozbawienie jej iluzji. Na szczęście trzeba zapracować samemu, jak zresztą na wszystko inne.
W filmie, mimo jego nieco gorzkiej wymowy, nie brakuje jednak humoru. Wspaniale ukazane są stereotypy, takie jak francuskiej śpiewaczki w stylu femme fatale, rock'n'rollowego zespołu Billy Boy and the Britoons czy pijanych Szkotów. Mój podziw wzbudziły detale ilustracji, cudownie narysowana architektura, przytulność szkockiego pokoiku w pubie czy do bólu autentyczna ławka, na której Alice je frytki i tablica z menu wisząca nad nią.
"The Illusionist" to jeden z bardziej uroczych filmów jakie widziałam o przemijaniu. O tym, że czas nie stoi w miejscu, a wskazówki zegara nieuchronnie posuwają się do przodu. O iluzjach, jakimi karmimy się w życiu, wierząc naiwnie, że to prawda. W filmie ukazane są one bardzo symbolicznie i nadzwyczaj elegancko: widziane za oknem wstrząsane z poduszki pióra Alice bierze za śnieg, czerwone pantofelki, które Alice dostaje od Tatischeffa nie zaprowadzą jej, jak Dorotki z Krainy Oz do świata bajki, a do brutalnych realiów życia w wielkim mieście. Film jest tak ciepły i wzruszający, że łzy cisnęły mi się do oczu, a przy tym pozbawiony jest kompletnie sentymentalizmu. To gorzka nostalgia, a nie słodka w rodzaju bajek amerykańskich (jeśli już, rzadko kiedy, bywają nostalgiczne).
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.