W przepastnych pierdolach telewizornii spoko koko krajowej mozna natrafific na takie cus? Przemyslaw Kossakowski. Szosty zmysl. Trzy sezony. Hmm ciocia sobie mysli. Pierdola jakas. Ale ciekawosc i moje zainteresowania wziely gore. do tego podroze. I to egzotyczne. Bo I kolej transsyberyjska i Balkany i cuda niewidy w jednym. Ciocia sie wciagnela. malo tego Instytucja Zony tez. I nie opowiadalam i nie przekonywalam. Szosty zmysla sie oglada na poczatku jako ciekawoste, potem przygode, czasem jako folklor lesnych dziadkow a czasem szczeka opada i lezy na podlodze.
Ze medycyna ludow, ktora zamiera, ze czynienie urokow przez Cyganow, ze modlitwa, ze jakies tam czary - mary i fajerwerki ale szamani mongolscy i to co robia to to trzeba zobaczyc. A jest co.
Rzecza, ktora zastanawia to zarliwe modlenie sie ludzi. W cokolwiek i gdziekowiek. Byle byc tylko zdrowym. Byle by byc wysluchanym i dotknietym tym czyms. Nieokreslonym zbawieniem. Dzialaniem tego czegos.
Przemyslaw Kossakowski testuje, daje wiare, pokazuje, czasem irytuje swoich jasnowidzow.
Ale to co przezywa za kazdym razem daje do yslenia. I do kaduka, wszyscy stawiaja taka sama diagnoze?
Ja sie wciagnelam. Zaoferowalam sie i mysle, ze oprocz tej wymiernej sfery zycia istnieje jeszcze cos.
Do tego dochodzi ta wiejska ludowa sztuka leczenia. Swiata szeptuch, wiejskich zielarek, babc, ktore po prostu odchodza na tamten swiat nie zostawiajac nikogo kto by chcial odziedziczyc te moc - chocby i przywracania pogody ducha.
Tutaj sa felietony Przemka z NaTemat. I pierwszy material rytual ZEN. Kochani to ostatni material znad jeziora Bajkal. Jesli to zobaczycie, to we wszystko mozna juz uwierzyc.
http://przemekkossakowski.natemat.pl/
Tutaj znajdziemy wszystkie materialy z podrozy Przemka - Przede wszystkim z Ukrainy, Rosji i Balkany.
http://ttv.pl/1740,przemyslaw-kossakowski,ludzie.html
Tutaj matarial z YT Przemka Kossakowskiego z radiem Para- Radio
Tutaj wywiad z Wysokich Obcasow
Gdy wyszedłem z grobu, świat wydał mi się taki piękny! Te cherlawe brzózki były cudowne, te ohydne komary - wspaniałe, a mojego kata chciałem już tylko tulić do piersi
Lubisz, gdy ludzie się o ciebie martwią?
Nie, ponieważ mnie to obarcza. Czuję się zobowiązany, bo wolałbym nie przysparzać, szczególnie bliskim, zmartwień.
A co mówi mama, gdy na głowie palą ci len albo skacze po tobie hipnotyzer lub kopiesz dla siebie grób, w którym przez całą noc leżysz?
Dziś martwi się o mnie inaczej, bo już trochę chyba też zaczyna odczuwać dumę. Wiesz, ja nie byłem łatwym synem, na ogół żyłem w klinczu z życiem i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Ale też równocześnie, patrząc wstecz, nie mogę nadziwić się swojej beztrosce, bo widzę, ile było sygnałów, że w moim życiu coś jest nie tak, a ja je zupełnie ignorowałem, tak jakbym ich nie widział. Gdy mieszkałem na wsi, dwa lata zajęło mi np. zauważenie, że już nie maluję. Wypracowałem sobie doskonały slalom niewidzenia kłopotów i niebezpieczeństw. Tak bardzo starałem się wtopić w to wiejskie życie, że wszystko inne zamarło. Zatraciłem się i w pewnym momencie zauważyłem, że od paru lat nie mam kontaktu z żadnymi galeriami. Potem, kiedy w związku z kolejną emocjonalną amplitudą wyniosłem się do Łodzi, próbowałem jeszcze malować, ale dostałem do tej pasji niemalże fizycznej niechęci.
Aż wtem?
Kiedy na horyzoncie pojawiły się media, byłem bezrobotnym w ciężkiej dupie, bez prawa do zasiłku i jakiejkolwiek siły na rekonstrukcję samego siebie. Tak jakbym się zużył, nadużył, zgasł. To, że udało mi się trafić nagle do programu "Szósty zmysł", uważam za wielki przywilej, który udowadnia, że z jakiegoś powodu mam w życiu szczęście. W pewnym momencie dowiedziałem się, że powstaje nowy kanał w telewizji i że jeżeli wymyślę coś ciekawego, to mam gwarancję, że mój projekt nie utknie gdzieś po drodze w jakimś koszu asystenta czy sekretarki. Napisałem ze trzy, cztery propozycje i bardzo szybko skontaktowano się ze mną i powiedziano, że jedna z nich - "Szósty zmysł" - to projekt ciekawy.
Z czego żyłeś, nim trafiłeś do telewizji?
Pracowałem w warsztacie u miejscowego mechanika i jednocześnie kierownika ochotniczej straży pożarnej albo szedłem z piłą do lasu, gdzie stawałem się drwalem. Zdarzało mi się wyjeżdżać - na przykład do Francji, gdzie zbierałem ziemniaki albo pracowałem w chlewni, lub Holandii, gdzie pracowałem na budowie, dopóki kryzys nie trzepnął starej Europy i trzeba było szybko zwijać rusztowania.
Żyłeś życiem freaka?
Trochę tak, ale nie wariata. A jednak ten mój styl życia i myślenia odbił się też mocno na warstwie emocjonalnej - rozstałem się z żoną, choć nawet w pewnej chwili miałem w sobie tęsknotę do unormowanego życia. Tylko że ja nie mam w sobie sprytu ułożenia takiego zwykłego życia. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak miałoby wyglądać. Etat? Miałem taki epizod, że przez rok byłem wykładowcą w jakimś studium policealnym i to było nawet fajne, ale potem się skończyło i nie miałem w sobie z tego powodu ani trochę żalu. Płynę z nurtem rzeki, choć nie zawsze mi się ta moja pasywność podoba. To nawet nie chodzi o to, by płynąć pod prąd, ale czasem może byłoby dobrze powiosłować albo złapać się jakiejś gałęzi? No dobra, zamierzam pracować nad sobą, być bardziej aktywny, gniewny, zdecydowany. Taki trochę męski, bo zostałem wychowany przez kobiety i czasem myślę, że nie ma takiej możliwości, żeby to się na mnie nie odbiło. No jak ja mam być teraz stanowczy, powiedz? Chciałbym, ale wydaje mi się, że mam deficyt męskiej energii.
Maczyzmu?
Tego w ogóle we mnie nie ma. Czasem dowiaduję się na portalach społecznościowych, że jestem macho, i wybucham śmiechem.
A kto to jest męski mężczyzna?
Taki stanowczy, z wizją, planem i całą konsekwencją wykonywania go. Cel i twardy kurs na jego realizację - to motto faceta! Mam wrażenie, że cały czas opowiadam ci o cechach, które leżą u mnie pod choinką.
Ale lubisz siebie, przyznaj?
Uważam, że jestem bardzo fajny (śmiech). Tylko ta rzeka, te wiosła, wiesz. Dokąd ja w ogóle płynę?
Nie robisz planów na przyszłość?
Nie mam ku temu danych, żeby coś planować, choć staram się robić to, co robię, jak najlepiej. Może to jest jakaś inwestycja ta teraźniejszość? Odkryłem niedawno, że nigdy nie było mi tak dobrze ze sobą jak dziś. W jakimś sensie czuję się spełniony. Być może wynika to z docenienia, może akurat tego pragnąłem od zawsze? Nie wiem, ale czuję w sobie rodzaj spokoju, mam irracjonalne poczucie bezpieczeństwa, choć wiem oczywiście, że media mogą mnie zaraz wypluć jak pestkę. Chyba jednak te nieoczekiwane meandry, te wiraże, które przeżyłem wcześniej, zahartowały mnie i działają antylękowo.
Może Warszawa tak cię koi?
Mam ciekawość i głód tego miasta, fascynuję się Warszawą bezkrytycznie i cały czas mam wrażenie, jakbym tu dopiero co ze wsi przyjechał, a jestem prawie od roku. Pamiętam, gdy moja mama, która mieszka w Gdyni, zaprosiła mnie kiedyś z tej mojej wsi Popielewo do siebie i mówi tak: "Wszystko zaplanowałam, zjemy śniadanie, a potem pojedziemy za miasto, tam, gdzie są takie kamienne kręgi". A ja: "Mamo, przecież ja mieszkam w centrum lasu, do najbliższego sąsiada mam pół kilometra i nawet go nie widać, bo ma dom za górką, pełna izolacja, sensacją jest przejeżdżający traktor, a ty proponujesz mi wycieczkę do lasu?". "To co ty, synu, chcesz?" "Zabierz mnie do Tesco!" - powiedziałem z wielkim przekonaniem.
Nie, ponieważ mnie to obarcza. Czuję się zobowiązany, bo wolałbym nie przysparzać, szczególnie bliskim, zmartwień.
A co mówi mama, gdy na głowie palą ci len albo skacze po tobie hipnotyzer lub kopiesz dla siebie grób, w którym przez całą noc leżysz?
Dziś martwi się o mnie inaczej, bo już trochę chyba też zaczyna odczuwać dumę. Wiesz, ja nie byłem łatwym synem, na ogół żyłem w klinczu z życiem i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Ale też równocześnie, patrząc wstecz, nie mogę nadziwić się swojej beztrosce, bo widzę, ile było sygnałów, że w moim życiu coś jest nie tak, a ja je zupełnie ignorowałem, tak jakbym ich nie widział. Gdy mieszkałem na wsi, dwa lata zajęło mi np. zauważenie, że już nie maluję. Wypracowałem sobie doskonały slalom niewidzenia kłopotów i niebezpieczeństw. Tak bardzo starałem się wtopić w to wiejskie życie, że wszystko inne zamarło. Zatraciłem się i w pewnym momencie zauważyłem, że od paru lat nie mam kontaktu z żadnymi galeriami. Potem, kiedy w związku z kolejną emocjonalną amplitudą wyniosłem się do Łodzi, próbowałem jeszcze malować, ale dostałem do tej pasji niemalże fizycznej niechęci.
Kiedy na horyzoncie pojawiły się media, byłem bezrobotnym w ciężkiej dupie, bez prawa do zasiłku i jakiejkolwiek siły na rekonstrukcję samego siebie. Tak jakbym się zużył, nadużył, zgasł. To, że udało mi się trafić nagle do programu "Szósty zmysł", uważam za wielki przywilej, który udowadnia, że z jakiegoś powodu mam w życiu szczęście. W pewnym momencie dowiedziałem się, że powstaje nowy kanał w telewizji i że jeżeli wymyślę coś ciekawego, to mam gwarancję, że mój projekt nie utknie gdzieś po drodze w jakimś koszu asystenta czy sekretarki. Napisałem ze trzy, cztery propozycje i bardzo szybko skontaktowano się ze mną i powiedziano, że jedna z nich - "Szósty zmysł" - to projekt ciekawy.
Z czego żyłeś, nim trafiłeś do telewizji?
Pracowałem w warsztacie u miejscowego mechanika i jednocześnie kierownika ochotniczej straży pożarnej albo szedłem z piłą do lasu, gdzie stawałem się drwalem. Zdarzało mi się wyjeżdżać - na przykład do Francji, gdzie zbierałem ziemniaki albo pracowałem w chlewni, lub Holandii, gdzie pracowałem na budowie, dopóki kryzys nie trzepnął starej Europy i trzeba było szybko zwijać rusztowania.
Żyłeś życiem freaka?
Trochę tak, ale nie wariata. A jednak ten mój styl życia i myślenia odbił się też mocno na warstwie emocjonalnej - rozstałem się z żoną, choć nawet w pewnej chwili miałem w sobie tęsknotę do unormowanego życia. Tylko że ja nie mam w sobie sprytu ułożenia takiego zwykłego życia. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak miałoby wyglądać. Etat? Miałem taki epizod, że przez rok byłem wykładowcą w jakimś studium policealnym i to było nawet fajne, ale potem się skończyło i nie miałem w sobie z tego powodu ani trochę żalu. Płynę z nurtem rzeki, choć nie zawsze mi się ta moja pasywność podoba. To nawet nie chodzi o to, by płynąć pod prąd, ale czasem może byłoby dobrze powiosłować albo złapać się jakiejś gałęzi? No dobra, zamierzam pracować nad sobą, być bardziej aktywny, gniewny, zdecydowany. Taki trochę męski, bo zostałem wychowany przez kobiety i czasem myślę, że nie ma takiej możliwości, żeby to się na mnie nie odbiło. No jak ja mam być teraz stanowczy, powiedz? Chciałbym, ale wydaje mi się, że mam deficyt męskiej energii.
Maczyzmu?
Tego w ogóle we mnie nie ma. Czasem dowiaduję się na portalach społecznościowych, że jestem macho, i wybucham śmiechem.
A kto to jest męski mężczyzna?
Taki stanowczy, z wizją, planem i całą konsekwencją wykonywania go. Cel i twardy kurs na jego realizację - to motto faceta! Mam wrażenie, że cały czas opowiadam ci o cechach, które leżą u mnie pod choinką.
Ale lubisz siebie, przyznaj?
Uważam, że jestem bardzo fajny (śmiech). Tylko ta rzeka, te wiosła, wiesz. Dokąd ja w ogóle płynę?
Nie robisz planów na przyszłość?
Nie mam ku temu danych, żeby coś planować, choć staram się robić to, co robię, jak najlepiej. Może to jest jakaś inwestycja ta teraźniejszość? Odkryłem niedawno, że nigdy nie było mi tak dobrze ze sobą jak dziś. W jakimś sensie czuję się spełniony. Być może wynika to z docenienia, może akurat tego pragnąłem od zawsze? Nie wiem, ale czuję w sobie rodzaj spokoju, mam irracjonalne poczucie bezpieczeństwa, choć wiem oczywiście, że media mogą mnie zaraz wypluć jak pestkę. Chyba jednak te nieoczekiwane meandry, te wiraże, które przeżyłem wcześniej, zahartowały mnie i działają antylękowo.
Może Warszawa tak cię koi?
Mam ciekawość i głód tego miasta, fascynuję się Warszawą bezkrytycznie i cały czas mam wrażenie, jakbym tu dopiero co ze wsi przyjechał, a jestem prawie od roku. Pamiętam, gdy moja mama, która mieszka w Gdyni, zaprosiła mnie kiedyś z tej mojej wsi Popielewo do siebie i mówi tak: "Wszystko zaplanowałam, zjemy śniadanie, a potem pojedziemy za miasto, tam, gdzie są takie kamienne kręgi". A ja: "Mamo, przecież ja mieszkam w centrum lasu, do najbliższego sąsiada mam pół kilometra i nawet go nie widać, bo ma dom za górką, pełna izolacja, sensacją jest przejeżdżający traktor, a ty proponujesz mi wycieczkę do lasu?". "To co ty, synu, chcesz?" "Zabierz mnie do Tesco!" - powiedziałem z wielkim przekonaniem.
I do dziś mi tak zostało, że potrafię w nocy - bo pusto - jechać do marketu i gapić się na to kolorowe, na to oświetlone, na to nikomu niepotrzebne i chodzić między tymi nierzeczywistymi półkami. Moja miłość do hipermarketów jest zupełnie platoniczna. Nie chcę konsumować. Nie muszę iść do kasy. Wystarcza mi cross w surrealnym półśnie, a po wyjściu nie pamiętam nawet, co oglądałem. Jeżdżę też nocą samochodem i napawam się gigantyczną architekturą warszawskiego Śródmieścia. Taka radość przejeżdżania. Żaden tam proces intelektualny. Jeżdżę bez czasu, bez myśli. Jak ten kretyn.
A może ty po prostu już oszalałeś przez to, że od wielu miesięcy wchodzisz w świat znachorów, uzdrowicieli, szeptunek lub zwykłych czubków. Może taka jest cena?
Tego jeszcze nie wiem, ale lubię wchodzić w te ich światy z domniemaniem, że oni mają rację. To rodzaj głębokiej psychodramy, w której ja nikogo nie udaję, nie gram, jestem prawdziwkiem. Jeśli pytam kogoś: "Naprawdę?!", to nie ma tam miejsca na przymrużenie oka. Wciąż nie mogę nadziwić się tym ludziom, bo są po prostu fascynujący, gdy zaczynają odkrywać swoją moc. Abstrahując od tego, czy jest to moc obiektywna, czy tkwi tylko w ich głowach. Jak Ałła Nikołajewna Cymbal z Jałty, która gada z duchami z Nitrona - planety położonej w najdalszej i najstarszej części kosmosu. Ona w to wierzy i w związku z tym cała jej rzeczywistość obrasta w to, co ona ma w głowie. Nagle wokół niej zaczynają orbitować inni ludzie: a to sąsiadka, a to asystentka, którzy albo tego potrzebują, albo mają przekonanie, że to, co mówi Ałła, jest faktem. W tym momencie tworzy się mocna rzeczywistość równoległa.
A w twojej głowie pytanie: z jakiej racji to nasza rzeczywistość jest obowiązująca?
Większość ludzi uważa, że obowiązuje ich nasza rzeczywistość, ale może to Ałła Nikołajewna Cymbal z Jałty ma rację? Jej podróże na Nitron poprzez tranzytowy Uran (gdzie często wysiada Kaszpirowski, który na Nitron nie zasłużył, bo według Ałły jest czarnym magiem) nie są faktem, ale w taki sam sposób nie jesteśmy w stanie udowodnić, że istnienie Boga w trzech osobach ma miejsce naprawdę. Większość ludzi w to wierzy, ale to wcale nie musi być prawda. Nie ma zatem żadnych powodów ku temu, by Ałła nie mogła podróżować na Nitron. Tym bardziej że oprócz Boga żyją tam aniołowie, święci i kilku wybrańców, a wśród nich zmarły syn Ałły.
Rosja to w ogóle była moja największa dotychczasowa przygoda. Im bardziej na wschód, im dalej od Europy, tym robiło się ciekawiej. W pewnym momencie zaczęli się uzdrowiciele muzułmańscy, którzy też leczą modlitwą, ale opartą na języku arabskim. Potem pojechaliśmy jeszcze dalej i muzułmanie zaczęli zanikać, a w ich miejsce pojawiali się buddyści. W końcu znaleźliśmy się w miejscu, gdzie buddyzm przenika się z szamanizmem, a więź pokoleniowa jest niezmącona. Na koniec przeszedłem rytuał, stary, bardzo brutalny, trochę może nawet nieludzki. Żen. Zabija się barana, a jego wnętrznościami okłada się człowieka i takiego zawija w koce. Żen jest podobno kombajnem na wszystkie potencjalne i istniejące dolegliwości, a Buriaci mówią, że każdy mężczyzna powinien przejść go trzy razy w życiu.
Leżałem obłożony tymi flakami, z ułożoną z wielką czułością baranią śledzioną na głowie, moje nogi tkwiły w zwierzęcym żołądku, a tuż za mną na stole kobiety w spokoju lepiły pierogi. Nagle pewna babcia otworzyła drzwi i zawołała: "Dzieci, dzieci, chodźcie zobaczyć!". U nas za taką sielankę byłby murowany kurator. A tam? Po 40 minutach z aseksualną czułością ludzie obmyli mnie z krwi i gówna, a ja po raz pierwszy w historii programu potrzebowałem pomocy, by wstać. Moje walizki zanieśli do samochodu Buriaci, a ja nie miałem nawet siły, żeby się wstydzić. Taki byłem oszołomiony.
Myślisz, że jesteś królikiem?
Nie jestem królikiem. Jestem poligonem i bardzo ciągnie mnie do tych ludzi ładunek ich inności. Najprościej mówiąc, im ktoś jest bardziej normalny, tym trudniej mi z nim rozmawiać.
Eksploruję margines, który cały czas się zawęża, bo takich ludzi jest coraz mniej. W Polsce naliczyłem jedynie pięć czy sześć szeptunek. Na pewno ktoś mi umknął, bo one nie reklamują się w internecie i trudno je znaleźć, ale jak się później - czyli w drugim sezonie "Szóstego zmysłu" - okazało, na Ukrainie szeptunka mieszka w co drugiej wsi. Dopiero tam zobaczyłem to wszystko, co myślałem, że znajdę w Polsce. Kobiety leczące modlitwą, znachorów, zielarzy, ludzi ściągających klątwy. Oddałem się im z ogromną ciekawością.
Nie sądzisz, że już wystarczy?
Ostatnio pod Moskwą pewien człowiek powiedział, że nie powinienem tak często się oczyszczać, bo może to spowodować efekt wyjałowienia. I dodał jeszcze, że nie ma powodu, bym aż tak egzaltował się tymi rytuałami i zabiegami, bo to jest tak jak z witaminami - nie powinniśmy ich brać w zbyt dużej ilości.
Czy czasem czujesz strach?
Parę razy się bałem. Gdy ostatnio zakopywano mnie w Rosji i zacząłem czuć ciężar ziemi na ciele, z każdym szpadlem coraz silniejszy, miałem w sobie taką intelektualną pewność, że nic złego mi się nie stanie, bo przecież mnie odkopią. Ale usłyszałem w sobie pomruki niepewności i nie dziwię się ludziom, którzy się tego rytuału boją. To była dla mnie sytuacja graniczna, której już bym nie powtórzył. Przetrzymałem to pogrzebanie, ale raz przez rurkę wydobyłem z siebie jęk: "Wyjmijcie mnie". I wtedy dopiero zdarzyła się masakra. Odpowiedź brzmiała: "Jeszcze dziesięć minut". Obiecałem sobie, że temu, kto to powiedział, zaraz po wyjściu dam z całej mocy w trąbę. Ale gdy wreszcie wyszedłem z tego grobu, świat wydał mi się taki piękny! Te cherlawe brzózki były cudowne, te ohydne komary wokół - wspaniałe, a mojego kata chciałem już tylko tulić do piersi.
A siły nadprzyrodzone?
Nie boję się świata duchów, bo jeżeli ten świat istnieje, to nie powinniśmy przykładać do niego swojej miary - że niby oni są tak samo jak my mali, zawistni i przebiegli. Ja w to nie wierzę. Jeżeli duchy istnieją, to są tym bytem bardziej subtelnym i wyrafinowanym i nie chce im się robić tego wszystkiego, co jest treścią większości horrorów, czyli straszenia lub krzywdzenia ludzi. Myślę, że jeśli już, to duchy częściej boją się ludzi.
A może ty po prostu już oszalałeś przez to, że od wielu miesięcy wchodzisz w świat znachorów, uzdrowicieli, szeptunek lub zwykłych czubków. Może taka jest cena?
Tego jeszcze nie wiem, ale lubię wchodzić w te ich światy z domniemaniem, że oni mają rację. To rodzaj głębokiej psychodramy, w której ja nikogo nie udaję, nie gram, jestem prawdziwkiem. Jeśli pytam kogoś: "Naprawdę?!", to nie ma tam miejsca na przymrużenie oka. Wciąż nie mogę nadziwić się tym ludziom, bo są po prostu fascynujący, gdy zaczynają odkrywać swoją moc. Abstrahując od tego, czy jest to moc obiektywna, czy tkwi tylko w ich głowach. Jak Ałła Nikołajewna Cymbal z Jałty, która gada z duchami z Nitrona - planety położonej w najdalszej i najstarszej części kosmosu. Ona w to wierzy i w związku z tym cała jej rzeczywistość obrasta w to, co ona ma w głowie. Nagle wokół niej zaczynają orbitować inni ludzie: a to sąsiadka, a to asystentka, którzy albo tego potrzebują, albo mają przekonanie, że to, co mówi Ałła, jest faktem. W tym momencie tworzy się mocna rzeczywistość równoległa.
A w twojej głowie pytanie: z jakiej racji to nasza rzeczywistość jest obowiązująca?
Większość ludzi uważa, że obowiązuje ich nasza rzeczywistość, ale może to Ałła Nikołajewna Cymbal z Jałty ma rację? Jej podróże na Nitron poprzez tranzytowy Uran (gdzie często wysiada Kaszpirowski, który na Nitron nie zasłużył, bo według Ałły jest czarnym magiem) nie są faktem, ale w taki sam sposób nie jesteśmy w stanie udowodnić, że istnienie Boga w trzech osobach ma miejsce naprawdę. Większość ludzi w to wierzy, ale to wcale nie musi być prawda. Nie ma zatem żadnych powodów ku temu, by Ałła nie mogła podróżować na Nitron. Tym bardziej że oprócz Boga żyją tam aniołowie, święci i kilku wybrańców, a wśród nich zmarły syn Ałły.
Rosja to w ogóle była moja największa dotychczasowa przygoda. Im bardziej na wschód, im dalej od Europy, tym robiło się ciekawiej. W pewnym momencie zaczęli się uzdrowiciele muzułmańscy, którzy też leczą modlitwą, ale opartą na języku arabskim. Potem pojechaliśmy jeszcze dalej i muzułmanie zaczęli zanikać, a w ich miejsce pojawiali się buddyści. W końcu znaleźliśmy się w miejscu, gdzie buddyzm przenika się z szamanizmem, a więź pokoleniowa jest niezmącona. Na koniec przeszedłem rytuał, stary, bardzo brutalny, trochę może nawet nieludzki. Żen. Zabija się barana, a jego wnętrznościami okłada się człowieka i takiego zawija w koce. Żen jest podobno kombajnem na wszystkie potencjalne i istniejące dolegliwości, a Buriaci mówią, że każdy mężczyzna powinien przejść go trzy razy w życiu.
Leżałem obłożony tymi flakami, z ułożoną z wielką czułością baranią śledzioną na głowie, moje nogi tkwiły w zwierzęcym żołądku, a tuż za mną na stole kobiety w spokoju lepiły pierogi. Nagle pewna babcia otworzyła drzwi i zawołała: "Dzieci, dzieci, chodźcie zobaczyć!". U nas za taką sielankę byłby murowany kurator. A tam? Po 40 minutach z aseksualną czułością ludzie obmyli mnie z krwi i gówna, a ja po raz pierwszy w historii programu potrzebowałem pomocy, by wstać. Moje walizki zanieśli do samochodu Buriaci, a ja nie miałem nawet siły, żeby się wstydzić. Taki byłem oszołomiony.
Myślisz, że jesteś królikiem?
Nie jestem królikiem. Jestem poligonem i bardzo ciągnie mnie do tych ludzi ładunek ich inności. Najprościej mówiąc, im ktoś jest bardziej normalny, tym trudniej mi z nim rozmawiać.
Eksploruję margines, który cały czas się zawęża, bo takich ludzi jest coraz mniej. W Polsce naliczyłem jedynie pięć czy sześć szeptunek. Na pewno ktoś mi umknął, bo one nie reklamują się w internecie i trudno je znaleźć, ale jak się później - czyli w drugim sezonie "Szóstego zmysłu" - okazało, na Ukrainie szeptunka mieszka w co drugiej wsi. Dopiero tam zobaczyłem to wszystko, co myślałem, że znajdę w Polsce. Kobiety leczące modlitwą, znachorów, zielarzy, ludzi ściągających klątwy. Oddałem się im z ogromną ciekawością.
Nie sądzisz, że już wystarczy?
Ostatnio pod Moskwą pewien człowiek powiedział, że nie powinienem tak często się oczyszczać, bo może to spowodować efekt wyjałowienia. I dodał jeszcze, że nie ma powodu, bym aż tak egzaltował się tymi rytuałami i zabiegami, bo to jest tak jak z witaminami - nie powinniśmy ich brać w zbyt dużej ilości.
Czy czasem czujesz strach?
Parę razy się bałem. Gdy ostatnio zakopywano mnie w Rosji i zacząłem czuć ciężar ziemi na ciele, z każdym szpadlem coraz silniejszy, miałem w sobie taką intelektualną pewność, że nic złego mi się nie stanie, bo przecież mnie odkopią. Ale usłyszałem w sobie pomruki niepewności i nie dziwię się ludziom, którzy się tego rytuału boją. To była dla mnie sytuacja graniczna, której już bym nie powtórzył. Przetrzymałem to pogrzebanie, ale raz przez rurkę wydobyłem z siebie jęk: "Wyjmijcie mnie". I wtedy dopiero zdarzyła się masakra. Odpowiedź brzmiała: "Jeszcze dziesięć minut". Obiecałem sobie, że temu, kto to powiedział, zaraz po wyjściu dam z całej mocy w trąbę. Ale gdy wreszcie wyszedłem z tego grobu, świat wydał mi się taki piękny! Te cherlawe brzózki były cudowne, te ohydne komary wokół - wspaniałe, a mojego kata chciałem już tylko tulić do piersi.
A siły nadprzyrodzone?
Nie boję się świata duchów, bo jeżeli ten świat istnieje, to nie powinniśmy przykładać do niego swojej miary - że niby oni są tak samo jak my mali, zawistni i przebiegli. Ja w to nie wierzę. Jeżeli duchy istnieją, to są tym bytem bardziej subtelnym i wyrafinowanym i nie chce im się robić tego wszystkiego, co jest treścią większości horrorów, czyli straszenia lub krzywdzenia ludzi. Myślę, że jeśli już, to duchy częściej boją się ludzi.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53668,15411232,Przemek_Kossakowski__im_ktos_jest_bardziej_normalny_.html