Z kolei w obozie zwolenników Brexitu co prawda lud jest wypełniaczem i jego lęk przed imigrantami przesądzi o wyniku referendum. Ale faktycznymi liderami tego obozu są Murdoch (miliarder reprezentujący globalny biznes medialny, nienawidzący UE, to jego tabloidy, jego telewizja Sky i jego The Times prowadzą bezpardonową kampanię na rzecz Brexitu). Ważny jest też Borys Johnson, były konserwatywny burmistrz Londynu, który po zwycięstwie Brexitu będzie chciał zastąpić Camerona jako szef partii konserwatywnej i premier. On także jest „przyjacielem ludu” od początku politycznej kariery finansowanym przez największy globalny biznes, któremu odwzajemnia się w polityce, zdejmując z niego wszystkie mechanizmy kontrolne. Do tego Nigel Farage, który bez wysiłku ujeżdża angielski lud, choć sam także ambicje ma skrajnie elitarne.
O tym, że lud, nie tylko angielski, o wiele łatwiej obsłużyć lękiem i dumą, niż realnymi pieniędzmi czy faktyczną partycypacją we władzy, przypomina mi facet z ludu, który mija mnie właśnie na autostradzie M1, w połowie drogi pomiędzy Londynem, a Nottingham. Dwudziestoletnie, sądząc po modelu, Mitsubishi, mocno już pordzewiałe, z całymi płatami odpadającego białego lakieru, ale świeżo stuningowane płetwą na bagażniku. I z ewidentnie wymontowanym tłumikiem, co pozwala każde przyspieszenie z 70 do 90 mil na godzinę przeżywać, jakby się było kierowcą Formuły 1. Takimi brykami można się rozbijać nawet będąc na benefitach. Renty zdrowotne, dodatek mieszkaniowy, dodatek na dzieci (wciąż konkurencyjny wobec 500+), dodatek na opiekuna (patrz „Little Britain”, Andy i jego opiekun). Zwolennicy pozostania w Unii posłużyli się nawet hasłem, że po Brexicie Wielka Brytania stanie się „Little Britain”, co tylko obraziło zwolenników opuszczenia Unii, którzy odnajdują się w postaciach bohaterów tego satyrycznego cyklu, lecz są z tego dumni. No może poza postacią „only gay in the village” (jedynego geja w miasteczku), z którą się nie utożsamiają, bo zwolennicy Brexitu to zwykle kulturowi konserwatyści.
Białe Mitsubishi oblepione od góry do dołu hasłami zachwalającymi Brexit i napisami „Imigrantom już dziękujemy”. Ozdobione dodatkowo flagą z krzyżem Świętego Jerzego (czerwony krzyż na białym tle), która jest znakiem rozpoznawczym angielskich nacjonalistów. W przeciwieństwie do Union Jack, czyli flagi brytyjskiego imperium i Commonwealthu, które są już zbyt wielokulturowe i za mało dbają o „białych Anglików z ludu”. Przynajmniej od czasu, kiedy „biali Anglicy z ludu” przestali być żołnierzami kolonialnej armii i niższymi urzędnikami w koloniach. Przyjeżdżającymi do domu (jeśli ich malaria wcześniej nie zabiła) z małym woreczkiem orientalnej biżuterii skonfiskowanej prywatnie w czasie tłumienia jakiegoś powstania bokserów (Chiny) lub buntu sipajów (Indie). Farage i Johnson obiecują tym ludziom „odbudowę brytyjskiego imperium”, jeśli tylko „wyzwolą się z regulacji UE”. Oczywiście nie militarnie, ale poprzez ekonomiczną ekspansję, w której chyba jednak nie będzie uczestniczył ten mijający mnie właściciel stuningowanego dwudziestoletniego Mitsubishi.
Oprócz ludu Brexit wspierają też jednak niektórzy członkowie absolutnej brytyjskiej elity. Impreza w domu pewnego konserwatywnego profesora filozofii i teologii, kończąca się burzliwie, jak wiele takich imprez w mieszanym ideowo składzie, tuż przed referendum. Profesor i jego syn (robi doktorat w Cambridge) wygłaszają niespodziewanie polityczne mowy (w sytuacjach towarzyskich o polityce w Anglii mówi się rzadko). „Europa tak, ale nigdy Unia, jest jeden europejski lider godny tego miana, Putin, który po pierwsze jest chrześcijaninem, a po drugie uratował Rosję przed wchłonięciem przez liberalną Amerykę. Unia Europejska wybrała Amerykę i liberalizm. Teraz płaci cenę. Anglia powinna być w Europie, ale na pewno nie takiej”.
Nawet jeśli polityczna poprawność bywa uciążliwa na brytyjskich uniwersytetach, a przypadki „gwałtu przez mowę” czy nawet „gwałtu przez spojrzenie” zaczynają utrudniać życie nawet liberałom, to nienawiść do „demoliberalnej Unii” i fascynacja „konserwatyzmem Putina” wydają się pójściem o jeden krok za daleko.
Sojusz ludu z antyliberalnymi żołnierzami kulturowej wojny domowej oraz z miliarderami uciekającymi od podatków i regulacji jest dziś fenomenem globalnym. Ten sam społeczny skład ma elektorat Trumpa, obóz Brexitu, elektorat radykalnie prawicowych partii rosnących w siłę w Skandynawii czy Austrii. A wreszcie elektorat Kukiza i PiS-u rozciągający się od Mateusza Morawieckiego po „broniących białej cywilizacji” kiboli z blokowisk.
Po drugiej stronie tej wojny jest elektorat Hillary Clinton, obóz walczący o pozostanie Wielkiej Brytanii w UE, mainstreamowi zwolennicy chadecji i socjaldemokracji w całej Europie, a w Polsce wyborcy Bronisława Komorowskiego i Ewy Kopacz z 2015 roku (to nie zabrzmiało zbyt optymistycznie) czy uczestnicy marszów KOD-u (to brzmi trochę lepiej). A jeśli chodzi o „masy”, to słabnąca klasa średnia, zachodnie mieszczaństwo, wciąż odpowiedzialne, choć obdzierane z przywilejów, pozycji, a co najgorsze z optymizmu przez globalny kapitalizm. Nie może już przecież liczyć ani na stałe zatrudnienie, ani na powolne, ale konsekwentne, trwające przez pokolenia akumulowanie bogactwa. Globalny kapitalizm wyrównuje co prawda stan życia w Chinach, Bangladeszu, Wietnamie i Europie, ale dzieje się to zdecydowanie na niekorzyść europejskiej klasy średniej, zachodniego mieszczaństwa. Przy czym wymykają się temu „wyrównywaniu” dysponenci globalnego kapitału, wyprowadzający się ze swoimi inwestycjami do Afryki i Azji, a swoje zyski rozliczający w rajach podatkowych. Tylko swoje posiadłości i jachty pozostawiający w miłej Europie (w marinach Nicei, Brighton czy Canary Wharf), co dodatkowo podkopuje poczucie europejskich mieszczan, że czuwa jeszcze nad nimi jakaś polityka (unijna, krajowa), która zapewnia minimalną równość, choćby wobec prawa.
Brexit a sprawa Polska
Polacy w tym wszystkim? Jak zwykle bez cienia solidarności, społecznej, nawet narodowej. Są wśród nich „elitaryści” popierający Brexit, bo „dzięki niemu nie przyjedzie tu więcej polskiego motłochu”. To młodzi pracownicy instytucji finansowych z Canary Wharf, którzy założyli tam pierwszą, etnicznie polską komórkę UKiP-u. Reszta tutejszych Polaków też podzielona. Spora kategoria spod znaku „nic nam nie zrobią, bo już tu jesteśmy”. Ich optymizm jednak topnieje, w miarę jak pojawiają się kolejne pomysły brexitowców, żeby np. zaraz po wyjściu z Unii ustalić poziom 30 tysięcy funtów rocznych dochodów netto jako gwarantujący pozostawienie imigranta na Wyspach. Część pracujących Polaków na to się nie załapie, bo albo pensję mają mniejszą, albo nie mają pracy stałej, tylko dorywczą, więc papierów na te ponad 30 tysięcy funtów netto rocznie urzędnikowi nie dostarczą.
Inni Polacy (w tym ja), boją się, że za parę miesięcy staną w kolejce po wizy liczącej sobie milion ludzi. Żaden konsulat brytyjski tego nie wytrzyma, żaden społeczny komitet kolejkowy tutaj nie pomoże. Wielu z nich (wielu z nas), zamiast do Wielkiej Brytanii pojedzie do Niemiec. A jeśli tam zacznie rządzić CSU z Koalicją dla Niemiec, co wtedy?
Właśnie bowiem w przeddzień możliwego Brexitu pojawia się na horyzoncie wizja świata rządzonego przez kilkadziesiąt różnych odmian Jarosława Kaczyńskiego. Przez Trumpa, Putina, Orbana, Borysa Johnsona/Nigela Farage'a, Orbana, Frauke Petry... A do tego wysepki populistycznej lewicy, gdzie będzie rządził Warufakis, Corbyn, Podemos, Die Linke. Taki świat będzie światem dziwnym i strasznym. Globalizacja rynkowa bez żadnej skutecznej ponadnarodowej regulacji społecznej czy politycznej. Ludzie poukrywani w obiecujących im „suwerenność”, lecz nie mogących jej zapewnić, małych agresywnych nacjonalizmach, w lewicowych populizmach albo w ruchach miejskich obiecujących „wolność” na poziomie dzielnicy („nie pozwolimy na zbudowanie mostu, po którym dzikusy z Pragi wjadą na nasz zielony Żoliborz”, „w takim razie my, dumni ludzie z Pragi, nie pozwolimy hipsterom z Żoliborza postawić nogi na naszym terytorium plemiennym”).
Brexit, jeśli nastąpi, będzie jedną z pierwszych odsłon tego świata. A w tym czekaniu na Apokalipsę, w tym poczuciu, że nie ma dobrego rozwiązania, jest tylko mniejsze zło, prawicowy lud i ujeżdżające ten lud globalne biznesowe rekiny mają zdecydowanie więcej uciechy. Wierzą, że nawet jeśli teraz przegrają referendum w sprawie Brexitu, Apokalipsa Europy, Apokalipsa Unii Europejskiej, Apokalipsa liberalno-demokratycznego Zachodu i tak nadejdzie. Za rok, za dwa, jeśli nie pojawi się żadna nowa nadzieja.
http://www.newsweek.pl/brexit-sondaze,artykuly,387178,1.html