Thursday 4 August 2016

angole, ciezko pracujacy lud wybrany- nowe haslo w encyklopedii gatunkow zagrozonych



W histerii pobrixetowej wydaja sie cztery  przyczynki. Trzy przypadki  to Szkocyji zasluga.
1. Australijska rodzina mieszkajaca w Szkocyji zostaje. Wstawila sie za nimi nasza pani premier Nicola!!!! Ludzie nie mieli pieniedzy na wizy. Panstwo im pomoglo. Uff
2. Liderka nasza konserwa i lesbijka Ruth Davidson goscila w Irlandii Polnocnej. Tam powiedziala wazne slowa o rownosci malzenskiej dla par tej samej plci. Ruth ma bowiem swoje powody. Ma narzeczonea Irlandke i beda sie zenic)) Uff
3. Dalej przeczytacie o silnej pozycji naszej rudej wody. Uff
4. Najwazniejsze- JESLI TORY MOWI O PRIORYTECIE KLASY PRACUJACEJ TO WIEDZCIE, ZE BEDA PODWYZKI!

HSBC bank nasz powszedni, przezywa jak to sam okreslil turbulencje. Szkoda tylko, ze nie przezywa go handlujac bronia?
Do britexu przyznaje, ze traci procenty i naprawde trzeba zaczac szykowac sie na recesje? Lloyds Bank rowniez zapowiedzial britexowe ciecie kosztow czytajcie zwalnianie ludzi i zamykanie swoich oddzialow. Inne bansterzy wynosza sie a to do Niemiec a to do Azji.
Szpilczasta Terecha odroczyla kontrakt z Chinami na budowe elektrowni atomowej? Znamy produkty chinskie i wiemy jakby wygladala ta atomowka. Tak puff atomowka. Jak i nawierzchnie drog, sprzety chinskie i buty chinskie. W sensie dobre. Moze by pani premier zauwazyla tez kare smierci. Strategia gospodarcza tak t sie nazywa teraz angazuje 12 ministrow z gabinetu Westminsterskiego, egoego chyba. 

Theresa May głosi, że "ciężko pracujący Brytyjczycy zasłużyli sobie na podwyżkę" i że pragnie "gospodarki, która działa na korzyść wszystkich, nie tylko nielicznych uprzywilejowanych".

After the first meeting of her new economy and industrial strategy committee, a No 10 spokesman said solving the puzzle of how to improve productivity would be at the heart of the prime minister’s economic priorities.
He said cabinet ministers “agreed on the importance of championing business and enterprise; increasing productivity and closing the gap between different areas of the country; investing in skills; and playing to the country’s strengths while also creating an economy that is open to new industries, particularly those that will shape our lives in the future”.
Philip Hammond, the chancellor, also claimed that if the productivity gap between London and the south east and the rest of the country could be halved then it could increase GDP by 9%, adding more than £150bn to the economy.


The boss of ad agency Saatchi & Saatchi, Kevin Roberts, has resignedafter provoking fury by claiming that women in the advertising industry lacked “vertical ambition” (he said they had “circular ambition”). He was suspended at the weekend by Publicis, Saatchi’s parent company, after denying that sexism was an issue in the advertising world.
The boss of London housebuilder Berkeley Group, Tony Pidgley, made £21.5m last year – despite a slight pay cut from £23.3m the previous year. Not bad for an East End lad who was adopted by travellers at the age of four and grew up in a disused railway carriage. 
The energy regulator, Ofgem, has promised to introduce next spring the first price controls for some customers since the domestic power sector was privatised more than 15 years ago.
The Scotch whisky industry has warned of higher tariffs following the Brexit vote in June, and urged the UK government to push for favourable trade conditions after leaving the EU. David Frost, chief executive of the Scotch Whisky Association, said:

We are calling on the UK government to bring clarity to the transition to Brexit as soon as possible and to negotiate to ensure that the current open trading environment is not affected.

 Theresa May should be ashamed of the lack of progress on accepting desperate child refugees into Britain, Yvette Cooper, the chair of Labour’s refugee taskforce, has said.
The former shadow home secretary and Labour leadership candidate said the prime minister had failed to show leadership.
It is three months since the Dubs amendment in the House of Lords forced the government to say it would accept some child refugees, but it emerged this week that fewer than 20 have arrived so far.

a tam Ruth, spojrzcie na mural)))
The Scottish Conservative leader, Ruth Davidson, in front of a mural titled ‘Love Wins’ in Belfast

"Dlaczego się śmiejesz?" - spytał Yusrę. - Odpowiedziałyśmy, że prawie umarłyśmy w morzu, czemu mamy się smucić? -

Ten artykul wezcie sobie do serca. Kiedy bedziecie slodko taplac sie w wodzie. Dwie siostry z Syrii uciekajac przeplynely wplaw Morze Srodziemne??? Do tego ciagnac liny z lodzia na ktorej znajdowali sie ludzie!
Przeciez to niemozliwe? Moze jeszcze gdzies duch zdrowej rywalizacji jest stosowany. Szkoda tylko, ze ducha walki musza pokazywac ci uchodzcy, ktorzy roznosza zaraze lub sa dewiantami. Zabieraja nam socjal ba dusze kradna i gwalca!

W wodzie nie ma znaczenia, skąd jesteś



  • Zobacz zdjęcia (5)
W Niemczech łatwiej kupić strój kąpielowy. I jest tańszy niż w Syrii. Jestem dumna z tego, że jestem uchodźczynią. Jak siostra chce mnie zdopingować, mówi: "Pokaż im uchodźczynię"


Yolande wybiła się z wojny i niewolnictwa.

Rose i Anjelina najpierw dobiegły do obozu. Potem zrobiły wszystko, by z niego wybiec. Do życia.

Siostry Mardini dopłynęły wpław do brzegów wyspy Lesbos. Teraz młodsza z nich ma nowy cel: olimpijski medal.

Biłam się, by przetrwać 

Yolande wyszła do szkoły i nigdy nie wróciła do domu. - Bomby, dużo bomb. Spadały, huczało mi w głowie. A potem nie było już szkoły. Nie było już rodziny. Czy żyją? Czy mój dom stoi? 18 lat o tym myślę - judoczka bezradnie rozkłada ręce.

Na sali w Instytucie Reaçao u podnóży faweli Rocinha w Rio de Janeiro zaduch miesza się ze wspomnieniami Yolande. Plask ciał upadających na matę i gwizdek trenera szatkują jej porwane wspomnienia.

Niechętnie wraca do 1998 roku, do Bukavu na wschodzie Konga. Dziesięcioletnią dziewczynkę uratowali żołnierze. Yolande pamięta biegnących ludzi, zakrwawione ciała wołających o pomoc. Potem wojskowy samolot i lądowanie na stadionie w stołecznej Kinszasie - 1500 km od domu.

- W obozie dla uchodźców było dużo dzieci. Musieliśmy walczyć o wszystko. Musiałam nauczyć się bronić, by przetrwać. To był wstęp do judo. A potem wychowawcy z obozu zaproponowali nam różne aktywności dla rozwoju. Wybrałam judo i tak już zostało - uśmiecha się lekko.

Gdy zaczęła zdobywać puchary, upomniała się o nią krajowa federacja. Zaczęła jeździć na zawody po całej Afryce. - W Kongu traktowano nas jak niewolników. Nie mieliśmy minuty dla siebie. Czuliśmy się jak żołnierze na musztrze. Dawali nam do jedzenia tylko chleb i kawę, a po porażkach zamykano nas za karę do ciemnych komórek. Za brak sił do walki! - opowiada.

Pięć trudnych godzin 

W 2013 roku Mabika i jej kolega z reprezentacji Popole Misenga przyjechali z kadrą na mistrzostwa świata w judo w Rio de Janeiro. Trener ukradł ich paszporty i pieniądze. Zniknął. Przez kilka dni nic nie jedli. Błąkali się po mieście.

Yolande: - Byłam wykończona, ale powtarzałam sobie: to szansa, uciekam, nigdy już nie będę uprawiać judo, jedynej rzeczy, którą kocham, ale uwolnię się od Konga, od tego życia.

Trafiła do afrykańskiej społeczności - fawela Cinco Bocas na północy Rio to nie jest bezpieczne miejsce. Ktoś powiedział jej o Caritasie. Inny załatwił pracę w fabryce. Po roku dowiedziała się o klubie Reaçao. Zaczęła treningi. Na początku trzy razy w tygodniu, a gdy się okazało, że wystartuje w IO - codziennie.

Gerardo Bernardes, trener: - W Kongu cały czas kazali jej wygrywać. Bo jak nie, groziło jej więzienie. U nas ma zapewnioną opiekę psychologa i dietetyka. Trafiła do nas po długiej przerwie i tylko 15 miesięcy przed IO. Musieliśmy uczyć ją techniki, ale jest coraz silniejsza.

Yolande wynajmuje kawałek podłogi w małym domku w faweli. Dojeżdża do klubu z północnych rubieży Rio aż do samego wybrzeża, nieopodal plaży Ipanema. Pięć godzin dziennie spędza w środkach transportu miejskiego.

- Kilka bezczynnych godzin sprawia, że wracają moje koszmary z Konga. Przeszłość mnie nachodzi. Chcę już żyć swoim życiem, dlatego trenuję, uczę się portugalskiego. W końcu odnalazłam dom. W Rio. Jestem pewna, że zostanę tu na zawsze - zamyśla się Mabika.

- A co, jeśli przeszłość ci nie odpuści?

- Guillaina, Beby, Dody, Bobette, może któryś z braci żyje? Może też im się udało? - wzdycha Mabika. - Igrzyska olimpijskie to dla mnie ogromna szansa. Może mnie zobaczą w telewizji, przeczytają w gazecie i zadzwonią? Jeśli tylko żyją.


Biegnij, Sudanko, biegnij 

Wystrzał pistoletu. Biegną. Rose boso, Anjelina w skarpetkach. W tłumie kobiet z podciągniętymi do ud spódnicami. Wśród nich chłopiec z gumowymi podeszwami przywiązanymi do stóp sznurkiem. Piaszczystą drogą, wśród jednostajnych zabudowań i białych namiotów.

Metą jest brama wjazdowa do obozu Kakuma. W języku suahili Kakuma znaczy po prostu "Nigdzie". To jeden z największych obozów dla uchodźców na świecie, 100 km od granicy Kenii z Sudanem Południowym. W środku tłoczy się 180 tys. ludzi, jedna trzecia z nich to uciekinierzy z dawnego Sudanu, jak Rose i Anjelina.

Jest sierpień 2014 roku, godzina 7 rano, bezchmurne niebo. Do obozu przyjeżdża Tegla Loroupe, pierwsza Afrykanka, która wygrała maraton, potem biła kolejne biegowe rekordy, aż stała się legendą. Dziś szuka talentów i zajmuje się prawami człowieka - dlatego znalazła się w obozie Kakuma.

Na starcie 200 zawodników. Wychudzeni, ale uśmiechnięci. Większość boso. - Kiedy to zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć. Kilka miesięcy później spotkałam Thomasa Bacha z MKOl. Opowiadam mu o tym, a on na to: "Mam pomysł. Pomożesz?".

Rok później MKOl ogłasza, że na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro wystartuje dziesięcioosobowy zespół uchodźców pod flagą IO. Media podchwytują wypowiedź Bacha: "Chcemy wysłać wiadomość nadziei do wszystkich uchodźców". 26 kwietnia syryjski uchodźca Ibrahim al-Hussein przenosi znicz olimpijski przez grecki obóz dla uchodźców. Ktoś pisze, że w brazylijskim Rio de Janeiro wystąpi "reprezentacja globalnego kryzysu". Mówią też o nich "Rio dream team".

Ale tamtego sierpniowego dnia w obozie w Kakuma nikt nie myśli o MKOl, igrzyskach, sprawach Pierwszego Świata.

Z pustyni do sierocińca 

Każdy biegnie dla siebie. Rose Nathike Lokonyen, 23 lata, startuje, by pomóc rodzicom. I wyrwać się z Kakumy, gdzie mieszka już 13 lat. W międzyczasie jej rodzice wrócili do niepodległego od 2011 roku, ale wciąż ogarniętego lokalnymi konfliktami Sudanu Południowego. Ona i rodzeństwo zostali jednak w obozie. - Gdyby nas nie wywieźli do Kakumy, pewnie byśmy umarli - mówi Rose.



22-letniej Anjelinie Nadai Lohalith na trasie przypomina się rodzinna wioska w Sudanie Południowym. - Mama wypasała krowy daleko od domu, więc miałam do wyboru iść godzinę na dojenie albo biec pół godziny. I tak zaczęłam biegać - opowiada.

Meta w Kakumie to dla Rose i Angeliny początek nowego życia. Trafiają pod skrzydła fundacji Loroupe razem z 20 innymi osobami. Trenują miesiącami na wzgórzach Ngong, 40 km od stołecznego Nairobi. Tutaj do igrzysk olimpijskich przygotowują się też profesjonaliści: olimpijczycy, rekordziści świata, gwiazdy. To miejsce, gdzie - jak mówią Kenijczycy - "niesie się tylko odgłos butów do biegania". - Ale te same buty raniły stopy naszych dziewczyn. Pierwszy raz je tutaj włożyły. Były zupełnie surowe. Żółtodzioby. Nie wiedziały np., po co mają się rozciągać po wysiłku - komentuje trener John Anzrah.

Dla uchodźców przejście z pustynnego klimatu jest brutalne. Mieszkają w starym sierocińcu. Jedzą dobrze, mają lekcje, trenują. Ale niektórzy nie wytrzymują rozłąki z rodzinami. Tęsknią za obozem.

W Ngong w wolnym czasie Anjelina uczy się szydełkować, pochłania romanse. Rose nawiązuje kontakt z rodziną. Nie mogą uwierzyć, gdy Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłasza skład kadry uchodźców na igrzyska olimpijskie. W Rio de Janeiro Rose pobiegnie na dystansie 800 metrów, Anjelina - 1500 m.

Trener: - Nie chodzi o medale. Jadą, by udowodnić, że konflikt nie łamie ducha.

A może ich historia pokaże Europie, że napływ uchodźców na Stary Kontynent jest minimalny - aż 90 proc. przymusowych migrantów mieszka w krajach rozwijających się, w samej Kenii jest to aż 600 tys. ludzi.

Ponton 

- W wodzie nie ma znaczenia, skąd jesteś - powtarza Yusra Mardini. W sierpniu 2015 roku zachodziło słońce, a ona wraz z siostrą płynęła przeładowanym pontonem w kierunku greckiej wyspy Lesbos. Uciekły z Syrii, najpierw do Libanu, potem do Turcji. Rodzice opłacili przemytników - 1200 dol. za osobę.

Pierwszą łódkę zawróciła turecka straż graniczna. Przy drugiej próbie silnik przestał działać, a ponton zaczął nabierać wody. Yusra, jej siostra i ich kuzynka wyskoczyły z niego.

- Nie bałam się śmierci, bo cokolwiek by się wydarzyło, mogłam dopłynąć do wyspy. Ale ze mną było 20 osób. 17 z nich nie umiało pływać - opowiadała Sarah, starsza siostra Yusry. - W Syrii pracowałam jako ratowniczka. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby ktoś utonął.

Yusra: - Nie miałam zamiaru siedzieć i narzekać. Jeślibyśmy utonęły, to z poczuciem dumy.
Trzy godziny ciągnęły ponton za liny. Dobiły do greckich brzegów. Potem była tułaczka: ktoś je okradł, ktoś nie wpuścił do pociągu. Jeden z policjantów na Węgrzech chciał je aresztować. "Dlaczego się śmiejesz?" - spytał Yusrę. - Odpowiedziałyśmy, że prawie umarłyśmy w morzu, czemu mamy się smucić? - opowiada dziewczyna. Puścił je. W Austrii dostały jedzenie i koce. Dotarły do Monachium, potem do obozu w Berlinie.

Bomba w basenie 

Wszystko to brzmiałoby równie nieprawdopodobnie jak scenariusz filmu sensacyjnego, ale na historię syryjskich sióstr są dowody - na trasie tułaczki spotkały wietnamskiego fotografa, który podążał za ich grupą i robił zdjęcia. Nie wiedział, że Yusra jest reprezentantką Syrii w pływaniu. Gdy kilka miesięcy później niemiecki klub Wasserfreunde Spandau 04 pochwalił się mediom, że w drużynie trenuje Syryjka, a do tego ma szanse na udział w IO w Rio, fotograf przyleciał do Berlina. A wraz z nim setki dziennikarzy.

Siostry są zjawiskowe - mają długie czarne włosy, piękne twarze i sylwetki. Starsza Sarah z powodu kolczyka w nosie wygląda odrobinę bardziej drapieżnie. - Dopiero teraz żyjemy harmonijnie. Nic nie możemy robić porządnie, jeśli nie pływamy.

Sarah woli długie dystanse, Yusra pływa stylem motylkowym, który zagwarantował jej udział w igrzyskach. Historia Syryjki, która marzyła o pływaniu, ale musiała przerwać karierę, bo bomby zrujnowały jej dom i zniszczyły basen w Damaszku, stała się znana na całym świecie. Yusra stała się symbolem reprezentacji uchodźców. Bryluje.

- W Niemczech łatwiej kupić strój kąpielowy. I jest tańszy niż w Syrii - uśmiecha się w jednym z wywiadów. I dodaje: - Jestem dumna z tego, że jestem uchodźczynią. Jak siostra chce mnie zdopingować, mówi: "Pokaż im uchodźczynię".

Listonoszka ćwiczy wykop 

- Do wszystkich konkurencji musiałyśmy mieć założony szal - opowiada Raheleh Asemani, zawodniczka taekwondo z Iranu. - Ale uwierzcie, że to nic trudnego, jeśli nosiło się go przez ponad 20 lat.

Nie chce wyjawić, jaka historia kryje się za jej ucieczką z Iranu w 2012 roku. Powie tylko, że kłopotem były dla niej, zawodowej sportsmenki, wyjazdy na zagraniczne turnieje i nie mogła się rozwijać. Trafiła do obozu dla uchodźców Zaatari w Jordanie, a tam wyłowiła ją Światowa Federacja Taekwondo, która w ramach akcji humanitarnej wysyła do obozów instruktorów sportu.


- Tak naprawdę chciałam być gimnastyczką, ale tato zasugerował, że taekwondo będzie dla mnie lepsze. W Iranie to znany sport, dziewczyny często go uprawiają - opowiada płynnie po flamandzku w belgijskiej telewizji 27-letnia Raheleh.

Też miała wystąpić w zespole uchodźców. Nie zdążyła - w kwietniu król Filip uznał, że jest Belgijką. Dzięki temu ten niewielki kraj wystawi aż dwoje zawodników w tej kategorii.

- Nie chodziło mi o to, czy jestem z Iranu czy z Belgii, chciałam tylko móc realizować swoje ambicje - deklaruje.

Już w 2015 roku stałą się bohaterką precedensu - chciała podejść do europejskich kwalifikacji olimpijskich w Stambule, ale nie miała obywatelstwa. Europejska Unia Taekwondo na wniosek MKOl jednogłośnie zadecydowała o przyjęciu jej do konkursu. Wygrała walkę z Finką. Rozemocjonowana powiedziała wtedy: - Pracuję na poczcie. Moim zadaniem jest dostarczanie listów. A dziś to mnie dostarczono bilet na olimpiadę! Jadę do Rio!

Listonoszka Raheleh po godzinach ćwiczy wykopy. Nie może przestać - tylko taekwondo ją cieszy. Kiedy nie ćwiczy, wpada w depresję.

Ratują ją jeszcze telefony na Skypie do rodziców i siostry. Dzwoni do nich codziennie z pokoju pełnego pluszowych misiów i oprawionych w ramki zdjęć. Nie wyobraża sobie, że mogłaby nie słyszeć ojca dwa dni z rzędu.

- Kiedy ćwiczę taekwondo, robię to dla całej mojej rodziny. Jeśli oni się uśmiechają, to jestem szczęśliwa. W Rio dam z siebie wszystko, by wygrać!

Podczas igrzysk w Rio de Janeiro w zespole uchodźców wystartuje dziesięć osób, w tym cztery kobiety. 

uchodzcy na Rio



W piatek rozpoczna sie Olimpiada w Rio de Janeiro. Pomimo rozpierduchy spoleczno-gospodarczej. Zawieruch, strajkow i niedorobek. Gdzies tam tlumy nacpanych niby sportowcoe. nad nimi lataja helikoptery wojskowe a do ich cial kleja sie komary z wirusem zika.
Czy to sa zawody sportowe czy konkurs na chemiczne bajerowanie? Wsrod tego gdzies uchodzcy!

Ten pomysł pojawił się gdzieś w drugiej połowie minionego roku. Do opinii publicznej przedostał się podczas spotkania narodowych komitetów olimpijskich w Waszyngtonie. - Na świecie jest aktualnie 60 milionów uchodźców, są wśród nich sportowcy. Chcielibyśmy pomóc im, aby spełnili swe olimpijskie marzenie - powiedział szef MKOl, Thomas Bach i zapowiedział, że uda się do jednego z obozów, aby osobiście poinformować uchodźców o swojej inicjatywie.
Sprawa uchodźców budzi emocje w całej Europie. Tłumy ludzi opuściły Syrię, Afrykę i inne objęte działaniami wojennymi obszary, aby w jakikolwiek możliwy sposób dostać się tam, gdzie jest bezpieczniej i po prostu lepiej. Podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro miałoby dojść do sytuacji niecodziennej, jaka nigdy wcześniej nie miała miejsca - uchodźcy-sportowcy mieliby mieć własną reprezentację.
Wyszukaniem wśród uciekinierów potencjalnych olimpijczyków mają się zająć się narodowe komitety olimpijskie w krajach, do których uchodźcy napłynęli, co oznacza pełne ręce roboty dla takich struktur w Niemczech, Austrii, Włoszech, Francji, a także Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. W mniejszym stopniu dotyczy to także innych państw do których napływają rzesze ludzi.
Bach gościł już nawet w jednym z obozów w Atenach, gdzie przebywają uchodźcy. Uściślił wtedy, że ich reprezentacja na igrzyskach miałaby liczyć od pięciu do dziesięciu osób. - Chcemy zwrócić uwagę świata na problemy uchodźców - powiedział wtedy agencji Reuters. Jeszcze nie wiadomo, czy Międzynarodowy Komitet Olimpijski weźmie na swoje barki finansowy ciężar przeprowadzenia całej akcji czy obciąży nią narodowe komitety w poszczególnych krajach. Sytuacja jest rozwojowa.

Medale pod flagą olimpijską

Niezależni sportowcy na igrzyskach olimpijskich to nie nowość. Zawodnicy bez przynależności państwowej startowali już w 1896 roku w Atenach, w 1900 w Paryżu oraz w 1904 w Saint Louis. Pojawili się nawet na nieoficjalnych igrzyskach w 1906 roku, ale później MKOl zabronił tego typu praktyk.
Idea miała powrócić w 1940 roku na igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen, gdzie o swój start starali się sportowcy z nieuznawanej przez nazistowskie Niemcy, Czechosłowacji, ale jak wiadomo zawody nie zostały w ogóle rozegrane z powodu wybuchu drugiej wojny światowej. W czasie Zimnej Wojny podobne próby czynili sportowcy uciekinierzy z krajów komunistycznych, ale ich wnioski w 1952 i 1956 roku zostały odrzucone. Gdy Gujana w 1976 roku ogłosiła olimpijski bojkot, James Gilkes - sprinter z niej pochodzący też chciał startować pod flagą MKOl, ale jego prośba została odrzucona.
Światowe władze bardziej przychylne tego typu inicjatywom stały się dopiero w ostatnich latach. W 1992 roku w Barcelonie furtkę otwarto dla sportowców z rozpadającej się właśnie Jugosławii, która wskutek działań wojennych została wykluczona z igrzysk jako państwo. Do Hiszpanii przyjechało zatem 52 sportowców z przestającego istnieć kraju oraz 6 z nowopowstałej Macedonii, która nie zdążyła jeszcze utworzyć swojego komitetu olimpijskiego. Troje takich zawodników zdobyło nawet medale - jeden srebrny i dwa brązowe.
W 2000 roku wyjątek zrobiono dla czwórki sportowców z Timoru Wschodniego, który nie był jeszcze niepodległym państwem, więc nie było mowy o występach pod własną flagą. W 2012 roku pozwolono wystartować przedstawicielom Antyli Holenderskich, Południowego Sudanu i zawieszonego w prawach Kuwejtu. Ci ostatni w końcu jednak wystartowali pod "własną banderą". Warunkiem było jednak to, że sportowcy z tych krajów musieli wcześniej uzyskać kwalifikację. Dwa lata później, na zimowych igrzyskach w Soczi pod flagą z pięcioma kołami wystartowała trójka obywateli Indii, których komitet został zawieszony.

Pływaczki z Syrii, judocy z Afryki i listonoszka z Iranu

Sportowcy niezależni zdobywali medale, ale żaden z nich nigdy nie sięgnął po złoto, nie powodując kłopotliwej sytuacji z graniem hymnu. Taki zwycięzca nie mógłby usłyszeć i odśpiewać pieśni z którą się utożsamia, bo puszczono by mu hymn olimpijski, do którego mało kto zna słowa. Czy złoty medal zdobędzie któryś z uchodźców? W tej chwili wydaje się to bardzo wątpliwe. MKOl nie określił czy tak wybrani zawodnicy będą musieli uzyskać jakieś kwalifikacje, czy wystartują dla samej idei, mierząc się z doskonale przygotowanymi zawodowcami.
W tej chwili wiadomo o trójce sportowców-uciekinierów, którzy na pewno wystąpią w Rio de Janeiro. Są to pływaczka z Syrii, która mieszka obecnie w Niemczech, judoka z DR Kongo, przebywający w Brazylii oraz pochodząca z Iranu zawodniczka taekwondo, osiadła i trenująca w Belgii. Choć MKOl nie podaje nazwisk, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że na igrzyskach wystartuje któraś z nastoletnich sióstr - Ysra lub Sarah Mardini, które z Syrii przedostały się do Berlina, po drodze przez morze ratując wielu tonących uchodźców. W stolicy Niemiec otworzono im pływalnię i stworzono im warunki do trenowania.
Popole Misenga i Yolande Mabika - judocy z Demokratycznej Republiki Konga są już w Brazylii, gdzie ćwiczą pod okiem miejscowego trenera. - Zastanawiałem się czasem, jak żyć, kiedy tak wielu ludzi wokół umierało - mówił Misenga. Jeden z nich, a może obaj wystąpią w Rio. W tym przypadku wiadomo, że wszystkie koszty z tym związane pokryje fundacja charytatywna Caritas oraz... Brazylijska Konfederacja Judo, która sama zaoferowała chęć pomocy. - Nie mogę walczyć dla mojego kraju. Będę zatem walczył w igrzyskach olimpijskich dla wszystkich przymusowych imigrantów na świecie - mówi Mabika. - Chcę zdobyć medal dla wszystkich uchodźców.
W Brazylii nie powinno także zabraknąć Raheleh Asemani. To zawodniczka uprawiająca taekwondo, która jako uchodźca przebyła drogę z Iranu do Belgii. W nowym kraju szybko odnalazła się w pracy listonoszki. - Pracuję w urzędzie pocztowym, biegam od domu do domu dostarczając listy, ale dziś sama coś otrzymałam: bilet olimpijski - mówiła po uzyskaniu niezbędnej kwalifikacji po turnieju kwalifikacyjnym w Stambule. Z braku pomocy macierzystego związku, występowała jako reprezentantka Belgii, w Rio wystąpi pod flagą MKOl.

Co z tą Rosją?

Nie wiadomo jeszcze dokładnie, co z Rosją, której sportowcy, a być może cała lekkoatletyczna reprezentacja tego kraju nie będzie mogła wystartować na igrzyskach z powodu dopingu. Po głośnej aferze tuszowania pozytywnych wyników badań i stworzenie zorganizowanego systemu dopingu, Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna (IAAF) postanowiła zawiesić całą drużynę narodową Sbornej. Nie wiadomo, jak długo może to potrwać.
Dlatego też rosyjskie Władze chcą wystąpić z oficjalnym pismem do IAAF z prośbą o umożliwienie ich zawodnikom udziału w igrzyskach w Rio de Janeiro pod flagą olimpijską, aby nie było odpowiedzialności zbiorowej. Taki start interesuje "carycę tyczki", Jelenę Isinbajewą. Nie wiadomo, co z pozostałymi.



Prezes Rosyjskiej Federacji Lekkoatletycznej Wadim Żeliczenok był w połowie listopada pewien, że w ciągu trzech miesięcy zawieszenie zostanie anulowane, a sportowcy z jego kraju będą mogli wystartować w swoich barwach. Czas jednak mija i nie działa na jego korzyść. W najgorszym razie lekkoatleci z Rosji spotkają się w jednej drużynie z uchodźcami.