Ciocia wraz z Londkiem oglasza konkurs na nazwanie Malej Istoty co to w poniedzialek na swiat przyszla. Imie ma byc dziewczece, ladne, krotkie i miekkie! Pussy choc piekne odpada!
Najlepiej gdy bylaby Monika lub Elzbieta. Typy cioci to Enya a Instytucja Zony chce Gabriela Miroslawa.
Konkurs na fejsie zdecydowanie dla cioci wygrala Pola, Gabriela, Kalina, Roza i Stokrotka. Potem Jagna i Klementyna.
Ciocia to Enya bo wokalista. To nic, ze spiewa juz 20 lat jedna i ta sama piosenke. Gabriela - bo Zapolska i Colette bo wiadomo Gabriela i Collette jako imie i jako nazwisko cudownej pisarki francuskiej.
Dosc powszechny jest sposob tworzenia zenskich odpowiednikow meskich imion np: Cameron - Camerona
Hugh - Hughina,George - Georgina i wracania do starych form imion jak powyzej. Odpowiedznikow w jezyku polskim tez mamy wiele jak Michal - Michalina, Franciszek - Franciszka.
Powraca sie do starych form i czerpie inspiracje z literatury, historii i sztuki. Wracaja watki narodowe i luddyczne Lachlan, Aidan, Morna. Mhairi czy Rhian. Nie wspomne tu o czerpaniu z dobr narodowych innych narodow i nazywania sie np. pachnacy deszczyk,czy szklana gora Rawinder czy Dzenana. Wedlug populacji najczestszym imieniem nadawanym meskim potomkom na swiecie jest Mohammed.
Co dziwne mozna miec imie meskie dla dziewczynek Sam, Jammie.
Imiona to takze moda pochodzaca od gwiazd Adele, Sammy. Znamy wysyp w latach 80 Isaura itp, albo np ostatnio Rhianna. Od miast i odkrywcow np. Livingstone. Czy dominujace proroctwo apokaliptyczne Reubena wymieniajace?
Nastepny dosc dziwny sposob nazwania dziecka to Lenin a sporo ich tu i tylko jeden Stalin???
Kolejny przyklad niekwestionowany nalezy do dziewczynki o imieniu Swastica.
Kiedys juz mialam pisac o imionach jakie ciocia spotyka We Dworze. A jest co opisywac. Najtrudniejszym przypadkiem byl chlopiec urodzony w 2006 roku o imieniu Lucifer. Lucek zdrobniale chyba i ten rok jeszcze??
Poliamoria- co to jest? Tyle sie o tym mowi? a ciocie to intryguje? W brazylijskim mieście Tupa zarejestrowano pierwszy poliamoryczny związek partnerski.
Dwie kobiety i mężczyzna od 3 lat żyją razem i tworzą wspólne gospodarstwo domowe – razem mieszkają, wspólnie się rozliczają, mają wspólne konto bankowe. Legalizację związku argumentują potrzebą zabezpieczenie każdej z trzech osób na wypadek separacji czy śmierci jednej ze stron.
Urzędnicy stanu cywilnego nie dopatrzyli się sprzeczności z prawem rejestracji tego typu relacji na prawach związku partnerskiego, co oznacza przyznanie trójkątowi części praw rodzinnych.
Instytucja rodziny uległa znacznym metamorfozom i nie jest tym samym czym była gdy stanowiono obowiązujące prawo, stąd konieczność elastycznego podejścia – argumentują zwolennicy.http://wolnemedia.net/tag/zwiazki-poliamoryczne/
Kto nie marzył o tym, żeby się puszczać i być przy tym dobrym człowiekiem? Być może są tacy. Ja do nich nie należę, więc z zaciekawieniem sięgnąłem po wydaną w Polsce po ponad dziesięciu latach od amerykańskiej premiery książkę Puszczalscy z zasadami. Im jednak dalej w las, tym bardziej rozumiałem, że wiele się z niej nie do dowiem. No, może oprócz wskazówki, że puszczalscy w USA „zgłębiają tajniki rzeczywistości alternatywnych – nawiąż kontakt ze Society for Creative Anachronism albo innymi grupami zajmującymi się rekonstrukcjami historycznymi”. Czy w polskich grupach rekonstrukcyjnych panują podobne obyczaje?
„Puszczalscy z zasadami to przełomowy poradnik, przygotowany z myślą o wszystkich, którzy do tej pory tylko marzyli o spełnianiu swoich fantazji erotycznych poza tradycyjnym związkiem monogamicznym. Autorki Dossie Easton i Janet W. Hardy rozwiewają mity na temat «rozwiązłości» i pokazują, jak wieść udane życie z wieloma partnerami seksualnymi” – czytamy w pierwszych zdaniach opisu książki i trudno się z nimi nie zgodzić. Poza jednym małym szczegółem. W żadnym razie nie nazwałbym tej książki „przełomową”. Równie dobrze można by zamiast niej poczytać sobie Biblię. I to nie jest komplement.
Monogamia jest tworem ukształtowanym kulturowo, a podstawy tego tworu są natury ekonomicznej. Jeszcze dziś pieniądze są częstszym powodem zawierania małżeństwem, niż byśmy to chcieli przyznać. To się jednak zmienia. Finansowa niezależność od partnera sprawia, że nie musimy się aż tak bardzo martwić, czy będziemy mieli co do garnka włożyć, gdy związek się rozpadnie. Łatwiej zrozumieć, że nie jesteśmy monogamistami, gdy nie musimy nimi być. A dziś już nie zawsze musimy. Puszczalscy z zasadamipokazują to w sposób przystępny i łopatologiczny. Podejrzewam jednak, że większość osób, które sięgną po tę książkę, wiedziała to już wcześniej. I mogą się czuć rozczarowane.
„Seks jest wszystkim, a wszystko jest seksem”, piszą autorki. Równie dobrze mogłyby napisać: „Ciężka praca jest wszystkim, a wszystko jest ciężką pracą”. Nie tylko ze względu na lateksowe rękawiczki i inne środki ochronne, których zdaniem autorek należy używać, spełniając swoje erotyczne fantazje. Ważny okazuje się również kalendarz. W końcu nie chcemy, żeby naszemu pierwszoplanowemu partnerowi było smutno, gdy idziemy na randkę z kochankiem. A przynajmniej chcemy ten smutek zminimalizować. Jednym z rozwiązań jest szczegółowe ustalenie terminów spotkań, tak by partner miał szansę zorganizować sobie własną randkę lub inne przyjemności, które pozwolą mu nie zadręczać się tym, co właśnie robimy z kochankiem.
Innym rozwiązaniem może być ustalenie zbioru zasad: zdradzamy partnera tylko raz w miesiącu, tylko z osobami naszej płci, nie całujemy kochanków w usta, określone rodzaje seksu rezerwujemy tylko dla naszego głównego związku. Reguły można wymyślać w nieskończoność, byle wszyscy byli szczęśliwi. Ze słowniczka zamieszczonego na końcu książki dowiadujemy się, że „puszczalski” to wcale nie puszczalski. „Puszczalski” to „ktoś, kto z otwartym umysłem i sercem celebruje swoją seksualność”. Tylko czy to jest jeszcze puszczalstwo?
Tak naprawdę etyka – puszczalskich i nie – nie jest zbyt skomplikowana. W końcu chodzi o to, żeby być dobrym lub, w wersji minimum, zwyczajnie nie być chujem. Czy może być coś bardziej banalnego? Trzeba szanować siebie i innych. Być wrażliwym na potrzeby drugiej (trzeciej, zwartej, piątej) osoby, nie zapominając przy tym, że najważniejsze są jednak nasze własne. Tłumiąc swoje potrzeby, raczej nikomu nie pomożemy, a możemy zaszkodzić. Oczywiście należy realizować je tak, żeby nikogo nie krzywdzić. Etyka puszczalskich powinna być etyką życia w prawdzie. Złe są tajemnice, zła jest nieszczerość. Trzeba być otwartym. I nie zazdrościć. Ale o tym chyba też już było w Biblii?
Oczywiście „puszczalstwo” w tytule to zgrabne zagranie marketingowe, bo tak naprawdę chodzi o etykę. Podejrzewam jednak, że książka pod tytułem Etyka związków poliamorycznych sprzedałaby się trochę gorzej. Chodzi też oczywiście to, żeby pokazać, że można mieć różne związki z różnymi ludźmi i nie być wcale zdzirą. Ale czy tak naprawdę ktokolwiek w to wątpił? Osobiście mam wrażenie, że nawet osoby, które nie stosują się do wszystkich zasad „etycznego puszczalstwa” – a obowiązki puszczalskich zajmują w książce dwie strony i kilkanaście punktów – niekoniecznie i nie zawsze powinny być z tego powodu deprecjonowane. „Zdrada” nie zawsze jest tylko zdradą. Tak samo jako decyzja o monogamicznym małżeństwie nie zawsze jest decyzją, a częściej bardziej skomplikowanym splotem okoliczności.
Być może najbardziej interesujące są zamieszczone w książce praktyczne rady i życiowe przykłady. Dobrze pokazują, że owszem, można się puszczać, być szczęśliwym i nie krzywdzić innych, ale trzeba się wcześniej sporo namęczyć. Żyjemy w specyficznej kulturze, która promuje rozwiązłość i nieustannie pobudza nasze pożądania, a z drugiej strony oczekuje wierności i monogamii. Trudno sobie z tym poradzić, nawet jeśli jest się bardzo otwartą jednostką. Jeszcze trudniej wytłumaczyć naszym partnerom, że chcemy być jednocześnie wierni i niemonogamiczni. Jeśli tego właśnie chcemy. W ogóle chyba trudno wytłumaczyć drugiemu człowiekowi, czego się chce i dlaczego on ma się na to godzić, skoro sam wolałby może coś innego. Puszczalstwo okazuje się tak samo trudne jak związek monogamiczny. A może nawet trudniejsze. Bo mniej więcej wiadomo, co należy robić w małżeństwie, a w puszczalstwie każdy relacje trzeba negocjować osobno i od początku. I może to być nieraz droga przez mękę. Aż się człowiek może zniechęcić.
Ponieważ więcej tu o zasadach niż o puszczalstwie, Puszczalscy z zasadami trochę mnie nudzą. Puszczalscy bez zasad są znacznie ciekawsi. Ale o nich już jest parę książek. Które zresztą polecam nawet bardziej, szczególnie osobom niegustującym w estetyce poradnikowo-religijnej. Można też, zamiast czytać o puszczaniu, po prostu się puszczać. Albo zrezygnować z jednego i drugiego. W końcu miejscem wszystkich fantazji jest mózg. Udane życie z wieloma partnerami najłatwiej prowadzić, korzystając wyłącznie z niego. Także naszym partnerom trudno będzie być zazdrosnym o to, że zabawiamy się w mózgu ze wszystkimi.
Monogamia jest tworem ukształtowanym kulturowo, a podstawy tego tworu są natury ekonomicznej. Jeszcze dziś pieniądze są częstszym powodem zawierania małżeństwem, niż byśmy to chcieli przyznać. To się jednak zmienia. Finansowa niezależność od partnera sprawia, że nie musimy się aż tak bardzo martwić, czy będziemy mieli co do garnka włożyć, gdy związek się rozpadnie. Łatwiej zrozumieć, że nie jesteśmy monogamistami, gdy nie musimy nimi być. A dziś już nie zawsze musimy. Puszczalscy z zasadamipokazują to w sposób przystępny i łopatologiczny. Podejrzewam jednak, że większość osób, które sięgną po tę książkę, wiedziała to już wcześniej. I mogą się czuć rozczarowane.
„Seks jest wszystkim, a wszystko jest seksem”, piszą autorki. Równie dobrze mogłyby napisać: „Ciężka praca jest wszystkim, a wszystko jest ciężką pracą”. Nie tylko ze względu na lateksowe rękawiczki i inne środki ochronne, których zdaniem autorek należy używać, spełniając swoje erotyczne fantazje. Ważny okazuje się również kalendarz. W końcu nie chcemy, żeby naszemu pierwszoplanowemu partnerowi było smutno, gdy idziemy na randkę z kochankiem. A przynajmniej chcemy ten smutek zminimalizować. Jednym z rozwiązań jest szczegółowe ustalenie terminów spotkań, tak by partner miał szansę zorganizować sobie własną randkę lub inne przyjemności, które pozwolą mu nie zadręczać się tym, co właśnie robimy z kochankiem.
Innym rozwiązaniem może być ustalenie zbioru zasad: zdradzamy partnera tylko raz w miesiącu, tylko z osobami naszej płci, nie całujemy kochanków w usta, określone rodzaje seksu rezerwujemy tylko dla naszego głównego związku. Reguły można wymyślać w nieskończoność, byle wszyscy byli szczęśliwi. Ze słowniczka zamieszczonego na końcu książki dowiadujemy się, że „puszczalski” to wcale nie puszczalski. „Puszczalski” to „ktoś, kto z otwartym umysłem i sercem celebruje swoją seksualność”. Tylko czy to jest jeszcze puszczalstwo?
Tak naprawdę etyka – puszczalskich i nie – nie jest zbyt skomplikowana. W końcu chodzi o to, żeby być dobrym lub, w wersji minimum, zwyczajnie nie być chujem. Czy może być coś bardziej banalnego? Trzeba szanować siebie i innych. Być wrażliwym na potrzeby drugiej (trzeciej, zwartej, piątej) osoby, nie zapominając przy tym, że najważniejsze są jednak nasze własne. Tłumiąc swoje potrzeby, raczej nikomu nie pomożemy, a możemy zaszkodzić. Oczywiście należy realizować je tak, żeby nikogo nie krzywdzić. Etyka puszczalskich powinna być etyką życia w prawdzie. Złe są tajemnice, zła jest nieszczerość. Trzeba być otwartym. I nie zazdrościć. Ale o tym chyba też już było w Biblii?
Oczywiście „puszczalstwo” w tytule to zgrabne zagranie marketingowe, bo tak naprawdę chodzi o etykę. Podejrzewam jednak, że książka pod tytułem Etyka związków poliamorycznych sprzedałaby się trochę gorzej. Chodzi też oczywiście to, żeby pokazać, że można mieć różne związki z różnymi ludźmi i nie być wcale zdzirą. Ale czy tak naprawdę ktokolwiek w to wątpił? Osobiście mam wrażenie, że nawet osoby, które nie stosują się do wszystkich zasad „etycznego puszczalstwa” – a obowiązki puszczalskich zajmują w książce dwie strony i kilkanaście punktów – niekoniecznie i nie zawsze powinny być z tego powodu deprecjonowane. „Zdrada” nie zawsze jest tylko zdradą. Tak samo jako decyzja o monogamicznym małżeństwie nie zawsze jest decyzją, a częściej bardziej skomplikowanym splotem okoliczności.
Być może najbardziej interesujące są zamieszczone w książce praktyczne rady i życiowe przykłady. Dobrze pokazują, że owszem, można się puszczać, być szczęśliwym i nie krzywdzić innych, ale trzeba się wcześniej sporo namęczyć. Żyjemy w specyficznej kulturze, która promuje rozwiązłość i nieustannie pobudza nasze pożądania, a z drugiej strony oczekuje wierności i monogamii. Trudno sobie z tym poradzić, nawet jeśli jest się bardzo otwartą jednostką. Jeszcze trudniej wytłumaczyć naszym partnerom, że chcemy być jednocześnie wierni i niemonogamiczni. Jeśli tego właśnie chcemy. W ogóle chyba trudno wytłumaczyć drugiemu człowiekowi, czego się chce i dlaczego on ma się na to godzić, skoro sam wolałby może coś innego. Puszczalstwo okazuje się tak samo trudne jak związek monogamiczny. A może nawet trudniejsze. Bo mniej więcej wiadomo, co należy robić w małżeństwie, a w puszczalstwie każdy relacje trzeba negocjować osobno i od początku. I może to być nieraz droga przez mękę. Aż się człowiek może zniechęcić.
Ponieważ więcej tu o zasadach niż o puszczalstwie, Puszczalscy z zasadami trochę mnie nudzą. Puszczalscy bez zasad są znacznie ciekawsi. Ale o nich już jest parę książek. Które zresztą polecam nawet bardziej, szczególnie osobom niegustującym w estetyce poradnikowo-religijnej. Można też, zamiast czytać o puszczaniu, po prostu się puszczać. Albo zrezygnować z jednego i drugiego. W końcu miejscem wszystkich fantazji jest mózg. Udane życie z wieloma partnerami najłatwiej prowadzić, korzystając wyłącznie z niego. Także naszym partnerom trudno będzie być zazdrosnym o to, że zabawiamy się w mózgu ze wszystkimi.
Dossie Easton, Janet W. Hardy, Puszczalscy z zasadami. Praktyczny przewodnik dla miłośników poliamorii, otwartych związków i innych przygód, przeł. Radosław Madejski, Czarna Owca, Warszawa 2012.
A to najciekawszy post pod tym atrykulem. Jeszcze trudniej wytłumaczyć naszym >partnerom, że chcemy być jednocześnie wierni i niemonogamiczni. I jak wyzwolic sie z pulapki monogamicznej i przystapic do ;;;wolnej milosci;;; Kurcze troche tego nie rozumiem??? Do poliamorii przyznaje sie wiecej osob. I wielkie zaskoczenie, ze Anka zawadzka tez to praktykuje. Czy mozemy sie dzielic i jak przebiega granica wspolnoty? Czy blisko stad juz do swingersow?
A najtrudniej wytłumaczyć naszym partnerkom,
dlaczego właśnie rodzi nam się dziecko u Kasi, Ani, Zosi po imprezie u
niej…Sorry, ale nie wierzę w wierność i wielu partnerów, ani w wersji hetero,
ani homoseksualnej, zazwyczaj druga strona w takim związku zagryza zęby i udaje,
że "nic się nie stało, no przecież nic się nie stało", tak się
umówiliśmy, a jak nikt nie widzi gryzie ściany… No bo niestety, tak to jakoś
zawsze wychodzi, że ktoś w związku kocha bardziej. Co wy tu w ogóle ostatnio
wypisujecie, nie dość, że człowiek ma doła, to jeszcze mu poliamorii brakuje :P
http://www.krytykapolityczna.pl/Recenzje/KapelaPuszczalstwotociezkapraca/menuid-76.html
MM Born Villain. Czyli palenie krzyzy. Jedzenie czarnych kotow i wymiotowanie. No nie. Marilyn troche zszedl na psy. Plyta spokojna. Zaledwie 3 kawalki sa mocne. Manson zmierza wyraznie w kierunku elektroniki mam wrazenie. Born Villain, a short film directed by actor Shia LaBeouf, was a promotional "trailer" released concomitantly for the then-upcoming album.[11] The idea for the film originated after Manson and LaBeouf struck up a friendship at a concert of The Kills.[12] The actor, who "has always been intrigued" with the singer, then offered to direct his next music video.[12] In order to convince him, LaBeouf gave Manson a screening of Maniac — his directorial collaboration with American rappers Kid Cudi and Cage.[12] Impressed, Manson commissioned the aspiring director to create a "making-of" video documenting the album's recording and production.[13][14][15] a to za Wikipedia i tego ciocia nie wiedziala???
13 nowych utworow z czego cover Carly Simona You`re So Vain nagranym razem z Johnym Deppem.
Do sluchania, czytania i ogladania.
http://chavelavargasoficial.com/porsiemprechavela.php
Ostatnio zaintygowala ciocie ta wokalistka. Wspomniana przy okazji swieta zmarlych. 80 plyt na koncie. Za mlodu miala romans z Frida Khalo. Po burzliwej mlodosci zapadla na alkoholizm. By po 50 latach w wieku lat 70 pojs na calosc i do samej smierci czyli w 2012 roku spiewac! i szokowac. W tych piesniach to , nunuios i femanas, i rzewne przeciagane, amorrres jest! karinio wiecznie i te amos wystepuje. Do zapamiatenia i do posluchania. Do obejrzenia Drzace cialo Almodovara (muza rezysera) i Fride Khalo gdzie sama Chavela wystapila.
Chavela Vargas, właśc. Isabel Vargas Lizano (ur. 17 kwietnia 1919 w San Joaquín de Flores w Kostaryce, zm. 5 sierpnia 2012 w Cuernavaca w Meksyku[1]) – pieśniarka znana jako „kobieta w czerwonym ponczo”. Postać bardzo charakterystyczna: często ubierała się w męskie stroje, śpiewa ranchera, meksykański styl muzyczny wykonywany głównie przez mężczyzn i traktujący o ich pożądaniu do kobiet, paliła cygara i nie stroniła od alkoholu.
'Wiele razy czytałam, że moja choroba alkoholowa miała związek z nieakceptowaniem sławy, faktu, że jestem lesbijką, albo nie wiem czego jeszcze - pisała. - Jedynym powodem mojego nieszczęścia było jednak to, że lubiłam i chciałam pić. I wlałam w siebie wszystko, co było do wypicia'. 'Kupowałam nowy samochód w piątek, a w poniedziałek nie miałam nic. Upijałam się, śpiewałam na ulicach i spóźniałam się na koncerty. Przepiłam wszystko, co kiedykolwiek posiadałam'.
Na początku lat 70. przyjechała na występy do Hiszpanii. W wieczornym programie telewizyjnym zaśpiewała trzy razy z rzędu tę samą piosenkę - 'La llorona'. To była kropla - albo i cała butelka - która przelała czarę. Chavela ze wstydu zamknęła się w domu z tequilą na wiele lat.Sięgnęła finansowego dna. Aby zarobić, wynajmowała się do pracy na budowach. 'Niestety, udawało mi przekonać robotników, że też powinni się napić. Budowaliśmy krzywe domy' - wyznaje. 'Nie chcę zabrzmieć tragicznie ani jak moralistka, ale te lata były katastrofą. Prawdziwa strata czasu' - pisała. Czy stracony czas można mierzyć ilością wypitych kieliszków? Jeśli tak, Chavela straciła ocean czasu. Jej brat postanowił kiedyś policzyć, ile litrów tequili wlała w siebie przez te wszystkie lata. Wyszło mu, że 45 tysięcy - Chavela uważa, że to prawdopodobna liczba. Nigdy przez te wszystkie lata nie przestała śpiewać, choć czasem występowała w miejscach, których woli nie pamiętać. Pewnego dnia powiedziała: 'Albo wezmę się w garść, albo umrę'. Zwróciła się do swojej pomocnicy: 'Nalej mi ostatni kieliszek'. Ona na to: 'Co za bzdura'. Od tamtego czasu nie wypiła jednak kropli alkoholu ani nie zapaliła papierosa.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53662,10335395,Sila_i_krew.html?as=3&startsz=x
do obczajenia kwasopijcy Acid Drinkers - Chasing the Acids (2006)
i Ściana / Pink Floyd The Wall (1982)