Tomek Michniewicz pytany o podroze odpowiada- Podroze sa swietnym sposobem na ucieczke od zycia ale srednim na zycie.
Ciocie zalaly informacje o sabbatingu o rocznej ucieczce, oderwaniu sie zza biurka i gap yerze!
Nie jem sushi, nie pale, nie jezdze taksowkami, nie jem na miescie, w ogole na miasto nie chodze, nie bywam, nie wydaje, oszczedzam na mieszkaniu, nie wyrzucam jedzenia. I nic qurwa nie robie! a pieniedzy nie widac. Moze jakas czarna dziura siedzi w tym banku czy jak?
Wybaczcie ale posluze sie dwoma artykulami (nie wiem czy chce sie Wam czytac) i paroma linkami do blogow globetroterow.
Pierwszym posluze sie juz teraz. Ponizej pan Stock - pisze, ze rok dla mlodziezy to nic innego jak rok balangi.
Ps. Ciocie nikt nie zmusi do podrozy do Azji i Afryki. Tam bieda i okrocienstwo i nie mam zamiaru w tym uczestniczycc. Czy tchorz ze mnie? Nie daje rady placic marzeniom, a pieniadze beda moja przepustka by na chcile dac zyc dzieciom zebrzacym, ktore i tak oddadza kase swoim bossom. Nie pozwolilabym na to, zeby cieszyc sie plaza a w chatce obok syn gwalci matke!
Wiem, ze to swietna przygoda. Ale pchanie sie w rejony swiata na wlasne ryzyko jest nieodpowiedzialnoasci. Tak jak i rozkrecanie interesu na Dominikanie albo odpoczynek w luksusach Hughardy, gdzie za murem hotelu jest wojna.
I dopoki zyja Castro na Kube nie pojade!
I dopoki zyja Castro na Kube nie pojade!
Do smutnych rozwazan sklonila mnie kolezanka, przyznajac ze w rajach niewolniczych zalozyla by interes. Polegajacy na wynajmie jeppow na wyspie. Tak sie sklada, ze kraj ten to Dominikana. A ciocia a jest swiezo po lekturze All inclusive, Miroslawa Wlekly.
Prezentuje audycje Radia TokFM
stock 25 czerwca 2014 at 1:51 pm #
Jako fanatyk podróżowania głęboko siedzę w tej tematyce i moja opinia na temat gap year jest raczej negatywna. Młodzi ludzie, za pieniądze rodziców (wersja pomiędzy liceum a studiami) lub własne, jako ludzie zmęczeni po kilku zaledwie latach pracy (większość robi to w okolicach trzydziestki, 99% przed podjęciem decyzji o dzieciach) szukając „prawdziwej wolności”, „poznania innych kultur”, „wyrwania się z pęt konsumpcjonizmu” itp. wędrują zwykle od imprezowni do imprezowni w tanich krajach Azji Połudiowo-Wschodniej lub innych przyjaznych budżetowemu turyście miejscach, wydając w kilka dni równowartość miesięcznej pensji miejscowych. Korzyści z takiego gap year niewątpliwie są, ale moim zdaniem zdecydowanie mniejsze niż to sobie wyobrażamy, a często cała ta idea to po prostu chwilowa ucieczka od odpowiedzialności póki jeszcze można (bo nie ma dzieci itd.).
Oczywiście możliwe są inne warianty gap year, jak choćby wskazany przez Ciebie wolontariat, ale nawet i w tej wersji jest to po prostu próba „znalezienia siebie” czyli rozwiązania problemu powszechnego tylko w bogatych społeczeństwach.
Te wspomniane przez Ciebie ograniczenia są najczęściej faktycznie tylko mentalne i większość „gapowiczów” doskonale sobie radzi po powrocie. Nie zmienia to faktu, że z punktu widzenia dążenia do wolności finansowej taka przerwa to prawdziwy strzał w stopę – inna sprawa, że do odrobienia, a wyjeżdżający najczęściej nie mają tego celu wysoko na liście priorytetów.
Choć kocham podróże, uważam, że ludzie przykładają do nich zbyt dużą wagę i za wszelką cenę starają się znaleźć głębsze uzasadnienie dla tej – w przeważającej mierze – rozrywki. Z tej perspektywy jako praktyk stwierdzam, że prawdziwą satysfakcję podróże dają mi dopiero teraz, kiedy towarzyszy nam w nich synek (obecnie prawie dwuletni). I paradoksalnie teraz mógłbym nawet rozważać gap year (no może gap half year) wiedząc, że dla takiego malucha tego typu podróż będzie niesamowitym wyjściem poza strefę komfortu i impulsem do rozwoju. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności i potencjalne minusy rozwiązanie to jest jednak mało prawdopodobne.
http://www.wolnymbyc.pl/gap-year-czyli-tam-i-z-powrotem/
Gap year, czyli tam i z powrotem.
Nie dość, że tytuł zawiera zwrot obcojęzyczny, to jeszcze zapachniało Hobbitem. No cóż – są ku temu powody, więc zamiast przepraszać, wyjaśnię czym prędzej. „Gap year”, czyli po naszemu… wakacje studenckie? Urlop dziekański? Żaden z tych terminów nie oddaje dokładnie tego pojęcia, więc pozostańmy przy oryginale, który najogólniej oznacza przerwę od codzienności i – krótsze lub dłuższe – wywrócenie swojego życia do góry nogami. A
Przedsięwzięcia, które z reguły wygląda podobnie: młodzi ludzie, zdający sobie w pewnym stopniu sprawę z tego, co przed nimi (obowiązki, kredyty, praca… czyli tak zwane prawdziwe życie), chcący to jeszcze na chwilę odłożyć, nacieszyć się młodością, wolnością i brakiem obowiązków. Od pojawienia się w ich głowie pomysłu do jego realizacji mija kilka miesięcy, podczas których planują trasę, oszczędzają każdą złotówkę na „wyższy cel” i starają się pozamykać wszelkie kwestie, które wymagałyby ich obecności czy zaangażowania w czasie podróży. Ale zaraz zaraz – czy gap year to tylko luksus 20-kilku latków, którzy żyją jak wolne ptaki, a jeszcze im mało i czują się niezwykle zmęczeni kilkoma latami mniej lub bardziej wytężonej nauki? Do tej pory uważałem, że najbardziej odpowiedni moment na dłuższą przerwę to właśnie ten czas, ale zaczynam mieć poważne wątpliwości. Przecież to właśnie pokolenie dzisiejszych 30-latków ma najwięcej pytań o sens tego, co robi na co dzień. To właśnie my mamy za sobą kilka, kilkanaście lat pracy zawodowej, na życie rodzinne często nie pozostaje nam więcej niż krótka chwila późnym wieczorem, a pojawiające się wypalenie i potrzeba zmian jest czymś absolutnie naturalnym. Jednocześnie, wielu z nas nie ma jeszcze potomstwa, lub dzieci są na tyle małe, że ich uczestnictwo w tym projekcie jest jeszcze możliwe. Wreszcie – to my możemy wynieść z takiej przerwy znacznie więcej; przygotować się do niej lepiej i potencjalnie zyskać dzięki temu umiejętności, do których motywacji czasami brakuje (jak chociażby nauka języków).
Ponieważ sam wielokrotnie rozważałem wzięcie dłuższego, bezpłatnego wolnego i wybranie się na koniec świata, wiem, że to nie takie proste. Sam stwarzam w swoim umyśle ograniczenia, które są niczym kłody, które sam rzucam pod swoje nogi. Poniższy proces myślowy można zastosować do wielu branż, ale w moim wykonaniu odnosi się do IT: „Wszystko się zmienia tak szybko. Rok przerwy i wypadnę z zawodu, nikt mnie nie będzie chciał, nie będę na bieżąco z technologią, a na moje miejsce będzie czyhało dziesięciu świeżo upieczonych, niezwykle ambitnych absolwentów, którzy zrobią absolutnie wszystko, żeby mnie wygryźć.” W skrócie: nie będę miał gdzie wracać, a na każdej rozmowie kwalifikacyjnej ktoś będzie próbował mi udowodnić, że przez tamtą decyzję jestem niewiele wart. Nie wiem skąd we mnie tak niedorzeczne obawy – zwłaszcza, że osobiście znam dwa przypadki ludzi nieco od nas młodszych, którzy zdecydowali się na coś, co śmiało można nazwać podróżą życia. Były to młode pary, jeszcze bez dzieci, które wyruszyły na 1-2 letnie podróże, podczas których zwiedzały, pracowały dorywczo, a przy tym każdego dnia poszerzały swoje horyzonty i rozumienie tego świata. W obu przypadkach wrażenia były niesamowicie pozytywne, a problemy ze znalezieniem pracy czy odnalezieniem się w „nowej starej rzeczywistości” nie trwały długo. Ale przecież „gap year” to nie tylko beztroskie podróże!
Nie ma wątpliwości co do tego, że im bardziej wielkie korporacje próbują nas nagiąć do własnych potrzeb, tym więcej ludzi się przeciwko temu buntuje. Jedni robią to cicho i w sposób, który jeszcze bardziej wiąże ich z tym zwariowanym trybem życia (zwiększenie konsumpcji, wpadnięcie w pułapkę kredytową i życie ponad stan). Ale inni starają się spojrzeć na to szerzej i zadają sobie pytania takie jak „czemu to robię?”, „do czego dążę?”, „gdzie się podziała normalność i szacunek do drugiego człowieka?”. Wnioski, które często się nasuwają, każą im podejmować pracę na rzecz potrzebujących czy całkowicie zmienić charakter pracy. To również kwalifikuje się do pojęcia gap year i rozszerza je o coś, co można nazwać „niesieniem dobroci”. Wielu otwiera oczy dopiero widząc prawdziwą biedę i ludzi w potrzebie. Dokładając swoją cegiełkę nie tylko robią coś niesamowicie pozytywnego, ale też sami zyskują poczucie znaczenia swojego istnienia. Prawdziwa symbioza w przyrodzie
Ale żeby móc pomagać charytatywnie lub podróżować przez dłuższy czas potrzebujemy tego, co jest prawdopodobnie najtrudniejszą przeszkodą dla potencjalnych „gapowiczów” – mowa oczywiście o pieniądzach. O ile w krajach anglosaskich zdobycie kilkunastu tysięcy euro, funtów czy dolarów w ciągu kilku miesięcy to nie problem, to dla przeciętnego obywatela RP kilkadziesiąt tysięcy złotych to suma nieosiągalna. Co więcej – czasami nieosiągalne jest również zdobycie pracy pozwalającej na godne życie tu w kraju – i chyba głównie dlatego nasza wariacja „gap year” niestety wiąże się z emigracją za chlebem, trwającą zazwyczaj znacznie dłużej niż użyty w terminie rok. Ale sposobów na tanie podróżowanie jest wiele, a możliwość podjęcia rozmaitych prac dorywczych w wielu miejscach na świecie sprawia, że nie trzeba być milionerem, aby marzenia stały się rzeczywistością.
Jeśli jesteśmy w stanie uzbierać niezbędne fundusze (a myślę, że sporo z Was nawet nie musiałoby specjalnie zbierać!), dobrze jest dodatkowo rozważyć pozostałe koszty – w końcu nie chodzi o działanie na hurraaaa, ale o przemyślaną, świadomą decyzję, która może znacząco wpłynąć na inne plany – na przykład dotyczące niezależności finansowej. Jestem zdania, że im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz – dlatego właśnie pierwsze lata dorosłego życia, kiedy to kreujemy całą masę przyszłych przyzwyczajeń i nawyków są naprawdę ważne. Taki rok czy dwa przerwy w momencie, kiedy jeszcze nie udowodniłeś swojej przydatności żadnemu pracodawcy może Cię ustawić na końcu kolejki po pracę. Wierzę jednak, że w większości przypadków ten „stracony” czas można przekuć w coś, co będzie stanowiło o Twojej unikalności u potencjalnego pracodawcy i tylko od jego mądrości będzie zależeć, jak do tego podejdzie.
Jako pragmatyk muszę jednak przyznać, że cała koncepcja jest zazwyczaj bardzo kosztowna i biorąc pod uwagę zarówno utratę potencjalnych zarobków, jak i wydatki poniesione podczas podróży życia, traci się naprawdę dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę młody wiek większości osób decydujących się na gap year. W mojej obecnej sytuacji taka roczna przerwa nie zmieniłaby tak dużo, jak w przypadku świeżo upieczonego absolwenta, który traci najlepszy czas na to, żeby rozpocząć swoją ekspresową drogę do osiągnięcia niezależności finansowej.
Jako że sam do tej pory nie zdecydowałem się na tak odważny krok, mogę się tylko domyślać, czy rzeczywiście warto. Mimo wszystko, jeśli tylko masz warunki i odwagę, a dodatkowo wierzysz w siebie i jesteś pewien, że nie zmarnujesz tego czasu, śmiało planuj to, o czym nie może nawet marzyć większość społeczeństwa – czy to przez tak zwane „koleje losu”, czy na własne życzenie. Wyobrażam sobie, że taki reset w odległym końcu świata niesamowicie kształci, rozwija zdolności organizacyjne, motywuje do nauki języków i sprawia, że łatwiej akceptujemy niesprzyjające czy nieoczekiwane dla nas wydarzenia. Pozwala też nabrać porządnej dawki dystansu do świata i tego, co dzisiaj uważamy za nieodzowne. I kto wie – może również pozwoli przekonać samego siebie, że nie trzeba mieć wiele do szczęścia, a skromne życie, jakie prowadzi większość ludności tego świata może być kuszące (zwłaszcza, jeśli jest dobrowolne!). Ja od dawna sobie obiecuję, że jak kiedyś mnie zwolnią z pracy, obowiązkowo zrobię sobie co najmniej pół roku urlopu, w czasie którego próżno mnie będzie szukać na tym kontynencie. Niestety – jakoś nikomu do tej pory nie przyszło go głowy, żeby uczynić mnie częścią procesu „optymalizacji kosztów stałych” – bo tak chyba ładnie nazywa się zwolnienia grupowe, prawda?
A Ty? Czy uważasz, że gap year to rozrywka dla rozkapryszonych dzieci bogatych rodziców zza oceanu? A może to naturalna reakcja organizmu na zmęczenie codziennością i wyścigiem szczurów? Czy w ogóle warto na jakimś etapie życia zrobić sobie porządną przerwę, podczas której… no właśnie -jaki jest Twój pomysł na pozytywne i owocne zagospodarowanie tego umownego roku?
Nie dość, że tytuł zawiera zwrot obcojęzyczny, to jeszcze zapachniało Hobbitem. No cóż – są ku temu powody, więc zamiast przepraszać, wyjaśnię czym prędzej. „Gap year”, czyli po naszemu… wakacje studenckie? Urlop dziekański? Żaden z tych terminów nie oddaje dokładnie tego pojęcia, więc pozostańmy przy oryginale, który najogólniej oznacza przerwę od codzienności i – krótsze lub dłuższe – wywrócenie swojego życia do góry nogami. A
Przedsięwzięcia, które z reguły wygląda podobnie: młodzi ludzie, zdający sobie w pewnym stopniu sprawę z tego, co przed nimi (obowiązki, kredyty, praca… czyli tak zwane prawdziwe życie), chcący to jeszcze na chwilę odłożyć, nacieszyć się młodością, wolnością i brakiem obowiązków. Od pojawienia się w ich głowie pomysłu do jego realizacji mija kilka miesięcy, podczas których planują trasę, oszczędzają każdą złotówkę na „wyższy cel” i starają się pozamykać wszelkie kwestie, które wymagałyby ich obecności czy zaangażowania w czasie podróży. Ale zaraz zaraz – czy gap year to tylko luksus 20-kilku latków, którzy żyją jak wolne ptaki, a jeszcze im mało i czują się niezwykle zmęczeni kilkoma latami mniej lub bardziej wytężonej nauki? Do tej pory uważałem, że najbardziej odpowiedni moment na dłuższą przerwę to właśnie ten czas, ale zaczynam mieć poważne wątpliwości. Przecież to właśnie pokolenie dzisiejszych 30-latków ma najwięcej pytań o sens tego, co robi na co dzień. To właśnie my mamy za sobą kilka, kilkanaście lat pracy zawodowej, na życie rodzinne często nie pozostaje nam więcej niż krótka chwila późnym wieczorem, a pojawiające się wypalenie i potrzeba zmian jest czymś absolutnie naturalnym. Jednocześnie, wielu z nas nie ma jeszcze potomstwa, lub dzieci są na tyle małe, że ich uczestnictwo w tym projekcie jest jeszcze możliwe. Wreszcie – to my możemy wynieść z takiej przerwy znacznie więcej; przygotować się do niej lepiej i potencjalnie zyskać dzięki temu umiejętności, do których motywacji czasami brakuje (jak chociażby nauka języków).
Ponieważ sam wielokrotnie rozważałem wzięcie dłuższego, bezpłatnego wolnego i wybranie się na koniec świata, wiem, że to nie takie proste. Sam stwarzam w swoim umyśle ograniczenia, które są niczym kłody, które sam rzucam pod swoje nogi. Poniższy proces myślowy można zastosować do wielu branż, ale w moim wykonaniu odnosi się do IT: „Wszystko się zmienia tak szybko. Rok przerwy i wypadnę z zawodu, nikt mnie nie będzie chciał, nie będę na bieżąco z technologią, a na moje miejsce będzie czyhało dziesięciu świeżo upieczonych, niezwykle ambitnych absolwentów, którzy zrobią absolutnie wszystko, żeby mnie wygryźć.” W skrócie: nie będę miał gdzie wracać, a na każdej rozmowie kwalifikacyjnej ktoś będzie próbował mi udowodnić, że przez tamtą decyzję jestem niewiele wart. Nie wiem skąd we mnie tak niedorzeczne obawy – zwłaszcza, że osobiście znam dwa przypadki ludzi nieco od nas młodszych, którzy zdecydowali się na coś, co śmiało można nazwać podróżą życia. Były to młode pary, jeszcze bez dzieci, które wyruszyły na 1-2 letnie podróże, podczas których zwiedzały, pracowały dorywczo, a przy tym każdego dnia poszerzały swoje horyzonty i rozumienie tego świata. W obu przypadkach wrażenia były niesamowicie pozytywne, a problemy ze znalezieniem pracy czy odnalezieniem się w „nowej starej rzeczywistości” nie trwały długo. Ale przecież „gap year” to nie tylko beztroskie podróże!
Nie ma wątpliwości co do tego, że im bardziej wielkie korporacje próbują nas nagiąć do własnych potrzeb, tym więcej ludzi się przeciwko temu buntuje. Jedni robią to cicho i w sposób, który jeszcze bardziej wiąże ich z tym zwariowanym trybem życia (zwiększenie konsumpcji, wpadnięcie w pułapkę kredytową i życie ponad stan). Ale inni starają się spojrzeć na to szerzej i zadają sobie pytania takie jak „czemu to robię?”, „do czego dążę?”, „gdzie się podziała normalność i szacunek do drugiego człowieka?”. Wnioski, które często się nasuwają, każą im podejmować pracę na rzecz potrzebujących czy całkowicie zmienić charakter pracy. To również kwalifikuje się do pojęcia gap year i rozszerza je o coś, co można nazwać „niesieniem dobroci”. Wielu otwiera oczy dopiero widząc prawdziwą biedę i ludzi w potrzebie. Dokładając swoją cegiełkę nie tylko robią coś niesamowicie pozytywnego, ale też sami zyskują poczucie znaczenia swojego istnienia. Prawdziwa symbioza w przyrodzie
Ale żeby móc pomagać charytatywnie lub podróżować przez dłuższy czas potrzebujemy tego, co jest prawdopodobnie najtrudniejszą przeszkodą dla potencjalnych „gapowiczów” – mowa oczywiście o pieniądzach. O ile w krajach anglosaskich zdobycie kilkunastu tysięcy euro, funtów czy dolarów w ciągu kilku miesięcy to nie problem, to dla przeciętnego obywatela RP kilkadziesiąt tysięcy złotych to suma nieosiągalna. Co więcej – czasami nieosiągalne jest również zdobycie pracy pozwalającej na godne życie tu w kraju – i chyba głównie dlatego nasza wariacja „gap year” niestety wiąże się z emigracją za chlebem, trwającą zazwyczaj znacznie dłużej niż użyty w terminie rok. Ale sposobów na tanie podróżowanie jest wiele, a możliwość podjęcia rozmaitych prac dorywczych w wielu miejscach na świecie sprawia, że nie trzeba być milionerem, aby marzenia stały się rzeczywistością.
Jeśli jesteśmy w stanie uzbierać niezbędne fundusze (a myślę, że sporo z Was nawet nie musiałoby specjalnie zbierać!), dobrze jest dodatkowo rozważyć pozostałe koszty – w końcu nie chodzi o działanie na hurraaaa, ale o przemyślaną, świadomą decyzję, która może znacząco wpłynąć na inne plany – na przykład dotyczące niezależności finansowej. Jestem zdania, że im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz – dlatego właśnie pierwsze lata dorosłego życia, kiedy to kreujemy całą masę przyszłych przyzwyczajeń i nawyków są naprawdę ważne. Taki rok czy dwa przerwy w momencie, kiedy jeszcze nie udowodniłeś swojej przydatności żadnemu pracodawcy może Cię ustawić na końcu kolejki po pracę. Wierzę jednak, że w większości przypadków ten „stracony” czas można przekuć w coś, co będzie stanowiło o Twojej unikalności u potencjalnego pracodawcy i tylko od jego mądrości będzie zależeć, jak do tego podejdzie.
Jako pragmatyk muszę jednak przyznać, że cała koncepcja jest zazwyczaj bardzo kosztowna i biorąc pod uwagę zarówno utratę potencjalnych zarobków, jak i wydatki poniesione podczas podróży życia, traci się naprawdę dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę młody wiek większości osób decydujących się na gap year. W mojej obecnej sytuacji taka roczna przerwa nie zmieniłaby tak dużo, jak w przypadku świeżo upieczonego absolwenta, który traci najlepszy czas na to, żeby rozpocząć swoją ekspresową drogę do osiągnięcia niezależności finansowej.
Jako że sam do tej pory nie zdecydowałem się na tak odważny krok, mogę się tylko domyślać, czy rzeczywiście warto. Mimo wszystko, jeśli tylko masz warunki i odwagę, a dodatkowo wierzysz w siebie i jesteś pewien, że nie zmarnujesz tego czasu, śmiało planuj to, o czym nie może nawet marzyć większość społeczeństwa – czy to przez tak zwane „koleje losu”, czy na własne życzenie. Wyobrażam sobie, że taki reset w odległym końcu świata niesamowicie kształci, rozwija zdolności organizacyjne, motywuje do nauki języków i sprawia, że łatwiej akceptujemy niesprzyjające czy nieoczekiwane dla nas wydarzenia. Pozwala też nabrać porządnej dawki dystansu do świata i tego, co dzisiaj uważamy za nieodzowne. I kto wie – może również pozwoli przekonać samego siebie, że nie trzeba mieć wiele do szczęścia, a skromne życie, jakie prowadzi większość ludności tego świata może być kuszące (zwłaszcza, jeśli jest dobrowolne!). Ja od dawna sobie obiecuję, że jak kiedyś mnie zwolnią z pracy, obowiązkowo zrobię sobie co najmniej pół roku urlopu, w czasie którego próżno mnie będzie szukać na tym kontynencie. Niestety – jakoś nikomu do tej pory nie przyszło go głowy, żeby uczynić mnie częścią procesu „optymalizacji kosztów stałych” – bo tak chyba ładnie nazywa się zwolnienia grupowe, prawda?
A Ty? Czy uważasz, że gap year to rozrywka dla rozkapryszonych dzieci bogatych rodziców zza oceanu? A może to naturalna reakcja organizmu na zmęczenie codziennością i wyścigiem szczurów? Czy w ogóle warto na jakimś etapie życia zrobić sobie porządną przerwę, podczas której… no właśnie -jaki jest Twój pomysł na pozytywne i owocne zagospodarowanie tego umownego roku?
Jak sfinansować podróż
Wiele osób pytało nas ile nasza podróż będzie kosztować i skąd mamy na nią pieniądze. Te ciągłe pytania skłoniły mnie do napisania mini-poradnika na temat zdobywania pieniędzy na podróż. Poradnik był poprzednio opublikowany na forum Travelbit. Poniżej ten sam poradnik z kilkoma drobnymi zmianami.
Po pierwsze, trzeba być absolutnie przekonanym, że podróż to jest to czego się chce. Jeśli będziesz się wahać, jeśli nie będziesz pewny, że twój cel jest wart poświęceń, raczej marne są twoje szanse na zebranie pieniędzy. Wiecznie będziesz znajdować wymówki, żeby jednak pieniądze wydać, a nie je odłożyć. I w końcu bardzo szybko sam sobie wmówisz, że nie stać cię na podróżowanie.
Jedni marzą o drogich samochodach. Inni kupują domy czy mieszkania. Jeszcze inni lubią każdego dnia zjeść kolacje w swojej ulubionej knajpce. My chcemy podróżować. To nasz plan, nasz priorytet, nasze marzenie. I na jego realizację oszczędzamy, tak jak inni oszczędzają na nowy samochód czy mieszkanie.
Po drugie, trzeba sobie uświadomić sobie wartość pieniądza. Klucz do sukcesu w oszczędzaniu na podróż, to zrozumienie, że 10zł kupi w wielu miejscach na świecie o wiele więcej niż w Polsce. Dlatego ważne, aby zrozumieć, że każdy, dosłownie każdy grosz się liczy. Każda odłożona złotówka przybliża do realizacji celu. Jeśli wracasz późno z imprezy i nie chce ci się czekać na autobus więc bierzesz taksówkę, to pomyśl o tym, że te 50zł, które właśnie masz wydać sfinansują ci dzień czy dwa w Laosie lub Birmie. Zacznij myśleć w ten sposób, a wyrzeczenia staną się proste.
Ale teraz do rzeczy. Skąd wziąć pieniądze na podróż? Nasze doświadczenie w tym zakresie mówi, że są na to dwa główne sposoby; po pierwsze – zwiększenie dochodu, po drugie – zmniejszenie wydatków. Poniżej kilka sprawdzonych przez nas sposobów. O ile każdy z nich samodzielnie nie skumuluje wielkich kwot, to połączenie kilku z nich da już bardzo dobre efekty.
1. Maksymalizacja dochodu
- Poszukaj lepiej płatnej pracy lub wywalcz podwyżkę. To oczywiście wymaga wysiłku, ale warto. Mniej więcej rok przed naszym wyjazdem Przemek postraszył swojego szefa, że chce zmienić pracę i szef podwyższył mu pensję o 20% !! Jeśli uda ci się dostać nową, lepiej płatną pracę lub wywalczyć podwyżkę w obecnej pracy, ważne jest aby CAŁĄ nadwyżkę odkładać na podróż.
- Zmień strategię oszczędzania z „zobaczę ile mi zostanie na koniec miesiąca i to odłożę” na „dziś dostałem wypłatę, kwotę X odkładam, a reszta musi mi starczyć do następnej wypłaty”. Kwota X powinna być taka sama każdego miesiąca. Niech cię nie kusi jej zmniejszać. Robiliśmy tak co miesiąc przez 1.5 roku, czasem trzeba się było gimnastykować, żeby starczyło na wszystko, ale daliśmy radę, a stan konta rósł
- Poszukaj dobrze oprocentowanego konta oszczędnościowego lub lokaty terminowej i całe oszczędności tam właśnie gromadź. Odłożenie pieniędzy zajmie trochę czasu, wiec trzeba dać tym oszczędnością urosnąć dzięki odsetkom
- Sprzedaj to, czego nie potrzebujesz. Nie ma chyba prostszego sposobu na zdobycie kasy niż sprzedanie na ebay czy alegro tego czego nie potrzebujesz. I zanim powiesz, że nie masz niczego co nadawałoby się na sprzedaż rozejrzyj się wokół. Nam też się tak wydawało i na początku sprzedawaliśmy tylko książki. Gdy się jednak rozejrzeliśmy okazało się, że jest w domu sporo nigdy lub prawie nie noszonych ubrań, prawie nowy i niepotrzebny sprzęty AGD, narty, płyty, walizki itp. Zarobiliśmy w ten sposób kilkaset $ (dokładnie mówiąc $1050). Do tego doszła już spora suma za późniejszą sprzedaż samochodu, wszystkich mebli, lodówki, pralki i innych sprzętów
- Poszukaj dodatkowego źródła dochodu. Możesz poszukać weekendowej pracy, albo dawać korepetycje. Albo wymyślić coś innego. W naszym przypadku przez 1.5 roku wynajmowaliśmy wolny pokój w naszym mieszkaniu studentom. Na początku było nam strasznie niekomfortowo mieć w domu kogoś obcego, ale bardzo szybko się przyzwyczailiśmy (poza tym lokator i tak wiecznie był poza domem, albo siedział w swoim pokoju). Dodatkowo motywował nas szybko rosnący stan konta
- Każdą ‚niespodziewaną’ kasę odkładaj – jaką kasę mamy na myśli? Bonus w pracy, wygrana w totolotka czy jakimś konkursie, pieniądze otrzymane w prezencie, zwrot podatkowy, niespodziewane oszczędności (np. naprawa auta kosztowała 100zł mniej, niż na nią planowałeś przeznaczyć) itp itd
2. Zmniejszenie wydatków
Tutaj oszczędzane kwoty są mniejsze, ale jeśli jest się konsekwentnym, to na przestrzeni roku czy dwóch można odłożyć w ten sporo ładną sumkę:
- Książki zamiast kupować wypożyczaj w bibliotece, albo kupuj używane na aukcjach internetowych
- Gazety czytaj online zamiast codziennie kupować wydanie. 2zł x 6 dni w tyg = 12zł. 12zł x 52 tygodnie = 624zł. To mniej więcej $200, a za taką kwotę można kupić jakieś 7 nurkowań w Malezji. Jeśli dodasz do tego inne oszczędności to okaże się, że można w ciągu roku zaoszczędzić kilka tysięcy złotych.
- Bierz do pracy przygotowany w domu lancz zamiast kupować coś na mieście
- Unikaj taksówek
- Powstrzymaj się od kupowania nowych sprzętów, gadżetów, mebli, ubrań itp. Na serio da się żyć bez kolejnej bluzki, czy najnowszego modelu komputera
- Obetnij o połowę wydatki to swoje słabości – np. jeśli w każdy weekend chodzisz do klubu i wydajesz za każdym razem 150zl to albo zmniejsz liczbę wizyt do 2 w miesiącu, albo zmniejsz o połowę wydawaną co tydzień kwotę; jeśli jesteś maniakiem muzyki, i co tydzień kupujesz nową płytę, postaraj się ograniczyć do nowej płyty raz na 2 tygodnie
- Sposób dla palaczy (my akurat nie palimy) – jeśli każdego dnia przeznaczasz na papierosy powiedzmy 5zł, to rezygnując z nałogu oszczędzasz w ciągu roku 1825zl. To około $560. Za tę kwotę można zrobić trekking wzdłuż Inca Trail w Peru, przelecieć samolotem nad liniami Nazka i jeszcze zostanie kilkadziesiąt dolarów na pamiątki. Pomyśl, ile możesz odłożyć jeśli „wypalasz” większe kwoty każdego dnia
Jak oszacować koszty podróży? Nasz sposób
Kiedy zdecydowaliśmy się na podróż pojawiło się przed nami pytanie – ile potrzeba nam na to pieniędzy?
Pytanie, na które nie ma niestety łatwej odpowiedzi. Dobre kilka tygodni trwało szacowanie. Jak się za to zabraliśmy?
Podzieliliśmy koszty na następujące kategorie:
– ubezpieczenie
– przeloty i inne droższe przejazdy (np. kolej transsyberyjska)
– koszt wiz – informacje na ten temat można znaleźć na stronach internetowych ambasad
– dzienny średni koszt na osobę na lokalny transport, nocleg i wyżywienie – tutaj nieocenionym źródłem wiedzy okazało się forum Thorn Tree . Czytanie o doświadczeniach innych podróżników to chyba najlepszy sposób na ustalenie tej kwoty. Warto też zajrzeć na stronę Lonely Planet. W opisie każdego kraju jest sekcja na temat średnich dziennych kosztów.
– koszt dodatkowych atrakcji w każdym kraju: nurkowanie, trekkingi, wycieczki, wstępy itp, o których wiemy, że prawdopodobnie z nich skorzystamy – informacje o tych kosztach także najłatwiej znaleźć na forach dyskusyjnych
Kiedy już mieliśmy przed sobą te wszystkie liczby, stworzyliśmy dokument w Excelu, coś jak poniższa tabelka. Dane w tabelce są całkowicie przypadkowe – chodzi tylko o pokazanie formatu dokumentu. Określenie liczby dni jaką chce się spędzić w danym kraju jest oczywiście bardzo trudne, więc w celu oszacowania kosztów trzeba zdecydować jaka liczba będzie najbardziej prawdopodobna.
Do wyliczonej kwoty doliczyliśmy 10%. To tak na wszelki wypadek. Ponieważ jedziemy we dwójkę to pomnożyliśmy wszystko przez 2 i w ten sposób wyszedł nam szacowany maksymalny koszt naszej wyprawy. Być może na trasie uda się wydawać mniej niż założyliśmy, ale lepiej żeby zostało niż żeby miało braknąć :)
Ile kosztuje długa podróż?
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138262,16344338,Tomek_Michniewicz___Wejdzcie_w_moje_buty_.html