Od kilkunastu miesięcy do niczego nie ma głowy. Ciągle jest na planie, do domu wpada tylko od czasu do czasu. Agnieszka Suchora - jej najlepsza przyjaciółka, też aktorka - kupowała za nią prezenty na święta. Do agentki Kuleszy dzwonią już z całego świata. Są propozycje z Francji i z USA. Kiedy Suchorze udaje się dodzwonić, mówi: - Słuchaj, Agata, żeby oni się tylko nie dowiedzieli, że ty nie umiesz grać!
Kulesza scenicznym szeptem odpowiada: - Nie, stara, jest dobrze. Na razie nikt się jeszcze nie zorientował.
Kwiaciarką, archeologiem albo kosmetyczką. Tym mała Agatka chce zostać, zanim odkryje swoje powołanie. Na świat przychodzi 27 września 1971 roku w Szczecinie.
- Do siódmego roku życia w ogóle nie zwracałam na siebie niczyjej uwagi, nikt mnie z tego czasu nie pamięta - wspomina. - Szłam do sklepu z kartką, mówiłam "dzień dobry" i dawałam kartkę. Gdy poszłam do pierwszej klasy, szybko się zorientowałam, że jak tak dalej będzie, to zginę. Zaatakowałam życie i później nie byłam już taka niewidoczna.
- Poznałyśmy się z Agatą, gdy miałyśmy po trzy lata - opowiada Katarzyna Nosowska, wokalistka i autorka tekstów, również szczecinianka. - Jako córki marynarzy spotkałyśmy się na tym samym statku w czasie odwiedzin. Moja mama podobno już wtedy powiedziała, że Agata będzie artystką. To była trzyletnia dziewczynka, która w falbaniastej sukni wirowała wokół własnej osi. Nasze pierwsze świadome spotkanie miało miejsce dwa lata później. To już było w mieszkaniu u jednej z nas. Malowałyśmy jakąś brzydką gumową lalkę w szarobure kolory. Bardzo byłyśmy tym rozbawione, zaśmiewałyśmy się do rozpuku. Do tej pory pamiętamy ten nieprawdopodobnie silny, szczery śmiech.
Baletki. O tym Kulesza marzy na co dzień. Naprzeciwko jej osiedla jest dom kultury Korab. Wszystkie dziewczyny chodzą tam tańczyć, zespół nazywa się Gama. Agata ma baletki w rozpadzie, dziadek naszywa na nie łaty ze skóry. W ośrodku jest też kino. Ponieważ koleżanki znają wszystkie tajne przejścia, mnóstwo filmów da się obejrzeć za darmo. Wreszcie babcia przywozi jej nowe baletki z Hamburga. Mięciutkie. Czarne. Z troczkami.
Kulesza uczy się dobrze, podobnie jak starsza siostra (w przyszłości nauczycielka polskiego). Do szkoły podstawowej numer 11 chodzi razem z Nosowską. - Agata była po prostu stworzona do tego, żeby w przyszłości odnosić wielkie sukcesy - twierdzi piosenkarka. - To było czytelne już na poziomie podstawówki. Mam wrażenie, że w tym wieku jest się trudno wybić - szczególnie w takich czasach, w jakich my dorastałyśmy. Wszystko było raczej siermiężne i średnio widowiskowe. Było to możliwe naprawdę tylko i wyłącznie dzięki silnej osobowości. Agata ją miała. Wszyscy chłopcy się w niej kochali, a wszystkie dziewczynki chciały być takie jak ona.
W piątym liceum zapamiętają ją z rzutu granatem ćwiczebnym na lekcji PO.
Nie znalazł się do dzisiaj.
Maja Komorowska: Agata jest moją wielką radością
"Jadę do domu, ty tu dłużej zostaniesz" - tak mówi jej mama po pierwszym etapie egzaminu na studia. Kulesza zdaje do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie (dzisiejsza Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza). Taki egzamin trwa w sumie ze trzy tygodnie, a pierwszy etap to największe sito. Zostaje z nią Nosowska. - Ale ja nie pojechałam jako jej niania, ona tego zupełnie nie potrzebowała! - mówi wokalistka. - Agata była zdecydowana od kilku lat, gdzie będzie składać papiery, a ja byłam trochę zagubiona. Pojechałam też spróbować, co było absurdem, bo nie miałam w tym kierunku żadnego daru. Wiersza się uczyłam w pociągu. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak trudno jest się tam dostać.
Mama na peronie płacze. Dobrze wie, że córka już do Szczecina nie wróci.
Nosowska odpada. I dobrze. Już za trzy lata wyda z zespołem Hey płytę "Fire", która okaże się poczwórną platyną.
Mama Agaty miała rację. - Byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły się cieszyć - opowiada Kulesza. - Chciałam zadzwonić do domu. Poszłam na Pocztę Główną. Takie były czasy, że rozmowy się zamawiało. Dopiero kiedy usłyszałam samą siebie, jak mówię rodzicom, że się dostałam, zrozumiałam, że to mój sukces.
Na studiach Kulesza zostaje ulubienicą Mai Komorowskiej. - Agata jest moją wielką radością - przyznaje profesorka. - Jest mądra, inteligentna, wrażliwa. Pamiętam ją z czasu studiów. Praca z nią była zawsze twórcza i inspirująca. Agata łączy w sobie tyle umiejętności, talentów, które rozwija dzięki odwadze i sile. Mam zaufanie do jej sposobu myślenia - do tego, jak widzi świat i ludzi.
- Miałam bardzo dobrych profesorów - twierdzi Kulesza. - Ogromny wpływ mieli na mnie Wiesław Komasa, Maja Komorowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak. Kształcenie artystyczne polega na zainspirowaniu. Na tym, żeby ktoś potrafił to, co jest w środku, poszerzyć. Sprawić, żeby pęczniało. Kiedy tu przyjechałam, miałam 19 lat i byłam czystą, niezapisaną kartką. W takim kształcie naprawdę łatwo zrobić krzywdę. Człowiek pracuje na sobie, wystarczy jakaś zła uwaga i może się zamknąć. Ale mnie krzywdy nie zrobili.
Na studiach Kulesza mieszka z koleżanką z roku Małgorzatą Kożuchowską. Nie daje jej ciągle ślęczeć nad książkami, wyciąga ją na imprezy. Potem będzie się śmiała, że uczeń prześcignął mistrza. Pod jej nieobecność współlokatorka robi raz wielką balangę ze studentami z międzynarodowej wymiany. Goście siedzą nawet w łazience i na balkonie. Kulesza nie może potem zrozumieć, dlaczego sąsiedzi przyglądają jej się tak dziwnie.
Z Marianką w wózku i kalafiorem w torbie
- Los sprzyja tym, którzy się nie ścigają - powie o niej po latach reżyser Filip Bajon. Jako jeden z pierwszych obsadza Kuleszę w swych filmach i spektaklach. Zauważa ją na przedstawieniu dyplomowym.
- To był chyba Gorki - wspomina. - Grała taką chytrą... Dostrzegłem ją, choć to był epizod. Grała go dowcipnie. Była widoczna. Potem był film "Poznań 56". Zagrała nauczycielkę. Dobrze się mieściła w ramach epoki, dodała jej prawdopodobieństwa, a opowieści - dramatyzmu. Ten konflikt, który tam był, w jej wykonaniu wyszedł bardzo prawdziwie. Zobaczyłem, że ma łatwość aktorską. Jest wiarygodna. Ma dość duże spektrum. Wiedziałem cały czas, że to jedna z najlepszych aktorek swojego pokolenia. Co takiego miała w sobie? Pewien taki przewrotny uśmieszek, wyrazistość. Zawsze wiedziałem, co ona gra. Potrafiła to ładnie przykryć, to nigdy nie była tautologia, ale ja to rozumiałem - dodaje.
Po studiach Kulesza idzie z kilkorgiem kolegów do Teatru Dramatycznego. To czas zaraz po ustrojowej transformacji, w branży w pewnym sensie kończy się sztuka, a zaczyna show-biznes. Ale ona jakby tego nie dostrzega. Jest skupiona na swoim życiu. Najpierw nie mają jeszcze z kolegami rodzin, zobowiązań. Rano wstają, idą na próbę, razem jedzą obiad, grają przedstawienie, a potem idą się bawić. Od czasu do czasu trzeba poroznosić swoje zdjęcia. Kulesza tego do końca nie rozumie. W gruncie rzeczy myśli sobie, że jak jest utalentowana i będą jej potrzebowali, to i tak ją znajdą. Może tylko trochę się martwi, kiedy znowu ją obsadzają w ogonach.
- Pewnie zdarzało mi się pomyśleć: "Szkoda, że tak mało gram", ale proszę pamiętać, że trzy lata po studiach urodziłam dziecko. Naprawdę miałam co robić w życiu. Nie było tak, że oszalała chodziłam po domu, bo telefon nie dzwonił. Nie, tym bardziej że cały czas pracowałam - był teatr, "Pensjonat pod Różą", Kabaret Olgi Lipińskiej, epizody. Może nie było takiego widocznego sukcesu, ale ja się z tego zawodu utrzymywałam. Nie pamiętam, żebym się żaliła. Nigdy nie uważałam, że coś mi się należy. Ja w ogóle nie lubię u ludzi roszczeniowej postawy.
Kulesza powoli oducza się nerwowego pozbywania się tekstu na scenie. Zaczyna się przyjemność wykonywania zawodu. U Olgi Lipińskiej na dobre zaprzyjaźnia się z Suchorą. Obie mają małe dzieci (partnerem Kuleszy jest operator Marcin Figurski, ślub wezmą dopiero wiele lat później). Spędzają razem prawie każde popołudnie. Kotłują się po dywanie, a dzieci na nich. Lubią się też z Hanką Śleszyńską.
- Pamiętam casting do serialu "Rodzinka" (nie mylić z "Rodzinką.pl"!) - opowiada Suchora. - To już było lata temu. Do roli matki w tym serialu została zaproszona na casting Hanka, Agata i ja. No i ktoś tam jeszcze. W każdym razie byłyśmy my, trzy przyjaciółki. A ja po prostu nie umiem i nienawidzę chodzić na castingi! Agata mi mówi: "Idź, ja byłam". Dała mi wtedy tak konkretne wskazówki, co i jak mam zrobić, że poszłam i wygrałam. Zadzwoniłam do niej i mówię: "Kochana, dziękuję!".
O tamtych latach Kulesza powie kiedyś, że jak jeździła z Marianką w wózku i kalafiorem w torbie, to martwiła się czasem, że tak mało robi. A teraz to ma taki kocioł, że chętnie by sobie z tym wózkiem i kalafiorem jeszcze pojeździła.
Udaje się nie zostać celebrytką
Suchora zapamięta tamten telefon: - Słuchaj, stara, "Taniec z gwiazdami"...
Długo się naradzają. Wiadomo, program nie jest najwyższych lotów, ale Suchora przekonuje Kuleszę, że sobie potańczy, co zawsze uwielbiała, no i coś tam zarobi. Akurat ma wolne terminy. Organizatorzy pewnie myślą, że biorą ją na dwa-trzy odcinki. Zaczynają się mordercze cztery miesiące. Najpierw miesiąc się tańczy bez programu, żeby się przygotować. Potem codziennie po pięć godzin treningu, w sobotę próba generalna, a w niedzielę live. I kilka milionów ludzi przed telewizorami. Kulesza staje na parkiecie, nogi się pod nią uginają, myśli sobie: "Nie wierzę, że tu jestem", ale już leci muzyka i trzeba zaczynać. Jej partnerem jest Stefano Terrazzino. Wygrywają. Aktorka odbiera statuetkę i kluczyki do porsche.
- Dwa czy trzy odcinki przed końcem zadzwoniła do mnie: "Wiesz co? Tak siedzimy z Marcinem i rozmawiamy. Gdybym wygrała, to oddam ten samochód" - opowiada Suchora. - To było wcześniej postanowione. A jeździła wtedy najbardziej obciachowym samochodem świata! Renault kangoo. Takim półdostawczym, jakimś zielonym. To jest właśnie wspaniałe w Agacie. Nie chciała porsche, to mogła je sprzedać i dołożyć sobie do kredytu. Ale nie. Wygrała, to mówię: "Agata, ja cię proszę! Przejedź się tym chociaż raz!". A ona: "No, dobra, raz". I przejechała się. A pod domem dalej stało kangoo.
Porsche 987 boxster zostaje zlicytowane przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy za 255 tys. 100 zł.
A Kuleszy jakimś cudem - lub po prostu siłą woli - udaje się nie zostać celebrytką.
- Pewnie, że mnie ciągną na ściankę, taki mają zawód - przyznaje. - Trzeba to szanować. Ja, gdy idę na premierę i jestem fotografowana, też jestem w pracy. To nie jest moja pasja ani hobby. Staram się jednak pojawiać tylko w kontekście zawodowym, bo inny mnie nie interesuje. To ja decyduję o tym, czy chcę iść po gifty i dać się sfotografować, bo dostanę cztery pary spodni. Wiele zależy ode mnie. Tabloidy na szczęście mnie oszczędzają, mam spokój. Raz rozśmieszył mnie taki paparazzi. Podszedł i mówi: "Wie pani, ile ja mam pani zdjęć nieumalowanej z Leclerca?".
Innym razem dopada ją jakiś dziennikarz. Po kumpelsku rzuca: "Cześć, Agata!", i z rozmachem klepie w ramię. To akurat premiera "Skrzydlatych świń" Anny Kazejak, Kulesza jest tuż po wychwalanej roli w "Sali samobójców" Jana Komasy, skończyła właśnie zdjęcia do "Róży" Wojtka Smarzowskiego, robi dwa seriale i ma premierę w teatrze (gra już w Ateneum). Kamera rusza, dziennikarz zadaje pytanie:
- Dwa lata temu wygrałaś "Taniec z gwiazdami" - i co? I nic. Zniknęłaś jakoś!
"Sala samobójców" i "Róża" (na zdjęciu powyżej). O tych filmach będzie się mówić, że to był przełom. Oba wchodzą na ekrany w 2011 roku. Kulesza ma 40 lat. - Gdybym wiedziała, jak Smarzowski pracuje, pewnie bym nie spała przed tym castingiem - mówi aktorka. - Ale na szczęście nie miałam pojęcia, jaki to świetny reżyser, więc spokojnie sobie przyszłam. Byłam rozkręcona po "Sali samobójców", czułam się swobodnie. Po filmie "Róża" mogę powiedzieć, że Smarzowski jest naprawdę wybitny. Każdemu aktorowi życzę spotkania z nim. Mało kto potrafi sprawić, że aktor tak się otwiera i oddaje to, co ma w środku.
Film przedstawia brutalny świat Mazur zaraz po II wojnie światowej. Bohaterka Kuleszy jest wielokrotnie gwałcona. Rola jest bardzo emocjonalna. To egzamin z profesjonalizmu - żeby nie zwariować. Po premierze zdarzają się wywiady, podczas których aktorka płacze razem z dziennikarką. Kiedy przypadkiem zobaczy fragment filmu w telewizji, czuje, że mimowolnie odwraca wzrok. Róża, bohaterka, ją wzrusza. Ale w końcu musi się wyspać i iść znowu do pracy. Uczy się myśleć o tym w taki sposób, jakby to była zabawa dzieci na podwórku. Mogą właśnie udawać strażaków, ale jak je zawołać na obiad, to zostawią nawet największy pożar.
Smarzowski mówi o Kuleszy krótko: - Agata pracuje na półtonach, gra oszczędnie i organicznie. Umiejętnie rozkłada emocje. Jest inteligentna, analizuje i proponuje. Ma do siebie dystans, lubię jej poczucie humoru. Jako aktorka i jako człowiek - czołówka peletonu.
Wtedy też dostrzega ją Paweł Pawlikowski, reżyser "Idy". - Widziałem ją najpierw w dwóch filmach, gdy byłem w jury w Gdyni - opowiada. - Pierwszym była "Róża". Była dobra, ale wszystko było trochę na jedną nutę. Potem widziałem ją kompletnie inną w "Sali samobójców". Nie miała tam wielkiej roli, ale była fajna i inna. Wiedziałem już, że może grać kompletnie różne osobowości. I potem się z nią spotkałem. Jest naprawdę urocza, intensywna, zabawna, pełna szczerości i otwartości. Nie jest jakaś rozmemłana, sentymentalna, pretensjonalna, tylko bardzo konkretna. I nie ma żadnych kompleksów, nie boi się niczego.
W "Idzie" gra Krwawą Wandę. Jednym z pierwowzorów postaci jest Helena Wolińska-Brus - Żydówka z pochodzenia i komunistka z przekonania. W zimnej i wyrachowanej kobiecie niespodziewanie budzi uczucia pojawiająca się nagle znacznie młodsza krewna. Kulesza zbiera nagrody, m.in. na festiwalu Gijón w Hiszpanii, krytycy z Los Angeles i Chicago uznają ją za najlepszą aktorkę drugoplanową 2014 roku. Widzowie ją uwielbiają - dostaje też Wdechę Publiczności 2014 (nagrodę kulturalną "Gazety Co Jest Grane"). Film zdobywa nominacje do Złotych Globów i do Oscarów, a także nagrodę BAFTA.
- Takiego sukcesu na pewno się nie spodziewałam - twierdzi Kulesza. - Gdy zaczynaliśmy, ważne było co innego. Podobało mi się spotkanie z Pawłem: te próby i rozmowy, które prowadziliśmy. Podobał mi się materiał. Potem byłam zachwycona precyzją Pawła. Obserwowałam, w jaką formę to wkłada. Miał takie laboratorium. Aktorstwo, rytm, kadr, kolor - wszystko przemyślane i dopracowane.
- Agata przygotowywała się bardzo intensywnie, dużo się dowiadywała, wypytywała o prototypy tej postaci, o różne możliwe źródła psychologiczne - opowiada Pawlikowski. - Była bardzo oddana sprawie. Każdego dnia czekałem, aż ona się zjawi na planie jako taka Pani Energia. Wszyscy się budzili. No i to jest bestia na planie. Nie tylko robi swoje, ale też widzi wszystko dookoła. Wczuwa się w pracę i potrzeby reżysera, operatora, dźwiękowca. Ale jak ktoś jej stawia minimalne warunki, to może szybko huknąć! Ustawia wszystkich jak trzeba. A przy tym potrafi na zawołanie wejść totalnie w swoją postać. Niesamowicie utalentowana, a przy tym jest dobrym człowiekiem. Fajna, równa baba.
Reżyser i aktorka spierają się teraz o to, kto z nich wymyślił czarne soczewki, które noszą w filmie obie aktorki. Bo tak naprawdę Kulesza ma oczy zielone. A pomysł był świetny.
Na Złote Globy nie pojechała. Miała robotę
Suchora dzwoni do Kuleszy zaraz po Orłach za "Różę". "Co robisz?". "A odkurzam".
Ogłosili nominacje do Oscarów. Telefon. "A właśnie rosół gotuję".
- Od kilku lat bardzo intensywnie pracuję - mówi Kulesza. - Są tylko praca i dom. Wcześniej łączyłam wiele światów i teraz mam niekiedy uczucie, że coś tracę... Pora odpocząć. Chcę dokończyć tylko kilka projektów i na jakiś czas usunąć się w cień. Nie chcę dopuścić do sytuacji, w której będzie mnie za dużo. Boję się tylko, że wtedy pojawi się propozycja, której nie będę umiała się oprzeć. Ale to rodzina trzyma mnie w pionie, ona jest najważniejsza.
Czasem spotykają się w czwórkę u niej w domku na wsi (mężem Suchory jest aktor Krzysztof Kowalewski). Figurski - hobbystycznie prekursor pływania po Wiśle tzw. pychówką - pyta: "Idziemy na łódkę?". Suchora idzie, a Kulesza i Kowalewski zostają na leżakach przykryci kocami i czytają książki. Kiedy po czterech godzinach tamci wracają z wyprawy, aktorzy dalej są okryci kocami i śpią, książki leżą im na brzuchach.
- Czytałyśmy razem książkę Cabré - opowiada Suchora. - Były bardzo dobre recenzje "Wyznaję". Mówili o tym wszędzie - kurczę, może być dobre. Kupiłyśmy obie, czytamy. Bardzo często czytamy tę samą książkę równocześnie, bo musimy o niej ciągle gadać. Wkręciłyśmy się w tego Cabré straszliwie, emocje sięgają zenitu, dzwonię do Agaty i mówię: "Stara, nie uwierzysz. Mam wybrakowaną książkę". Niektóre strony w moim egzemplarzu były puste. A może taki zamysł pisarza? Ona mówi: "Poczekaj, sprawdzę w swoim". Sprawdza, ale u niej są. I było tak: ona mi iPadem fotografowała te brakujące strony i przesyłała. Czy to nie jest cudowna przyjaźń?
Na Złote Globy nie pojechała. Miała robotę. Nie może zrozumieć, dlaczego wszyscy ją pytają, czy nie było jej żal. Niby czego? Tego stresu?
Galę obejrzała u Nosowskiej, która od jakiegoś czasu jest jej sąsiadką. - Agata jest zdecydowanie za skromna - mówi piosenkarka. - Ona w ogóle nie robi zamieszania wokół swoich spraw. Uważam, że niesłusznie. Człowiek, który odnosi wielkie sukcesy, powinien sobie pozwolić na taką wspaniałą, czystą radość! Ponieważ nie pojechała na Globy, namówiłam ją, żebyśmy spędziły ten czas przed komputerem. Walcząc z tą siecią, która zanikała, przygotowaliśmy z moim partnerem dla Agaty czerwony dywan w wersji mini.
Na tym dywanie Nosowska zrobiła Kuleszy pamiątkowe zdjęcie: w rozlazłym szlafroku i eleganckich szpilkach. Ale na Oscary aktorka już pojedzie. Ważne, żeby byli tam razem - całą ekipą. Kontrowersji wokół "Idy" (jedni zarzucają filmowi antypolonizm, inni - antysemickość) nie chce nawet komentować. Dla niej to film przede wszystkim o emocjach. Zapytana nieoficjalnie wzdycha, że najwyraźniej wiele osób chce się wypromować przy okazji sukcesu tej produkcji.
Kulesza nie ma ostatnio nawet czasu oglądać meczów. A uwielbia: siatkówkę, koszykówkę, nogę. Strasznie się przy nich wydziera. Gdyby teraz miała się jej kariera zakończyć, czułaby się spełniona. Ale pazernie liczy na to, że coś fajnego jeszcze ją spotka. Młodsze aktorki mówią jej, że jej droga jest dla nich nadzieją.
- Miałam szczęście, wiem to - mówi Kulesza. - Zasługa moja jest taka, że rzetelnie pracowałam, ale poza tym miałam szczęście. Jestem predysponowana do tego zawodu, to jasne. Takich ludzi jest jednak mnóstwo. Wiele zależy od tego, jaki dostaniesz materiał. Masz taki a nie inny kolor i musi być nagle zapotrzebowanie właśnie na taki kolor. Dobrze, że do mnie to przyszło koło czterdziestki, kiedy miałam już ułożone w głowie. To jest chyba wspaniałe w tym zawodzie: jest nieprzewidywalny.
- Czy to nie jest fenomenalne, że tak późno zaskoczyła tak wielka kariera? - pyta Suchora. - Dla mnie to dowód na sprawiedliwość dziejową! Mówimy o osobie, która nigdy nie robiła żadnych cudów ze swoją urodą, niczego sobie nie wstrzyknęła, nie poniżała się do wchodzenia w żadne dziwne układy. Po prostu jest mądra i utalentowana, solidnie pracowała i naprawdę lubi to, co robi. Czy to nie jest krzepiące?
http://wyborcza.pl/magazyn/1,143552,17463635,Agata_Kulesza__Rowna_baba_na_Oscarach.html