Saturday, 15 February 2014

Cześć, chuju, zaruchałeś wczoraj?", "Wypierdalaj, kutasie", "Napierdalasz na folii czy na aluminium?", "Chuj ci w dupę", "Pikuj, chuju, pikuj". No, pogadali sobie, już jest zgoda.

Rys. MATEUSZ KOŁEK
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,136629,15442943,Uwazaj_na_kobiety_w_sobote.html
Wszysttko mozna przeczytac pod tym linkiem. I co najwazniejsze tam sa i filmy. Co rece opadaja. Najgorsze sie juz przeszlo. Emigranci wszystko przechodza ale to co jest opisane z sytuacja na tasmie to juz mnie chooy strzela. Porywanie ludzi, sex na tasmie, jakies takie nie wiadomo co? Chyba juz prestane narzekac na wszystko. Nawet na ten poj. google co mi posty wstrzymuje i banuje tresc!
Bo w poniedziałek w więzieniu pod Dover spotkasz kilkudziesięciu rodaków
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,136629,15442943,Uwazaj_na_kobiety_w_sobote.html
Jak zrobiłem kółko
Wojciech, 53 lata 


Zapraszam do gabinetu. Oto ściana płaczu, oczywiście dla niektórych. Z kamer zawieszonych w tym biurowcu spływa 20 opowieści o wewnętrznym życiu moich firm. Wszystkie na wielki płaski telewizor, który wisi na ścianie. Teraz chłopaczek z działu ogłoszeń wstaje zza biurka i znika. Pojawia się na prawym ekranie pod toaletą męską, będzie się załatwiał. Prawniczka, dziennikarz i niezidentyfikowany palą papierosy pod wejściem do budynku. Trochę długo sobie palą. To nie jest kino akcji, ale trudno oderwać wzrok od ekranu. Bezpośrednia kontrola pracowników, doskonała pamięć i odwaga zaprowadziły mnie na stanowisko prezesa holdingu, w którego skład wchodzi multum, proszę pani, firm. Sam je wszystkie zakładałem, kiedy w połowie lat 90. przyjechałem do Londynu.

Liznąłem wcześniej trochę Zachodu, a Polską byłem już zmęczony. Była końcówka lat 80., a jako właściciela firmy polonijnej, zajmującej się sprzedażą perfum, żywności oraz bielizny damskiej, brali mnie za spekulanta. To, proszę pani, boli, jak się ma 29 lat. Zebrałem rodzinę. Pojechałem do Francji.

Francja, Francja, duża sfera emigrantów, ale oni się nie rozwijają. Byle dostać zasiłek, powłóczyć się po ulicy, torebkę wyrwać, na budowie dorobić. A ja nabierałem tak zwanej siły. Byłem za fryzjera, potem za sprzedawcę domów. Ale mnie ciągnęło do biznesu, a Francja się do tego zupełnie nie nadaje. Mówię: "Jedziemy do Londynu".

Wysiadam na dworcu Victoria i załamka: brudno, niepozamiatane, żadnego kosza na śmieci, syf. Widząc ten kraj, nie mogłem dojść do siebie. Ale się okazało, że w tamtym okresie było w mieście dużo wysadzeń. IRA wkładała bomby w śmietniki, żeby w czasie wybuchu było więcej słychać. Kiedy później zaprzestali zamachów, zrobiło się czysto.

Co jeszcze zobaczyłem: te czarne taksówki, które wyglądały jak krzywe garbuski z Polski. Myślę sobie: "Czy ja się cofnąłem do Warszawy?". Ale nie, na ulicach ludzie mieli czarną skórę. Następny szok.

Szybko się zorientowałem, że tu trzeba być silnego charakteru. A takim człowiekiem mogę siebie nazwać. Miałem nocleg wyłącznie na cztery dni. Zatrzymaliśmy się z rodziną u Cygana słowackiego. Mogę śmiało powiedzieć, że to jest normalny człowiek, wręcz wspaniały. Cygan wie, jak przetrwać. Jestem mu wdzięczny, bo dzięki niemu ja też przetrwałem.

Naturalnie od razu znalazłem pracę. Zostałem pizza driver, który to jest pospolitym zawodem Polaka. Nielegalna praca. A co? Były prezydent też pracował na zmywaku, premier mył okna w jakichś wysokich wieżach. Potem załatwiłem sobie prawo do pracy, po czterech latach - rezydenturę. Obecnie, nie chwaląc się, jestem już Brytyjczykiem.

Zarabiając w Polsce pewne duże fundusze, nie czułem tego co tutaj. Satysfakcji. Jak doniosłem pierwszą pizzę i dostałem tipa, to mi się łezka zakręciła. To był ciężko zarobiony funt. Czułem się zmęczony, ale szczęśliwy. Potem mówię: "Otworzę firmę". Miałem już paru ludzi na oku. Jeden pan z dawnych czasów jeszcze ze mną pracuje. Wtedy ja woziłem pizzę, a on ją klepał.

Polska emigrantka w Australii: Dlaczego zostawiliśmy Polskę

Najpierw sprawdziliśmy, czego potrzeba ludności w Londynie. Napisaliśmy w tym celu ulotkę o treści: "Jeśli potrzebujesz pomocy - zadzwoń". Kilkadziesiąt tysięcy tych ulotek rozwieźliśmy po domach razem z tą pizzą.

Bingo. Zaczęli dzwonić. A to, że potrzebują handymana, a to, że potrzebują sprzątaczki. Paraliż. Co teraz? Dzwonię więc do studentki, która mówi po angielsku. Pytam, co robić. Ona: "Bierzcie od klienta 6 funtów za godzinę, mnie płaćcie 4, będziecie zarabiać, a ja posprzątam i się opłaci". W czasie pierwszego miesiąca mieliśmy ją jedną, po dwóch miesiącach mieliśmy pięć sprzątaczek, po sześciu - 30, a po dwóch latach - 150. Mnożyły się jak króliki i wszędzie sprzątały.

Żeby posprzątać całość, trzeba mieć system. Sam go opracowałem i stałem się specjalistą. System polega na tym, żeby sprzątać nie wyżej niż na wysokości oczu oraz posprzątać przed drzwiami i wytrzeć klamkę. Pierwsze, co klient robi, to bierze za klamkę. Nie może powiedzieć: "Ożeż, brudne!". Następnie: korytarz ma być wyczyszczony super, to samo blaty w kuchni i łazience. Jak te pozycje zostaną wysprzątane, to klient będzie forever i fakapy będzie można zostawiać dosłownie wszędzie. Możemy oczywiście odsuwać kanapy, stoły, ale trzeba powiedzieć jasno, że się wtedy nie zdąży. Największa sztuka w biznesie to nie sprzątanie, tylko logistyka przejazdu sprzątaczki przez wielkie miasto. Przejazd ma zajmować najlepiej do 15 minut.

Czemu zażarło z dziewczynami? Bo Angol to jest człowiek pracy, a więc nie ma czasu na sprzątanie. Pracuje po 70-80 godzin tygodniowo. Angol nie skończy pracy, dopóki nie zrobi swojego zadania. To nie tak jak Polak, co odkłada długopis i idzie, to kompletnie inny styl. Więc on nie ma czasu na robienie koło siebie. Zresztą on nie umie. Jak jest specjalistą od komputera, to nie wkręci żarówki, jak jest hydraulikiem, to nie wbije gwoździa. Student w ogóle nie sprząta, on jest brudas z natury.

Mieliśmy już 700 domów i samoczynnie weszliśmy w budowlankę. Angole zaczęli żądać, żeby im okno czy klamkę naprawić. Dzwonili, czy nie mamy kogoś do malowania. A myśmy mieli, bo te 150 dziewczyn, co sprzątały, miało na szczęście mężów i chłopaków. Potem sprawy potoczyły się naprawdę szybko i naturalnie. Sprzątaczka i handyman potrzebowali zalegalizowania pobytu, tak więc stworzyłem dział emigracyjno-prawny. Załatwiałem zarówno bizneswizy, jak i tak zwane pobyty. Zanim się otworzyły granice, Polak mógł dostać bizneswizę tylko wtedy, jak miał stałą pracę. A stałą pracę dawałem ja. Logiczne? Małżonka moja była z wykształcenia prawnikiem i wszystko załatwiła. Teraz mamy pozwolenie z samego Home Office. Możemy nawet Angolom załatwiać paszporty, jakby chcieli.

Jak już ten Polak miał swój pobyt, to musiał gdzieś mieszkać. Zbudowaliśmy więc domy na wynajem. Kiedy przyszedł wreszcie rok 2005 i Polacy zaczęli przyjeżdżać wielką ławą, to ja im w duchu powiedziałem: "Stworzyliśmy dla was kółko - sprzątanie, budowlanka, mieszkanie i pobyty. Tak więc idźcie i się rozprzestrzeniajcie".

Rozmowa z prof. Romualdem Jończym: ''Emigracja zarobkowa to już nie jest high live''

Żeby dostać się do ich dobrych sfer, to chyba mi już życia nie wystarczy. One są zamkniętym kręgiem. Tutaj można być dobrze wykształconym, mieć majątek, ale nie będzie się z naprawdę wyższej klasy. W życiu biznesowym bardzo dobrze urodzony wygląda tak: widzisz go w koszuli, widać, że jest oberwana, bo on nosi ją 20 lat. Albo ma płaszcz 30-letni. Albo buty 15-letnie. Ale te buty nawet teraz mają wartość 500 funtów, koszula jest z najwyższej półki i zawsze była, na taki płaszcz to normalny człowiek musiałby długo zbierać. No i widać zegarek.

Dajmy na to, ja mam dom w Cotswolds w hrabstwie Gloucestershire, gdzie ci najlepiej urodzeni mają swoje domy od piątku do niedzieli. A jednak nie zapraszają mnie na polowanie, choć zapraszają innych. Albo będę chciał wysłać dzieci do szkoły dobrej, wysoko płatnej, mającej renomę. Niestety, żeby tam wejść, to będzie duża sztuka. Ale, dajmy na to, udało mi się załatwić te rekomendacje, tak jak znajomej Polce pochodzenia inteligenckiego. Sama była w Polsce nauczycielką, ale mając bogatego męża, posłała córkę do prywatnej szkoły w okolice Windsoru. Ta córka nigdy nie została zaakceptowana. Tamci jeżdżą do Szwajcarii na narty, na jachty w ciepłe kraje. Niektórzy nawet nie mają pieniędzy na takie wyjazdy, ale ich zapraszają ci, co mają. Z urodzenia biorą. Córka nabawiła się depresji. Ale chodzi dalej, dlaczego ma nie chodzić?

Na taśmie u Albańczyka 
Marcin, 43 lata 


Zarządzają nami Albańczycy. Twarde skurwysyny, niektórzy rozumieją po angielsku. 90 robotników do sortowania śmieci na dwie zmiany to Polacy. Plus kilku Litwinów.
Część Polaków jest na specjalnej liście i może mieć pewność, że każdego dnia dostanie robotę. Reszta przychodzi na ambonę i czeka na decyzję Albańczyka, jak w obozie. Angielska agencja pośrednictwa pracy, która ściąga z Polski ludzi do naszej sortowni, zatrudniła w Dartford 500 osób, choć pracować w ciągu doby może tylko 90. Agencja bierze kasę za łeb wciągnięty na listę zatrudnionych. Polacy zagryzają się wzajemnie, żeby tylko dostać się do taśmy. Przykład: zajumasz rękawice albo kask koledze z pracy i kolega nie ma w czym sortować. Odpada. Jak mu nie zaszkodzisz, to już mu pomożesz i wtedy sam nie masz roboty. Pomaganie innemu oznacza, że jesteś ciotą.

Lepiej mają młodsze kobiety i ich rodziny. Jeśli Albańczyk ma seksualny układ z kobietą przy taśmie, to nawet jej pociotkowi ze wsi podkarpackiej, który segreguje śmieci w innej hali, jest lepiej.

Ja mam przywilej, ponieważ mój brat pracuje tu od roku, ma maturę i mówi trochę po angielsku, taki lokalny mądrala. Ostatnio zszedł z taśmy i trafił do biura jako inspektor BHP w fabryce. Ma podobno w biurze trochę czystsze ubikacje. Mieli mu dać podwyżkę, ale nie dali. Brat siedzi cicho, bo dostał w Dartford stały kontrakt. Jest w lepszej sytuacji niż reszta pikerów, którzy sortują za pośrednictwem agencji, a ich prawo do zasiłków angielskich jest prawie zerowe. Tak więc dzięki bratu nie stoję rano na ambonie, czekając, czy mój ryj spodoba się Albańczykowi.

Polska emigracja w filmie Kena Loacha: ''Ciemna strona emigracji ''

Zwiastun filmu ''It's a Free World''

Potem idę na taśmę. Śmieciarki zwożą tu kontenery z całego kraju. Najpierw śmieci lecą do wielkiego bębna, który jest nakłuty ostrymi kolcami. W bębnie dodatkowo siedzą Polacy i wyjmują wielkie kartony. To najcenniejszy surowiec wtórny. Potem bęben się zaczyna obracać i większe śmieci zostają na kolcach. W zeszłym tygodniu było zabawnie, bo kolega nie zwolnił blokady zabezpieczeń i bęben zaczął się obracać z Polakami w środku. Kolega nie wiedział, jak zwolnić tę blokadę, bo Albańczycy akurat oszczędzali na szkoleniach BHP. Tam byli Wiesiek i Jarek, bracia alkoholicy, którzy nigdy nie pojechali nawet do centrum Londynu. Zanim ktoś zajarzył, co się dzieje, bęben parę razy się obrócił. Pomyślałem, że chłopaki to już tego centrum nie zobaczą. Przeżyli. Gdyby nie byli debilami, mogliby zaskarżyć firmę i zgarnąć miliony. Ale zaraz podleciał Albańczyk: "Kurwa, kurwa, nic się nie stało, siedzisz cicho, Polak, Albańczyk - dwa bratanki". I ci goście nie pisnęli, wystraszyli się, że stracą tę pracę, 6 funtów 50 pensów za godzinę minus podatki.

Z bębna śmieci jadą do hali. Już na wejściu czuje się trujące opary. Masz tu odpady medyczne, jedzenie, szkło, brudne podpaski, zużyte pampersy, dreny wyciągnięte z ludzi, którzy chorują w domu, worki z osoczem. Ten, kto wyciąga z człowieka te dreny i odczepia worek z osoczem, powinien to raczej spalić, ale widocznie on też ma to w dupie i dopiero ja muszę wyciągać ten syf i odkładać do małego kontenera. Podobnie jak każdy inny kawałek folii. W zimie śmierdzi tak, że urywa głowę, nie wiem, jak się wytrzymuje w lecie.

Jestem nowy, koledzy się do mnie mało odzywają. Nie można mi ufać, mieszkam osobno, nie piłem z nimi. Nawet im nie mówię, że byłem dyrektorem w najlepszych agencjach reklamowych, tylko dałem szefom po ryju i zachciało mi się wyjechać. Mam dzieci, żonę i chcę do nich wracać. Zagajają do siebie: "Cześć, chuju, zaruchałeś wczoraj?", "Wypierdalaj, kutasie", "Napierdalasz na folii czy na aluminium?", "Chuj ci w dupę", "Pikuj, chuju, pikuj". No, pogadali sobie, już jest zgoda.

Janek, z prawej, ma 40 lat, a wygląda jak 50-latek. Pracuje na folii od dziesięciu lat i pracując tu, prosi się o szybszą śmierć, chociaż o tym nie wie. Albo ma to w dupie. Wolne rodniki to witaminy w porównaniu z tym, co fruwa w powietrzu nad tą taśmą. Nie wiem też, jak miałby zaruchać, bo kobiet przy taśmie jest bardzo mało. Te młodsze są wzięte przez kozaków z Albanii. Starsze wyglądają na swoje babki. Na mieście chłopaki nie mają czego szukać. Nieatrakcyjność polskich mężczyzn jest szeroko znana w świecie, tak jak bigos i kiełbasa. Nawet w Dartford, gdzie mieszkają biali bezrobotni śmiecie, laski 16-letnie w trzeciej ciąży na zasiłku od trzeciego pokolenia.

Rozmowa z Agnieszką Major, psychologiem i założycielką londyńskiego stowarzyszenia polskich psychologów : ''Emigracja boli''

Ciemna strona emigracji w reportażu Al Dżaziry

Te kawałki folii, dreny, butelki, reklamówki i pampersy, co je wrzucamy do lewego czy prawego kontenera, wyjeżdżają z sortowni w postaci wielkich belek. Mają być czystym plastikiem, ale nie są, bo my sortujemy szybko, ale niedokładnie. Takie są wytyczne. Kary za zanieczyszczenia znalezione w belach nie psują szczególnie biznesu. Bele wyjeżdżają do Chin czy Albanii i wracają po trzech tygodniach w postaci zepsutych plastikowych kajdanek z zestawu "mały policjant". Wyciągasz je z taśmy i znów wrzucasz do prawego kontenera.

Niektórzy koledzy żywią się przy taśmie, ponieważ w śmieciach z lepszych dzielnic wjeżdżają również zapakowane fabrycznie artykuły spożywcze. Przy ludziach brzydzimy się zjeść kanapkę z taśmy, ale czasem trafia się też konserwa. Po świętach wyciągamy nietrafione prezenty. Prawie nowe ubrania. I zasadą jest, by zawsze zajrzeć do kieszeni. Kolega z nocki znalazł 800 funtów. Albańczycy przymknęli oko.

Schodzę z taśmy. Mój kolega Marek, który marzy, żeby z folii dostać się do aluminium, nienawidzi Albańczyków. Mówi, że są brudasy, gorsi od Hindusów czy Pakistańczyków. Ale się im podlizuje. Mówi im na migi, że wyniosłem z ubikacji papier toaletowy, że wziąłem go do domu. Może i ukradłem.

Czytam sobie codziennie "Guardiana". Ostatnio jeden profesor od angolskiej ekologii cieszył się w swoim artykule, jak cudownie działają zaostrzone przepisy o segregacji śmieci. Gdyby przestąpił próg naszej fabryki, toby zwątpił nie tylko w segregację, ale również w człowieka.

Zdolne dzieci na P 
Marek, 19 lat 


Miałem dziewięć lat. Mama przyjechała do naszego miasta i powiedziała, że mnie zabiera. Taty nie pamiętałem, bo uciekł, z babcią nie było za wesoło. Mama wzięła mnie na spacer i zaczęła opowiadać, że tam wszystko jest inaczej, inny język, inni ludzie. Zapytała, czy potrafię wymienić po angielsku dni tygodnia. Zacząłem: Monday, Wednesday... Nic nie pamiętałem i rozbeczałem się od razu.

Pojechaliśmy autokarem. Na dworcu Victoria było jeszcze jak na zwykłym dworcu. Dopiero w metrze zobaczyłem, co to za miasto, różność ludzi, każdy kraj na świecie ma tu swojego człowieka, w każdym kolorze. Pojechaliśmy do hotelu, który remontował chłopak mamy, i mogliśmy tam chwilę mieszkać. Nie wiedziałem, że mama ma chłopaka.

Potem przenieśliśmy się do pokoju w Greenford. W naszym domu mieszkała jeszcze jedna rodzina, matka, ojczym, dwójka dzieci i brat ojczyma. Kłócili się z nami, na przykład o to, kto wyjada z lodówki, kto nie wyniósł śmieci albo że łazienka brudna.

Kilka lat temu dowiedziałem się, że ten brat nie żyje. Wracał jak zwykle kompletnie pijany i nieznani sprawcy sprzedali mu kosę. Mama mówi, że rodzina postąpiła nie fair, bo nie urządziła mu pogrzebu, tylko sprzedała zwłoki na jakieś badania. Jeszcze zarobiła na tej śmierci.

Przyjechaliśmy we wrześniu i nie było dla mnie miejsca w żadnej szkole. Mama i jej chłopak szli do pracy, a ja siedziałem w domu. Bałem się wychodzić, bo nic nie umiałem po angielsku. Grałem więc na komputerze. W lutym przeprowadziliśmy się na White City. Jeszcze wtedy przychodził chłopak mamy, ale jak pił, mama go wyrzucała. Ja go akceptowałem, póki mama go chciała. Czasem był fajny, a czasem zachowywał się dziwnie. Raz ciągnął mnie za włosy przez cały korytarz. Wtedy mama zadzwoniła po policję.

Rozmowa z prof. Haliną Grzymałą-Moszczyńską: ''Polacy na Wyspach nie znajdują żon, bo się nie uczą''

Wielka Brytania nie chce emigrantów - reportaż ''Why it's not so 'Great' in Britain''
W nowej dzielnicy mama znalazła dla mnie szkołę. White City Phoenix High School. Bałem się, bo miała być najgorsza w okolicy. Dwa lata wcześniej zgwałcili tam dziewczynkę, a trzy lata temu zadźgali chłopaka. Potem się dowiedziałem, że jeszcze gorsza jest Acton High School, bo jak wychodzisz z budynku, to dilerzy stoją tuż za płotem.

Bałem się tej szkoły, nie będę kłamał. Było w niej mało białych osób, chyba że Polaków. Tak to Somalijczycy, 70 proc. Może ze dwóch Angoli. W szkole klasy miały litery z wyrazu PHOENIX. Do P chodziły najzdolniejsze, a do X najgorsze, które nie dawały sobie rady albo były na przestępczej drodze. Dostałem się do klasy E, w której miały być dzieci bystre, które nie wszystko rozumieją. Ja nie rozumiałem prawie nic, więc korzystałem z pomocy polskiego nauczyciela, który tłumaczył. Na matematyce królowałem, ale to nie wystarczyło. W połowie roku przenieśli mnie do klasy N. Zdecydowano, że tam się będą uczyć wszyscy Polacy. Był tam taki chłopak z Senegalu, który ciągle mi dokuczał. Byłem łatwym celem, bo nie lubiłem się bić i nie rozumiałem, co on do mnie mówi. Na przykład siedzi za mną i cały czas kopie w krzesło albo we mnie. Jak nie kopie, to rzuca papierami. Zgłaszałem dręczenie nauczycielom, ale oni przepychali problem od jednego do drugiego. Jakby nie wiedzieli, co się dzieje. A chłopaki pozwalali sobie na coraz więcej. Nie tylko chłopaki. Na klasie dramy na scenie ćwiczył Angol z Somalijką. On ją szturchnął, a ona uderzyła jego głową w stół. Stół zakrwawiony, nauczyciela zamurowało.

Taką strategię miałem, że słuchałem tylko, co nauczyciel mówi, nie chciałem patrzeć na kolegów, ale nieuniknione było, że się jednak widziało, co inne dzieci robią - że biją, zaczepiają. Miałem znajomych Polaków, jednego Portugalczyka i jednego Mongoła, ale bardzo mądrego. Niestety, nie mogli mnie obronić przed tym Humamem z Somalii. Tak miał na imię.

Znalazłem więc pana Ruby'ego od zajęć technicznych. Zapytałem, czy mogę pomagać. Przenosiłem przybory szkolne, przygotowywałem salę do zajęć, potem sprzątałem po zajęciach: kawałki drewna, gwoździe, komputery. Pan Ruby zachęcał mnie do mówienia po angielsku i można powiedzieć, że zdjął ze mnie tę barierę. No i ten Humam mnie wtedy nie bił. O 15.30 przychodziła mama i odbierała mnie bezpiecznie ze szkoły.

W college'u zacząłem więcej czasu spędzać na dzielnicy. Korzystałem z okazji, żeby zapoznać się z Angolami. Miałem nawet narzeczoną. Siedzieliśmy kiedyś z kolegą w parku, podeszły dwie dziewczyny. Jedna zaczęła się bujać na huśtawce. I pyta, czy mamy papierosy. My, że nie palimy. Za 10 minut znów pyta, czy dam jej numer telefonu. Drugiego dnia kupiłem jej papierosy, a trzeciego dnia byliśmy w związku.


Moim zdaniem ona była psychicznie skrzywdzona przez brata. Opowiadała, że przysięgali sobie na mały palec, że ona nie powie mamie o tym, co brat robi. I chyba jednak coś mamie powiedziała. Normalnie to by brat powiedział: "Przecież obiecałaś!". A on za jej zgodą wziął młotek i rozwalił jej ten palec. Jak ona u mnie spała, to tylko w kucki z zasłoniętymi oczami. Mówiła, że ktoś zejdzie z plakatu i zrobi jej krzywdę. Nie brała narkotyków, popijała, ale przecież nie tak, żeby mieć zwidy. Zaprowadziła mnie do swojego domu. Jej pokój to najbrudniejsze miejsce, jakie widziałem w życiu. Wszystko porozwalane, ściany w plamach, popisane. Malowaliśmy sobie ręce i na ścianach odbijaliśmy moje i jej imię. Jej mama to typowa Angielka: duża, falowane włosy, papieros w ustach i szaro-różowy dres. Żyje na benefitach. Tata nie wiadomo, gdzie jest.

Zaraz po zerwaniu z Lexis wyjechałem na studia do Southampton. Zawsze dużo grałem na komputerze, więc postanowiłem zająć się projektowaniem gier. Niestety, na studiach też za dużo grałem i nie zaliczyłem roku. Staram się o studia w Londynie, znalazłem szkołę, znów w dzielnicy. Czuję się tam jak w domu.

Zapytałem niedawno wspólną znajomą, co się dzieje z Lexis. Podobno jest w college'u i mówi wszystkim, że związek ze mną był najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała. Lexis ładnie rysuje i chce zostać tatuażystką. Chciałbym, żeby spełniły się jej marzenia, bo dobrze jej życzę. Nie może się tylko oglądać na mamę.

Moja córka będzie Polką 
Olga, 30 lat 


Kiedy urodziła się córka, poszłam do polskiego konsulatu, żeby wystarać się o polskie obywatelstwo. Od razu powiedziałam, że na akcie urodzenia figurują dwie kobiety. Panie były skonsternowane, moja prośba rozsadziła ich rutynowy dzień. Dowiedziałam się, że mała powinna być wpisana do ksiąg w polskim urzędzie stanu cywilnego.

Myślałam, że to zwykła procedura, więc szybko pojechałam do mojego miasta. Tam dopiero zaczęły się schody. Widziałam te uśmieszki: "Stasia, ty widziała? Dwie kobity i dziecko se zrobiły...". W końcu dowiedziałam się, że nie można przepisać angielskiego aktu urodzenia. Powód? To nie ja urodziłam córkę, więc nie jestem jej matką.

Gdybym nią była - zmieniliby dla mnie akt urodzenia i wpisaliby mnie jako matkę, a ojca nieznanego. Gdyby opiekunem chciał być niespokrewniony z dzieckiem mężczyzna, też nie byłoby kłopotu. Ale ja jestem kobietą, więc mnie nie można wpisać. Potwierdziły się wszystkie moje wcześniejsze obawy, że ja nigdy nie będę w moim kraju reprezentowana.

Po studiach zaciągnęłam się na duży love boat, byłam kelnerką wśród bogatych emerytów pragnących wygrzać się na Jamajce i Dominikanie. Nie chciało mi się wracać do Polski, zamieszkałam w San Francisco, ale gdy otworzyły się granice, kolega namówił mnie na Anglię. Właściwie na Londyn, bo wiedział, że lubię multietniczność. Nie wykluczam, że odsuwanie myśli o powrocie mogło mieć związek z homoseksualizmem. Moim oczywiście. I samotnością, która bolała w Polsce.

Miałam zaoszczędzone pieniądze, love boaty naprawdę nieźle płacą, do McDonalda poszłam dla numeru podatkowego. Wytrzymałam cztery miesiące, było coś upokarzającego w odgrzewaniu kotletów. Przeniosłam się do salonu z telefonami, gdzie moim zadaniem było zmuszanie ludzi do podpisywania niepotrzebnych umów na telefony z najmniej korzystną dla nich taryfą. Szybko się okazało, że nowa praca jest jeszcze bardziej wyczerpująca emocjonalnie. Stawałam się w niej gorszym człowiekiem.

Siedzą cały dzień na Facebooku i mają dobre pensje: Ile zarabiają Polacy na Wyspach?

Już na szkoleniu traktowali nas jak głupków. Jak można poważnie tłumaczyć, że telefon za 50 funtów z abonamentem 45 funtów na dwa lata wciskany klientowi jest uczciwą transakcją? Okazało się, że musimy co tydzień wcisnąć 20 kontraktów. Nawet menedżerowie. Jeśli się nie wcisnęło, odcinali nam po 300 funtów.

Wciskanie polega na tym, że ktoś, kto przychodzi do sklepu, by pooglądać telefony, wychodzi z podpisaną umową. Jako Polka łatwiej mogłam wciskać kontrakty Polakom, których mnóstwo mieszka i pracuje przy remontach willi na Wimbledonie. Większość nie mówi po angielsku i jest łatwym łupem. Wciskałam też Syryjczykom czy Pakistańczykom.

Kiedy klient wydaje ci się dominujący i pewny siebie, będziesz podchodzić go z pozycji uległych, musisz być submissive i dopiero gdy się zainteresuje, podnosisz głowę. Klienta rozlazłego popychasz do decyzji. 20-letni Angol, który sprzedawał po lewej, inaczej rozróżniał klientów. Tych, którzy mówili bez obcego akcentu, traktował uprzejmie i z resztkami szacunku. Innymi pogardzał i pokpiwał bez litości. Chińczyka, Pakistańczyka od razu stawiał pod ścianą. "Nie chcesz tego telefonu? Naprawdę nie chcesz? No powiedz dlaczego? Co z tobą?". Z tym gościem kłóciłam się bez przerwy. Zarozumiały gnojek, nie uważał, że robi coś złego.

Czułam się bardzo samotna, nie miałam nikogo bliskiego. I wtedy zdarzył się cud. W klubie nocnym na Soho poznałam Jessicę i zakochałam się do szaleństwa. Klub nazywa się Astoria i odbywają się tu często koncerty polskich zespołów rockowych. Kult gra w Astorii. Zawsze się zastanawiam, czy chłopcy wiedzą, że to jest miejsce gejowskie. Na nasz ślub przyjechała cała angielska rodzina Jessiki. Kilkanaście lat temu wyprowadzili się z Londynu do małego miasteczka, nie wiem, czy się obnoszą z tym, że córka ma żonę.

Kiedy zapragnęłyśmy mieć dziecko, ucieszyli się szczerze, że zostaną dziadkami. Jak to zrobiłyśmy? Tutaj wiele kobiet decyduje się na dziecko, chociaż żyją w parze jednopłciowej. Stosuje się metodę na strzykawkę lub na indyka. Prosi się po prostu o spermę i wstrzykuje w odpowiednim momencie.

Z Jessicą profesjonalnie poszłyśmy do kliniki. Kupiłyśmy spermę z badanego źródła, chociaż dawca jest anonimowy, nie wiemy, kim jest i gdzie mieszka, a transakacja odbyła się w internecie. Ale nie ma strachu, że materiał genetyczny może być nietrafiony. W klinice cały zabieg odbywa się w komfortowych warunkach, higienicznie i drogo. Sperma i zabieg kosztują 1400 funtów. Miałyśmy szczęście i oszczędność, bo Jessica zaszła w ciążę za pierwszym razem.
Dzień, w którym urodziła się córka, uważam za najszczęśliwszy w moim życiu. W angielskim akcie urodzenia figuruję jako rodzic, "parent", ale dożyję czasów, kiedy do aktu będzie można wpisać dwie matki.

Sąsiedzi okazują radość na nasz widok. Czy mówią coś za naszymi plecami? Wątpię, Angole bardzo mało mówią. Może dają sobie znaki brwiami. Tego nie widzę.

Czasem słyszę w telewizji jakiegoś polityka. Takiego jak minister do spraw Walii, który mówi pewnym głosem, że geje nie są w stanie zaoferować dziecku spokojnego i bezpiecznego otoczenia. Spokojnie, kiedyś takie prymitywne rzeczy mówili otwarcie o czarnoskórych.

David Cameron dumny z legalizacji małżeństw homoseksualnych w Wielkiej Brytanii:''Premier Wielkiej Brytanii chce eksportować homoseksualne małżeństwa na cały świat''

Czasem tracę cierpliwość. Miałam dwóch braci bliźniaków oraz mamusię i tatusia. Klasyczną rodziną byliśmy. Odkąd pamiętam, rodzice byli pijani. Zapili się, moi bracia też już nie żyją.

W sprawie transkrypcji aktu urodzenia odwołałam się do wojewody. Wojewoda podtrzymał decyzję negatywną. Córka to nie moja rodzina. Ciekawe czyja? Piszę odwołanie do NSA, potem pójdę do Strasburga. Po to, żeby następne córki takich jak ja miały przetartą drogę. Jeszcze chcę, żeby wiedziała, że jest Polką.

Serdecznie witamy 
Mariusz, 30 lat 


Jestem geologiem, brałem udział w praktykach studenckich w okolicach Walii. Wymiana uniwersytecka. Mieszkaliśmy w kilkanaście osób w hotelu robotniczym. Mieszkała tam też Iwonka, studentka z Łodzi. Wszyscy wiedzieli, że robi do mnie maślane oczy.

Poszliśmy z kolegami do pubu, wracałem, szczerze mówiąc, nietrzeźwy. Pomyliły mi się piętra, próbowałem otworzyć drzwi, ale otworzył je ktoś od wewnątrz. Iwonka. Prawda jest taka, że chciałem wejść, ale Iwonka nie chciała mnie wpuścić. Powiedziałem: "No, daj buziaka". Ona odpowiedziała: "Spadaj". Ja podobno rzęziłem: "Może się napijemy piwka". Ona: "Spadaj na drzewo". W końcu poszedłem na górę.

Zasnąłem, w niedzielę leczyłem kaca, a w poniedziałek poszedłem do pracy. Gdyby ktoś mnie zapytał o sobotni incydent, powiedziałbym w najlepszym razie: końskie zaloty. Bardzo się pomyliłem. Iwonka rano piła sobie kawę z angielskimi koleżankami. Opowiadała ze śmiechem, że pijany zwaliłem jej się w nocy do pokoju. Ledwo się mnie pozbyła. Koleżankom stężały twarze: "To nie był głupi incydent. Ten facet zwyczajnie chciał cię zgwałcić! Trzeba zawiadomić policję!". Koleżanki zadzwoniły na posterunek.

Molestowanie seksualne jest w Wielkiej Brytanii przestępstwem ściganym z urzędu. Sprawy potoczyły się więc błyskawicznie. W kilka godzin zostałem aresztowany, przesłuchany i przewieziony do aresztu w Edynburgu. Moje mieszkanie - przeszukane. Dowiedziałem się, że grozi mi dożywocie. Dzięki mobilizacji osiadłej w Anglii dalekiej rodziny przesiedziałem jedynie cztery miesiące w celi z gwałcicielami i mordercą dziecka. Dużo się dowiedziałem o zwyczajach brytyjskich oraz prawodawstwie.

"To nie był głupi incydent. Ten facet zwyczajnie chciał cię zgwałcić! Trzeba zawiadomić policję!". Koleżanki zadzwoniły na posterunek

Ogólnie trzeba uważać, zwłaszcza na kobiety w sobotę. Idą do pubu, piją alkohol i głośno rozmawiają. W kraju pomyślałbyś, że tańcząca na stole kobieta na rauszu, w dodatku ze skłonnością do zrzucania ubrań, oznacza łatwą konsumpcję. I byś się nie wahał, by zagaić albo otoczyć wstępnie ramieniem. Tutaj być może tańcząca ma ochotę na bliższą znajomość, ale nie wiadomo, czy z tobą. I czy nie przestaniesz się jej nagle podobać.

Jeśli nie zrozumiesz tego na czas, w poniedziałek wieczorem możesz być pensjonariuszem zakładu karnego w Sheerness obok Dover, gdzie obecnie przebywa kilkudziesięciu rodaków, w tym co najmniej połowa z powodu przestępstw na tle seksualnym. Nad bramą wielkiego budynku wisi już wielka, pięknie wykonana tablica w języku polskim: "Serdecznie witamy".

Wyszedłem za kaucją i uciekłem do Polski. Nigdy nie wyjadę do Wielkiej Brytanii i nie powiem, żebym za nią specjalnie tęsknił.

Cukierniczka i telefon 
Monika, 45 lat 


Mąż jest upper middle class. Jest bardziej naturalny niż reszta rodziny. W wieku 15 lat postanowił się uniezależnić. Zrezygnował z wyższej edukacji, wybrał zarobkowanie. Niestety, wciąż jest spadkobiercą form swojej klasy. Upomina mnie, że zbyt głośno się śmieję. Mam się ciszej śmiać, zwłaszcza gdy przychodzą jego rodzice. To dla mnie nie problem. Wtedy nie ma powodu do śmiechu.

Czasem mąż ma mi za złe, że jestem niemiła.

Nienarzekanie jest tutaj obowiązującym kodem. Najlepszy kolega męża właśnie stracił pracę. Jego żona jest bezrobotna od pół roku. Przychodzą na kolację i nie zająkną się o kłopotach

"Jak mogłaś powiedzieć przy stole: daj mi cukierniczkę?".

"A jak miałam posłodzić herbatę, jeśli postawiłeś cukierniczkę na drugim końcu stołu?".

"Zupełnie prosto: >>Czy miałbyś coś przeciwko podaniu mi cukierniczki? Bardzo cię proszę<<".

Śmieszne, jak trzeba się namęczyć, żeby dostać kostkę cukru. Za to jeśli powiem przy teściach, że synek jest chory, zapada głucha, nieprzyjemna cisza. Moja mama krzyknęłaby: "Mój Boże, co się stało?". Teściowa ma jakby pretensje, że naraziłam ją na dyskomfort swoją szczerością. W każdym razie zapada cisza. Słychać tylko mlaskanie.
Nienarzekanie jest tutaj obowiązującym kodem. Najlepszy kolega męża właśnie stracił pracę. Jego żona jest bezrobotna od pół roku. Przychodzą na kolację i nie zająkną się o kłopotach, tylko rozmawiają o meczach Premier League w poprzednim tygodniu.

Jak oni się uwalniają od traumy? Już mówię: alkoholem. Nie widziałam nigdzie, żeby się tak piło. A już zwłaszcza kobiety. Bez wina kobiety tu nie żyją. Koleżanka męża pije codziennie pół butelki i nie uważa, że to jest problem. W weekend pije dwie, tak jakby piła herbatę.

Mąż jest niezazdrosny. To ja jestem głową rodziny, co mu nie przeszkadza. Nie pyta, gdzie poszłam, odwozi mnie do pociągu podmiejskiego, a potem robi zakupy. Po pracy otwiera sobie piwo przed telewizorem i mam wrażenie, że jest szczęśliwy.

Ja, kiedy wsiadam do pociągu do miasta, przemieniam się w fundraisera, którym zostałam w wyniku specjalnych studiów uniwersyteckich. W sposób profesjonalny zbieram pieniądze dla mojego klienta. Jest nim szpital dziecięcy.

W tym kraju zbieranie funduszy to wielki przemysł i błędem jest poczucie obciachu w trakcie proszenia o pieniądze. Zresztą spójrz na mnie, żadnego obciachu nie czuję. Tutejsi bogacze zakładają trusty, np. wkładają 200 mln funtów. Odsetki wydają na organizacje charytatywne według upodobania lub według mody. Jeśli, w co wątpię, mają wyrzuty sumienia, że umieścili własnych tatusiów w specjalnych drogich ośrodkach dla bezużytecznych rodziców, przeznaczą te odsetki na osoby starsze lub żyjące w ubóstwie.

Wielka Brytania najbardziej rozwarstwionym krajem Europy: ''Biedny i głodny jak Brytyjczyk''

Po pieniądze aplikujesz do trustu. Konkurencja jest ogromna. Najpierw dostają organizacje medyczne, a zwłaszcza antyrakowe. Potem dostają ci od zwierząt. Za zwierzętami są dzieci. Za dziećmi environment. Działania lokalne oraz hospicja są na samym dole listy. Ktoś wpłaci marne tysiąc funtów i jest zadowolony. Myśli, że nie wiadomo ilu nieszczęśników się za te pieniądze na tamten świat odprowadzi.

"Core" wiedzy polega na tym, żeby każdy list z prośbami cyzelować indywidualnie. Nie wysyłać hurtowo, jak leci. Trzeba dopisać choć jedno zdanie, które sprawi, że twój list będzie wyjątkowy. Nie można oszukiwać. Firmy, które starają się o pieniądze, są prześwietlane do ostatniej nitki.

Teraz uważaj. Jeśli twój projekt dotyczy działań społecznych, to masz żelazne wytyczne. Jedna dziesiąta uczestników to muszą być geje, 15 procent - niepełnosprawni. Organizujesz herbatkę integracyjną dla sąsiadów z ulicy i musisz szukać gejów po domach. Błagać ich, żeby przyszli. Policzyć niepełnosprawnych. Cieszę się, że w moim charity nie mamy parytetów. Moje chore dzieci nie muszą być gejami.

Jako profesjonalistka w zakresie sektora NGO postanowiłam pomóc Polakom, których zjechała wielka ilość, i gołym okiem było widać problemy męczące polską populację. To było naprawdę wariackie posunięcie. Pewność siebie mnie zgubiła, można powiedzieć. Dałam ogłoszenie, że się tworzy organizacja pomocowa, i tego samego dnia zgłosiło się 50 Polaków z problemami. I to jakimi! Same rozmowy zajmowały mi 13 godzin dziennie. Przestałam spać, miałam napady gorąca i palpitacje serca. Zrozumiałam, że z Polakami dzieje się wszystko.

Kto dzwonił? Już mówię: ludzie świeżo po eksmisji, pobite kobiety z dziećmi, samotne dziewczyny w niechcianej ciąży, umierające ofiary przemocy, starzy ludzie niemający dla kogo żyć.

Słyszę dzwonek. Odbieram. Dzwoni dziewczyna, która zaraz będzie rodzić, a właśnie się znalazła na ulicy. Facet ją bił, teraz uciekł. Pracowała rok na etacie, potem pół roku na pół etatu, od kilku miesięcy nie pracuje. Chłopak ją utrzymywał. W councilu nie chcą jej dać mieszkania socjalnego, bo dają po dwóch latach pracy. Brakuje jej dwóch miesięcy. Jedyna pewna rzecz, której się dowiedziała, to że dziecko nie może być bezdomne. Jeśli nie znajdzie mieszkania, dziecko trafi do rodziny zastępczej. Dziewczyna płacze do słuchawki, ja płaczę z drugiej strony, mąż uważa, że mi chyba odbiło. Następnego dnia piszę dziesięć podań i znajduję dla dziewczyny dom dla matki z dzieckiem. I radzę, by wracała do Polski. Nie zna języka i nie ma zawodu. Nie da rady.

Znowu dzwonek. Pan dostawał listy z urzędu, ale ich nie rozumiał, więc nie reagował. Żył jak Polak: praca - dom, praca - dom, w sobotę piwko. Tak więc nie doniósł potrzebnych dokumentów i stracił mieszkanie socjalne. Przyjeżdża firma z nakazem eksmisji. Pan się wymyka i dzwoni, żeby coś zrobić, bo zaraz będzie na bruku. Mówię, że jeśli nie ma znajomych, to żeby szedł sobie do noclegowni. Sprawdzam, jakie ma prawa socjalne. Akurat do mieszkania to nie ma już żadnych, więc radzę, by uskładał na wynajem.


Dzwonek. To akurat pani z Polski. Jej siostra mieszka w Irlandii z mężem i dwójką dzieci. Jak dzwoni do Polski, to nic nie mówi, tylko płacze. Czy moglibyśmy sprawdzić, co jest na rzeczy? Sprawdzamy. W dwie sekundy orientujemy się, że w grę wchodzi przemoc domowa. Mówimy, że obowiązuje tu takie prawo, że kobiet nie może bić. Jeśli o biciu dowiedzą się służby socjalne, dzieci pójdą do opieki zastępczej. Pani z Irlandii nie pracowała, bo zajmowała się dziećmi. I teraz pobita nie ma prawa do żadnych zasiłków. Ale za to jest ofiarą przemocy. Jest święta w tym kraju.

Dzwonek. Płacz, bo socjalni zabrali dzieci państwu z Nottingham. Drążymy. Pan jest zazdrosny, wyskakiwał z pięściami i dostał wyrok, że ma się nie zbliżać do żony i dzieci. Ale się zbliżył, a żona cała w uśmiechach. Mówi służbom socjalnym, że właściwie nic się nie stało i żeby sobie służby nie zawracały wcale głowy. A tutaj nie wolno narażać dzieci na taki stres, więc nie wiadomo, kiedy państwo je dostaną.

Dzwonek. Pani po pięćdziesiątce przyjechała do Wielkiej Brytanii. Pracowała na czarno, teraz zachorowała i okazało się, po pierwsze, że zachorowała śmiertelnie, a po drugie, że dla systemu opieki zdrowotnej nie istnieje. Nie zna języka, rodzina w Polsce się nie pali do opieki nad nieproduktywną mamusią. Szukam precedensów, w dwa dni znajduję jej miejsce w hospicjum. Cudem.

Dzwonek. Pan, który śpi na ulicy po tym, gdy po awanturze wyrzucił go z pokoju polski landlord. Śpi już pół roku, teraz w polskiej bezpłatnej gazecie znalazł mój numer i zadzwonił. Szukałam dla pana noclegowni i dorywczej pracy, mając na względzie historię ze Szkocji. Tam dwóch panów z Polski wynajmowało pokój. I pan 26-letni zabił 23-letniego. Policji powiedział, że młodszy nie dołożył 10 funtów do czynszu. U nieboszczyka znaleźli jeszcze starsze ślady bicia, podpalania i ran kłutych zadanych nożem. Dlaczego młody mieszkał z katem? Dlaczego nie przyszedł po pomoc? Mieszkałabyś z gościem, który by cię dźgnął? Ale młody się bał, bo nie miał na depozyt w nowym mieszkaniu. Wstydził się z niczym wracać do Polski. I zginął.

Dzwonek. Młody człowiek, najwyraźniej ze wsi, bardzo niewykształcony, ale bardzo odważny. Trafił do złej agencji pośrednictwa pracy. Sprzedali go na jakąś farmę pod Londynem, daleko od drogi. Mieszkają w pięciu w nieumeblowanym kontenerze, nie dostają wypłaty, jakiś śniady człowiek zabrał im paszporty. Tak zwana praca niewolnicza, w dodatku nielegalna. Takim trzeba pomóc po cichu. Umówić się, podjechać pod farmę samochodem i porwać. Nie mogę powiedzieć, czy porwaliśmy, czy nie, w każdym razie pan jest na wolności.

Dzwonek. Następny niewolnik. Dzwonił już na policję, zdesperowany, z przydrożnej budki. Źle trafił, kazali mu iść do konsulatu. Albo może tak zrozumiał. Nikt nie poprosił tłumacza do telefonu, bo tłumacz kosztuje, trzeba się o niego upomnieć. Oczywiście policja nie lubi pracy niewolniczej, coraz częściej zdarzają się naloty na wyzyskiwaczy. Przygotowania do nalotu trwają, niestety, rok. Niewolnicy służą w najlepsze.

Dzwonek. 13-letni chłopiec nie może wytrzymać awantur rodziców. Rodzice biją się nawzajem, on też czasem dostaje. Rodzice się wypierają, ale my musimy wierzyć dziecku. Zwłaszcza że chłopiec uciekł z domu i dzwoni, żeby go przenocować, bo trzecią noc spędza na ulicy. Policja już wie o przemocy, zaraz zajmie się rodzicami.

Dzwonek i kolejny dzwonek. Tych telefonów było tak strasznie dużo, że już bałam się spoglądać na wyświetlacz.
Podliczyliśmy, że udało nam się pomóc 120 osobom. Tak więc wpadłam na pomysł, żebyśmy się na razie nie ogłaszali. Czy jeden człowiek może dokonać zbawienia? Myślę, że niestety nie, za co chciałabym serdecznie przeprosić.

PS Czy mogę się na koniec zwrócić do Polaków? Jeśli w Polsce nie układa się z pracą i rodziną, w innym kraju ułoży się znacznie gorzej. Bardzo dziękuję.

Niektóre imiona zostały zmienione

Książka Ewy Winnickiej "Angole" ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Czarne

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.