Monday, 26 October 2015

Sarah Waters i jej szorowanie podlogi


Strasznie fajny wywiad czytalam i polecam. Sarah Waters to jedna z moich ulubionych autorek angielskich. Dlaczego pojechala do Edynburga i jakie powiesci pisze o tym doczytajcie sami. 

Sarah Waters: Moje powieści są lesbijskie i chciałabym, żeby to zostało zauważone
Seks między dwoma mężczyznami jest demonizowany, a seks między dwiema kobietami - infantylizowany. Lesbijkę można tolerować, o ile jest ładna i nieostentacyjna. To traktowanie z pobłażaniem jest o wiele bardziej irytujące niż otwarta wrogość - rozmowa z pisarką Sarah Waters

Karolina Sulej 24.10.2015 01:00
pisarka Sarah Waters


Jest rok 1922. Frances Wray mieszka z matką na przedmieściach Londynu. Wojna zabrała jej braci i ojca, ona nie wyszła za mąż. Kobiety mają problemy finansowe, są zmuszone do podnajmowania pokoi. Wprowadza się do nich młode małżeństwo - Lilian i Len Barberowie. Frances i Lilian zbliżają się do siebie. Historia ich miłości, którą opisałaś w swojej najnowszej powieści "Za ścianą", rozgrywa się na przestrzeni kilku pokoi, kuchni, schodów, tarasu, między herbatką o piątej a poranną kawą.

Bardzo lubię pisać o przestrzeniach, w których rozgrywa się codzienność. O miejscach, gdzie śpimy, gdzie się myjemy, przygotowujemy jedzenie, szykujemy się do wyjścia i zdejmujemy płaszcze po powrocie. To przestrzenie, które często uznaje się za tak dobrze znane, oczywiste, że niewarte opowiedzenia. Przecież wszyscy mamy jakieś domy, jakieś łóżka, kuchnie i łazienki. Moim zdaniem jednak właśnie dlatego, że wszyscy je mamy, należy o nich opowiadać.
Jeżeli poprosisz kogoś, żeby opisał ci swoje śniadanie, może się to okazać o wiele bardziej interesujące niż wiadomości w wieczornym dzienniku. Codzienne doświadczenie bywa przejmujące, bo przecież to głównie ono jest treścią naszego życia. Przestrzeń, w której się poruszamy, i przedmioty, których na co dzień używamy, pokazują wyraźnie, jak zmieniają się nasz nastrój, osobowość, obyczajowość epoki - jak myślimy o prywatności, seksie, miłości, z jakiej klasy pochodzimy, o czym marzymy. Co chcemy pokazać, czym się popisać, a co ukryć.
Dorastałaś w małym miasteczku w Walii na przełomie lat 60. i 70. Pamiętasz jeszcze ten pierwszy dom w swoim życiu?
Bardzo wyraźnie - oczywiście z dziecięcej perspektywy. Jako dziecko wszystko widzisz bliżej, szczegóły zajmują całe pole twojego widzenia przez dłuższy czas. Jesteś na czworakach, blisko podłogi. Do dziś pamiętam wzór na dywanie w salonie. Jako pisarz musisz potem dogrzebać się do takiego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Patrzeć uważnie, nieśpiesznie. Dzieci poruszają się po domu w nieustannym zaciekawieniu i zachwycie. Dorośli po prostu po nim chodzą. Staram się przyglądać codzienności jak dziecko.
Zadie Smith: Kiedyś uważałam, że pisarki nie powinny mieć dzieci i że rodzina jest dla kobiety źródłem opresji
Mam jeszcze jedno wspomnienie z dzieciństwa ważne dla mojego pisania. W moim domu nikt nie miał problemów z zasypianiem - ani rodzice, ani moja siostra. Ja za to zawsze potrzebowałam czasu, żeby zasnąć. Często leżałam na łóżku i wpatrywałam się w ciemną przestrzeń albo wkładałam kapcie i chodziłam po pokojach. To bardzo dziwne wrażenie - bycie przytomną w śpiącym domu. Wyobraźnia szaleje. Myślę, że moja skłonność do fantazjowania narodziła się także dzięki tym spacerom. Chociaż mój pamiętnik z roku 1975, kiedy miałam dziewięć lat, wskazywał, że będę najnudniejszym dzieckiem na świecie. Notuję tam: wstałam, poszłam do szkoły, odrobiłam lekcje, oglądałam telewizję.


Podobno bardzo lubiłaś horrory.
Uwielbiałam horrory, kryminały, science fiction - wszystko, co mroczne i tajemnicze. Uwielbiałam historie o torturach. Moją ukochaną opowieścią była "Studnia i wahadło" Edgara Allana Poego, który przerażająco realnie opisał męki człowieka zamkniętego w ciemnej celi. Już jako dziewczynka miałam to, co nazywa się gotycką wrażliwością - duchy, ciemność, mgła, zagadka, miłość, śmierć, stare domy.
Często wspominasz, że osobą, która pokazała ci, jak fascynujące może być wymyślanie historii, był twój ojciec.
Nie pochodzę z rodziny czytaczy, ale mój tata był rasowym opowiadaczem. Na co dzień pracował w rafinerii ropy naftowej jako inżynier, ale zmyślał jak poeta. Potrafił stworzyć opowieść o dowolnym elemencie rzeczywistości, nigdy nie zbywał moich pytań. Chodziliśmy na długie przechadzki dookoła domu i rozmawialiśmy. Opowiadał mi historie do snu. A kiedy kończyły mu się pomysły na historie, zabierał mnie do biblioteki.
A mama?
Mój kontakt z mamą opierał się raczej na przebywaniu razem niż na rozmawianiu. Mama była gospodynią. Często razem sprzątałyśmy, pomagałam jej w gotowaniu, prasowaniu. Pamiętam, jak śpiewała piosenki przy myciu naczyń. Moje relacje z tatą opierały się na zabawie i tworzeniu, a te z mamą zapewniały mi poczucie bezpieczeństwa, zakotwiczenie. Im byłam starsza, tym bardziej oddalałam się od mamy. Ona chciała mieć dziewczynkę na swoje podobieństwo, a ja nie miałam marzeń o mężu, dzieciach i siedzeniu w domu.
Jane i Paul Bowles: Ona - lesbijka, on - homoseksualista. Jedno z najbardziej oddanych sobie małżeństw wśród artystów XX wieku
Jako nastolatka zainteresowałam się feminizmem, chciałam iść na studia. Byłam w swojej rodzinie takim brzydkim kaczątkiem. Moja starsza siostra zrobiła wszystko, o czym mama marzyła. Jej wybory życiowe jednak bardzo mi pomogły - ponieważ jedna córka zrealizowała, co trzeba, mama w pewnym momencie odpuściła swoje wymagania wobec mnie i mogłam robić, co chciałam. Poszłam na studia uczyć się literatury angielskiej. W kampusie Uniwersytetu w Kent poznałam dziewczynę i się zakochałam.
Po raz pierwszy?
Wcześniej nawet nie dotknęłam kobiety. Miałam chłopaków. W naszym miasteczku nie było żadnej osoby homoseksualnej, a przynajmniej o żadnej nie wiedziałam. W telewizji przedstawiano wtedy osoby o odmiennej seksualności jako karykatury. Nie wiedziałam, co znaczy kochać osobę tej samej płci. Kiedy pokochałam moją pierwszą dziewczynę, wydało mi się to naturalne. Niczego nie analizowałam, nie bałam się, że nie umiem. To wszystko wyszło ze mnie tak swobodnie, sama byłam zdziwiona. Wiedziałam jednak, że lepiej nie mówić o tym publicznie. To, że będziemy się ukrywać, było dla nas oczywiste. Po co się wychylać. Przecież miałyśmy siebie, swój pokój, książki, płyty, swoje łóżko. To wydało nam się szalenie romantyczne, że stworzyłyśmy sobie własny świat, do którego nikt nie ma wstępu.
Ale potem pojechałyście do Londynu.
I tam wszystko się zmieniło. Zamieszkałyśmy w domu dzielonym z innymi lesbijkami w modnej wtedy dzielnicy Stoke Newington. Okazało się, że nasza miłość jest sprawą społeczną, polityczną. Związek nie przeżył tej zmiany perspektywy. A ja z wycofanej dziewczyny z małego miasteczka stałam się aktywistką.
Co powiedziała mama?
Kiedy wyszłam z szafy, rodzice nie zachowywali się wobec mnie w sposób otwarcie wrogi, ale byli zdystansowani. Szczególnie mama. To trwało kilka lat. Pomógł upływ czasu. Teraz ja jestem starsza i oni są starsi. Jestem też tak zwaną sławną pisarką. To na pewno pomogło. Znaleźli sposób, żeby być ze mnie dumni. Nie umieliby być ze mnie dumni z powodu tego, że jestem lesbijką, to zbyt trudne i dziwne. A chociaż moje książki opowiadają o lesbijkach, to z tego, że są popularne i szanowane, wiadomo, jak być dumnym.
W twoich książkach temat relacji córki i matki jest bardzo ważny. W "Za ścianą" Frances opiekuje się matką, a ta nie rozumie, że córka jest też osobnym, odrębnym bytem.
Relacje między dziewczynką a jej matką nigdy nie są łatwe - dużo tutaj rywalizacji, porównywania się. Kiedy jesteś córką lesbijką, robi się jeszcze trudniej. Mam wrażenie, że moja mama pogubiła się w relacji ze mną - nie umiała mnie zapytać, kim jestem, nie miała do tego słownika. Bardzo się bała, że zrobiła jakiś błąd, że nawaliła. Martwiła się, jak sobie poradzę w życiu, na które już nie miała recept. Dziś mama ma 80 lat i, jak mówi, więcej rzeczy ma gdzieś. Zawsze czytała kolorowe gazety, które teraz pełne są historii o celebrytach - gejach czy lesbijkach. Ostatnio zaskoczyła mnie stwierdzeniem, że "lesbijki to mają perfekcyjne życie - żadnych mężczyzn, którzy by wszystko popsuli". Nie wiedziałam - śmiać się czy płakać.
Sarah Waters opowiada o książce "Za ścianą".

Wróćmy do czasów, kiedy wyszłaś z szafy. Londyn, początek lat 90. Ruch LGBT organizuje parady, marsze, trwa walka o prawa obywatelskie i tworzenie własnej kultury.
Własna lesbijska kultura to był nasz priorytet. Miałyśmy podobne krótkie fryzury, nosiłyśmy martensy, dzieliłyśmy się ciuchami, chodziłyśmy na lesbijskie filmy, do lesbijskich kawiarni, na lesbijskie domówki, czytałyśmy lesbijskie książki. Wszystko musiało być lesbijskie. Wszystko było ciekawe, bo było lesbijskie. Desperacko potrzebowałyśmy wspólnoty, komuny, przynależności i dumy z nas samych. Dążyłyśmy do tego, żeby tę etykietkę, kategorię nasycić naszą treścią, żeby nikt nie mógł z niej zrobić broni wymierzonej przeciwko nam. Byłyśmy razem, w grupie, dość silne, żeby stawić czoło opinii publicznej. My kontra oni.
Małe wydawnictwo wielkich pisarzy
Dziś, kiedy tutaj, w Wielkiej Brytanii, nie trzeba już tak mocno walczyć o równe prawa, przymiotnik "lesbijski" nie jest już dla mnie wystarczającym powodem, żeby się czymś zainteresować. Jeśli poznaję inną lesbijkę, to jej seksualność nie jest dla mnie jedynym i wystarczającym powodem, żeby ją polubić.
Często jednak podkreślasz, że jesteś zadowolona, kiedy mówią o tobie: pisarka lesbijska. Wiele kobiet pisarek oburza się nawet wtedy, gdy podkreśla się ich płeć. A ty pozwalasz na podkreślanie i płci, i seksualności.
Zbyt wiele mnie i moje koleżanki kosztowało, żeby zdobyć prawo i odwagę do tego, by publicznie używać słów "lesbijka", "lesbijski". Nie chcę teraz znów się chować tylko dlatego, że już nie trzeba walczyć. Uważam, że zawsze lepiej, jeśli jakaś kategoria istnieje, niż jeśli nie istnieje. Jeśli istnieje, można ją upolitycznić, pogrywać z nią, nadawać jej różne znaczenia. Najgorzej, jeśli nie nadajemy rzeczom imienia - wtedy trudniej je zauważyć. Jak wtedy, kiedy Betty Friedan pisała o "problemie, który nie ma imienia", analizując życie gospodyń domowych w latach 60.
Tak, moje powieści są lesbijskie i chciałabym, żeby to zostało zauważone. Nie są lesbijskie warsztatowo - tutaj jestem po prostu pisarką. Ale wątki, bohaterki, uczucia, pożądanie - o nich piszę jako osoba, która jest lesbijką i korzysta z tej perspektywy patrzenia na świat. Z tego względu interesuje mnie też historia seksualności, historia życia kobiet, najczęściej dziejąca się w czterech ścianach ich domów.
Twoja pierwsza powieść - "Muskając aksamit" z 1998 roku - narodziła się z fascynacji epoką wiktoriańską.
W swojej pracy magisterskiej zajmowałam się science fiction. Wtedy na rynku było mnóstwo książek tego gatunku, a wiele z nich pisały kobiety. Podobało mi się, że zagarnęły tę szufladkę dla siebie - przez te pozornie błahe historie przekazywały treści społeczne, polityczne. Po dyplomie zrobiłam sobie przerwę od studiów i pracowałam w księgarni. Miałam okazję dużo czytać. Okazało się, że praktyka, na którą trafiłam przy okazji swojej magisterki, jest bardzo rozpowszechniona - wielu autorów i autorek przechwytuje znane, popularne gatunki i robi z nimi, co chce. Także geje i lesbijki.
Mnie szczególnie przypadły do gustu homoseksualne historie pisane w gatunku powieści kostiumowej. To niezbyt poważany gatunek. Jakieś pańcie w gorsetach i faceci w fularach, którzy tańczą walca. Ja zobaczyłam jednak, że to wspaniały teren do eksperymentów. Zaczęłam badać kulturę epoki wiktoriańskiej i okazało się, że o ile geje mają tam swoje narracje - chociażby Oscara Wilde'a - to nikt nie dał czytelnikom opowieści lesbijki tej epoki. Postanowiłam taką wymyślić.
Yga Kostrzewa: We wszystkich krajach, gdzie wprowadzano związki partnerskie, społeczna akceptacja dla nich spektakularnie wzrastała
Najpierw przygotowałam się do tego naukowo - napisałam doktorat: "Wilcze skóry i togi - gejowskie i lesbijskie fikcje historyczne od 1870 roku do dziś". Czułam, że nowa wiedza wylewa mi się uszami. Dzięki niej potrafiłam opowiedzieć historię Nancy, dziewczyny z małej wsi, która pod koniec XIX wieku trafia do londyńskiego wodewilu z miłości do Kitty występującej na scenie w męskim przebraniu.
Tytułowe "muskanie aksamitu" ma też mniej dosłowne znaczenie.
Tak, to jedno z ówczesnych określeń minety. W tej powieści wiele jest podobnych metafor. Wiele też jest scen erotycznych. Zależało mi, żeby moja historia była lekka, pełna gracji, seksowna. Chciałam podarować swojej wspólnocie błyskotkę, która sprawi jej przyjemność. Pamiętam, że proces pisania był czystą radością. Tak jak moje pierwsze zakochanie - wszystko wydarzyło się naturalnie.
Trudniej było ze znalezieniem wydawcy - dla niszowych lesbijskich wydawnictw moja książka była zbyt długa i epicka, a dla dużych zbyt niszowa. Na szczęście trafiłam na redaktorkę w Virago, która chciała dotrzeć do młodych czytelniczek, a moja powieść wydawała się świeża i prowokująca. Co ciekawe, nie wywołała żadnego skandalu. Wręcz przeciwnie - raczej dostawałam komplementy za to, jak napisałam sceny seksu. Słyszałam, że są - cytuję - gorące i realne. Ale i tak największy komplement na temat moich scen erotycznych wygłosił kiedyś mój znajomy, który stwierdził, że nigdy się nie spodziewał, iż napiszę przekonującą scenę męskiej masturbacji. Chyba się wtedy zaczerwieniłam.
Seks i pożądanie to dwa różne tematy. "Muskając aksamit" jest opowieścią o seksie, ale twoja ostatnia powieść "Za ścianą", choć nie omija seksu, opowiada głównie o seksualnym napięciu.
W "Za ścianą" seks był jedynie interwałem w relacji bohaterek. Przed pójściem do łóżka przyglądały się sobie, zaczynały siebie pragnąć. Potem ukrywały swoje pożądanie, bały się go. Seks dla lesbijek z czasów tej powieści, z lat 20., nie był radosną, nieskrępowaną praktyką.
To nie dziewczyny z bohemy jak bohaterki Colette.
To normalne dziewczyny, które poznają się w domu na przedmieściach. Właśnie po to, aby pisać o takich normalnych dziewczynach, porzuciłam w końcu swoją ulubioną epokę wiktoriańską. Po "Muskając aksamit" napisałam jeszcze "Ktoś we mnie" - gdzie główną bohaterką była kobieta medium - oraz "Złodziejkę", czyli konceptualny romans kryminalny. Miałam wrażenie, że wycisnęłam tę epokę jak cytrynę. Zamarzyłam o czymś realnym, o bohaterkach, które będą mniej super, a bardziej jak ja.
Najpierw znalazłaś je w latach 40. i napisałaś "Pod osłoną nocy", powieść, której akcja rozgrywa się w wojennym i powojennym Londynie.
To był czas, który pozostał w mojej pamięci rodzinnej. Mój ojciec często opowiadał mi o bombach, o ogniu, który pamięta z dzieciństwa. Wojna jako stan wyjątkowy pozwoliła kobietom na więcej. Przez chwilę nie trzeba było zachowywać się normalnie, bo normalność została zawieszona. Mężczyźni byli na froncie i kobiety nagle nie musiały już być córkami, siostrami, żonami, matkami, tylko mogły poszukać dla siebie innych ról. To był ich moment wolności. Potem, po wojnie, powiedziano im: musicie teraz tę wolność oddać. Powracający czas normalności, szczęśliwości wielu kobietom złamał życie. Wymyśliłam bohaterki, które przeszły tę drogę, i opowiedziałam ją od końca. Od pełnych rozczarowania i tęsknoty lat powojennych, do trudnych, ale szczęśliwych lat wojny.
Dlaczego z "Za ścianą" przeniosłaś się do lat 20.?
Byłam ciekawa, jak wyglądało życie domowe, kiedy jeszcze nikt na nową wojnę się nie przygotowywał, lecz dopiero radzono sobie ze skutkami starej. W poszukiwaniu informacji przeglądałam gazety. Interesowały mnie artykuły o morderstwach - tam najwyraźniej widać ducha czasów. Moją uwagę przykuły szczególnie dwie sprawy - Edith Thompson i Fredericka Bywatersa z 1922 roku oraz Almy Rattenbury i Percy'ego Stonera z 1935. W obu występowali mąż, żona i jej młody kochanek, a przemoc miała dla wszystkich fatalne konsekwencje.
Joyce Carol Oates: Właściwie nie mam osobowości. Przyglądam się światu zewnętrznemu i działam jak medium
Zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałby taki trójkąt, gdyby nie był heteroseksualny. Mąż, młoda żona i starsza kochanka - to przyszło mi do głowy. Nie chciałam jednak, żeby to był kryminał czy thriller. Raczej opowieść o porządnych ludziach, którzy muszą konfrontować się z emocjami, które uczono ich tłumić. Kluczowym słowem była dla mnie "zwyczajność". Scenę wyznania miłości umieściłam w toalecie. Domowym przestrzeniom brakuje wzniosłości, rozmachu. Ale to właśnie między kanapą a stołem potrafimy złamać albo uratować sobie życie.


Przyznałaś w kilku wywiadach, że kiedy w trakcie pisania "Za ścianą" zrozumiałaś, iż piszesz love story, przeżyłaś kryzys twórczy.
Nie umiałam sobie wytłumaczyć, że będę potrafiła napisać dobrą książkę, która jednocześnie stanie się podręcznikową opowieścią o miłości. Wydawało mi się, że tym razem zestaw stereotypów z harlequinów i komedii romantycznych mnie pokona. Ja zawsze piszę z głowy, dopiero potem buduję emocje. Jeśli nie mam do tematu intelektualnej podbudowy, nie potrafię pisać. Miłość to było za mało.
Czułam się tak źle, że postanowiłam odwołać się do swojego katolickiego wychowania i zaczęłam się modlić. Modliłam się do patrona pisarzy Franciszka Salezego. Obiecywałam, że jeśli uda mi się skończyć książkę, odbędę pielgrzymkę do jego grobu. Udało mi się, więc faktycznie wzięłam swoją żonę i pojechałyśmy do Francji, do Annecy.
Nie cenię Kościoła, ale mam ogromny sentyment do katolickich postaci, rytuałów. Nad moim biurkiem wisi wielki obraz, na którym jest Maria z małym Jezuskiem na rękach. Podoba mi się też koncept czyśćca - zostaje ci odpuszczone, zaczynasz od nowa, nawet jeśli ma to zająć miliony lat. To się przekłada też na codzienne życie - bardzo lubię sprzątać. Jestem jak Frances - szorowanie podłogi na kolanach sprawia mi ogromną przyjemność, lubię mieć czysty dom. Pewnie mam to po mamie, ale nie sądzę, żebym sprostała jej standardom. Frances też pewnie byłaby ze mnie niezadowolona - ona sprząta, żeby utrzymać czystą fasadę życia, które prowadzi. Ja się nie martwię o swoją fasadę. Dawno temu porzuciłam pozory.
Lubisz jednak o nich pisać.
Lubię pisać o przeszłości, bo to snucie opowieści o różnicy. Co teraz szokuje, a kiedyś nie było ważne? Co kiedyś było niewidzialne, a dziś to widzimy? Na przykład miłość Frances i Lilian pozostała niezauważona przez domowników, bo nie przyszło im do głowy, że jest coś do zobaczenia.
Frances i Lilian też bardzo długo nie wiedzą, czy to, co rodzi się między nimi, to prawdziwa miłość czy przyjaźń albo gra towarzyska.
Są siebie niepewne, szukają tropów, śladów. Frances myśli: ale przecież Lilian na pewno kocha męża. Lilian myśli: ona na pewno zapragnie prawdziwej lesbijki, a nie jakiejś biseksualistki. Pytałam swoich koleżanek lesbijek, czy były kiedyś w związku z dziewczyną, która wcześniej spotykała się tylko z mężczyznami. Jeśli odpowiadały twierdząco, zaraz potem następowała opowieść o lęku, że były dla ukochanej tylko chwilową rozrywką. I niestety, zwykle były.
Pożądanie kobiety przez kobietę często jest traktowane w heteroseksualnym schemacie jako eksperyment, faza, która po prostu przejdzie.
Homofobicznie seks lesbijski jest traktowany trochę jak nieseks. To zaledwie gra wstępna, a nie jakieś zwieńczenie. Seks między dwoma mężczyznami jest demonizowany, a seks między dwiema kobietami - infantylizowany. Lesbijkę można tolerować, o ile jest ładna i nieostentacyjna. To traktowanie z pobłażaniem jest o wiele bardziej irytujące niż otwarta wrogość. Jest w nim jeszcze więcej pogardy. Całe lata uważałam, że nie potrzebuję żadnej państwowej pieczątki na moim związku. Sądziłam, że to też będzie rodzaj łaski, wyróżnienia uczucia, które uważałam za naturalne, niewymagające celebracji. Już tyle jest zamieszania ze ślubami hetero, po co robić show z małżeństw homo?
P.D. James: Nie chciałam łatki dzielnej kobiety, która tyra na całą rodzinę i ma męża schizofrenika
Potem jednak moja partnerka się do mnie wprowadziła, zaczęłyśmy dzielić życie, finanse. I pomyślałam, że wygodnie by było zawrzeć jeszcze jedną umowę - uprawomocnić związek partnerski. Co będzie, jeśli będziemy potrzebować testamentu? Zawiadomiłam o tym swoją dziewczynę. Odparła: "Czy w ten oto romantyczny sposób prosisz mnie o rękę?". Potem jednak ten gest stał się naprawdę romantyczny. Zrobiłyśmy sobie małą ceremonię - tylko my i dwójka przyjaciół. Poszłyśmy na lunch, na ciastko z rodzicami i wsiadłyśmy w pociąg do Edynburga, by powłóczyć się po Szkocji.
Okazało się, że ten gest naprawdę zmienił coś w naszej relacji. Nagle miałyśmy po swojej stronie społeczeństwo i prawo, które mówiło, że nasz związek ma znaczenie, ma być szanowany. Kilka lat wcześniej, kiedy byłam młodą, zacietrzewioną lesbijką, powiedziałabym, że małżeństwo brzmi nudno, jak kompromis z epoką, w której żyjesz. Teraz sądzę, że to raczej zwycięstwo nad nią. I cieszę się z mojej obrączki.
Twoje książki rozprawiają się z wieloma pokutującymi wśród laików stereotypami lesbijskiej miłości.
Tak, lesbijki często są przedstawiane w kulturze masowej jako zaborcze, mające skłonność do zdrad. Do tego dochodzą filmy czy zdjęcia pornograficzne, na których dwie kobiety uprawiają seks - ale to przecież nie znaczy, że są lesbijkami. Pewna znajoma lesbijka powiedziała mi kiedyś, że zanim przeczytała moje książki, była przyzwyczajona, że w pożądaniu między kobietami chodzi tylko o seks. U mnie przeczytała o lesbijkach, które się kochają. Najważniejsze dla mnie jest tworzenie postaci zwykłych ludzi w codziennym życiu, w pospolitym krajobrazie, czy są to lesbijki, czy nie. Postaci, które będą ani dobre, ani złe, tak jak my wszyscy. Bo przecież wszyscy, niezależnie od tego, z kim śpią, podobnie muszą sobie radzić z tym, że rano się budzą i zaczynają dzień.
Sarah Waters (ur. 1966) - brytyjska pisarka, nagrodzona w 2002 r. przez Stowarzyszenie Autorów Powieści Kryminalnych za powieść "Złodziejka", w tym samym roku została również uhonorowana nagrodą British Book Award w kategorii autor roku. Rok później przyznano jej tytuł najlepszego spośród młodych brytyjskich powieściopisarzy. Autorka m.in.: "Muskając aksamit", "Pod osłoną nocy", "Ktoś we mnie", "Niebanalna więź". Właśnie ukazała się jej najnowsza powieść - "Za ścianą"

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53662,19058064,pozadanie-kobiety.html

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.