Nikt nie wie, ilu ich jest. Marcel de Groot, szef Schwulenberatung Berlin, oblicza, że w samym Berlinie, do którego w 2015 roku przybyło około 70 tysięcy uchodźców, jest ich od 3,5 do 7 tysięcy. Jouanna Hassoun, specjalistka ds. imigrantów w LSVD, w 2015 roku udzieliła porady i pomocy 1300 osobom. W większości to geje, następną grupą są transseksualiści, najmniej jest lesbijek.
Unikają mediów, nie ufają dziennikarzom, boją się, że ich opowieść trafi do rodziny w ojczyźnie, a przecież często właśnie przed nią uciekli, nierzadko ratując życie. Nieliczni mają odwagę spotkać się z dziennikarzami, jak Khalid. Ma 22 lata, pochodzi z Aleppo, uciekł wiosną zeszłego roku. Kiedy zaczęła się wojna miał 17 lat. Wszyscy myślą, że jest starszy – to przez masywną budowę i ciemny zarost na twarzy. Często biorą go za Włocha dzięki wyjątkowo jasnej skórze. Zgodził się rozmawiać, bo chce, żeby Europejczycy, zwłaszcza ci, którzy boją się uchodźców, zrozumieli, że uciekinierzy nie są jednolitą masą, że każdy ma inną historię. Śledzi europejskie media, które opowiadają mnóstwo głupstw o uchodźcach – że to wszystko radykalni muzułmanie, terroryści. Sam nie chciał uciekać, zbyt wiele nieprzyjemnych rzeczy słyszał o nieprzyjaznych ludziach w drodze. Mówi, że czytał różne relacje uciekinierów i widział, że wielu myślało, że będzie jak w amerykańskim śnie – mały domek, mały piesek. Przyjeżdżają do Europy, a tu klops.
Khalid nie boi się, że jego historia dotrze do rodziny, ma bardzo otwartą mamę. Rozwiodła się z ojcem Khalida, kiedy był mały. Pokazuje zdjęcia – nie mogę uwierzyć, że to jego mama.
Wszyscy mówią, że wyglądamy jak rodzeństwo. Myślą, że jest Europejką. W Aleppo mówili, że moja mama jest kurwą, bo mieszkała ze mną sama, nie godziła się na bycie typową muzułmańską kobietą, nie chciała nosić hidżabu. Ja też nie akceptuję żadnej religii, religia to dla mnie wojna. Nigdy nie modliłem się w meczecie, nie wierzę w Boga. Bóg nie istnieje, bo gdyby był i widział, co się dzieje w moim kraju, nie mógłby milczeć.
Mieszkaliśmy z mamą w oku cyklonu, naokoło rebelianci, ISIS. Co dzień leciały pociski. Pięć lat spędziłem w domu nic nie robiąc. Cały mój świat mieścił się na ekranie smartfona. Przez smarfona utrzymywałem kontakt ze znajomymi, poznawałem nowych, dowiadywałem się, co się dzieje. Przedtem chodziłem do szkoły, zdałem maturę. Najlepsze lata życia, kiedy zaczynasz studiować, robić różne szalone rzeczy, nawet głupie – przepadły mi. Od 3 lat nie mieliśmy prądu, każdy dom miał silnik spalinowy, który produkował prąd o nasileniu jednego-dwóch amperów, akurat wystarczało na jedną lampę i naładowanie telefonów. Wodociągi są kompletnie zniszczone. Wodę do mycia i picia musieliśmy kupować. Codziennie otwierałem wiadomości i dowiadywałem się, że ludzie znikają – jeden przyjaciel zginął, inny został porwany, inny wyjechał.
Khalid mówi po angielsku, szybko. Tak, jakby za wszelka cenę chciał od razu wszystko opowiedzieć i bał się, że mu umknie coś ważnego. A może po prostu się spieszy – za dwie godziny idzie do szkoły, do klasy integracyjnej na kurs niemieckiego. Pytam o jego homoseksualizm.
Odkąd byłem dzieckiem wszyscy uważali, że coś jest ze mną nie tak. Już w szkole miałem nieprzyjemności, chłopcy przerabiali moje imię na żeńską formę, wypychali mnie na stronę dziewczyn, nie chcieli się ze mną bawić. W dodatku byłem jedynym uczniem szkoły ubranym na sportowo i wszyscy mówili, że nie jestem muzułmaninem, że muszę być chrześcijaninem. Że jestem gejem wiem od czasu dojrzewania. Miałem 11, 12 lat, kiedy zorientowałem się, ze w ogóle nie pociągają mnie dziewczyny. Czułem, że to nie jest normalne, że interesują mnie tylko mężczyźni. Teraz rozumiem więcej, ale wtedy to było jak mała wojna wewnątrz mnie. Od momentu, kiedy miałem smartfona, zacząłem nawiązywać kontakty z innymi. Utrzymywałem to w sekrecie, bo słyszałem, co rodziny robią z innymi gejami – wrzaski, bicie, odbieranie pieniędzy, zabieranie telefonów. Jest super trudne dla rodziny mieć geja w tak homofobicznym środowisku. Moja mama wie o mnie, toleruje moje relacje z kolegami, ale nie chce się w to zagłębiać.
W ostatni ramadan, kiedy Rosjanie zaczęli bombardowania, ISIS znalazła się 10 km od domu Khalida i jego mamy.
To nie jest duża odległość. To jak z tego domu do rzeki – Khalid wskazuje w stronę, gdzie płynie Sprewa. Rzeczywiście, prawie jak na wyciągnięcie ręki – Wtedy zdecydowaliśmy się wyjechać. Do tej pory żyjąc w centrum Aleppo mieliśmy może 30% , może 40% szans na przeżycie. Z ISIS żadnych szans – obcinają głowę.
To, co pokazują media, to jest nic w porównaniu z tym, co widziałem w drodze do Libanu – wsie zrównane z ziemią, pełno trupów. W Libanie byliśmy miesiąc, ale nie dało się żyć, na każdym kroku kontrole Hezbollachu. Jak kobieta chodzi bez hidżabu, to ją ciągle pytają, co tu robi, czy pracuje w burdelu. Mama bez przerwy płakała. Mieliśmy trochę pieniędzy, bo sprzedaliśmy meble, laptopa, wszystkie rzeczy. Pojechaliśmy do Turcji, do Istambułu. Istambuł jest fajny dla turystów, na tydzień, ale jak tam mieszkasz, wcześniej czy później musisz mieć konszachty z mafią. Mama zdecydowała się wysłać mnie do Europy. Spotkałem na libańsko-tureckiej granicy kobietę. Jej mąż był w Hezbollachu, bił ją. Zabrała w nocy córkę i ruszyła w drogę. Zapytała, czy mogę udawać jej męża, to ją będzie chronić. Powiedziałem OK. I razem dotarliśmy do Bułgarii. Tam zapłaciłem facetowi 1000 Euro za przewóz samochodem do Austrii. A ten bastard w Budapeszcie mówi – wysiadaj, nie obchodzi mnie, co dalej. Znalazłem się w Budapeszcie w środku nocy, sam, zacząłem histerycznie płakać. Ulitował się nade mną taksówkarz, zawiózł mnie do hostelu, bardzo mi pomógł, jestem mu bardzo wdzięczny.
Do Berlina dotarłem w piątek wieczorem. Siedziałem na ulicy, podeszły dwie dziewczyny – Niemki i zapytały, czy mam gdzie spać. Zabrały mnie do siebie. A potem posłały mnie do LSDV do Jouanny Hassoun, ona mnie skierowała do LaGeSo (landowy urząd zdrowia i spraw społecznych) i na 3 miesiące do schroniska dla uchodźców. Ale dziewczyny powiedziały, żebym został, bo schronisko nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. Powiedziały, że nie będą mnie tam dobrze traktować. Siedziałem u nich w pokoju, zamknięty znowu w moim smartfonie, a one mówiły – wyjdź, musisz znaleźć znajomych, zacząć życie, na zewnątrz nie ma bomb. Po trzech miesiącach jednak musiałem iść do schroniska, takie są przepisy. I zaczęły się problemy – wszyscy żartowali z mojego sposobu mówienia, z tego jak się ubieram. Jeden facet mnie prześladował, bo na powitanie mówiłem „hi”, a nie „Sallam Alejkum”. Kiedyś poszedł za mną do toalety i powiedział, że jeśli jeszcze raz powiem „hi” do niego, to mi złamie rękę. Bałem się, wciąż mnie zaczepiali, nie mogłem tam wytrzymać. A z drugiej strony nie miałem, co ze sobą zrobić, było zimno. Więc wsiadałem do najdłuższej linii metra U7 i jeździłem od pierwszej do ostatniej stacji i z powrotem całymi dniami. Raz w nocy wszedł do mojego pokoju Irakijczyk, zdarł ze mnie kołdrę i powiedział, że chce mnie pieprzyć. Ale najbardziej się przeraziłem, jak ochrona zaczęła się ze mnie nabijać i robić sobie żarty. Zrozumiałem, że jeśli ktoś będzie mi robił krzywdę, to oni mnie nie obronią, będą uważali, że sobie zasłużyłem.
Zeszyt Khalida do nauki niemieckiego
Rany, których nie ma kto leczyć
Z dnia na dzień wszystkie niemieckie organizacje LGBT takie, jak Schwulenberatung, Maneo, Rubicon, LSVD, CSD i wiele innych, musiały rzucić swoją codzienną robotę i zająć się pomocą homo- i transseskualnym uchodźcom, którzy w obozach i schroniskach są równie prześladowani jak w krajach, z których przed tymi prześladowaniami uciekli. Opowiadał mi o tym w październiku 2015 roku Bastrian Finke, szef Maneo, który był gospodarzem gali w Berlinie, na której odbierałam nagrodę European Tolerantia Award przyznawaną przez organizacje zajmujące się problemami środowisk LGBT. Najpilniejszym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa zagrożonym homo- i transseksualnym uchodźcom. Odizolowanie ich od innych z przepełnionych schronisk, w których każdy walczy o miejsce dla siebie i wielu mężczyzn na tę kryzysową i często upokarzającą sytuację reaguje agresją.
Homofobia wśród muzułmanów jest powszechna – to, że ktoś jest ofiarą nie czyni go od razu lepszym człowiekiem – mówi Marcel de Groot ze Schwulenberatung. LSVD doliczyło się w 2015 prawie 100 aktów dyskryminacji czy przemocy w samym Berlinie. Zgłaszali się ludzie ze złamaniami, pobici, otłuczeni. Zaczęto więc szukać mieszkań, miejsc w hostelach, hotelach. Po zbiorowym ataku na dwóch gejów z Pakistanu w największym berlińskim obozie dla uchodźców na lotnisku Tempelhof, aktywiści LGBT stwierdzili, że potrzebne jest osobne miejsce dla homo- i transseksualnych uchodźców.
Jouanna Hassoun
zajmująca się imigrantami w LSVD (Stowarzyszeniu Lesbijek i Gejów w Niemczech) opowiada, że najpierw umieszczała ich w prywatnych kwaterach przez portal Flüchtlinge Willkomen (Uchodźcy mile widziani) zbierający dane o pokojach, mieszkaniach, które ludzie chcieliby udostępnić czy wynająć uchodźcom. Niektórzy chcą za to tylko opłacenia kosztów energii i wody. Są też tacy, którzy chcą regularny czynsz. Ale to przejmuje LaGesO. Są i tacy, którzy udostępniają pokoje czy mieszkania zupełnie za darmo.
LaGesO to Landesamt für Gesundheit und Soziales (Landowy Urząd ds.zdrowia i spraw społecznych). Tam trafiają na samym początku wszyscy uchodźcy, którzy chcą się w Niemczech starać o azyl. LaGesO przydziela im miejsce w obozie lub schronisku, kieszonkowe – przez pierwsze pół roku ponad 100 euro miesięcznie. Przez ten czas mają w schroniskach wikt i opierunek, potem do czasu znalezienia pracy dostają 300 euro i muszą już sobie sami się żywić i oprać.
O spotkanie z Jouanną walczyłam kilka tygodni. Nie odpowiedziała na pierwszy e-mail, ani na wiadomość na facebooku. Na drugą prośbę odpisała, że będzie miała dla mnie czas w sierpniu. Wreszcie po czwartej zlitowała się i wyznaczyła spotkanie za kilka dni. Tak się tym przejęłam, że pomyliłam daty i przyszłam dzień wcześniej.
Siedziba LSVD mieści się w typowej berlińskiej kamienicy z początku zeszłego wieku. Miniaturowa winda, do której na pewno nie zmieściłby się Maciej Nowak, trzeszcząc złowrogo wiezie mnie na czwarte piętro. Na niższych mieści się tęczowy hostel oraz salon masażu tantrycznego. Na ulicach wokół gejowskie knajpy – Toy Boys, Fetisch Bar („wejście tylko w specjalnym stroju”), Homobar Karaoke, Herren Bar. Pedalski raj – jak to określił mój przyjaciel gej. Jouanna jest niewysoką i niezwykle energiczną młodą kobietą. Mówi zdecydowanie, niecierpliwie, widać, że wiele rzeczy jest dla niej tak oczywistych, że męczy ją ciągłe ich tłumaczenie:
W zeszłym roku mieliśmy 10-15 kryzysowych sytuacji w tygodniu. Przychodzili ludzie, którzy doznali przemocy, tacy którzy nie znaleźli miejsca na nocleg. Często kompletnie zagubieni. Najczęściej musiałam łapać za telefon i tak długo szukać, aż znalazłam dla nich miejsce. To musiało być od razu, dziś, nie za tydzień. Uspokoiło się w lutym tego roku, kiedy uszczelniono granice. I kiedy już udało się stworzyć specjalne miejsca noclegowe dla LGBT. Nie muszę już za każdym razem szukać miejsca dla każdego.
Kiedy jest jakiś przypadek kryzysowy, Jouanna przekierowuje go do Schwulenberatung i zaraz trafia do domu w berlińskim Treptow. Nadal są jednak ludzie, którzy z jakiś powodów nie chcą tam mieszkać. Jest więc jeszcze alternatywa w dzielnicy Friedenau, dla szczególnie potrzebujących ochrony, LSDV ma tam zarezerwowanych 15 miejsc. Ciągle jednak w ciągu tygodnia pojawia się kilka osób z problemami. Ludzie, którym Jouanna udzieliła porady lub pomocy to w 80% geje, w 10 % trans, w 10% lesbijki. Najczęściej ciężko doświadczeni. Niektórzy czują się samotni, szukają kontaktu z innymi. Niektórzy są tak głęboko straumatyzowani, że trudno z nimi rozmawiać. Bo na przykład sąsiad, wujek, czy ojciec permanentnie ich gwałcił. Czasami nie ma sensu otwierać tych ran.
Pytam Jouannę dlaczego zajmuje się uchodźcami.
Sama przyjechałam do Niemiec jako uchodźca gdy miałam 6 lat i mieszkałam w schronisku przez 5 kolejnych. Uciekliśmy z Libanu przed wojną. Po tym jak trzeci raz nasz dom został zbombardowany, mama stwierdziła, że musi zapewnić nam bezpiezeństwo. Najbardziej pamiętam jak obrzydliwe było używanie toalet czy pryszniców. Setki osób w jednym miejscu, nie da się utrzymać czystości. Możesz to sobie wyobrazić, jak pomyślisz o jakimś festiwalu, jak wyglądają toalety po 2 godzinach. I to nie znaczy, że ludzie są brudasami, po prostu okoliczności są takie.
Długo nie myślałam o tym, żeby zajmować się tematem imigrantów, uchodźców, nie chciałam czuć się ofiarą. Dwa lata temu odwiedziłam taki dom i pomyślałam – przecież to jest moje dzieciństwo, w takim miejscu dorastałam. Od tamtego czasu zaczęłam się angażować. Wiem, jak to jest, kiedy trzeba walczyć o możliwość ugotowania posiłku, masz w kuchni pięć palników na 150 rodzin. Myśmy się nie chcieli kłócić, ale w związku z tym nie mieliśmy też dostępu do pieca. Moja mama gotowała w nocy, kiedy już wszyscy spali.
Poradnictwo dla Gejów w Berlinie
Schwulenberatung Berlin (Poradnictwo dla Gejów w Berlinie) działa od trzydziestu lat. Na początku pomagało homo- i biseksualnym mężczyznom, od pewnego czasu również osobom transseksualnym. Zajmuje się doradztwem prawnym, finansowym, podatkowym, ubezpieczeniowym, oferuje terapie dla osób z uzależnieniami, specjalne zajęcia dla osób starszych, upośledzonych, nosicieli wirusa HIV, chorych na AIDS. Ma w ofercie chór, jogę, spotkania terapeutyczne, teatr, warsztaty zajęciowe, wycieczki. Prowadzi restaurację, wspólnotę mieszkaniową dla chorych psychicznie i uzależnionych, a także dom spokojnej starości dla gejów i transseksualistów, pierwszy taki w Europie.
Od jakiegoś czasu Schwulenberatung poszukuje tłumaczy z arabskiego, perskiego, kurdyjskiego, urdu, rosyjskiego, serbsko-chorwackiego, albańskiego i innych. Płaci urzędową stawkę dla tłumaczy – 11,25 – 14,62 Euro za godzinę. Tłumacz oprócz języka poszukiwanego musi znać albo niemiecki albo angielski i być zorientowany w słownictwie i obyczajach osób homo- i transseksualnych. Bo Schwulenberatung Berlin otworzył specjalny dom dla homo- i transseksualnych uchodźców. W Berlinie, w dzielnicy Treptow.
Szefem Schwulenberatung jest Marcel de Groot, Holender, który dwadzieścia lat temu zakochał się w Niemcu i przeprowadził do Berlina.
Zaczęły do nas dochodzić sygnały, że homo- i transseksualni uchodźcy są prześladowani w obozach i schroniskach – wyzywani, dyskryminowani, bici. Zaczęli się do nas zgłaszać – para gejów pobita w obozie w Tempelhof, Rosjanin skatowany w takim obozie, ledwo przeżył. Ale też ofiary takiej „,miękkiej” dyskryminacji – stałe obserwowanie, uwagi, wyzwiska.
Ci, którzy się do nas zgłaszali, mówili: „Jestem z ludźmi, którzy są z mojej kultury, mówią tym samym językiem, ale to są dokładnie tacy sami ludzie jak ci, przed którymi uciekłem”. Oczywiście, wszyscy Syryjczycy uciekają przed wojną, ale homo i trans uciekają dodatkowo przed prześladowaniami skierowanymi celowo przeciw nim. ISIS wybrało szczególnie tę grupę, wyłapuje ich systemowo i zabija. Jak naziści.
To są uchodźcy, którzy po przyjeździe do Niemiec nadal się boją, bo są przez swoich pobratymców dalej prześladowani. A często uciekają przed własnymi rodzinami – jeden pobity do nieprzytomności przez ojca, innemu matka wbiła nóż w plecy, kiedy dowiedziała się, że jest gejem. Afrykańczyk, któremu rodzina powiedziała – okryłeś nas hańbą i musimy cię zabić, żeby ratować honor. Prowadzący schroniska mówią, że nie są w stanie chronić tych ludzi – za dużo mieszkańców, za mało personelu.
Największe problemy mają geje i trans, kobiety mniej, łatwiej się im ukryć. Poznaliśmy wiele takich historii. Najpierw otworzyliśmy punkt spotkań. Początkowo przychodziło tygodniowo 10 osób, potem 60. Zostawiamy ulotki w różnych językach w obozach, schroniskach, urzędach. Ale głównie znajdują nas przez portale społecznościowe, to są w większości młodzi ludzie, dobrze obeznani z internetem. Zgłaszają się do nas też pracownicy socjalni z obozów – wydaje mi się że to gej, jak go zagadać? Największym problemem jest język, wielu z nich mówi tylko po arabsku. Czasami trzeba rozmawiać przez Google translator.
Na oko obliczyliśmy, ilu ludzi może do nas trafić – w Berlinie jest 70 000 uchodźców. Nie wiemy, ilu dokładnie to LGBT, szacujemy że 5-10%. Wiadomo, że wszyscy się do nas nie zgłoszą, z różnych powodów. Berlin to duże i otwarte miasto, jak się zna angielski i ma trochę pieniędzy można sobie samemu poradzić. Jest duża i różnorodna oferta również wsparcia dla osób homo, les i trans. Wyszliśmy z założenia, że może trafi do nas ok. 400 osób potrzebujących domu. Napisaliśmy projekt i złożyliśmy w landzie Berlin i dostaliśmy dofinansowanie na stworzenie takiego miejsca. Szukaliśmy odpowiedniego domu, nie każdy się nadaje. Są w Berlinie miejsca, gdzie nie byłoby dla nich bezpiecznie – np. Marzahn Hellersdorf, czyOberschöneweide – oba we wschodnim Berlinie, gdzie mieszka wielu prawicowych ekstremistów.
Dom jest nowy, elegancki. Zrobiliśmy na początku spotkanie z sąsiadami. Wtedy było ok. czterdziestu mieszkańców, a przyszło stu sąsiadów. Odzew był fantastyczny – może potrzebujecie jakichś rzeczy, mebli, sprzętów. Mamy 22 mieszkania na 195 osób, w tej chwili mieszka 125. Zbliżał się ramadan, wiec zapytałem, kto go obchodzi, bo to wiąże się z organizacją posiłków, okazało się, że nikt. Po prostu nie uznają tej kultury, która ich wyklucza.
Co robią? Czekają. To jest podstawowy problem wszystkich uchodźców – oni czekają na przesłuchania, decyzje o azylu, różne pozwolenia. Na azyl czeka się ok. sześciu miesięcy. Jeśli go dostaną, zaczynają szukać mieszkania i pracy. Są bardzo straumatyzowani, najbardziej osoby transseksualne, a nie ma terapeutów z językiem, w dodatku specjalizujących się w tej tematyce. Ci ludzie przeżyli takie rzeczy, które nawet dla naszych doradców, czy terapeutów są obciążeniem. Chłopak, którego partnera zamordowano na jego oczach, bo był gejem. To są zupełnie inne problemy, niż te, którymi się tu na co dzień zajmujemy – uzależnienia od alkoholu, narkotyków, seksu, brak akceptacji ze strony rodziców. Ale taka prawdziwa zinstytucjonalizowana przemoc, gwałty, zabójstwa – nie ma kto leczyć takich traum.
Nasz personel nie wchodzi zbyt głęboko w to, co przeżyli. Nie wiadomo, gdzie wylądujesz w takiej rozmowie, nie wiadomo, co z tym zrobić. Jest tyle historii wykorzystywania seksualnego, nie jesteśmy w stanie tego przepracować. Wykorzystywanie seksualne jest w wielu kulturach akceptowane, zwłaszcza osób transseksualnych. Oni nie mają w ogóle żadnych praw. Nikt i nic ich nie chroni. Mam wrażenie, że niektórzy z nich tak dużo wycierpieli, że nie są w stanie ruszyć się choćby o centymetr do przodu. Są zbyt obciążeni. Możemy dać im tylko doraźne poczucie bezpieczeństwa, pomóc jako tako odzyskać równowagę.
Christoph Mann, szef domu w Treptow, stanowczo kreci głową, kiedy przytaczam mu słowa Marcela:
Jestem terapeutą i uważam, że prawie wszystko można wyleczyć. Rany się zasklepiają i zostają blizny. A blizny należą do mnie i do mojej biografii. To jest też moja historia. Blizny czynią czasami ludzi pięknymi.
Ale na razie nikt się leczeniem nie zajmuje, nie ma w Berlinie zbyt wielu terapeutów mówiących po arabsku, w dodatku specjalizujących się w takiej tematyce. Na razie rany muszą się goić same.
Adres Domu dla homo- i transseksualnych uchodźców jest tajny
Christoph wyraźnie zaznacza w mejlu, że nie wolno go nikomu ujawniać. Nie wolno też fotografować ani wewnątrz ani na zewnątrz. Bo najważniejsza jest ochrona. Mieszkańcy muszą być bezpieczni.
Jasna, nowa kamienica, na jednym z balkonów niemiecka flaga – jak wszędzie wokół, w końcu trwa Euro. W recepcji, w której czekam na Christopha, młody chłopak podłączył smartfona do drukarki, próbuje ją zainstalować i wydrukować coś z telefonu. Pracownik domu, starszy o jakieś dwadzieścia lat, mówiący po niemiecku z rosyjskim akcentem, chce pomóc, wskazuje aplikację, która jest potrzebna, ale w połowie jego wywodu drukarka zaczyna wypluwać kartki. Młody śmieje się triumfalnie, zagiął starszego. Mówi jeszcze słabo po niemiecku, ale z bardzo ładną i staranną wymową. To, z czym ja będę miała problem chyba do końca życia.
Christoph pokazuje mi dom – na podwórku równy trawnik i kilka krzeseł, można tu teraz, kiedy są ciepłe wieczory, usiąść i pogadać. Na parterze otwarte pomieszczenie z kanapami, na ścianach sztuka współczesna chyba bardzo nieznanego artysty (zapewne dar serca), półka z grami planszowymi. Na piętrze stołówka i regał z przeróżnymi ulotkami – od reklam klubów gejowskich, przez edukację na temat bezpiecznego seksu, po program kin. Na jednej półce same prezerwatywy. Jasno, przestronnie.
Jest 10.00 przed południem, widzę tylko kilka osób na podwórku, jeden chłopak na kanapie coś czyta, inny siedzi z laptopem w stołówce. O tej godzinie dom jest prawie pusty. Większość jest w szkole lub w urzędach załatwiają sprawy związane z pobytem w Niemczech. Dla tych, którzy mają szkołę po południu albo wieczorem często nie ma żadnego dobrego powodu, żeby rano wstawać. Część jeszcze śpi, to przynieśli z sobą ze swoich krajów – kiedy jest gorąco, nie wychodzi się z domu, życie zaczyna się dopiero po południu. Wstaną o 12.00 na obiad. W stołówce dostaną śniadanie, obiad, kolację. Nikt nie je halal. Cztery razy w tygodniu jest nauka języka – obok codziennych kursów, na które większość uczęszcza. Co dzień są jakieś warsztaty tematyczne – dziś np. o tym, jak szukać w Berlinie mieszkania. Rynek mieszkań zrobił się trudny, a dla ludzi, którzy mają „tło uchodźcze” (Flüchtlingshintergrund) jest jeszcze mniej dostępny. Jedna z opiekunek domu pozbierała różne sposoby, triki i strategie, które mają pomóc w szukaniu mieszkania. Następny warsztat będzie dla transseksualistów – o działaniu terapii hormonalnej. Potem będzie spotkanie poświęcone chorobom przenoszonym drogą płciową, HIV – jak się chronić, jak uprawiać bezpieczny seks. Świadomość jest bardzo różna – są ludzie, którzy mają wiedzę na zachodnim poziomie, ale niektórzy pochodzą z krajów, gdzie seksualność jest obłożona bardzo silnym tabu i kompletnie nic nie wiedzą.
W domu mieszka 14 transseksulanych kobiet, 6 lesbijek i 70 gejów. Większość z nich pochodzi z Iraku – inaczej niż w całej populacji uchodźców w Berlinie, gdzie najwięcej jest Syryjczyków. Potem Syria, Iran. Z Iranu nie uciekają przed wojną. Uciekają, bo tam homoseksualizm karany jest śmiercią. Są też ludzie z Rosji, Turcji, Turkmenii, Afganistanu. Rosja niby nie jest krajem ucieczki, ale kiedy jest się gejem, to życie tam jest bardzo niebezpieczne. Czasem trzeba uciec, żeby przeżyć. Według niemieckiego prawa to jest absolutnie przesłanka do otrzymania azylu w Niemczech.
Christoph mocno podkreśla –to jest też zadanie dla Niemców, konsekwencja naszej historii. Byliśmy sprawcami prześladowań, nie bez przyczyny prawo azylowe jest zawarte w naszej konstytucji. To jest oczywiste, że jeżeli czyjeś zdrowie i życie jest zagrożone w jego ojczyźnie, musi być chroniony. My musimy go chronić – to jest nasz obowiązek jako Niemców.
Christoph nie pyta mieszkańców o ich historie.
Jeden z nich, dwudziestolatek, sam mu swoją opowiedział. Przyszedł odwiedzić przyjaciela i jego ojciec i brat napadli go z nożami. Był bardzo poważnie ranny. Obudził się w szpitalu i okazało się, że policjanci już czekają, żeby go aresztować – homoseksualizm w tym kraju jest karalny. Lekarz go chronił, powiedział, że nie nadaje się do transportu. Uciekł ze szpitala i z tymi gojącymi się ranami zrobił całą drogę razem z innymi uchodźcami. W Berlinie skierowano go do schroniska, gdzie inni mieszkańcy zaczęli mu dokuczać, aż w końcu trafił tutaj – powiedział mi, że nigdy więcej nie chce się zakochać. Bo to jest niebezpieczne. Naszym zadaniem jest, aby poczuł się tu bezpieczny, zrozumiał, że w Niemczech bycie gejem jest O.K. i żeby znowu mógł się zakochać.
Inny nasz podopieczny w schronisku dla uchodźców natknął się dokładnie na tych ludzi, którzy prześladowali go w ojczyźnie. Niestety, nie ma solidarności w tym nieszczęściu, ojczystą kulturę przywożą ze sobą. Jeżeli ktoś jest homofobem w swoim kraju, to jako uchodźca też najprawdopodobniej jest homofobem.
Ci ludzie uciekają ze swoich krajów przed wojną, a jako homoseksualiści są podwójnie zagrożeni. Przyjeżdżają do Niemiec i myślą, że są bezpieczni, a w schroniskach spotykają ich znowu prześladowania. Od obrażania, zabraniania korzystania z pryszniców i toalety, po pobicia kończące się złamaniami czy utratą przytomności.
Ludzie, którzy u nas mieszkają, to są mocni ludzie, przeszli daleką drogę, żeby być sobą. I walczą o swoje prawa. Szybko się uczą, jakie te prawa są. Nauczyli się, że niemiecka policja ich broni. Jeżeli ktoś ich bije w schronisku – dzwonią po policję.
Do domu przychodzi policjantka z dzielnicowego komisariatu, czasem w mundurze, czasem bez, żeby mieszkańcy wiedzieli, że policja jest od pomagania i chronienia. To jest pomysł komendanta komisariatu. W niemieckiej policji są też specjalni partnerzy dla organizacji LGBT – wyszkoleni w problematyce homo i trans.
Największym problemem w naszym domu jest niepewność, co będzie dalej. I traumy, lęki – jako dzieci, bardzo młodzi ludzie widzieli mnóstwo trupów, przeżyli śmierć bliskich. Często nie są w stanie spać po nocach. Sąsiadka z naprzeciwka skarżyła się, że palą światło nocami i marnują energię. Odpowiedziałem jej, że muszą je palić, bo w ciemności wracają obrazy, o których nie chce się pamiętać. Nie robią tego, bo nie oszczędzają energii, tylko dlatego, że nie są w stanie wytrzymać w ciemności.
Egzekucja lub więzienie za miłość
Homoseksualizm jest nielegalny i karalny w 77 krajach świata. W 8 krajach stosunki homoseksualne karane są śmiercią, w 11 krajach można za nie dostać od 20 lat do dożywocia, w większości pozostałych od 3 lat więzienia wzwyż. Co ciekawe, często karalne są tylko stosunki miedzy mężczyznami, natomiast homoseksualizm kobiecy jest legalny. Marcel de Groot tłumaczy to tak –w wielu kulturach kobiety nie grają znaczącej roli. W Niemczech też tak było, seks homoseksualny był zakazany i karany, ale tylko między mężczyznami. Maczo kultura bardziej prześladuje mężczyzn, bo bycie gejem podważa status takiego hetero-samca, on się czuje w swojej męskości zagrożony.
W Niemczech Paragraf 175 Kodeksu Karnego określający homoseksualizm jako „przeciwny naturze nierząd” obowiązywał do 1969 roku. Naziści masowo prześladowali gejów, jeszcze przed wojną osadzali ich w obozach koncentracyjnych. Pierwszy transport homoseksualistów do obozu w roku 1934 opisał brat mojego dziadka, Stanisław Nogaj, reporter, prekursor polskiej literatury obozowej, w książce „Za drutami i kratami III Rzeszy”: „Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia na podwórze obozu w Lichtenburgu zajechały trzy duże autobusy z Berlina. Z autobusów tych wysiadło około 60 cywilów i 20 dozorców z oddziałów SS. Nowo przybyli ubrani byli przeważnie we fraki i smokingi, jakby powracali z balu albo zabawy. Niektórzy mieli kosztowne futra”. Byli wśród nich również mężczyźni przebrani za kobiety, zapewne ówczesne drag queen. Zabrano ich wszystkich z gejowskiej kawiarni National w Berlinie. Prześladowania homoseksualistów w III Rzeszy, ich losy w obozach, opisał Johann Neumann w książce „Mężczyźni z różowym trójkątem”, która właśnie wyszła w Polsce. W latach 1933-1945 ponad 100 000 osób aresztowano w Niemczech na podstawie paragrafu 175, kilkanaście tysięcy zesłano do obozów koncentracyjnych, większość ich nie przeżyła.
Zasady przyjęte przez ONZ w sprawie uchodźców stanowią, że ludzie będący masowo prześladowani lub nieludzko traktowani ze względu na swoją orientację seksualną czy przynależność płciową i których państwo nie może lub nie chce chronić, powinni dostać status uchodźcy. Unia Europejska przyjęła również dyrektywę, na mocy której wszystkie kraje członkowskie zobowiązane są do zagwarantowania prawa azylu przez wzgląd na orientację seksualną jako jedną z kategorii chronionych. (DYREKTYWA PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY 2013/32/UE z dnia 26 czerwca 2013 r.)
Nie wszystkie kraje europejskie uznają prześladowania spowodowane orientacją seksualną za wystarczające by przyznać azyl. Polska na przykład nie. Niemcy tak. Choć uzyskanie azylu na tej podstawie nie jest łatwiejsze niż zazwyczaj. BAMF (Federalny Urząd ds. Imigracji i Uchodźców) oczekuje od każdego uchodźcy, również i od homo- czy transseksualnego udowodnienia, że w jego indywidualnym przypadku zagrożone jest życie lub wolność. Nie wystarczy przyjechać z kraju, w którym homoseksualizm nie jest karalny i powiedzieć, że panuje w nim homofobiczny klimat. Trzeba udowodnić, że wystąpiły znamiona prześladowania i państwo im nie przeciwdziała lub, że to właśnie państwo prześladuje. Problem też polega na tym, że często sami homo- czy transseksualiści nie wiedzą, że ich orientacja seksualna może być wystarczającym powodem do otrzymania azylu w Niemczech. I przy pierwszej rozmowie z BAMF opowiadają fałszywe historie – np. że byli prześladowani za swoją polityczną aktywność. A kiedy opowiada się fałszywe historie łatwo jest popełnić błędy, np. w konstrukcji – nie ma świadków, dowodów. Często za późno przyznają się, że rzeczywiście uciekli z powodu swojej homoseksualności. Poza tym ich wiarygodność jest już nadwyrężona – jeśli ktoś raz skłamał, może znowu kłamać. Trudno też mówi się o tym ludziom, którzy przybywają z regionów, gdzie seks jest absolutnym tabu, a seks nieheteronormatywny jest powodem do prześladowań. Trudno jest pójść do urzędnika, bo urzędnicy kojarzą się z aparatem represji i powiedzieć : Jestem homoseksualistą. Tego kontekstu BAMF nie bierze pod uwagę, również i tego, że wiele osób się boi, że takie zeznanie dotrze do ich kraju – do rodziny, albo że dowiedzą się krewni żyjący w Niemczech. Nie ufają też arabskim tłumaczom, którzy często sami są homofobami, celowo wprowadzają w błąd, twierdząc, że lepiej o prawdziwym powiedzieć ucieczki nie mówić. Albo też celowo źle tłumaczą. Christoph Mann opowiadał mi, jak jeden z nich tłumaczył arabskie słowo oznaczające homoseksualistę nie neutralnie „Schwul”, czyli gej, lecz „Schwuchtel” – czyli ciota.
BAMF długo oddalał wnioski np. z Algierii twierdząc, że w Algierii homoseksualizm nie jest karalny ani prześladowany jeśli żyje się w dyskrecji. W 2012 roku na wniosek Zielonych BAMF zmienił zasady. Volker Beck, ówczesny rzecznik praw człowieka z ramienia Zielonych w Bundestagu, argumentował, że nie można wymagać od homoseksualistów, aby żyli w ukryciu, tak samo jak nie oczekuje się od chrześcijan, że przestaną się modlić, chodzić do kościoła, czy trzymać biblię w domu. Czyli oczekiwać, że będą próbowali uniknąć prześladowań, nie ujawniając swoich poglądów czy stylu życia.
Pojęcie ludzkiej godności w prawach człowieka i obywatela oznacza, że człowiek ma prawo żyć i kochać takim, jakim jest. Ma prawo myśleć i mówić, co chce, wierzyć w to, w co wierzy – jeżeli jest za to prześladowany, to wymaga ochrony. To jest podstawowa idea Konwencji Genewskiej dotyczącej uchodźców, wniosek jaki wyciągnięto z dramatu statku St. Louis – podkreśla Volker Beck,
Chodzi o 900 żydowskich uchodźców, którzy w 1939 roku krążyli na MS St. Louis między Florydą i Hawaną i prosili o wpuszczenie ich do USA. Roosvelt stwierdził wtedy, że „kontyngent dla uchodźców z Europy na rok 1939 został wyczerpany”. St. Louis wrócił do Europy, uchodźców w końcu przyjęła Holandia, ale po zajęciu jej przez Niemcy i tak większość z nich została zamordowana w obozach koncentracyjnych.
Drezno
Jadę z Berlina dwie i pół godziny autobusem. Wysiadam na dworcu i jestem w innym świecie. Właściwie nawet na innej planecie – kręcący się po dworcu ludzie w niczym nie przypominają berlińczyków. Czasami mam wrażenie, że przeciętny berlińczyk jest albo Turkiem albo freakiem z dredami, albo Afrykańczykiem, Azjatą, Arabem, albo wszystkim tym naraz. Bywa też członkiem kościoła BIO i EKO, co widać na pierwszy rzut oka po bladej cerze i zgrzebnym ubiorze z naturalnych tkanin za kilkaset euro. A tu wszyscy biali i ubrani jakby prosto z polskiego bazaru.
Petra Köpping , saksońska minister ds. równouprawnienia i integracji była jedyną osobą, z którą udało mi się umówić od razu po pierwszym mejlu i to w rekordowo krótkim czasie – spotkałyśmy się trzy dni po wysłaniu do niej prośby o wywiad. I kiedy ją zobaczyłam, wiedziałam dlaczego – bezpośrednia, serdeczna, energiczna. Uśmiech właściwie nie schodzi jej z twarzy. Pytam, jak wygląda sytuacja kilku tysięcy uchodźców w Dreźnie, które mówiąc delikatnie, nie jest szczególnie przyjazne obcym. Drezno to matecznik Pegidy – czyli ruchu „Patriotyczni Europejczycy Przeciwko Islamizacji Zachodu”, założonego w 2014 roku. Przyjeżdżam tu dzień po demonstracji, w której uczestniczyło 2000 osób. W porównaniu z 15 – 20 tysiącami jeszcze dwa lata temu, to niedużo. Ale choć demonstracje nie są już tak liczne, nie znaczy, że Pegida nie zmienia rzeczywistości. Utworzyła sieć małych komórek w całej Saksonii, w prawie każdym miasteczku jest taka filia – 50, 100 osób w mieście np. liczącym 10 000 mieszkańców. Niby nie dużo, ale co niedziela stają przed ratuszem i protestują. Nie krytykują burmistrza za jakieś niewłaściwe posunięcia tylko żądają jego zmiany, niezależnie od tego, z jakiej jest partii. Burmistrz musi odejść i koniec kropka. Chcą całościowej zmiany systemu. Petra Köpping dwie godziny dyskutowała wczoraj z członkami Pegidy. „Uwielbiam to”, mówi z błyskiem w oku i ani przez chwilę w to nie wątpię.
Jednak głównym powodem naszego spotkania nie jest rozmowa o Pegidzie, są nim Karim i Hassan. Geje, którym w obozie dla uchodźców w Dreźnie inni mężczyźni zabraniali korzystać z męskiej toalety i pryszniców, odsyłali do damskich łazienek, zmuszali do tańczenia przed nimi jak kobiety i nie pozwalali całymi nocami spać. Popychali i obrażali. Karim i Hassan dowiedzieli się o istnieniu CSD (organizacji LGBT), zadzwonili i natychmiast zostali z obozu zabrani. CSD ma miejsca dla takich osób w hotelu, ale wtedy akurat był pełen. Zadzwonili do minister Köpping, żeby wygospodarowała jakieś pieniądze na inny nocleg. Tymczasem Köpping wzięła ich po prostu do siebie. Mieszka na wsi. Zamieszkali w domku gościnnym.
Z zażenowaniem zaczęli mi tłumaczyć, że nie są zwyczajną parą przyjaciół, tylko taką prawdziwą parą. Mówię – O.K., wiem o tym. Nie mogli zrozumieć, że ktoś tak po prostu mówi – to jest w porządku. Kiedy powiedziałam, że mój mąż przyjedzie za dwie godziny, wpadli w panikę – ale jak to, co to teraz będzie. Mówię, to nie jest żaden problem, mąż też wie. To było dla nich kompletnie niezrozumiałe, że my to po prostu akceptujemy, nie zadajemy pytań.
Pytam panią minister, dlaczego zdecydowała się wziąć do siebie dwóch nieznanych sobie mężczyzn, muzułmanów – Oni są bardzo młodzi. Hassan ma 19 lat, Karim 25, sama mam dzieci w tym wieku.
Hassan był w wojsku Assada, wcielono go, gdy miał 16 lat. Jego najlepszy przyjaciel zginął na jego oczach, wszedł na minę i wyleciał w powietrze. Hassan był obok, został ciężko ranny i trafił na urlop do domu. Rodzice kazali mu uciekać. I uciekł, miał wtedy 18 lat.
– Kiedy przyjeżdżają do mnie goście zazwyczaj pijemy kieliszek szampana na przywitanie –opowiada Köpping – ale myślę sobie, że są muzułmanami, więc pewnie nie piją. A oni, że owszem, chcą spróbować. Tak samo było z jedzeniem. Pytam, czy czegoś nie mogą, potrzebują jakiegoś innego jedzenia? Nie, my jemy wszystko to, co wy.
Pani minister zabierała Karima i Hassana na wszystkie swoje polityczne spotkania, a jej mąż do lasu – rąbali drewno. Chodziło o to, żeby się jak najszybciej wciągnęli w codzienność. Obaj przyjechali przez Turcję, żyli tam prawie rok, jakoś się urządzili. Karim pracował jako barman, Hassan jako klown na ulicach – jego ojciec jest dyrektorem teatru. Ale Turcja też nie jest przyjazna homoseksualistom. Więc zrobili tę całą drogę przez Węgry do Niemiec. W drodze również byli szykanowani, a pieniądze, które zarobili w Turcji ukradli im węgierscy policjanci. Po prostu kazali sobie oddać.
Pytam, co ją najbardziej zaskoczyło –Najbardziej chyba niesamowita ciekawość kraju, do którego trafili i ciekawość naszej rodziny. Mam trójkę dzieci i wnuki, kiedy wszyscy przyszli, natychmiast zaczęli zabawiać dzieci. Tego nasza młodzież nie robi. Są niezwykle serdeczni, otwarci.
Sąsiedzi pani minister patrzyli najpierw nieufnie na obcokrajowców. Ale zaprosili do domu, więc chłopcy ugotowali coś do jedzenia. Musiało być dobre, bo podobno nastawienie sąsiadów się zmieniło.
To nasze poznawanie się nawzajem, to była bardzo interesująca historia. I ich twarde postanowienie stanąć na nogi. Chcą pokazać rodzicom, którzy im dali pieniądze na podróż, że to się opłaciło, że oni zrobią coś sensownego ze swoim życiem.
Karim chce wyjechać z Saksonii, bo czuje, że ludzie na ulicach Drezna nie są mu zbyt przyjaźni. Zamierza studiować w Berlinie. Hassan jest w tej chili w Lipsku, kończy szkołę językową i będzie uczył się jakiegoś zawodu. Pozostają w stałym kontakcie ze swoimi opiekunami. Jeśli Karimowi nie uda się dostać stypendium, państwo Köpping zdecydowali, że zapłacą mu za studia.
Jako minister ds. równouprawnienia i imigracji zajmuję się motywowaniem ludzi do tego, żeby otwierali serca dla uchodźców. Tłumaczę, że nie przybyli tu dobrowolnie, że uciekają przed wojną, albo z krajów gdzie panuje głód, gdzie nie mają żadnych perspektyw i trzeba im pomóc. Nam, Niemcom, się dobrze powodzi i możemy się z nimi podzielić. Nic nam nie ubędzie.
Codziennie rozmawiam z uchodźcami, większość z nich chce wrócić do swoich krajów. Gdyby mieli przyzwoite warunki w Jordanii, pomiędzy Syrią i Turcją, gdzie są ogromne obozy uchodźców, gdzie mogliby posłać dzieci do szkoły i czekać na koniec wojny, wielu z nich nie przyszłoby do Europy. Często zostawili tam dobytek, krewnych. Ale człowiek ma tylko jedno życie i nie może dwadzieścia lat czekać, aż się wojna w Syrii skończy!
Ale Saksonia nie jest najlepszym miejscem dla obcokrajowców. Pani minister opowiadała mi, że władze Instytutu Maxa Plancka są w panice – najlepsi doktoranci uciekają, nie chcą pracować w Dreźnie, nie chcą tu prowadzić swoich badań naukowych. Profesorowie, którzy np. w tramwaju ze swoimi studentami rozmawiają po angielsku są obrażani. Ludzie ich strofują, żeby rozmawiali po niemiecku. Dwujęzyczne dzieci zagranicznych doktorantów są w szkole mobbingowane. Ale już Lipsk jest inny. Otwarty, przyjazny. Uchodźcy, którzy zostają w Saksonii przenoszą się do Lipska, czują się tam dobrze.
Teraz jest u nas trochę tak, jak w Polsce – byliśmy już dużo dalej i nagle nastąpił zwrot w prawo. Znowu mamy marsze milczenia przeciwko aborcji, pojawiają się znowu opinie, że ludzie nie życzą patrzeć na całujących się gejów na ulicy. Wszystkie rzeczy, o których myśleliśmy, że są załatwione, znowu stały się problematyczne – ubolewa Petra Köpping.
Niemcy i ich niemieckie obowiązki
Wraz z nagłym napływem uchodźców do Niemiec skrajnie prawicowa partia AfD, która obawiała się już o swoje przetrwanie, zanotowała duży wzrost popularności. W tej chwili jest trzecią siłą polityczną Niemiec z 15 % poparciem. AfD uważa, że islam jest niezgodny z niemiecką kulturą i tradycją, postuluje m.in zakaz budowania meczetów w Niemczech. Ale większość Niemców wciąż zdaje się uważać podobnie jak Christoph Mann, że niemieckim obowiązkiem jest pomoc ludziom uciekającym przed wojną, głodem, czy prześladowaniami. Według badania przeprowadzonego na początku 2016 roku, dla publicznego nadawcy NDR, 67% Niemców uważa, że integracja nowo przybyłych uchodźców przebiegnie pozytywnie. Choć w większości chcieliby ograniczenia przypływu uchodźców – 38% do 200 000 rocznie, 17% do 500 000 rocznie. 11 % jest przeciw jakimkolwiek ograniczeniom, a 21% za zamknięciem przed nimi granicy.
Petra Köpping nie używa określeń „kryzys uchodźczy” czy „fala uchodźców”.
Uważam, że damy radę jako Niemcy. Ale nie byliśmy na początku przygotowani. Dać tym ludziom nocleg, zaopiekować się nimi było dla nas wielkim wyzwaniem. Dochodziło przy tym do trudnych sytuacji, co zaniepokoiło wielu. Mogliśmy to lepiej zrobić.
W trakcie autoryzacji wypadło z tej wypowiedzi słowo „chaos”. Ale to słowo nie opisuje tylko sytuacji w Dreźnie. W tej chwili 56 milionów ludzi na świecie jest w trakcie ucieczki, wszyscy oczywiście nie przyjdą do Europy. Minister uważa, że Europa musi się finansowo zaangażować w pomoc tym krajom, w których szukają schronienia.
Brexit jest dla mnie symbolem tego, co się w Europie dzieje. Latami zajmowaliśmy się rozmiarem ogórków, a nie najważniejszymi sprawami takimi, jak wspólna obrona Europy, wspólna strategia finansowa, czy system socjalny.
Volker Beck z Zielonych także zżyma się na określenie „kryzy uchodźczy”:
My nie mamy żadnego kryzysu uchodźczego. Kryzys uchodźczy mają Syria, Turcja, Liban i Jordania. My przyjęliśmy uchodźców i mamy teraz kryzys demokracji, ale nie z uchodźcami tylko z częścią naszego społeczeństwa. W zeszłym roku przyjęliśmy w Niemczech 800 tysięcy ludzi, mamy 82 milionów mieszkańców, tak więc przyjęliśmy 1%. Czy to jest kryzys? To absurdalne.
Ile to kosztuje, tego nie potrafię powiedzieć, są różne obliczenia na ten temat. Jeśli integracja będzie się tak wolno posuwać, jak teraz, może być drogo. Uważam, że humanitaryzm musi kosztować. Przede wszystkim nie można myśleć o tych ludziach jako o sile roboczej, lecz jak o ludziach, którzy uciekają przed prześladowaniami i wojną. Ale jeśli już tu są, mamy oczywiście jakiś potencjał, pytanie jest, czy wykorzysta się ten potencjał albo go rozwinie, np. przez kształcenie, szybkie uznawanie dyplomów, czy zostawi się ich samym sobie i zrobi z nich klientów pomocy socjalnej. Ale są też wśród uchodźców grupy, które są tak straumatyzowane przez wojnę czy prześladowania, że nie dadzą rady utrzymać się sami, nie dlatego, że są źli czy leniwi tylko dlatego, że są tak cieleśnie lub duchowo okaleczeni.
Opowiadam Beckowi o rozmowie, jaką miałam z pewnym berlińskim gejem w październiku, na imprezie po odebraniu nagrody. Mówił, że nie chce w Niemczech uchodźców, że się ich boi, bo to są wszystko muzułmanie, a muzułmanie to homofoby. Że już teraz boi się zapędzać do opanowanych przez muzułmanów dzielnic, np. na Neukölln – dwa razy już tam został zaczepiony, raz pobity.
To, że ktoś jest ofiarą nie staje się przez to mądrzejszy od innych. Idioci są w każdym środowisku. Są też wśród „starych” imigrantów ludzie, którzy nie chcą uchodźców, bo widzą w nich konkurencję, obawiają się, że teraz polityka integracji będzie kierowana głównie na nowych, nie na nich. W społeczności LGBT są oczywiście i rasiści. I są też realne wydarzenia, do których ten rasizm się odwołuje. Wydarzenia sylwestrowe w Kolonii, kieszonkowcy, akty przemocy wobec gejów przez osoby z tłem imigracyjnym. Ale nie wszyscy kieszonkowcy czy homofoby to imigranci, są nimi też genetyczni Niemcy. Jeżeli zdarza się jakiś akt przemocy czy kradzież, to musi być ukarany, jak u każdego.
W ogóle rośnie nienawiść w naszym społeczeństwie, również przeciwko gejom i lesbijkom. 40% Niemców uważa, że pocałunek miedzy mężczyznami czy kobietami jest obrzydliwy. Zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe, trzeba nadal walczyć przeciwko temu. Przeciwko każdej formie nienawiści wobec jakiejkolwiek grupy – nieważne czy z powodu pochodzenia, identyfikacji seksualnej, płci, koloru włosów czy religii.
Na pytanie o to, jak przekonać muzułmanów do równouprawnienia, Beck się denerwuje i odpowiada, że w Niemczech jest dwudziestoprocentowa różnica między zarobkami kobiet i mężczyzn. Niemieckie społeczeństwo nie osiągnęło równouprawnienia między kobietami i mężczyznami.
– To, czego nie można robić, to łamać prawa, np. stosować przemocy wobec żony, czy odbierać jej wolność. To po prostu narusza nasz porządek prawny. Ale tak samo, jak nie interweniujemy u ewangelików, którzy uważają, że kobieta powinna siedzieć w domu, wychowywać dzieci i wykonywać prace domowe, tak samo nie interweniujemy u muzułmanów. Możemy tylko pewne rzeczy sugerować, czy wzmacniać.
I Beck podaje za przykład kursy języka niemieckiego dla kobiet islamskich połączone z robótkami ręcznymi, jakie są prowadzone w Kolonii. Połączenie tych dwóch rzeczy ma osłabić strach przed szkołą, jako przed obcym światem. Wzmacniać kobiety uświadamiając im również, że przez urząd pracy mogą zdobyć wykształcenie, żeby miały szansę prowadzić niezależne życie.
– Na argument, że w islamie w ogóle nie ma mowy o równouprawnieniu można zapytać – a co jest z kościołem katolickim? Ja jeszcze nigdzie nie widziałem kobiety księdza, czy papieżycy – poza tą wybraną z przeoczenia papieżycą Joanną. Ale czy ona naprawdę istniała tego też nie wiemy.
Kiedy opowiadam Jouannie Hassoun o moim rozmówcy geju bojącym się muzułmanów wspominam też, że w ogóle społeczność osób LGBT w Niemczech jest podzielona, są np. w Dreźnie geje, którzy maszerują z Pegidą. Nie chcą uchodźców.
Znam ten fenomen. Trzeba uważać, żeby nie łączyć homofobii z rasizmem. Nie mówię, że uchodźcy nie przynoszą z sobą swoich uprzedzeń i homofobii. Duża część tak, naszą sprawą jest powiedzieć – są prawa i obowiązki i musicie się tego trzymać. O.K., w waszych krajach jest inaczej, ale tutaj obowiązują inne prawa. Ale wystarczy pojechać do jakiejś niemieckiej małej miejscowości, zadżumionej przez neonazistów – tam też można się bać, będąc homoseksualistą. W niektórych dzielnicach Berlina jak Marzahn, gdzie jest więcej prawicowych radykałów, też można się bać jako homoseksualista. A co mamy zrobić z tymi wszystkimi Saksończykami, czy Turyngami? Powinniśmy ich wypędzić? Trzeba głośno mówić – jesteśmy i przeciwko rasizmowi i przeciwko homofobii. Kiedy jakaś grupa uchodźców dopuszcza się przemocy, to nie będziemy milczeć, ale kiedy grupa prawicowych ekstremistów napada uchodźców czy imigrantów – też nie będziemy milczeć. Lęki można zwalczać tylko przez spotkania. Nie kiedy się mówi o kimś, lecz kiedy się tym kimś rozmawia. Przecież nikt nikomu nie każe wszystkich uchodźców lubić. Są i tacy, z którymi ja też nie chcę mieć do czynienia – jest mi obojętne, czy jesteś uchodźcą czy nie – jako osoba jesteś antypatyczny, sorry.
Kocham to miasto, chcę tutaj żyć
Wracam do Schroniska LGBT na Treptow prowadzonego przez Schwulenberatung Berlin. Khalid chce mi pokazać swoje mieszkanie. Niestety, nie można robić zdjęć, takie są reguły. To dla bezpieczeństwa mieszkańców. Większość z nich chce pozostać anonimowa. W windzie natykamy się na amatorski rysunek długopisem. Dwie postaci – jedna jakby ledwo poskładana z rozlatujących się kawałków wyciąga rękę z sercem na dłoni do drugiej – całej, nieuszkodzonej. W dymku zadaje pytanie – ożenisz się ze mną? W drugim dymku odpowiedź – nie. Pęknięte serce upada. Oba dymki są zamazane, i pytanie i odpowiedź, ale niezupełnie do końca, można przeczytać, co w nich jest.
Khalid dzieli mieszkanie z trzema kolegami, dwóch jest właśnie w szkole, trzeci dopiero co się obudził i jeszcze zaspany zmierza w kierunku łazienki. Kuchnia, salon, dwie sypialnie, bardzo skromnie umeblowane, wręcz spartańsko. Za kilka dni ma dołączyć piąta osoba, będzie spać w salonie.
– Bałem się tu zamieszkać. Bałem się, że moi koledzy ze szkoły dowiedzą się, gdzie mieszkam, i że wtedy będą mieli 100% pewności, że jestem gejem. Ale kiedy zauważyłem, ze ochrona w tamtym ogólnym schronisku też jest przeciwko mnie, powiedziałem sobie – O.K., wprowadzam się. Teraz czekam na drugą rozmowę w BAMF, na pierwszej pytali mnie o same głupie rzeczy – urodziłem się w latach 90-tych, a oni pytają, kto w latach 70-tych był w Syrii najsławniejszym sportowcem! Ale tutaj z miesiąca na miesiąc jestem coraz silniejszy. Zrobiłem sobie kolczyki w uszach, w szkole nie daliby mi za to żyć. Mama wszystko wie, dzwoni do mnie codziennie przez skypa, widzi wszystkich i ich pozdrawia. Ja tu jeszcze wyglądam w miarę normalnie, po innych widzisz z odległości 1 km, kim są.
Co dalej? Kocham to miasto, chcę tutaj żyć. Chcę załatwić wreszcie te papiery i poszukać pracy. Może zrobię kurs na opiekuna osób starszych. Bardzo lubię starych ludzi i lubię się kimś opiekować. Czy czuję się w Berlinie bezpieczny? Na 70% tak, na 30% nie. Co to jest te 30%? Tu jest pełno muzułmanów – Palestyńczyków, Libańczyków, Turków. Wszędzie widzę hidżaby i chusty. Czasami nie widzę ani jednego Niemca i mam wrażenie, że jestem w Istambule, że Berlin nie jest Europą. Zdarza się, że na tych bardziej muzułmańskich ulicach ludzie pokazują mnie palcami, jakiś facet w S-bahnie splunął mi pod nogi. Jako europejski gej jesteś tu pewnie bezpieczny, ale jako arabski gej – nie.
Poszedłem z przyjacielem kupić buty. Sprzedawca Turek mówi – mierzcie na zapleczu, nie chcę, żeby widział was ktoś z mojej rodziny, żeby moje dzieci oglądały kogoś takiego, jak wy. A ja na to – bo jesteś muzułmaninem? O.K., bądź sobie, ale to jest europejski kraj, wolny kraj, jeśli ci się nie podoba wracaj do jakiegoś arabskiego kraju, jedź do Iranu, gdzie Twoje dzieci będą mogły rosnąć bez oglądania takich obrazów. Ale jeśli tu żyjesz, musisz respektować prawo i kulturę, która tu panuje. Możesz wyznawać swoją religię dla siebie, ale musisz respektować zwyczaje panujące w Niemczech. Tu jest pełno gejów, ale jestem pewny, że słowa byś nie powiedział niemieckiemu gejowi, ale jak widzisz arabskiego geja zgrywasz bohatera. Nic nie odpowiedział.
Na odchodnym Khalid przyznaje, że miał obawy rozmawiać ze mną, kiedy dowiedział się, że jestem z Polski. Bo jego nauczycielka w klasie integracyjnej jest Polką i opowiadała mu, że Polacy są okropnymi homofobami. Ale w końcu przekonał go Christoph, że jesteśmy O.K.
Ale nauczycielka jest super.Powiedziała mi, że bardzo dobrze rozumie, jak się mogę w Niemczech czuć, bo kiedy ona tu przyjechała, to Niemcy uważali, że wszystkie polskie kobiety to dziwki, a wszyscy polscy mężczyźni kradną auta. I śmiejąc się dodała – jestem bardzo szczęśliwa, że Syryjczycy tu przyjechali, bo teraz wreszcie odczepią się od nas.
Tekst powstał dzięki dofinansowaniu przez Fundację Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.
Ewa Wanat pisze w Berlinie książkę „Życie z Innym” dzięki Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i Fundacji Teatru Ósmego Dnia. Partner niemiecki – Schwulenberatung Berlin
Za pomoc przy pracy nad tym tekstem dziękuję Arturowi Krynickiemu
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.