Uprzejmie donosze, ze mamy szanse na wyslanie politykow w pizdu!
Beatriz Villarroel ze szwedzkiego uniwersytetu w Uppsali zdecydowała się wraz ze swoim zespołem obserwować niebo pod kątem znikających nagle źródeł światła. Badacze sprawdzali, czy między jednym badaniem a drugim któryś z 300 tys. obserwowanych obiektów nagle zgaśnie. Do tej pory analiza dała niejednoznaczne rezultaty.
Naukowcy twierdzą, że następnym krokiem w poszukiwaniu obcych cywilizacji we Wszechświecie powinno być skupienie się na znikających w niewyjaśniony sposób gwiazdach, a nawet całych galaktykach. Ich zdaniem coś tak niewyjaśnianego może być tylko efektem działań istot o wiele bardziej inteligentnych od ludzi – donosi "New Scientist".
W kosmos wyslamy takze KK ze spoko koko kraju, ktorzy sprawdzaja polskie szpitale pod katem przeprowadzanych aborcji???
Donosze takze, ze panstwo policyjne takie jak Turcja ma u siebie ataki terrorystyczne na ktore Europa juz nie reaguje. Turcja prosi Rosje??? Rosje o pomoc w walce z Daesh???
Europa umywa rece wiedzac, ze ma dosc swoich problemow. Nie reaguje na przemoc a zamachy terrorystyczne sa na porzadku dziennym. Europe juz nie obchodzi dziki oboz w Calais, wysadzanie sie samobojcow w Medynie czy bomba demograficzna w Afryce. Jest rozgardiasz u nas. Nic nie pomoze spotkania NATO w spoko koko kraju. Potem drugie spotkanie w Rosji. Moga sie spotykac do woli. Do pazdziernika gdy Trump zostanie Prezydentem hameryki. On to zwinie cale NATO szybko jak tylko bedzie mogl. Kogo bedzie obchodzila Estonia jak nawet nie wie swiat co to takiego jest?
Przypominam Polityke co to jest dyktat religijny nie tylko w wydaniu muslim.
Rozmowa z Boualemem Sansalem, pisarzem algierskim, autorem wydanej właśnie książki „2084. Koniec świata”, o tym, dlaczego dyktatura religijna jest dużo gorsza od tej z książek Orwella.
Marek Ostrowski: – W PRL fascynacja zakazanym Orwellem była czymś naturalnym, a w Algierii...
Boualem Sansal: – Odkryłem Orwella jako młody człowiek, tuż po uzyskaniu przez nasz kraj niepodległości. Wywarł na mnie ogromne wrażenie, ale wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, że żyjemy w dyktaturze, tak upajaliśmy się wolnością. Aż do dnia, kiedy płk Bumedien dokonał zamachu stanu. Władzę przejęli wojskowi, życie kulturalne i społeczne zanikło. Słyszeliśmy w kółko przemówienia o gospodarce, w polityce wciąż przewijało się hasło „imperializm”. I tak aż do 1988 r., czyli do algierskiej wiosny. Ludzie domagali się – chyba do końca nie wiedząc, co to znaczy – demokracji, wolności i poprawy poziomu życia. Uchylono wówczas furtkę islamizmowi. Byliśmy socjalistami obojętnymi na sprawy religii. Tymczasem, zaczęły wyrastać meczety, dziewczęta założyły chusty, mężczyźni zapuścili brody... Społeczeństwo się zmieniło i było już za późno.
W czasach socjalizmu żarliwość religijna była znacznie mniej widoczna?
Na wsiach religia była zawsze silnie zakorzeniona, a średnia wieku dość wysoka. W miastach 80 proc. ludności to osoby poniżej 30. roku życia. Mimo że bardzo obecna w rodzinie, religia była dla nich czymś odległym. Następcy płk. Bumediena, socjalisty i niemal ateisty, nie byli religijni. Jeden wręcz lubił korzystać z uroków życia, ale pod wpływem żony, żarliwej salafitki, wpuścił do kraju różnych charyzmatycznych kaznodziejów. Udostępnił im najlepszy czas antenowy w telewizji, gdzie codziennie głosili nauki. To jakby rozpalić ogień na suchej łące. Przywódcy religijni przyciągali młodzież, dotąd stroniącą od religii, ale zmęczoną brakiem pracy, mieszkań, widoków na przyszłość. Ludzie nie wiedzieli jeszcze, że za religią kryje się islamizm, który ma program polityczny: w pierwszym etapie pozbycie się przywódców arabskich, których uznawali za niewiernych, i ustanowienie republik islamistycznych. Drugi etap zakłada podbój świata.
Pańska książka to ostrzeżenie przed dyktaturą religijną, która wydaje się groźniejsza od politycznej, opisanej przez Orwella w „1984”. Dlaczego?
W przypadku dyktatury politycznej zawsze można wytargować jakieś zmiany, złagodzenia. A religia bezwzględnie opanowuje umysły. W islamie podstaw wiary nie można zmieniać, księgi Koranu napisał sam Allah. Odejście od religii oznacza karę śmierci. Jak w to wdepnąłeś, nie ma odwrotu. Przedtem religię propagowano w meczetach. Teraz stają za nią państwa, pieniądze, ustroje, machiny wojenne kierowane przez organizacje islamskie w Turcji czy w Maroku. Mamy zatem dyktaturę policyjną państwa i dyktaturę religijną. Islam przeniknął do wszystkich dziedzin życia. Jest jednocześnie religią, polityką, moralnością, powszednim życiem. Jest wszędzie – jak powietrze.
Wielki Nadzorca, jak go pan nazywa w swojej powieści, mówi: „Nie starajcie się wierzyć, gdyż istnieje ryzyko, że zagubicie się w innym wierzeniu. Po prostu nie pozwólcie sobie na zwątpienie, mówcie i powtarzajcie, że moja prawda jest tą jedyną i właściwą”. Czy jest pan wierzący?
Nie. Trzeba przyznać, że islam nie przymusza ludzi do wiary. Ale należy ją praktykować, modlić się, żyć i ubierać w określony sposób, tylko tyle. To jednak wystarcza, by przeniknął wszędzie. Urodziłem się w Algierii francuskiej. Wychowałem się w systemie laickim, niemal ateistycznym. W moim pokoleniu to niemal powszechne. Przedtem można to było okazywać, teraz już nie. W czasie ramadanu nie zapalisz na ulicy papierosa, nie dotkniesz dłoni kobiety. Więc trzeba tak żyć, żeby mieć święty spokój. Od lat mówię, że zagraża nam wielkie niebezpieczeństwo. Wojna domowa w Algierii pochłonęła 200 tys. ofiar. Teraz też możemy przepaść bez śladu. Dlatego zagrzewam ludzi do walki o wyzwolenie się spod wpływów ideologii, które przynoszą wiele zła, zwłaszcza ideologii religijnych. Jeśli ktoś jest wierzący, to jego prywatna sprawa, nie powinien narzucać religii jako obowiązku politycznego i społecznego. Ludzie nareszcie to widzą.
Sądzi pan, że jest jeszcze nadzieja?
Proces niszczenia dopiero się zaczął. Potrzeba trudu dwóch–trzech pokoleń, by powstrzymać islamizm. Jeśli będziemy bierni, czeka nas właśnie to, czego doświadczyliśmy w Algierii, co znamy z Iranu, Syrii, Afganistanu. Musimy się zmobilizować, pamiętać, że to zjawisko globalne nie jest tylko zmartwieniem krajów muzułmańskich. Islam zawitał już do Europy i wiele osób przyjmuje tę religię. Pod nią jednak kryje się islamizm, który traktuje religię jako program polityczny.
Jak to jest z nowocześniejszymi muzułmanami na Zachodzie?
Większość emigrantów na Zachodzie na ogół zachowuje dystans wobec religii, bo pociąga ich zachodni styl życia, kultura, mają tam pracę i odkrywają swobody obywatelskie. Jednak z emigracją stało się coś dziwnego, bo nie doszło do integracji, z różnych powodów. Algieria utworzyła Amicale des Algériens en France, stowarzyszenie oplatające jak pajęcza sieć nie tylko główne miasta Francji, Niemiec, ale całą wręcz Europę. Zapewniano kursy arabskiego, programy dla dzieci, zasypywano radami i przestrogami. Wykształcano przekonanie, że nie należy się integrować, bo to oznacza wyzysk. Z czasem te placówki zniknęły, a ich miejsce zajęły organizacje islamistyczne. Program budowy meczetów, szkół koranicznych, porady, jak żyć na ziemi chrześcijan, sprawiły, że integracja została zaprzepaszczona.
A czy Arabowie w departamentach zamorskich byli obywatelami Francji?
Do pierwszej wojny światowej – nie. Jednak „Kodeks tubylczy” dawał autochtonom specjalne uprawnienia, a prawo traktowało ich na równi z obywatelami Republiki Francuskiej. Po wojnie, pod naciskiem intelektualistów francuskich, zaczęto stopniowo nadawać obywatelstwo autochtonom (początkowo notablom, osobom posługującym się w mowie i piśmie językiem francuskim itd.). Przed drugą wojną światową wszyscy Algierczycy byli obywatelami francuskimi, jednak nacjonalistyczne ruchy w Maghrebie chciały większych praw.
Urodziłem się w 1949 r., a w 1957 r. przeprowadziliśmy się z małego miasta do stolicy, akurat w okresie bitwy o Algier, znanej ze wspaniałego filmu Gillo Pontecorvo pod tym właśnie tytułem. Moim sąsiadem okazał się Albert Camus, a nasze matki się przyjaźniły. Jego córka to moja przyjaciółka z lat dzieciństwa, nadal się widujemy.
Camus był rozdarty między dwiema tożsamościami.
Gdy tylko wybuchła wojna, nastąpił rozdział między społecznościami. Camus wierzył początkowo w istnienie trzeciej drogi. Nawiązał kontakty z rozsądnymi Francuzami, autochtonami i muzułmanami. Było jednak za późno.
Uważał pan za możliwe samo istnienie trzeciej drogi?
Aż do bitwy o Algier trzecią drogę urzeczywistniały dzielnice ludowe. Przemieszani z autochtonami Włosi, Hiszpanie i inni, ludzie biedni, doskonale dogadywali się między sobą. Kiedy zaczęły się mnożyć akty terroryzmu, odsuwali się od siebie, stawali nieufni. Ten jest Arabem, a ten Francuzem. On zabije mnie albo ja jego. Wszyscy, którzy nie byli muzułmanami, masowo opuszczali te dzielnice. My zostaliśmy aż do niepodległości w dzielnicy, która była ucieleśnieniem trzeciej drogi. Jednak w 1961 r. pojawiła się Organizacja Tajnej Armii (OAS – skrajnie prawicowe francuskie ugrupowanie, sprzeciwiające się dekolonizacji – przyp. red.), która w zamachach często zabijała niewinnych ludzi. Algierczycy nie pozostawali im dłużni. Życie stało się nie do zniesienia, dlatego uciekliśmy na wieś do krewnych i wróciliśmy dopiero po ogłoszeniu niepodległości.
Pan, humanista, który swoją książką składa poniekąd hołd Orwellowi, socjaliście, mówi teraz jak islamofob...
Uważam, że islamizm jako globalne zagrożenie stanowi naprawdę problem pilny, któremu trzeba stawić czoło. Ten ruch fundamentalistyczny chce zawładnąć całą planetą i może tego dokonać przy wsparciu bogatych krajów arabskich, ale i Zachodu. W świecie arabskim można zebrać tyle pieniędzy, ile tylko się zapragnie, bo religia nakazuje jałmużnę. Nie ma ograniczeń finansowych, a islamizm nie cofnie się przed niczym, wykorzysta religię, politykę, korupcję, terroryzm, laickość, demokrację. Ostrzega mnie: Jesteś islamofobem, zamilknij. Niewierny nie ma prawa wypowiadać się na te tematy. We Francji uchodzę za islamofoba, jednak zapraszają mnie, bym mówił o sprawach, które sami boją się poruszać.
U nas, w Polsce można pana odczytywać jako przedstawiciela skrajnej prawicy, który nakazuje: „Strzeżcie się cudzoziemców!”.
Tłumaczę, że pochodzę z kraju, który już wiele wycierpiał. Oficjalnie wojna domowa pochłonęła 200 tys. ofiar, ale straty są znacznie większe. Zaznaczam, że mówimy teraz o Zachodzie, bo w świecie muzułmańskim nie uchodzę za islamofoba. Islamiści to wrogowie, zabijają nas. Ci, którzy doznali skutków islamizmu, przyznają, że należy go wytępić, ale nie rugować samego islamu. W Europie skrajna prawica zbudowała swoją pozycję na strachu przed migrantami, a najgroźniejsi wśród nich to muzułmanie, islamiści. Czyli to, co mówię, bardzo im odpowiada. Cóż mogę zrobić? Nie zabronię przecież wykorzystywania moich wypowiedzi do ich niecnych celów.
***
Boualem Sansal, inżynier i doktor ekonomii, pisze po francusku. Wydana właśnie w Polsce książka „2084” była w ub.r. sensacją we Francji, mianowano ją do najbardziej prestiżowych nagród, ostatecznie otrzymała Grand Prix Akademii Francuskiej. Sansal pracował jako urzędnik, zaczął pisać dopiero na emeryturze. Mimo kontrowersji, jakie wywołuje w świecie arabskim, mieszka w ojczystej Algierii.
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.