Tuesday, 18 October 2016

A niech mnie zje szatan i te trzy czwarte twojej kamienicy!



Na nic jeki! Zale. Gdy brakuje slow po polsku. Nie zlo, nie klnie!  Zlo  prosto i kwieciscie okresla swoje stanowisko.  Zlo woli kolczaste jezyki niz puste wnetrza.



We włoskich przekleństwach chyba najbardziej fascynująca jest ich obfitość – można przeprowadzić z kimś całą głęboką rozmowę za pomocą samych wulgaryzmów. Zazwyczaj używa się ich jako przecinków albo całych zdań wykrzyknikowych, oznaczających całe spektrum różnych emocji: „cazzo" lub „minchia" (chuj), „merda" (gówno) oraz „figa" (pizda) mogą oznaczać wszystko od rozczarowania, przez zaskoczenie po skrajną satysfakcję. Jeśli jednak chcesz kogoś obrazić, większość wyzwisk skupia się na rodzinie: „figlio di puttana" (sukinsyn) albo „mortacci tua" (pieprzyć zmarłych bliskich adresata obelgi).

Przeklinanie Boga, Maryi Zawsze Dziewicy albo Naszego Pana też jest dla Włochów typowe, zwłaszcza w zestawieniu z każdym wulgarnym słowem, imieniem, albo zwierzęciem, jakie przyjdzie im na myśl. W przeciwieństwie do innych rodzajów włoskich klątw te bluźniercze zwroty są zazwyczaj raczej skomplikowane, elokwentne i rozwlekłe – im dłuższe, tym lepsze.

Jednak nasz najwspanialszy bluzg pochodzi ze środkowych Włoch i brzmi: „Li mortacci tua, de tuo nonno, de tua madre e dei 3/4 daa palazzina tua", co można przetłumaczyć: „Jebać twoich zmarłych krewnych, krewnych twojej babki, twojej matki i trzech czwartych twojej kamienicy".
Jeśli w Serbii mamy czegoś pod dostatkiem, to właśnie przekleństw. Sławny lingwista Vuk Karadzić, który w pojedynkę zreformował nasz jezyk, napisał pierwszy serbski słownik i stworzył pierwsze serbskie tłumaczenie Nowego Testamentu, również jako pierwszy docenił naszą bluźnierczą spuściznę i skatalogował wszystkie ludowe przekleństwa Serbów.

Brzemię naszych obelg najczęściej spada na naszych najbliższych: na rodzinę, a zwłaszcza matki. „Jebem ti mater" („Pierdolę twoją matkę") to podstawowe przekleństwo, z którego wywodzą się wszystkie inne. Ogólnie rzecz biorąc, wiele wyzwisk kręci się w okolicy żeńskich genitaliów, na przykład „Pizda ti materina", co można przełożyć jako „Pierdolę skisłą cipę twojej matki". Pośród różnych wariacji na ten temat można wymienić „Wyrucham twoje jebane dziecko w cipę" i „Pies jebał cipę twojej matki". Jeśli chcesz obrazić czyjąś męskość, możesz pójść w homofobię i powiedzieć: „Obrzydną ci piczki, a zasmakujesz w chuju". Można też po prostu wyzywać ludzi od „zaśmierdłych cyców".

Jeśli jednak chcesz kogoś przekląć, jak należy, skupiasz się na całym jego rodowodzie. Możesz na przykład użyć formułki: „Wypierdolę wszystkich zmarłych w twojej rodzinie, twoje potomstwo i przodków", albo okazać trochę więcej klasy i powiedzieć: „Wyrucham twoją krew, nasienie i plemię", lub też: „Wypierdolę wszystkich żałobników w pierwszym rzędzie na twoim pogrzebie".

Nieco uprzejmiej, ale wciąż skutecznie możesz kogoś obrazić, mówiąc: „Sram ci w usta" albo „Sram ci na plecy". Jednak najdoskonalsza, najbardziej kuriozalna obelga to: „Pierdolę twojego chuja w cipę". Jak to w ogóle możliwe? Całe pokolenia ekspertów bezskutecznie próbowały rozwiązać tę zagadkę.
Dzisiejsze francuskie przekleństwa są dość kiepskie w porównaniu do tych, których zaczęliśmy używać w Średniowieczu. Od tamtej pory aż do XVIII wieku wszyscy, od chłopa po arystokratę, wykrzykiwali takie słowa jak „gourgandine" (prostytutka) albo „sacrebleu", co trudno przetłumaczyć – jest dość staromodne i stanowi francuski odpowiednik „do kroćset". To były zdecydowanie ciekawsze czasy, gdy Francuzi obrzucali się takim obelgami jak „jean-foutre", co też jest raczej nieprzetłumaczalne, ale z grubsza oznacza „łajdak".

Dziś jesteśmy mniej kreatywni, jeśli chodzi o przekleństwa. Ograniczamy się do homofobicznych obelg, np. „fiotte" lub „tarlouze", albo do zupełnych podstaw, takich jak „connard" (dupek), „pute" (dziwka) albo „salope" (suka). Na szczęście zachowało się jeszcze kilka bardziej elokwentnych wyrażeń, np. „va te faire mettre" – co oznacza mniej więcej „idź wyruchaj się sam" i zazwyczaj używane jest w sytuacji, gdy chcesz komuś powiedzieć, żeby wypierdalał.
Trzy filary, na których opiera się rumuński słownik przekleństw to: seks oralny, matki i Chrystus. Najpowszechniejszy bluzg w Rumunii to „muie", co z grubsza przekłada się na „ssij mojego penisa". Używamy również zwrotu „mój kutas", by akcentować różne rzeczy w zwykłej rozmowie, podobnie jak Polacy używają słowa „kurwa".

Najbardziej kreatywne z wyzwisk związanych jakoś z matką jest „Să mă fut în mă-ta", co znaczy „Chcę wyruchać siebie samego w twojej matce". W świetle tego nie powinno zaskakiwać, że w statystykach wyszukiwań na rumuńskim Pornhubie od lat króluje słowo „mama".

Najbardziej kontrowersyjne z rumuńskich przekleństw odnoszą się do religii. Chociaż ponad 80 procent Rumunów wyznaje Prawosławie, większość z nas używa zwrotu: „Futu-ți Cristoșii și Dumnezeii mă-tii", czyli „Wypierdolę Bogów i Chrystusów twojej matki". I nie, to nie literówka. Naprawdę chodzi o Chrystusa w liczbie mnogiej.
W odróżnieniu od większości krajów wschodniej i południowej Europy, na Holendrach wyzwiska pod adresem czyjejś matki nie robią większego wrażenia. Wolimy bardziej bezpośrednie podejście i życzymy adresatowi przeróżnych śmiertelnych chorób. Od lat do popularnych przekleństw i obelg należały „klere" (cholera), „pest" (dżuma), „tyfus", „tering" (gruźlica) i „pokke" (ospa).

Ostatnio sporą karierę pośród Holendrów robi też „kanker" (rak, nowotwór), mimo kontrowersji, jakie wywołuje, bo rak to problem, który dziś dotyka więcej osób niż, powiedzmy, dżuma. To bardzo wszechstronne przekleństwo, którego możesz użyć, gdy zatrzaśniesz kluczyki w samochodzie („kanker!"), ale można też łączyć je z innymi słowami. Facet, którego nie lubisz to „kankerlul" (rakochuj), a jego żeńska odpowiedniczka to „kankerhoer" (rakodziwka).

Nazw chorób można też używać, by coś podkreślić, a nawet pochwalić. Jeśli na siłowni jest straszny tłok, powiesz, że jest „teringdruk" (tłok jak gruźlica), a jeśli dobrze się z kimś bawisz, możesz mu powiedzieć „kankergezellig" (ale rakowa zabawa).W Austrii, gdy ktoś nas naprawdę wkurzy, krzyczymy „hure!", co oznacza „kurwa!".

Ważną rolę w austriackich przekleństwach odgrywają części ciała. Czasem nazywamy ludzi „beidl" – co oznacza „moszna", ale często stanowi synonim kutasa – a także, jak wiele innych narodów świata, wyzywamy się od dup i dupków.

Wielu Austriaków o osobie, której nie lubią, mówi „schwuchtel" lub „mongo" – to, kolejno, obraźliwe określenia na gejów i niepełnosprawnych. Jednak te wyzwiska nie ograniczają się tylko do ludzi, ponieważ w Austrii uważamy, że również przedmioty mogą być homoseksualne lub upośledzone. Rzecz jasna, do najgorszych rzeczy należą sami Austriacy, więc czasem trzeba im powiedzieć, żeby się odpierdolili. Albo, jak to u nas się mówi: „Geh scheißen!" (Idź się wysraj!).We wszystkich poważnych duńskich przekleństwach zjada cię coś strasznego, na przykład: „satanedme" (niech mnie zje szatan) lub „kraftedme" (niech mnie zje rak). Powiedzmy, że wpada na ciebie jakiś typ i przez to upuszczasz swój egzemplarz baśni Hansa Christiana Andersena. W takiej sytuacji mówisz: „A niech mnie zje szatan, to jakaś przesada!".

Oprócz tego mamy cały wachlarz żałosnych namiastek prawdziwych przekleństw – tłumaczonych z angielskojęzycznych filmów. Należą do nich takie perełki jak „skidespræller" (gówno-krętacz), „kors i røven" (krzyż ci w dupę) czy „røvbanan" (dupobanan). Jak widać to najbliższe duńskie odpowiedniki prostych, ale skutecznych słów, jak np. „jebać", „gówno" i „kutasiarz".

To dzieje się naprawdę. Potrzebujemy pomocy. Niech usłyszą mnie wszyscy ludzie dobrej woli: wyślijcie nam wasze zdecydowanie lepsze wulgaryzmy. W Danii mamy biedne, niewinne dzieci, które dorastają w przeświadczeniu, że dokładne duńskie tłumaczenie legendarnej kwestii Bruce'a Willisa w Szklanej pułapce „Yippee ki-yay, motherfucker!" to „Dzięki i na razie, gówniarze!". Wspomóżcie, dobrzy ludzie!Grecja i przekleństwa dopełniają się nawzajem. Jedno z naszych najbardziej powszechnych słów to „malakas", czyli „kutas", ale przeważnie używamy go zamiast „przyjaciel", „ziomek" albo „stary". Do mniej przyjaznych wyrażeń należy np. „sram na twój grób", jednak nie należy rzucać nim na prawo i lewo, bo może dojść do rękoczynów.

Kolejne popularne wyzwisko to „lepiej wydać to na lekarza". Używasz go, jeśli nie stać cię na coś ze sklepu. Gdy ktoś inny kupuje twój obiekt marzeń, odwracasz się do sprzedawcy i mówisz, że nabywca powinien raczej wydać te pieniądze na wizytę u doktora, który wyleczyłby go z tego szaleństwa. Z kolei „Na se pane tesseris" to wyrażenie, którego nie da się dokładnie przetłumaczyć – odnosi się do chwili, w której leżysz w trumnie, a czterej grabarze niosą cię do grobu. Czyli w gruncie rzeczy znaczy tyle, co „umrzyj".

Na koniec przekleństwo, które zyskało wielką popularność w Grecji w latach 80. i 90.: „oby spłonął twój magnetowid". Jeśli nie pojmujesz powagi takiej klątwy, nie wiesz, jak drogą i szpanerską rzeczą był wtedy odtwarzacz wideo.
Większość ludzi pewnie spodziewa się po nas, że mamy świetne przekleństwa, biorąc pod uwagę, jak twardo i ostro brzmi nasz język, ale nasze wulgaryzmy są stosunkowo nudne i mdłe. Klasyczne niemieckie wyzwiska często brzmią, jakby zawstydzone dziecko próbowało powiedzieć coś brzydkiego, ale nie za bardzo wiedziało jak. Dajmy na to: „Dumme Kuh" (głupia krowa), „Pissnelke" (co znaczy zarówno dmuchawiec, jak i świętoszkowatą, nudną dziewczynę), albo „Flachzange" (płaskie kombinerki lub idiota).

W porównaniu do innych narodów Niemcy skupiają się bardziej na tyłkach i fekaliach niż na seksie. Pierwsze słowo, jakie w Niemczech poznaje każdy przyjezdny to oczywiście „Scheiße" (gówno), choć „Arschloch" (odbyt, dupek) też jest dość popularne.

Jednak najlepsze bluzgi zagościły w naszym języku za pośrednictwem niemieckiego rapu. To dzięki raperom dowiedzieliśmy się, że możemy sobie jeździć po matkach, np. za pomocą takich zwrotów jak „Hurehson" (skurwysyn) czy „Ich ficke deine Mutter" (pierdolę twoją matkę). Na tym jednak nie poprzestali i przenieśli niemiecką tradycję uroczych niby-przekleństw na zupełnie nowy, ironiczny poziom, np. „Du Lauch!" (ty porze!). Tak, chodzi o warzywo.
Hiszpania jest głęboko katolickim krajem od chwili narodzin Jezusa. Dlatego właśnie we wszystkich naszych przekleństwach chodzi o to, żeby napluć w twarz Bogu, Jezusowi, jego matce Maryi i reszcie spółki. To piękna hiszpańska tradycja, która niestety pomału zanika pod naporem politycznej poprawności. Wciąż można jednak czasem usłyszeć starszych panów, jak na ulicy puszczają takie na przykład wiązanki: „Me cago en la puta madre de Jesús, en su padre, y en toda su jodida corte celestial!" (Sram w tę kurwę matkę Jezusa, w jego ojca i w całe te ich jebane zastępy niebieskie!). Pamiętam, jak mój dziadek tak się kiedyś na kogoś rozzłościł, że powiedział „Me cago en su corazón" (Sram w jego serce). Do dziś na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki.

A zatem, jeśli naprawdę chcesz kogoś znieważyć po hiszpańsku, musisz nasrać na, wewnątrz, lub w pobliżu jakiegoś świętego.

No comments:

Post a Comment

Note: only a member of this blog may post a comment.