Saddam Husain mial na Manhattanie tajna sale tortur. Takie rewelacje podaje New York Post. Gdy skatowano wieznia, czesci jego ciala posylano poczta dyplomatyczna. Piwnica wraz z aneksem kuchennym sluzyla Mukhabaratowi (tajna Policja) za kaznie. Wszystko to dzialo sie w opodal Central Parku. W wynajmowanej kamienicy, wieziono Irakijczykow, ktorzy szukali schronienia w USA. Chciano ich zmusic do powrotu. Tortury, wbijanie gwozdzi pod paznokcie, bicie, duszenie. Gdy Saddam Husain upadl, FBI przeprowadzili nalot na tajne wiezienie. Od 1979 roku nikt nic nie wiedzial? Placowka dyplomatyczna ma wlascicieli? Oni tez nie wiedzieli. Panstwo nie wiedzialo. Sluzby tez. No sekrecik taki!
Taki sekret rozmawaiajac z obywatelami Chin. na pytanie kiedy bedzie demokracja odpowiadaja. A kiedy u was bedzie demokracja? Takie pytanie na pytanie.
Panstwo Srodka zalewa swiat. Owszem panstwo dwoch skrajnosci. Dobra ale czy wolnosc tam ma wymiar cybernetyki?
Xianliang to zastępca dyrektora Administracji Cyberprzestrzeni – urzędu, który zarządza internetem Państwa Środka. „Polityka otwartości” oraz „chińskie przepisy”, na które powołuje się dyrektor, to nic innego jak ścisły aparat cenzury, uniemożliwiający internautom poszukiwanie i publikowanie materiałów, krytycznych wobec Partii Komunistycznej. Dzięki połączeniu algorytmów oraz bezpośredniej inwigilacji, firmy internetowe – działające w Państwie Środka – współpracują z rządem na wielu płaszczyznach. Cenzorują konkretne słowa kluczowe, ograniczają i moderują dyskusje na forach, sprawdzają treść publikowanych materiałów, ale też udostępniają – na życzenie władz – prywatne dane użytkowników. Jakby tego było mało kraj jest oddzielony od reszty świata niewidocznym dla oka, ale bardziej uciążliwym Wielkim Chińskim Firewallem. Nic, na co nie wyrażą zgody urzędnicy z Administracji Cyberprzestrzeni, nie przeniknie do szukających informacji internautów.
Facebook został zablokowany w Chinach w 2009 roku, Google rok później. Obie firmy nie zgodziły się na łamanie własnych standardów i oddanie danych użytkowników przedstawicielom władz na talerzu. Na nic się też nie zdało straszenie przez zagraniczne koncerny, że ich wyjście zuboży życie lokalnych internautów. Chińczycy mają QQ, WeChat, Weibo czy Baidu i doskonale się obywają bez zachodnich mediów społecznościowych.
Jednak czasy się zmieniają, jak śpiewa tegoroczny noblista. Rynek chiński – co oczywiste – jest wielki, a liczeni w miliardach użytkownicy najpopularniejszych aplikacji działają na wyobraźnię prezesów międzynarodowych koncernów.
Zaczyna się od drobnych kroków. Facebook otworzył biuro w Pekinie, które Mark Zuckerberg odwiedził osobiście, roztaczając czar, mający złamać serca chińskim cenzorom. Z kolei pogłoski na temat Google’a sugerują, że planuje uruchomienie sklepu z aplikacjami. Jednak – jak wynika z cytowanej powyżej wypowiedzi zastępcy dyrektora – ich działanie musiałoby uwzględniać cenzurowanie treści oraz udostępnianie danych na temat osób uznanych za zagrożenie. Co przeważy? Stanie przy własnych pryncypiach czy przymknięcie oka na niewielkie niedogodności w zamian za dostęp do miliarda potencjalnych klientów?
Być może jakąś podpowiedzią – dla tych, którzy sądzą, że powyższe pytanie jest dylematem – będzie postawa Apple’a. Korporacja z Cupertino w kwietniu tego roku zamknęła dla chińskich konsumentów usługi iBook oraz iTunes. Tim Cook wie, że władzom z Pekinu nie podoba się uzależnienie od zagranicznych technologii i nie cieszy ich – w odróżnieniu od akcjonariuszy Apple’a – rosnąca sprzedaż iPhone’ów.
Jednak prezes Nadgryzionego Jabłka wie jak się wkupić w łaski Partii, a jednocześnie poprawić przychody z trzeciego największego rynku. Tydzień temu ogłoszono, że firma otworzy w przyszłym roku centrum badań i rozwoju w mieście Shenzhen, określanym jako Chińska Dolina Krzemowa. Na miejscu znajdują się fabryki i biura projektowe największych chińskich producentów (Huawei) czy firm internetowych (Tencent). Lokalne pogłoski mówią, że Apple wyłoży prawdopodobnie około 45 milionów dolarów i zatrudni około 500 inżynierów dla swojego drugiego już – oprócz zlokalizowanego w Pekinie – działu B&R w Państwie Środka.
Tak więc można się krygować – jak Facebook i Google, a można też odważnie wejść na rynek, sypnąć inwestycjami i zapewnić sobie przychylność czynnika politycznego. Wprawdzie konsumenci będą nieco inwigilowani, ale wyniki sprzedaży uciszą głos sumienia. A, że po jakimś czasie z pudełek produktów z jabłuszkiem zniknie niepokojąca dwoistość: zaprojektowane w Kalifornii, wyprodukowane w Chinach? Trudno, czasami trzeba ciąć koszty.
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.