Ostatni album. Mialo zlo pisac o swoistym pozeganiu sie Mistrza. Spiewal. Panie, jestem Twoj.
Testament? Czy jak Bowie czul, ze zbliza sie koniec? Podobno ludzie tak maja? Takie koszmarne mysli.
Nie zdazylo zlo! Krazyly pogloski o tym, ze Mistrz byl troche hipohondrykiem. Lezal w szpitalu, moze juz troche przesadal. Pisal i nagrywal. Chodzily sluchy, ze musial zarobic na siebie. Po skandalu, gdzie managerka Mistrza okradla i z piosenek i z konta. Nie zdazylam.
Jak to jest, ze cale zycie sie kogos zna. Tak dobrze, tak pragnie tego kogos glosu. Tak nuci jego melodie i co...i ten ktos nieznajomy a jednak znajomy umiera. Dzis w nocy umarl Leonard Cohen. Bard, poeta, kanadyjczyk, ktory rozkochal w sobie swiat.
Nawet gdyby Cohen spiewal liczby to i tak kazdy by sluchaj jak zaczarowany. Chropowaty glos, mizerna postura, wielki duchem. Legenda tamtych dni.
Leonard Cohen urodzil sie w 1934 roku w Montrealu. Jego ojciec Nathan pochodzil z Polski, a matka Masha Klonitsky z Litwy. Serce i czar Cohen zostawil w Polsce.
Cos sie skonczylo. Zamyka sie etap liryki, menancholii, slowu. Konczy sie swiat w polityce, zyciu i dobrej muzyce. Dzis smialo moge to powiedziec!
Klasyka na koniec. Zegnaj. Alleluja i do...Leonard Cohen w ostatnim swym wywiadzie udzielonym New Yorkerowi mowil, ze jest gotwy, by umrzec. Mam nadzieje, ze nie jest to zbyt niewygodne. Dla mnie juz wystarczy- powiedzial.
R.I.P Mistrzu
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.