Lou Reed spiewa w początkach filmu o Pieknym dniu. Tylko ten motyw jest krótki. SZkoda. Mało dobrej muzyki. Raczej gorzkie popluczyny. Rozczarowanie zyciem. Sickboy jest sutenerem. Zyje z Kovacz. Bulgarka, ktora gwałci swoich klientow. Kovatch to Kowacz. Moze i byc Polka. Renton przybywa na lotnisko w Edim. Dwadziescia lat na emigracji w Amsterdamie. W stolicy Szkocji na wstepie dostaje ulotke o powitaniu w tymze miejscu. Ulotke rozdaje piekna dziewczyna o obco brzmiacym akcencie. Bohater pyta sie niewiasty, skad ta pochodzi. Ze Słowacji brzmi odpowiedz.
Renton odwiedza Leith. Jedzie tam tramwajem. Najdrozszym w budowie od czasów industry. Odwiedza Spuda. Ten, właśnie się zabija. Renton go ratuje. Rzyg ale prawdziwy. Tamten rzyg w T1 był naturalny.
Reszta. Nudna. Begby ma charyzme ale w w rezydencji Slateford. W kiciu. Begbie to zly. Kradnie i paseruje. W roli pasera widzimy pisarza z Leith.
Bohaterowie jakos dochodza do siebie. Obmyslaja plan, by angoli okrasc. Wybieraja sie zza granice i z PIN-em 1690 okradaja klientele barow. Jak to sami zobaczcie.
Niesmieszne to.
Nadal ciocia czekała na słynny monolog Rentona. Wybierz prace. Wybierz życie. Wybierz lodowke. Wybierz telewizor.
Co dostałam. Monolog Rentona, który już nie wypluwa słow. Tylko krzyczy a może li tylko podnosi glos do Veroniki Kowacz. Wszystko dzieje sie już w Jennersie. Najdrozszej restauracji w Edim. Tam gdzie ładny widok na zamek. taras przeszklony. Bohaterowie maja dobry stolik. Piją wino i rare steak zagryzaja.
Renton, to zerka na zamek, to na kobiete.
Wybierz... no właśnie... twitter, facebook, instagram.
Juz nie ma muzyki. Nie ma tej przebojowosci. Tego cos. Jest ugłada. Jest żenada. Może nie z filmu ani czasów. Jest byt zastany. Już ugładzony. Bez tej pazerności na życie, ktorymi tak żyło pokolenie milenialsów. Nie ma czego sie buntowac. Bo po co?
Szkoda. Zyłam dwadziescia lat legenda. Czyms co sie nuciło. Co sie mialo zawsze przed oczyma. T2 jest rozczarowaniem. A moze to my jestesmy rozczarowani samymi sobą.?
Wole Reeda niz Bowie rzecze ciocia!
To kiedyś
"Choose a job. Choose a career. Choose a family. Choose a f*cking big
television. Choose washing machines, cars, compact disc players and
electrical tin openers. Choose good health, low cholesterol, and dental
insurance. Choose fixed interest mortgage repayments. Choose a starter
home. Choose your friends. Choose leisurewear and matching luggage.
Choose a three-piece suit on hire purchase in a range of f*cking
fabrics. Choose DIY and wondering who the f*ck you are on a Sunday
morning. Choose sitting on that couch watching mind-numbing,
spirit-crushing game shows, stuffing f*cking junk food into your mouth.
Choose rotting away at the end of it all, pissing your last in a
miserable home, nothing more than an embarrassment to the selfish,
f*cked-up brats you spawned to replace yourselves. Choose your future.
Choose life... But why would I want to do a thing like that? I chose not
to choose life. I chose something else. And the reasons? There are no
reasons. Who needs reasons when you've got heroin?"
a to teraz
“Choose life. Choose Facebook, Twitter, Instagram, and hope that
someone, somewhere cares. Choose looking up old flames, wishing you’d
done it all differently. And choose watching history repeat itself.
Choose your future. Choose reality TV. Slut-shaming. Revenge porn.
Choose a zero hour contract. A two-hour journey to work. And choose the
same for your kids only worse. And smother the pain with an unknown dose
of an unknown drug in somebody's kitchen. And then take a deep breath.
You're an addict. So be addicted. Just be addicted to something else.
Choose the ones you love. Choose your future. Choose life."
21 lat temu do kin trafiła ekranizacja książki Irvina Welsha Trainspotting,
wywołując totalne szaleństwo wśród przedstawicieli bardziej popapranej
części mojego pokolenia na całym świecie. Ja i moje 15-letnie koleżanki
dostałyśmy obłędu na punkcie Ewana McGregora i Szkocji. Wkręciłyśmy się
też w powieści Welsha, przez które zaczęłyśmy odbywać pielgrzymki do
Szkocji, a część z nas tam w ogóle została.
Od kilku tygodni możemy wrócić do naszej obsesji dzięki ekranizacji Porno – T2: Trainspotting.
Okazuje się, że Ewan McGregor jest ciągle zajebistą dupą, Edynburg
wygląda znacznie lepiej, a wybieranie życia ciągle jest równie
absurdalnym pomysłem jak dwie dekady temu. Udało mi się porozmawiać z
Irvine'em Welshem o ekranizacjach jego książek, o dalszych losach ich
bohaterów i o końcu świata, który znamy.
VICE: W wywiadzie, którego udzieliłeś pod koniec filmowania pierwszego Trainspotting powiedziałeś,
że w ekranizacji książki chodzi głównie o to, że zostanie ona jakoś
zmieniona. Czy po pięciu ekranizacjach twoich powieści i kilku własnych
filmach twoje podejście jakoś się zmieniło?Irvine Welsh: Nie,
cały czas ta transformacja jest czymś, co mnie najbardziej ekscytuje.
Nie chcę oglądać kopii książki. Po pierwsze nie byłoby to dla mnie
zaskakujące, bo wiedziałbym dokładnie co się stanie. Chcę zobaczyć coś
innego. Po drugie trzeba uszanować to, że film i literatura to dwie
zupełnie różne dyscypliny, co wymusza pewne zmiany. Jestem bardzo
zadowolony z tego jak T2 różni się od Porno. Oczywiście
zachowało dużo elementów, jak wątek zemsty pomiędzy Begbiem, Sick Boyem i
Rentonem. Bardzo się cieszę, że pominęliśmy wątek kręcenia filmu –
raczej nie przepadam za takimi rzeczami jak film w filmie.
Zmieniły się też czasy – odkąd napisałeś Porno minęło 15 lat.To
była świetna okazja. Gdybyśmy zrobili ten film 12 lat temu, tak jak
chcieliśmy, aktorzy byliby ciągle młodymi kolesiami, a wydaje mi się, że
to, że są starsi, są facetami w średnim wieku, którzy mierzą się z
własną śmiertelnością, dodało pewnej głębi emocjonalnej całemu
przedsięwzięciu. Gdybyśmy zrobili to wtedy, to byłoby po prostu więcej
przygód młodych chłopaków. A teraz T2 miało szansę się rozwinąć w coś ponad to, co według mnie podziałało na naszą korzyść.
Przez ten czas bardzo dużo działo się też w Szkocji, zwłaszcza
ostatnio. Zastanawiałam się nad tym jak twoje postacie odnalazłyby się w
tej sytuacji: po nieudanej próbie odzyskania niepodległości, wobec
Brexitu.Wydaje mi się, że tak jak wszyscy inni staliby się
częścią tego procesu. To, że ten proces związany z Brexitem postępuje
jest nieuniknione, tak samo jak to, że będzie drugie referendum
niepodległościowe. W Anglii, Stanach i niektórych krajach Europy rośnie w
siłę biały nacjonalizm, wszystko się rozpada. To wszystko dzieje się w
ramach wymierania kapitalizmu i socjalizmu, które są dziećmi
industrializacji. Dochodzimy do punktu, w którym ludzie nie są w stanie
zarobić na życie. Wszystko kręci się wokół obniżania kosztów produkcji,
więc nie ma jak płacić ludziom. Widzimy jakieś desperackie próby
stworzenia jakiegoś systemu, ale to wszystko jest redundantne. Wyrasta z
tego dużo napięć i będziemy to obserwować dalej, bo to długa zmiana,
długie przejście.en proces nie trwa zresztą od dziś.Tak, wydaje mi się, że stąd właśnie brała się, i ciągle się bierze, popularność Trainspotting – to
w zasadzie powieść o industrializacji, przejściu do świata bez pracy.
Najpierw odczuła to klasa robotnicza, a teraz zaczyna odczuwać to też
klasa średnia. Big data i sztuczna inteligencja przejmują zawody
związane z medycyną i prawem, w których ludzie dobrze zarabiali. Znika
też jeszcze więcej zawodów związanych z transportem, logistyką. Widzimy
świat, w którym nie powstają nowe miejsca pracy i pojawia się pytanie
jak ludzie mają żyć, jak na siebie zarobić. Trainspotting było jedną z tych powieści, które odniosły się do tego zjawiska – co ludzie mają ze sobą zrobić, jak są zbędni.
To co odróżnia dziś Szkocję od reszty Wielkiej Brytanii to podejście do
imigrantów – wiem, że Polacy czują się tam teraz znacznie bezpieczniej
niż na przykład w Anglii.Myślę, że Szkocji udało się uporać ze
swoją imperialistyczną przeszłością, podczas gdy Anglia ciągle się z nią
zmaga. Chociaż udział Szkocji w imperializmie był nieproporcjonalnie
duży – rzeczy takie jak handel niewolnikami czy rasizm wzięły się ze
szkockiej kultury. Jednak wydaje mi się, że Szkocji udało się przejść
ponad tym i stać się znacznie bardziej otwartym państwem, które chce być
częścią świata, przez co definiuje się jako kraj, w którym obcy są mile
widziani. Poza tym po prostu potrzebujemy, żeby ludzie przyjeżdżali do
Szkocji – jako starzejące się społeczeństwo po prostu potrzebujemy
imigrantów, co ma też wpływ na nasze nastawienie.
Dla wielu Breaveheart wypromowało Szkocję, ale wydaje mi się, że dla pewnego pokolenia i pewnego rodzaju ludzi, takich jak ja, to Trainspotting sprawiło, że Szkocja stała się interesująca.No
raczej. To film o współczesnej Szkocji, a nie o dudach, herbatnikach,
kiltach, golfie i tak dalej. Wydaje mi się, że to odświeżenie wizerunku
Szkocji uczyniło ją znacznie fajniejszą w oczach wielu ludzi. Dużo osób
zaczęło podróżować do Edynburga czy nawet tam studiować po obejrzeniu Trainspotting. Po prostu film pokazał Edynburg jako znacznie mniej sztywne miasto, w którym coś się faktycznie dzieje, a ludzie robią rzeczy.
Wracając do T2,
byłeś mocno zaangażowany w tworzenie filmu – zarówno jako producent
wykonawczy i też przy tworzeniu scenariusza, samej historii.John [Hodge, scenarzysta Trainspotting i T2]
napisał wcześniej dwa scenariusze, dawno temu, które były bardzo bardzo
dobre. Były dużo bardziej podobne do książki. Ale coś w nich nie grało
do końca tak jak chcieliśmy. W końcu doszliśmy do punktu, w którym
uznaliśmy, że albo zrobimy to teraz, albo wcale. Więc usiedliśmy z
Johnem, Dannym Boylem i Andrew McDonaldem do pracy, przeszliśmy przez
książkę, przez stare scenariusze Johna i przede wszystkim spędziliśmy ze
sobą dużo czasu w Edynburgu. Wynajęliśmy mieszkanie, w którym
mieszkaliśmy przez jakiś czas, chodziliśmy na miasto. Poznałem chłopaków
z moimi znajomymi, którzy od dawna są zaangażowani w przeróżne rzeczy w
mieście. Dużo rzeczy też się wykrystalizowało w dyskusjach z Johnem.
Potem zniknął na jakiś czas i wrócił z zajebistym scenariuszem. Książka
może mieć mnóstwo materiału źródłowego, tyle świetnych postaci ile ci
się podoba, ale to ciągle surowe źródło – dopóki nie masz scenariusza w
zasadzie nic nie masz. A Johnowi naprawdę udało się zrobić kawał
fenomenalnej roboty i napisać rewelacyjny scenariusz i dzięki temu
wszystko ruszyło. Aktor może przeczytać książkę i powiedzieć „wow,
byłoby świetnie zrobić z tego film, ktoś powinien zrobić z tego
scenariusz", ale to by było na tyle. Kiedy mogliśmy już pokazać
wszystkim gotowy scenariusz, byli bardzo podekscytowani. Dzięki temu
scenariuszowi mogliśmy zebrać z powrotem całą obsadę.Miałam poczucie jakbym zobaczyła dawno niewidzianych przyjaciół, z którymi się w zasadzie wychowałam.To
prawda, te postacie tak mocno weszły w świadomość ludzi, że jest w tym
coś ze spotkania ze starymi znajomymi. Spodziewałem się takiej reakcji,
bo ludzie przez lata pytali mnie o te postacie – kiedy wrócą i tak
dalej. Ale zaskoczyło mnie to, że pojawiło się całe nowe pokolenie,
które co prawda widziało pierwszy film na DVD czy online, ale jakby nie
było częścią tego zjawiska, a mimo to strasznie mocno się w to
zaangażowało. W zasadzie to przejęli – T2 to bardziej ich film, niż film pokolenia Trainspotting. Wydaje mi się, że dlatego ma takie dobre wyniki – nie tylko ściągnął starych fanów, którzy jak ty wychowali się na Trainspotting – wzbudził zainteresowanie całego nowego pokolenia.
Często wracasz do tych postaci – najpierw w Porno i Skagboys [prequel po polsku wydany jako Trainspotting Zero] i ostatnio w The Blade Artist wróciłeś do Begbiego. Dlaczego padło akurat na niego?Jakiś czas temu poproszono mnie o napisanie świątecznej historii dla Big Issue
[czasopismo dystrybuowane przez bezdomnych by dać im szansę legalnego
zarobku, przyp. DK]. Boże Narodzenie zawsze kojarzyło mi się z wariatami
i złym zachowaniem, więc od razu pomyślałem o Begbiem. I to otworzyło
ciąg skojarzeń – co by było gdyby Begbie był najmilszą osobą w pokoju?
Co mogłoby doprowadzić do takiej zmiany? Pomyślałem, ok, był w
więzieniu, zakochał się, poznał kogoś, zaczął się zajmować sztuką i tak
dalej. A potem pomyślałem – a co jeśli to wszystko ściema i po prostu
udało mu się oszukać system? Nie chodzi o to, co robisz, tylko o to, co
mówisz. To mnie jakoś uderzyło. Więc to była okazja, żeby zrobić coś
nowego z tą postacią. Zbiegło się to też w czasie z tym jak siedziałem z
chłopakami w Edynburgu, więc z powrotem zanurzyłem się w ten świat.
Pewnie napiszę teraz więcej o tych postaciach.
Czy myślałeś o tym jako o pewnym odkupieniu dla Begbiego?W
fikcji dobre jest to, że możesz sprawić, że stanie się cokolwiek co
chcesz. Nie mam wątpliwości co do tego, że prawdziwym życiu Begbie już
dawno by nie żył albo dalej by gnił w więzieniu – z 99,9% pewności. Ale w
fikcji można pójść w te 0,01%. To się zresztą zdarza, są ludzie, którzy
przeszli resocjalizację i zmienia im się całe spojrzenie na świat,
udało im się siebie naprawić, czy przynajmniej sprawiają takie wrażenie.
Wydaje mi się, że jak zaangażujesz się w historię jakiejś postaci, jak
ona staje ci się bliska, to chcesz widzieć jak przytrafiają się jej też
dobre rzeczy.
Skoro są już dwie kolejne książki związane z Trainspotting i przyznałeś, że będziesz dalej coś robił z tymi postaciami – czy rozmawialiście już o robieniu kolejnych filmów?Wydaje
mi się to nieuniknione, że prędzej czy później wrócimy do tego świata w
kinie albo w telewizji. Mówiąc zupełnie szczerze, temat jest zbyt duży i
jest w nim za dużo pieniędzy, by to się nie stało. Ale trzeba jednak
dbać o jakość i upewnić się, że się to robi z właściwymi osobami i z
właściwych powodów. Nagle stajesz się opiekunem czegoś, co znaczy bardzo
dużo dla wielu osób i musisz zadbać o to, zrobić to jak należy, a nie
po prostu odcinać kupony. Dlatego też zrobienie T2 tyle trwało –
nie chcieliśmy odcinać kuponów, tylko dać ludziom coś godnego
zapamiętania. Woleliśmy uniknąć zrobienia po prostu jakiegokolwiek
produktu tylko dlatego, że jest na niego rynek.
W wywiadzie, do którego odnosiłam się na początku, mówiłeś, że pisząc Trainspotting
nie myślałeś nawet o tym, że będzie opublikowane, a co dopiero
zekranizowane. Czy teraz, jak zekranizowano w zasadzie połowę twoich
powieści, zaczynasz myśleć o ekranizacjach kiedy piszesz?Nie.
Tak naprawdę to się tak nie da. Jak piszesz książkę musisz ją widzieć
jako książkę, nie możesz myśleć o tym, co się z nią potem stanie.
Inaczej nie będzie udaną książką. Ale oczywiście jak tylko skończysz
zaczynasz myśleć o potencjale związanym z filmem, telewizją – w
dzisiejszym świecie to naturalne, że rzeczy poruszają się między różnymi
mediami. Ale nie da się napisać scenariusza myśląc o książce ani
książki myśląc o filmie.
Czy samo pisanie zmieniło się odkąd zaczynałeś?Żal
mi młodych pisarzy – wydawcy nie dbają o nich tak jak o moje pokolenie
autorów. Teraz od debiutantów oczekuje się, że od razu wpasują się w
jakąś szufladkę, zamiast pozwolić im odpuścić i wyrażać siebie w sposób,
który im najbardziej odpowiada. Komodyfikacja dotyczy każdej gałęzi
sztuki, ale widać ją szczególnie wyraźnie w literaturze. Dużo ludzi
uwielbia literaturę popularną i dużo ludzi pisze kryminały, romanse itp i
często są to świetne książki. Ale na pisarzach wywierany jest duży
nacisk, żeby się od początku określili jako autor związany z jakimś
konkretnym gatunkiem, a tak nie powinno być – powinni móc pisać dla
siebie. Wydaje mi się, że moje pokolenie – Alan Warner, John King i ja,
czy przed nami jeszcze Ian McEwan – było bardzo rozpieszczone i byliśmy
ostatnimi, o których oldskulowi wydawcy tak naprawdę dbali. Teraz od
młodych pisarzy wymaga się, żeby od razu odnieśli sukces, inaczej po
dwóch książkach zrywa się z nimi kontrakty. A to tak nie działa. Nawet
Yann Martel zanim napisał Życie Pi wydał kilka książek, które nie
odniosły sukcesu komercyjnego. Wydawcy powinni inwestować w pisarzy, a
teraz raczej nikt nie chce tego robić.
Czyli tylko początkowy sukces gwarantuje teraz większą swobodę artystyczną?Miałem
duże szczęście, że moja pierwsza powieść odniosła taki sukces, ale to
się rzadko zdarza, większość pisarzy długo pracuje na coś takiego. Dziś
taką autorką jest Jenni Fegan – może pisać co jej się żywnie podoba.
Jest fenomenalnie uzdolniona, dzięki czemu ma większą swobodę, pewien
kredyt zaufania na bazie talentu. Ale pisarze, którzy nie mają tak
pewnego głosu i tak rozwiniętego talentu to niemożliwe. To trudny czas
dla młodych autorów. Łatwiej jest wydać książkę, ale trudniej zdobyć
czytelników i być wydawanym dalej. Myślę, że dlatego wielu młodych
pisarzy wybiera teraz telewizję – seriale to według mnie nowe powieści.
Telewizja jest z kreatywnego punktu widzenia bardziej atrakcyjna dla
pisarzy. Nawet napisanie pilota serialu przynosi też teraz więcej
prestiżu i pieniędzy niż napisanie powieści.
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.