jak ciocia by chciala tak raz w zyciu zrobic! a teraz co najwyzej moze dostac pierdolca!
a wczoraj nawet to ciocia wyszla na slonce! Tak na grubo- zaszalala. Powod wolny dzien i zapomnialam jak wyglada slonce.
a i nawet kilka filmow dobrych obejrzala!
Pierwszy to absolutny hit. Zycie Adeli. Czyli Blue is the Warmest Colour. Wiele sie po tym filmie spodziewalam ale nie tego, ze bedzie on tak dobry. Genialna historia o milosci. Nie pisze tu celowo, ze to branzowy. To film, ktory jest a) naturalny b) przejrzysty i kochani po prostu piekny. Rozplywam sie nad tym obrazem juz od jakiegos czasu i z glowy dlugo nie wyjdzie. Jeden z najlepszych filmow wszech czasow i jestem przekonana, ze wszystkim przypadnie do gustu. Nie, nie chce rozplywac sie nad erotyka i to dosc mocno zaakcentowana ale nad samym przekazem, ze.. wlasnie kobieta nigdy do konca nie wie - czego chce! Niby cos chce ale zdecydowania brak. Niby chce wrocic ale zdradza i to nie jeden czy dwa razy. Rani siebie i druga osobe wystawia na ponizenie. Przykre, ze ksiazka konczy sie smutno zas film do konca jest niedopowiedziany. Emma odmawia powrotu do Adeli, gdy ta blaga i prosi o to. Trudno. Wszystko skonczone. Ale kazdy sam bedac na miejscu Emmy tak by postapil.
http://audycje.tokfm.pl/audycja/37
Slowo od cioci.. Sam spektakl jak zapewniaja panie to humor na nas a do tego to, ze jak juz sie znudzimy soba to czasem wyjezdzamy! i gdzie najchetniej ano do Egiptu. Jakie to przasne i polskie a potem do Californii. Smieje sie ciocia sama do siebie bo mialam takie znajome jeszze w spoko koko kraju. Najpierw Egipt... potem))) itp
Na razie moge posilkowac sie tylko irlandzkim treserem przedstawienia I Alice I, wystawiane w Peacock Theatre w Cork. Pisarka, ktora zawroc mi w glowie w najblizszym czasie bedzie irlandzka pisarka Amy Conroy. Sztuke ogladala Olga Chajdas. Przetlumaczyla inna pani i wista wio. Poszlo z katolickiej Irlandii do katolickiego spoko koko kraju. Tam starsze panie. W spoko koko kraju dwie mlode, z ktorych jedna w korporacji druga na etacie w muzeum. Obie pary wymieniaja pocalunki na nabiale w duzym sklepie. Ktos to zauwaza i donosi rodzinie. 4 bohaterki niejako przepraszaja, ze zyja i prowadza usprawiedliwiajacy ton wzgledem publicznosci.Myla sie przy tym celowo iprowadza gre z widzami. Tak wywnioskowala ciocia i czy tak jest naprawde to pozostaje udac sie albo ponownie do Dublina albo do Warszawki.
Albo ktos zyczliwy nagra???;-)))
Do rzeczy. Jak ja bym chciala do teatru!!!
http://www.youtube.com/watch?v=jxvtCsWMiaI
Takie śliczne lesbijki
„Alicja + Alicja” – trzecie z kolei dzieło reżyserskie Marii Seweryn – to adaptacja sztuki irlandzkiej dramatopisarki Amy Conroy, przedstawiająca coming out dwóch lesbijek będących ze sobą w kilkuletnim związku. Co prawda, w ostatnim czasie reżyserowie filmowi przyzwyczaili nas do obrazów lesbijsko-gejowskich traum, wynikających z konieczności ukrywania orientacji i braku porozumienia w relacji czy tymczasowości związków, nie wspominając o scenach ostrego seksu. Jednak „Alicja + Alicja” nie poraża traumą i cierpieniem, nie znajdziemy tam obrazu ciężkiej, toksycznej relacji, takiej jak pomiędzy Adele i Emmą w filmie „Życie Adeli” Abdellatifa Kechiche’a czy między bohaterami „Płynących wieżowców” Tomasza Wasilewskiego. Tutaj mamy do czynienia z wyznaniem lesbijek, które są kobietami spełnionymi w byciu ze sobą (mimo perturbacji w życiu i w związku – zdrady czy nieuleczalnej choroby jednej z nich). To historia o tym, że relacja może być szczęśliwa. I bynajmniej nie nudna.
Każdemu jego szczęście, każdemu jego porno
Zarówno relację dwóch Alicji, jak i relację Adele oraz Emmy można podsumować, przywołując jedno z powiedzeń używanych po praskiej stronie Wisły: „każdemu jego porno” (nawet jeśli w „Alicja + Alicja” na scenie zaobserwujemy naocznie jedynie romantyczny pocałunek). Z relacją (każdą) można zrobić wszystko – uczynić ją toksyczną, tak jak w przypadku Emmy żywiącej się naiwnością Adele, lub budującą, tak jak czynią to wspierające się wzajemnie i skłonne do wybaczania dwie Alicje. Innymi słowy: „każdy ma swoją (relacyjną) bajkę”, każdy kształtuje związek w swoisty dla siebie sposób. Obserwując emocjonalne, pełne wzruszenia reakcje widowni Och-Teatru, którego znaczną częścią były pary lesbijek, skojarzenie z bajką jest jak najbardziej na miejscu. Badacz tego gatunku Władimir Propp stwierdza: „Myślenie potoczne traktuje przekazy bajkowe jako wyraz odwiecznej tęsknoty człowieka za szczęściem i sprawiedliwością, nośnik pouczeń lub źródło relaksu, oazę wzruszeń i marzeń pozwalających oderwać się od świata”[1]. Takie właśnie szczęście spełnia się na scenie, a dzięki wybranej przez Marię Seweryn metodzie pracy z aktorkami spektakl zyskuje walor naturalnego, nie ćwiczonego wyznania, bohaterki zaś stają się widowni bliższe.
Alicja i Alicja opowiadają, jak za namowami fikcyjnej reżyserki, która spostrzegła ich pierwszy pocałunek w supermarkecie („Widziałam, jak się panie całowały i to było piękne”), decydują się na „wyjście z szafy”. Na pierwszym planie ma być wyznanie, mamy więc oszczędną w środkach scenografię: dwa wysokie krzesła, stolik i dwie szklanki wody. Aktorki (Aleksandra Domańska i Aleksandra Grzelak), w założeniu Seweryn, mają zagrać, „jakby nie grały”, odrzucić warsztat, odtworzyć naturalność dzielenia się sobą przez osoby, które potrafią publicznie występować. Alicje więc mylą się, plączą w słowach, przestawiają plan coming outu, który ułożyły razem z fikcyjną reżyserką, przepraszają widownię za pomyłki, spierają się „po cichu” o to, co teraz powinno nastąpić.
Utarło się mówić, że nie ma nic nudniejszego niż szczęśliwe historie. Ta jest nie tylko ciekawa i przykuwająca, bo uniwersalna (większość dialogów można z powodzeniem odnieść do relacji heteroseksualnych, i to nie tylko miłosnych, ale także przyjacielskich), lecz przy tym całkiem zabawna, jak przystało na sztukę z farsowego repertuaru Och-Teatru. Amy Conroy, a za nią Maria Seweryn i aktorki operują humorem dość sprawnie. W konstrukcji bohaterek sporo jest elementów, których wzajemne sprzęgnięcie się kończy się serdeczno-ironicznym rozbawieniem na widowni. Blond-Alicja, z wieloma poliamorycznymi doświadczeniami seksualnymi nabytymi w Paryżu, ma tremę przed „pierwszym razem” z Alicją-brunetką, która pokochała ją po śmierci męża: męża „młodego, uroczego, przystojnego”. „Ja nigdy nie spałam z mężczyzną, nie wiedziałam, z czym przyszło mi konkurować”, wyznaje blond-Ala. Alicja-brunetka jako praktykująca katoliczka staje się obiektem niby-naiwnych, acz ironicznych uwag blond-Alicji o pójściu-razem-do-nieba: „Alicja się modli, a ja już nie. Wiem, że w głębi serca Ala jest na mnie zła. Chciałaby, żebym wróciła do Kościoła. Żebyśmy razem poszły do nieba”. W spektaklu występuje też „trzecia kobieta” – to obraz „Maryjki w tęczy” określany przez bohaterki jako „głęboki off”. Matka Boska w zestawieniu z homoseksualizmem bohaterek i poważnym, irlandzkim (jak również polskim) katolicyzmem oraz hasło „tęcza”, przypadkowo nabierające dodatkowych znaczeń społeczno-kulturowych po wydarzeniach na pl. Zbawiciela z 11 listopada, to humorystyczny hit spektaklu.
Podejrzanie pogodny haj
To, co stanowi atut sztuki – czyli ukazanie pogodnych emocji, wzruszenie u bohaterek i na widowni, spełniony happy end – jednocześnie zastanawia, a nawet budzi pewne podejrzenia interpretacyjne. W kreacjach postaci dokonanych przez aktorki wybija się bowiem, potęgująca pogodne emocje, ich młodość, śliczność, filigranowość, delikatność, wrażliwość – wszystko podkreślone przez jasne, pastelowe ubrania. Bohaterki przedstawiają się z dużą dozą uroczej nieśmiałości, wręcz infantylizmu, powtarzając kwestię: „Nazywam się Alicja i to jest Alicja. Ala i Ala”. Uroczo-infantylny anturaż kieruje w stronę skojarzeń z bajkami, w tym z przodującą w aspekcie śliczności tę o Calineczce autorstwa Christiana Andersena, zresztą jedną z niewielu jego bajek (a dla ścisłości: baśni) kończących się happy endem. Wiele elementów kreacji obu Alicji koresponduje nie tylko z kreacją Calineczki, lecz także z konstrukcją bajki i jej bohaterów w ogóle.
Przywoływany już Propp wymienia w swoich badaniach (m.in. w „Morfologii bajki magicznej”) szereg cech konstytuujących bajkę jako gatunek literacki, które jednocześnie odnaleźć można w historii Alicji. Wymieńmy kilka z nich. „Niezwykłość”, ujmowana przez Proppa jako „niezwykłość fantastyczna”, ale i „niezwykłość codzienna”, przejawia się w samym przedstawieniu przez bohaterki ich relacji: związki jako takie zdarzają się ludziom dość często, jednak tutaj jego obrazowi towarzyszy niemal świetlisty nimb wzniosłości, pogodny haj, który można przypisać przypływowi emocji wynikającemu z publicznego wyznawania odwzajemnionych uczuć, prywatnego szczęścia i zwykłego czucia się komfortowo z własną orientacją. „Niepokalane poczęcie”, którego przykładem może być delikatność Calineczki rodzącej się z kwiatu, wyraża się w niewinności i subtelności bohaterek w momencie, kiedy mowa jest o cielesnym i seksualnym aspekcie ich związku. Mimo że Alicje o seksie mówią sporo, najgorętszą jego formą w czasie spektaklu pozostaje romantyczny pocałunek, a wszystkie seksualne wyznania sprawiają (subiektywne, recenzenckie) wrażenie dość niewiarygodnych, jakby nie istniejących (choć nie znaczy to, że bohaterki kłamią! Chodzi o to, że seksu w tej sztuce „się nie czuje”). Kolejną cechą bajki, wymienianą przez Proppa, jest sposób kreacji bohatera jako człowieka szlachetnego i pięknego fizycznie. Propp pisze: „Jego wygląd zewnętrzny nigdy nie jest opisywany, ale słuchacz i tak wyobraża sobie, że jest piękny. To bohater wyidealizowany. Jego podstawową cechą jest szlachetność”[2]. Wiele elementów kreacji Alicji, szczególnie Alicji-brunetki, na tę szlachetność i dobro wskazuje: jej katolicyzm i wynikające z niego dylematy moralne, dowodzące wyłącznie „czystości” i „szczerości” („Kilka lat temu na ślubie koleżanki odmówiłam przyjęcia komunii”), jej decyzja o zaopiekowaniu się blond-Alą oraz poczucie bycia niesprawiedliwie skrzywdzoną („Gdy słyszę «lesbijka», wydaje mi się, że ludzie nie widzą we mnie kobiety, która pochowała ukochanego męża. Widzą lesbijkę.”). Na użytek współczesnego widza idealność bohaterek jest wzmacniana przez to, że realizują standardy kultury Zachodu, w którym kobieta jest samodzielna – kwestia o byciu samodzielnymi jest wypowiedziana przez bohaterki jednym głosem, po niej zaś następuje znacząca pauza („Pracuję w banku”, „A ja w administracji muzeum narodowego”, „Obie jesteśmy samodzielne”).
Kolejne cechy, które czynią z „Alicja + Alicja” bajkę, to obecność zakazu i jego naruszenie – zakaz jest związany z orientacją homoseksualną związku: „Poczucie występku nadawało smak naszemu związkowi, ale w raju nie da się zostać samemu, trzeba tam wpuścić innych ludzi”. Słowo „naruszenie” pojawia się również, gdy Ale wymieniają między sobą plusy i minusy płynące z coming outu. Element „próby, wypróbowania” – tradycyjnie stawianego przed bohaterką przez, jak podaje Propp, Babę Jagę – tutaj realizuje się w postaci fikcyjnej reżyserki proponującej publiczne wyznanie, a Alicje mówią o tym doświadczeniu jako o próbie – całość skonstruowana jest w taki sposób, że wyraźnie widać, jak obie bohaterki mierzą się ze sobą samymi. „Ślub” jako deklaracja bycia razem na wieki oraz życia długo i szczęśliwie, a także chęć odbycia ceremonii zaślubin łączącej dwie osoby w obecności społeczeństwa (i Boga) również w spektaklu występuje.
Miniśliczność
Do uczynienia z Alicji niemal świętych lesbijskich brakuje tylko Proppowskiego elementu„wniebowstąpienia” (chociaż w spektaklu pojawia się coś jakby jego antycypacja, gdy obie idą drogą w bajecznej, ale realnej Kalifornii, twierdząc, że w sumie są teraz razem tak szczęśliwe, że mogłyby razem umrzeć). Analizowanie „Alicja + Alicja” Proppem i jego teorią bajki magicznej pozwala dojść do aspektów interpretacyjnych poruszanych przez Katarzynę Miller i Tatianę Cichocką w książce „Bajki rozebrane” w kontekście bajki o Calineczce. I tym jak kultura ustawia kobietę, bez względu – jak się okazuje na przykładzie spektaklu Marii Seweryn – na jej orientację. To jest ustawienie „na Calineczkę” czy – jak inaczej określają to autorki książki – „na miniśliczność”, panienkę do ozdoby „atrakcyjną dla mężczyzn bojących się kobiet”, „dziecko-kobietę, zastygłe w jednej z form atrakcyjnych dla kultury patriarchalnej”, „symbol wiecznej infantylności kobiecej”[3]. Mimo że i bajka (baśń) Andersena, i spektakl kończą się happy endem, a wszystkie bohaterki, to znaczy zarówno Calineczka, jak i Alicje, zostają „królowymi życia”[4], czyli kobietami żyjącymi w zgodzie ze sobą i po swojemu, to jednak, żeby do tego dojść, muszą przejść „etap mimikry”[5], etap, w którym komunikują światu swoją niewinność, śliczność, ale również jakiś rodzaj akceptowanej kulturowo bierności. Momentami można odnieść wrażenie, jakby Alicje podczas swojego publicznego coming outu wołały: „Zaakceptujcie nas w naszym lesbijstwie, jesteśmy takie śliczne i dobre, spełniamy wszystkie wymagania («jesteśmy samodzielne»), jesteśmy normalne”. Wracając do rosyjskiego badacza bajek: „Propp traktował fabułę bajkową jako byt autonomiczny, niezrozumiały jednak poza większą całością, której część stanowi”[6]. Chodzi tu o kontekst historyczno-społeczny, jak objaśniają znawcy dorobku Proppa. Można więc tylko zapytać, o czym jest ta sztuka i do kogo, do jakiej grupy Alicje kierują swój apel, z czyjej strony doznają braku tolerancji. Zastosowana i bardzo czytelna strategia miniśliczności pozwala przypuszczać, że pożądanym odbiorcą są tutaj mężczyźni z „gatunku” patriarchalnych, niepewnych siebie i bojących się silnych kobiet: niekobietek.
No comments:
Post a Comment
Note: only a member of this blog may post a comment.